Zagubiony |18+| rozdział 20

Zagubiony |18+| rozdział 20Obudził się gwałtownie, zlany potem i z mocno bijącym sercem. Usiadł na posłaniu, przecierając dłonią twarz i oddychając głęboko, by choć trochę się uspokoić.
- "To tylko sen, spokojnie" - usłyszał znajomy głos, na którego dźwięk przeszedł go zimny dreszcz.
- Sądziłem, że odeszłaś — mruknął, wstając i podchodząc do zlewu.
- Nie, bo trzeba cię wiecznie pilnować — odparła Becca z wrednym uśmiechem, obserwując, jak jej brat wkłada głowę pod zimny strumień wody. Gdy się wyprostował, patrząc na nią rozeźlony, zaśmiała się krótko.
- Becca... Nie przeginaj — mruknął, przeczesując włosy palcami.
- Bo niby co mi zrobisz? Jestem tylko duchem, kretynie...
- Jesteś wredna... Idź już sobie — odparł, siadając przy stole i zamykając oczy. - Przestań mnie męczyć...
- Sam męczysz się o wiele bardziej, James...
Westchnął ciężko. Było mu tak bardzo źle. Samotność nie była jego mocną stroną, choć towarzyszyła mu, odkąd pamiętał. Teraz, gdy Anna odeszła, zrozumiał, jak bardzo nie doceniał tego, co starała mu się zaoferować. Była dobrą kobietą, skrzywdzoną przez niego w sposób, przez który czuł sam do siebie odrazę, a mimo to wciąż potrafiła darzyć go uczuciem. Dlaczego? Przecież nie dał jej nic dobrego, tylko ból. Dlaczego więc go pokochała?

- Dlaczego? - zapytał, kilka dni później dosiadając się do niej w kawiarni. Podskoczyła zaskoczona.
- James... - wyszeptała, przygryzając wargę. Palce zacisnęła gwałtownie na filiżance z herbatą. - Co ty tu robisz?
- Musimy porozmawiać...
- Naprawdę? - skrzywiła się. - A o czym? Bo nie wydaje mi się, by było o czymkolwiek — ton jej głosu był lodowaty i choć patrzyła na niego twardo, dostrzegł majaczące w jej oczach łzy.
- Chciałem tylko wiedzieć, dlaczego mnie pokochałaś...
Odwróciła wzrok, skupiając się przez chwilę na widoku za oknem.
- Teraz już sama nie wiem — przyznała w końcu cicho, z całych sił starając się opanować drżenie rąk.
- A wtedy?
- Co wtedy? - zmarszczyła brwi, zerkając na niego niepewnie.
- Dlaczego wtedy mnie kochałaś? Pamiętasz?
- A czy musi istnieć jakiś konkretny powód, by kogoś kochać? - odparła pytaniem, chcąc zyskać na czasie i wymyślić jakąś mądrą odpowiedź na tak zadane pytanie. Wyglądało jednak na to, że w obliczu Buckiego jej umysł wziął sobie wolne.
- Nie wiem — wzruszył ramionami. - A naprawdę chciałbym...
- James... - westchnęła. - Tak, przez cały czas byłeś wybitnym dupkiem, bałam się ciebie, ale jednocześnie widziałam twój ból, to jak walczyłeś o powrót do normalności. Nie chciałeś być takim, jakim cię stworzyli i właśnie to się liczyło. Były wzloty i upadki, głównie te drugie, ale chciałam ci pomóc. Tyle razy mówiłeś, że nie masz nikogo, że tęsknisz. Chciałam dać ci trochę szczęścia, które ty zdeptałeś.
- Przepraszam, Anno. Źle zrobiłem, zabierając cię wtedy ze sobą.
- Masz rację, to był naprawdę fatalny pomysł.
- Czy teraz jesteś szczęśliwa?
- W porównaniu do ciągłego pieprzenia i gwałtów, które mi serwowałeś, to owszem, jestem zadowolona...
- Rozumiem... Anno... czy kiedy urodzisz, będę mógł zobaczyć dziecko? Ten jeden raz, potem nigdy więcej mnie nie zobaczysz. Przysięgam — spojrzał na nią poważnie z nadzieją w oczach.
- Po co ci to?
- Po prostu chciałbym je zobaczyć. Poznać je, choćby miało to trwać sekundę. I pamiętać, gdy wreszcie umrę.
- Nie wiem — odparła. - Będę musiała się zastanowić, ale raczej nie wydaje mi się, byś kiedykolwiek je zobaczył.
- Dlaczego?
- Naprawdę pytasz? - prychnęła. - Próbowałeś je zabić, gdy spanikowałeś, więc jaki jest cel w tym, byś je poznał, skoro nigdy go nie chciałeś? To nie jest twoje dziecko, tylko moje, James. Nie będzie mieć ojca...
- Anno... Zmieniłem się. Zrozumiałem swój błąd. Wiem, że nigdy mi tego nie wybaczysz, wiem, że do mnie nie wrócisz. Nie mam co nawet na to liczyć, bo niby dlaczego? Przecież jestem nikim, dla ciebie również i nie mogę cię za to obwiniać. Nigdy też na ciebie nie zasługiwałem, na nic, co próbowałaś mi podarować, a już na pewno nie na to, by stworzyć rodzinę. Ale chciałbym poznać dziecko, któremu dałem życie.
- Musisz dać mi więcej czasu, James. Wciąż nie potrafię wyrzucić z pamięci scen tych wszystkich rzeczy, które mi rozbiłeś. To wciąż krwawiąca rana, a ty ją jeszcze bardziej rozdrapujesz takimi słowami... Idź już, ok? I zostaw mnie wreszcie w spokoju. Jestem spokojna, gdy ciebie nie ma w pobliżu.
- Oczywiście — wstał szybko i wyszedł. Rozpłakała się, gdy tylko zniknął jej z pola widzenia.
Czując dziwny uścisk w żołądku i nieznany mu dotąd ból w sercu, ruszył do pobliskiego baru. Miał zamiar się upić, choć wiedział, że to niewykonalne i zarobić nieco kasy, grając w karty i rzutki. Były mu potrzebne...

Miesiąc później.
Zwalił na podłogę torby zakupów, których część zagrzechotała domyślnie i ponurym wzrokiem rozejrzał się po mieszkaniu. Materac z przetartym kocem, stolik z jednym krzesłem i stare meble zastawione baterią pustych butelek po alkoholu, a to wszystko wśród gołych ścian z obłażącą farbą, spod której wyzierał surowy beton. Szczyt marzeń... I cóż tu dużo mówić, tak, pił. Miał zamiar w końcu zapić się na śmierć, ale serum super żołnierza, które krążyło od siedemdziesięciu lat w jego żyłach, nie dawało szans procentom, które w siebie wlewał. Wyciągnął nowe butelki z reklamówek i ustawił je na blacie, te puste uprzednio wyrzucając do przepełnionego już kosza. Resztę zakupów podzieliwszy na dwa stosy, zapakował do dwóch niezbyt ciężkich, nowiutkich walizek.

Wróciwszy spod prysznica, ociekając wodą, nalał sobie kieliszek wódki i usiadł przy stole. Przysunął sobie kolejny notes i otworzył na czystej stronie, po czym się zamyślił. O czym tym razem powinien napisać? O koszmarach męczących go noc w noc, tak realistycznych, że kilka razy na noc gwałtownie opróżniał swój żołądek? Czy może o Annie, za którą tak bardzo tęsknił? Dotrzymał słowa i ani razu nie poszedł sprawdzić, co z nią, choć tak bardzo chciał ją zobaczyć. Klęknąć i błagać ją o wybaczenie. Towarzyszący jej odejściu ból w jego sercu nie zmalał ani o jotę. Mało tego, z dnia na dzień coraz bardziej przybierał na sile.
A może powinien napisać o Becci? Tyle razy prosił ją, by przyszła i po prostu go zabrała. Nie miał złudzeń, gdzie potem trafi, chciał tylko, by to wszystko się wreszcie skończyło. Nie miał już sił, by dalej walczyć. Przez swoją głupotę i brak chęci o lepsze jutro, utracił jedyną osobę, która chciała mu pomóc. Która być może byłaby w stanie to zrobić... A Becca... Becca była tylko wytworem jego chorej wyobraźni...

Dwa dni później.
Oparł się ciężko o drzewo, ponurym wzrokiem obserwując coraz bardziej wyludniający się park. Ludzie spieszyli do domów, do ukochanych osób, które na nich czekały, a on? Czy powinien tam wrócić? Do pustych, zimnych ścian? Czy był sens? Westchnął, pociągając łyk z butelki i wtedy ją zobaczył. Usiadła na jednej z ławek i zagłębiła się w jakąś książkę. Wyglądała niczym anioł, gdy tak padało na nią delikatne światło latarni.

- Tu jesteś, Anno — powiedział nieznany mu mężczyzna, podchodząc naraz do Anny. James zmarszczył brwi, obserwując go uważnie. Co to miało znaczyć? - Powinnaś już wracać do ośrodka...
- Mam jeszcze jakieś trzy godziny wolnego czasu — odparła spokojnie, nawet na niego nie patrząc. - A poza tym, dzisiaj czuję się wyjątkowo dobrze, więc nie musisz za mną chodzić i mnie pilnować.
- Muszę, bo przypominam ci, jesteś pod opieką ośrodka, który zajmuje się leczeniem twojej ślicznej główki, cobyś nie zrobiła niczego głupiego.
- Spokojna twoja ulizana — odcięła się szybko. Ewidentnie za nim nie przepadała. - Jak mówię, nic mi nie jest i nie mam zamiaru się więcej ciąć, dziękuję serdecznie. Blizny zostaną mi na całe życie i kiedyś będę musiała wytłumaczyć mojemu dziecku, skąd je mam, więc na pewno nie powtórzę czegoś takiego. Poza tym jakbyś nie zauważył, jestem grzeczną, dorosłą dziewczynką i potrafię o siebie zadbać.  
- Przede wszystkim jesteś podopieczną, która nie płaci za swój pobyt tam. Przygarnęliśmy cię tylko dlatego, że nie masz dokumentów i nie wiemy, co z tobą dalej zrobić. Rząd pewnie odesłałby cię do jakiegoś obozu dla uchodźców, czy chuj wie co. Więc, bądź grzeczną dziewczynką i wracaj do ośrodka, gdy ci każę!
James zdrętwiał, gdy mężczyzna podniósł na Annę głos. Kobieta skuliła się przestraszona.
- A może wolałabyś odwiedzić mój gabinet? Jestem pewny, że szybko dojdziemy do porozumienia...
- Jesteś bezczelny! - syknęła, wymierzając mu policzek i wstając tak szybko, jak tylko pozwolił jej na to brzuch. - Bardzo chętnie odejdę, bo widzę, że tam również nie mogę czuć się bezpieczna!
- Naprawdę sądzisz, że dasz sobie radę na ulicy? - warknął, zastępując jej drogę. - Zgwałcą cię tyle razy, że zapomnisz, jak się nazywasz. Urodzisz martwe dziecko, które wyrzucą do rynsztoka! Wracasz ze mną, ty mała, niewdzięczna dziwko!
Cofnęła się przestraszona jego atakiem, uderzając w coś twardego plecami. Zamarła, orientując się, że to człowiek.
- Jeśli dama mówi, że nie ma ochoty na rozmowę i chce odejść z miejsca, w którym nie czuje się bezpieczna, należy uszanować jej życzenie — warknął James, delikatnie przesuwając Annę w bok. Zrobił krok, o głowę przewyższając nieznanego mu człowieka.
- Pożałujesz, suko! - warknął tamten, wciąż nie ustępując pola. - Znajdę cię, a wtedy...
Nie dokończył. James nie miał zamiaru pozwolić mu dalej obrażać Annę. Wyprowadził szybki cios w gardło przeciwnika. Mężczyzna sapnął, zaskoczony silnym uderzeniem i padł na kolana, zaczynając się dusić.
- Chodźmy stąd — objął stanowczo w pasie i poprowadził na drugi koniec parku. Anna niepewnie obejrzała się na swego opiekuna, który leżąc na ziemi, próbował złapać oddech. - Ma zmiażdżoną krtań. Nie pooddycha długo.
- Dlaczego to zrobiłeś? - pisnęła przestraszona, wyrywając się z jego objęć.
- By on nie zrobił niczego wam — powiedział, przyglądając się jej uważnie. - Wszystko w porządku? Jak się czujesz?
- Nic mi nie jest — chlipnęła, ocierając łzy. Gdy na niego spojrzała, te popłynęły jej znów i rzuciła się na niego, wtulając w jego klatę. Była rozbita. Człowiek, który tak bardzo ją krzywdził, teraz stanął w jej obronie. Po co? - Dziękuję — wychrypiała, mocząc mu przód bluzy.
- Wróć ze mną, proszę — powiedział, głaszcząc ją czule po włosach. - Tylko na kilka godzin, znaczy do jutra — dodał, widząc popłoch w jej oczach i czując to, jak bardzo zdrętwiała. - Przysięgam, że nic ci nie zrobię, będziesz bezpieczna. Po prostu chcę ten ostatni raz się tobą zaopiekować. Odpoczniesz i się uspokoisz, a potem odejdziesz, gdziekolwiek będziesz chciała. Tylko mi zaufaj, ten jeden raz.
- Boję się, że znów mnie zamkniesz, bym była z tobą — wyszeptała, trzymając się kurczowo jego bluzy. Pokręcił smutno głową.
- Chociaż bardzo bym chciał, żeby tak się stało, to nie zrobię tego. Będziesz wolna i szczęśliwa, obiecuję ci to.
Przez chwilę patrzyła mu w oczy niezdecydowana, usiłując dociec, czy mówi prawdę, czy po prostu jest tak świetnym aktorem. Ale patrzył na nią niepewnie, ani razu nie odwrócił wzroku, po prostu czekał.
- Dobrze. Do jutra, nie więcej — zdecydowała w końcu. Wtedy delikatny uśmiech rozświetlił jego twarz.
- Oczywiście — podał jej dłoń i powoli ruszyli okrężną drogą do mieszkania.

- Widzę, że przyszykowałeś śniadanie — powiedziała cicho, gdy rano wróciła z toalety. Bucky, który zniknął wieczorem na większą część nocy, stał teraz przy kuchence ze skupioną miną i mieszał na patelni.
- Oczywiście, przecież musisz być pełna sił — odparł, stawiając przed nią pełny talerz. - Smacznego.
- Ty nie jesz? - zapytała, gdy udało jej się już przysunąć do stołu. Pokręcił przecząco głową, opierając się o kuchenny blat.
- Nie jestem głodny. Być może zjem coś później...

- Gdzie jedziemy? - zapytała zalęknionym głosem, gdy pokonywali kolejne kilometry.
- Zobaczysz — odparł, zerkając na nią. - Ale nie bój się, to nic strasznego...

- Lotnisko? - zapytała zaskoczona, gdy zaparkował kilka minut później. - James, mówiłam ci, że nie mogę latać...
- O wszystko zadbałem. Klasa biznes ma wykupionych kilka miejsc. Dla ciebie i lekarza, który będzie ci towarzyszyć. Obsługa samolotu również wie, w jakim jesteś stanie. Będzie dobrze...
- Ale... Skąd miałeś na to wszystko pieniądze?! - zapytała wstrząśnięta, patrząc na bilet pierwszej klasy.
- To już jest moja sprawa, ale nie obawiaj się, nic ci nie grozi — powiedział, wysiadając i pomagając jej wyjść. - Te walizki są dla ciebie. Wiem, że nie zabrałaś z ośrodka żadnych swoich rzeczy, więc mam nadzieję, że choć trochę się przydadzą...
- James, ja nie mam tam gdzie mieszkać!
- Mylisz się — uśmiechnął się nieznacznie, idąc z nią przez halę odlotów. - Kupiłem ci niewielkie mieszkanie w Nowym Jorku. Jest w pełni umeblowane, również na przyjęcie dziecka.
- Kupiłeś?! Jak?!
- Jestem świetnym pokerzystą. Chcę ci się odpłacić za cały ten ból. Zasługujesz na szczęście, którego ja, jak ten ostatni idiota nigdy nie potrafiłem ci dać — powiedział, całując ją w dłoń, gdy zatrzymali się przy pierwszych bramkach. - Będziesz tam szczęśliwa, zobaczysz...
- James... - chrypnęła, patrząc na niego przez łzy. Nie sądziła nigdy, że ten oschły człowiek wykaże się kiedykolwiek aż tak wielkim sercem.
- Nic nie mów, proszę — pokręcił głową. - Tak musi być. W walizce masz wszystkie potrzebne dokumenty oraz klucze do nowego domu wraz z adresem. Ja zniszczyłem wszystkie notatki, nie pamiętam adresu, więc spokojnie, nie ujrzysz mnie na progu swoich drzwi.
- Ale... Kiedy zdążyłeś to zrobić?
- Miałem trochę czasu, a ludzie tutaj są pomocni, więc się udało. A teraz idź już, proszę... Czeka cię nowa przyszłość, radosna — delikatnie odwrócił ją w stronę bramek. Po dopełnieniu formalności ruszyła wraz z lekarzem w stronę poczekalni. Gdy spojrzała za siebie, James wciąż stał w tym samym miejscu, patrząc na nią smutno. Ostatni, co zobaczyła, były jego łzy.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy i erotyczne, użyła 2711 słów i 14851 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto