Zagubiony |18+| rozdział 11

Zagubiony |18+| rozdział 11Gdy tylko opuściła mieszkanie, do którego ponownie wbrew jej woli sprowadził ją James, puściła się biegiem, nie patrząc na to, dokąd biegnie. Po prostu gnała przed siebie. Chciała uciec jak najdalej, w nadziei, że nie będzie jej gonić. Mijając przechodniów, słyszała ich okrzyki wygłaszane w nieznanym jej języku i choć nie rozumiała ani słowa, podejrzewała, że są to wyzwiska. W końcu kilku z nich potrąciła.
Oparła się ciężko o najbliższą ławkę, dysząc spazmatycznie i rozejrzała się rozpaczliwie w poszukiwaniu jakiegoś komisariatu, bądź innego budynku publicznego, w którym mogłaby szukać pomocy, ale wszelkie otaczające ją tabliczki informacyjne napisane zostały cyrylicą, a więc były dla niej kompletnie nie do odczytania.
Sokovia. Tak powiedział. Gdzie to w ogóle było? Nigdy nie słyszała o takim państwie, ale faktem też było, że nie interesowała się nigdy geografią Europy. Wiedziała, że to tu wybuchły obydwie wojny, które ogarnęły cały świat i to jej wystarczyło. Ale teraz musiała znaleźć sposób na wydostanie się stąd. Chciała wracać do kraju, pomimo tego nawet, że nie miała do czego. Ale tutaj nie zostanie. Nigdy!

- Wstań — poprosiła łagodnie, podając mu rękę. Ujął ją ze łzami w oczach.
- Przepraszam — chrypnął, a po policzku popłynęły mu łzy.
- Ciii, wiem, Bucky. To nie twoja wina. Zrobili ci okropną krzywdę, ale teraz już będzie dobrze, wiesz? Obiecuję, ale musisz wstać.
- Zabierz mnie ze sobą — poprosił szeptem. Westchnęła, klękając przy nim. Poczuł na policzku jej chłodne palce, gdy starła mu łzy.
- Chciałabym być znów koło ciebie, braciszku, ale to niemożliwe.
Spojrzał na nią z bólem w oczach.
- Proszę — powtórzył. - Nie chcę tu być. Już dawno powinienem umrzeć...
- Ciii — powtórzyła, gładząc go po włosach. - Wiem, ale mimo wszystko, to wciąż nie jest twój czas — pochyliła się, całując go w czoło. Zadrżał. - Zawsze będę przy tobie, tak samo, jak ty byłeś przy mnie. Byłeś moim bohaterem, Bucky i nigdy nie przestałam wierzyć w to, że gdzieś tam żyjesz. Nie myliłam się, choć wolałabym, aby cię to nigdy nie spotkało...
- Ale ty umarłaś — powiedział, spoglądając na nią jakby trzeźwiej. Kiwnęła głową. - Więc dlaczego wyglądasz jak młoda dziewczyna?
- Bo taką mnie zapamiętałeś, James — roześmiała się. - Dla ciebie nigdy się nie zestarzeję. A teraz proszę cię, wstań.
Pokręcił głową. Naprawdę chciał odejść...
- Wstań, żołnierzu! Masz misję do wykonania!
- Becca...

Sapnął, otwierając oczy. Ból, który nim natychmiast zawładnął, był obezwładniający. W oczach natychmiast wezbrały mu łzy, gdy uniósł rękę. Drżała. Tak samo, jak on. Nie wiedział, ile czasu leżał na podłodze, ale był zziębnięty, na co również mogła mieć wpływ rana w brzuchu. Jęknął, sięgając palcami do rękojeści noża i szarpnął. Wrzasnął z bólu, czując, jak gorąca krew zalewa mu brzuch. Odrzucił nóż i docisnął palce do rany. Oddychając płytko, by nie potęgować bólu, przekręcił się na bok i chociaż leżał, natychmiast zakręciło mu się w głowie. Podparł się na ręce i rozejrzał po pomieszczeniu. Co się stało? Dlaczego w ogóle żył? Jak przez mgłę przypomniał sobie, że ktoś tu był. Anna? Nie, przecież ona by nie wróciła. Nie do niego. Brzydziła się nim i nie miał jej tego za złe. Nie mógł mieć. Nie po tym wszystkim, co jej zrobił... A więc kto go odwiedził?
- Becca — wycharczał, a w oczach pojawiły się łzy. - Młoda...
Nie, przecież to nie mogła być prawda. Nie mogła wrócić... Nie żyła. On też nie powinien, a jednak jakimś sposobem został tutaj. W tym piekle, czy cholera wie, co to było... Zagryzł zęby i oparł się kolanami o podłogę. Ten niewielki ruch sprawił, że poharatane wnętrzności eksplodowały mu milionem igiełek bólu. Musiał dotrzeć do łazienki. Tam była jego szansa. Jedyna. Wstał, a między palcami pociekło mu więcej krwi. Miał wrażenie, że za chwilę zemdleje. Pociemniało mu w oczach, gdy zrobił pierwszy krok. Łazienka. To był jego cel...

Obudził się gwałtownie. W pomieszczeniu było już kompletnie ciemno, a więc zapadła już noc. Musiał wstać. Nie spędzi przecież nocy na płytkach łazienki. Podtrzymując się umywalki, zdołał jakimś cudem osiągnąć pion, a po chwili znaleźć nawet włącznik niewielkiej lampki umiejscowionej tuż obok lustra. Zamrugał, gdy pomieszczenie zalało blade światło. Uniósł głowę, przyglądając się swemu odbiciu.
James Barnes. Bucky. Tak o nim kiedyś mówiono. Wciąż nie pamiętał swojego nazwiska, ale tak o nim napisali w muzeum. W muzeum... Czy to w ogóle możliwe? Niewiele pamiętał, a właściwie to nic ponad Beccę i Annę. Westchnął, spoglądając na swoje metalowe ramię. Skórę wokół niego zdobiły liczne blizny. Domyślił się, że prawdopodobnie już wcześniej mu się nie spodobało i próbował się go pozbyć. Pokręcił głową zrezygnowany i ruszył do drzwi. Po drodze do niewielkiego aneksu kuchennego upadł dwa razy, a każde spotkanie z podłogą wywoływało nową falę obezwładniającego bólu. Gdy dotarł do mebli, oparł się ciężko i zlew i zwymiotował. Z niesmakiem otarł usta, zauważając na swojej dłoni krew.
- Świetnie — jęknął, odkręcając kran. Przemył twarz zimną wodą, by choć trochę się otrzeźwić. Czuł, że jeśli teraz zaśnie, może się już nie obudzić. Wcale mu to nie przeszkadzało. Ale Becca powiedziała mu przecież, że ma tu do wykonania jeszcze jakieś zadanie. Ale jakie? I dlaczego w ogóle ją widział? Przecież ona nie żyła. Odetchnął głębiej, krzywiąc się mocno. Musiał się uspokoić. Życia jej już nie przywróci, niestety... Odepchnął się od mebli i po kilkunastu bardzo chwiejnych krokach opadł na kanapę.

Trzy dni później.
Wyszedł przed blok, mrużąc oczy przed rażącym słońcem i rozejrzał się uważnie. Sokovia. Niewielkie państewko, umiejscowione pomiędzy Czechami a Słowacją. Nic specjalnego. Dokładnie o to chodziło. Tutaj mógł wreszcie zniknąć, choć podejrzewał, że jego wolność może nie potrwać zbyt długo. Ale póki co miał zamiar się nią cieszyć. Oraz wreszcie coś zjeść. Był cholernie głodny, a rana dodatkowo go osłabiała. Sklep. Uśmiechnął się cwanie, widząc szyld jakiegoś warzywniaka i ruszył w tamtą stronę.

Zadrżała z zimna, okrywając się mocniej podartymi gazetami. Została w tym mieście, nie miała dokąd pójść, a każda próba zwrócenia się o pomoc kończyła się tym samym. Wyzwiskami. Miała wrażenie, że mieszkańcy boją się tego, skąd pochodziła. Każdy, kogo by nie zaczepiła, natychmiast odganiał ją od siebie, gdy tylko słyszał, że zwraca się do niego po angielsku. To nie było normalne...
- Anna?! - jęknął, zauważając ją skuloną na ławce pod przynajmniej tuzinem brudnych gazet. Podniosła gwałtownie głowę.
- Odejdź — poprosiła szeptem, a po jej policzkach spłynęły łzy, rozmazując brud.
- Nie — powiedział stanowczo, wciskając jej reklamówkę jedzenia w ręce. Spojrzała na niego zaskoczona, nie bardzo wiedząc, co zamierza zrobić. Po chwili pisnęła przestraszona, gdy wziął ją na ręce.
- Puść mnie! - jęknęła.
- Nie możesz tu zostać — mruknął, ruszając szybko do mieszkania. - Potrzebujesz snu, porządnego jedzenia i kąpieli. Zaopiekuję się tobą.
Wzrok miał twardy, a głos przepełniony gniewem, żalem i bólem. Nie śmiała protestować. Była zbyt słaba i głodna oraz zziębnięta, by wdawać się z nim w dyskusję. Poza tym podejrzewała, że gdyby zaczęła protestować, zaciągnąłby ją tam siłą. A to tym bardziej jej nie odpowiadało...

Obudziła się naraz kilka godzin później i z wrzaskiem zerwała się z kanapy, na której leżała. Niestety jej ruchy zostały mocno ograniczone przez koc, którym była szczelnie owinięta, więc gdy zrobiła pierwszy krok, zachwiała się gwałtownie i runęła na podłogę.
- Anno — mruknął James, pomagając jej wstać i odplątując ją z koca. - Nic ci nie jest? - odgarnął jej włosy z czoła, przyglądając się jej uważnie. Natychmiast zauważył, jak jej źrenice się powiększają ze strachu. Delikatnie usadził ją na kanapie i odsunął się. - Zrobiłem obiad... Coś, co nawet da się jeść. Chcesz?
Pokręciła przecząco głową, w jej oczach zaczęły wzbierać łzy.
- Dlaczego mnie tu sprowadziłeś? - chrypnęła, kuląc się przed nim. - Znów zrobisz ze mnie swoją niewolnicę, którą będziesz brać, gdy tylko najdzie cię na to ochota? Myślisz, że ja tego nie pamiętam? Każdą sekundę tamtej katorgi przeżywam na nowo, gdy tylko uda mi się zasnąć — powiedziała z goryczą. - Obiecałeś mi, przysiągłeś, że choćby nie wiem co, ty nigdy mnie nie zapomnisz, a jednak tak się stało. A potem... A potem było jeszcze gorzej. Gdy gwałciłeś mnie całymi godzinami, chciałam tylko umrzeć. Nadal chcę! - wrzasnęła.
Zwiesił głowę, siadając na podłodze w pewnej odległości od niej.
- Nie chciałem tego, ale nie potrafiłem się opanować — odparł cicho, patrząc z obrzydzeniem na swoje dłonie. - Tak, jestem mordercą i gwałcicielem, Anno. Nie wyprę się tego... I ja również chcę umrzeć. Nie chcę żyć w świecie, gdzie nic mnie nie czeka, bez przyjaciół i rodziny. Bo wiem, że tę kiedyś miałem. Miałem ukochaną siostrę. Rodziców nie pamiętam, ale przypuszczam, że jacyś musieli być... A teraz nie mam nic. Nikogo, komu mogłoby na mnie zależeć. Wyrwali mnie z mojego życia wbrew mej woli, czyniąc ze mnie coś odrażającego. A ja mam dość. Dość ciągłej walki, strachu. Pamiętam okopy gdzieś w Europie w czasie Drugiej Wojny Światowej — prychnął, kręcąc głową. - W muzeum znalazłem tablicę, która mnie upamiętnia... Według niej urodziłem się w tysiąc dziewięćset siedemnastym... To trochę niemożliwe, ale skoro pamiętam wojnę, tak chyba musi być — spojrzał na nią i dostrzegła w jego oczach łzy. - Becca miała siedemnaście lat, gdy wyjechałem, obiecując jej, że wrócę. Nie zrobiłem tego. Uznali mnie za martwego... Chcę znów ją zobaczyć, przytulić i przeprosić za wszystko. Za to, że nie dotrzymałem słowa. Że zostawiłem ją samą z tym wszystkim... Nie chcę już żyć, Anno — ukrył twarz w dłoniach i zaczął płakać. Skrzywiła się, widząc go w takim stanie.
Wzdrygnął się, gdy niespodziewanie dotknęła jego ramienia, ale nie podniósł na nią wzroku.
- Nie jestem wart tego, żeby żyć, Anno... Przepraszam cię za wszystko. Za to, że cię porwałem, że zmusiłem cię do seksu ze mną. W końcu, że złamałem obietnicę i skrzywdziłem cię najmocniej — wyszeptał. - Powinnaś wracać do Stanów i znaleźć tam sobie jakiegoś przystojniaka, który obdaruje cię gromadką dzieci i spełni wszystkie twoje marzenia. Bo właśnie na to zasługujesz... I kompletnie nie rozumiem, dlaczego właściwie jeszcze tu jesteś? Dlaczego nie wsiadłaś w samolot...
- Nikt nie chciał mi pomóc. Wszyscy się bali, gdy do nich mówiłam — wyjaśniła, spoglądając mimowolnie na jego nogi. Zmarszczyła brwi. - James... Ty krwawisz!
- Szwy puściły — stęknął, wstając. - To nic wielkiego, zaraz się ogarnę.
- Zwariowałeś?! Musisz iść do szpitala! - zaprotestowała, patrząc na niego niepewnie. Pokręcił przecząco głową.
- Nie mogę. Myślę, że z łatwością by mnie rozpoznali, dzięki mojemu wspaniałemu ramieniu — skrzywił się. - A nawet jeśli nie, to zaczęliby zadawać pytania, na które nie mógłbym udzielić im odpowiedzi i kto wie, czy nie zrobiłoby się dość nieprzyjemnie...
- Ktoś cię zaatakował? - zapytała, obserwując, jak ściąga przesiąkniętą krwią bluzę. Opatrunek był niemal bordowy i krew spływała mu po mięśniach brzucha, wsiąkając również w spodnie. Pokręcił głową.
- Nie.
- Więc co się stało?
- Powiedziałem ci, że nie chcę żyć... Niestety nie udało mi się i wciąż żyję — jęknął , odrywając opatrunek. - Mogłabyś przynieść mi apteczkę z łazienki? Proszę...
Zerwała się z kanapy. Po chwili wróciła z rzeczonym przedmiotem. Podziękował jej kiwnięciem głową i słabym uśmiechem. Dopiero będąc dużo bliżej niego, zauważyła pod jego oczami ciemne sińce. Był wyczerpany...
- James... A co ze mną? - zapytała cicho. Podniósł głowę.
- To znaczy? - mruknął.
- Zostawisz mnie? Tak po prostu?
- Sama tego chciałaś — przypomniał jej łagodnie, sprawnie zakładając nowy opatrunek. - Nie będę ingerować w twoje życie, Anno, już wystarczająco dużo szkód w nim narobiłem. Poza tym... Przecież to i tak nigdy nie miałoby sensu. Jesteś wyzwoloną kobietą, z własnymi zasadami i marzeniami... Ja nigdy nie mógłbym ich spełnić. Lepiej będzie, jak ode mnie odejdziesz i ułożysz sobie życie na nowo.
- Dupek z ciebie — skwitowała go, zaglądając do garnków. - Co to jest właściwie?
- Gulasz — mruknął. - Chyba... Steve nazywał mnie osłem...
- Też ładnie... Zjesz?
- A ty?
- Jestem cholernie głodna. Tak, zjem — kiwnęła głową.
- Więc usiądź, nałożę ci — zaoferował się.
- Przypominam, że jesteś ranny...
- To nie jest już śmiertelna rana, Anno — uśmiechnął się krzywo.

- Kochałeś kiedyś? - zapytała znienacka, gdy kończyli drugą porcję gulaszu o wątpliwym smaku. Oboje jednak byli za bardzo głodni, by mogło im to przeszkadzać.
- Nie pamiętam... Chyba nie — wzruszył ramionami. - Oprócz siostry oczywiście, ale wiem, że nie o to pytasz...
- Szkoda, bo to piękne uczucie, chociaż czasami przysłania nam prawdziwy obraz otoczenia.
- Możliwe... Dlaczego pytasz?
- Bez powodu.
- A ty? Oprócz tamtego dupka, kochałaś jeszcze kogoś?
- Może nie tyle kochałam, ile byłam w nim dość mocno zadurzona. Pomimo że to dupek do kwadratu. Jest też bardzo gwałtowny i nieobliczalny.
- Zdaje się, że wybierasz sobie same ciekawe obiekty westchnień.
- Cóż, w tamtej chwili był jedynym dostępnym obiektem...
Zmarszczył brwi, nieznacznie przekrzywiając głowę i patrząc na nią niepewnie.
- Anno...
- Ale to się skończyło i nie wiem, czy ponownie mu na tyle zaufam, by go do siebie dopuścić. Ale było nie było, uratował mi dziś życie. Bez niego pewnie nie skończyłabym zbyt radośnie.
- Anno... Co ty?
- Zamknij się, dobra? - warknęła. - Wiem, że nie będzie łatwo, ale chcę o tym wszystkim zapomnieć. Zapomnieć o Stanach. Tam i tak pewnie nie wrócę, a nawet jeśli to nie mam ani do czego, ani do kogo. Tutaj... Nie jest idealnie, ale przynajmniej jesteś, choć z drugiej strony wolałabym już nigdy cię nie widzieć. Ale wiem też, że przynajmniej przez jakiś czas będę tu z tobą bezpieczna. Zapomnij jednak o jakimkolwiek przytulaniu, że o seksie nie wspomnę! I anektuję sobie kanapę! - zaznaczyła od razu.
- Mogę nawet spać na korytarzu, jeśli takie jest twoje życzenie — powiedział, patrząc jej w oczy z nadzieją.
- Po prostu się do mnie nie zbliżaj. Przynajmniej przez jakiś czas, ok?
Kiwnął głową.
- Oczywiście. I jeszcze raz przepraszam.
- James, zamknij się wreszcie na ten temat, jasne?! - krzyknęła. - Mnie to wciąż boli, rozumiesz? Czasami nadal przez ciebie krwawię i nie jest mi łatwo zapomnieć i ci przebaczyć. Ale tak samo, jak ty, nie mam nikogo. A w dwójkę zawsze jest raźniej.
- Przysięgam, że nigdy cię nie skrzywdzę.
- James, twoje słowa obecnie niewiele dla mnie znaczą — fuknęła, zanosząc talerze do zlewu. - I jeszcze jedno. Ja gotuję, ty robisz zakupy.

- Nie!!!!
Ten przerażający krzyk wyrwał ją ze snu w środku nocy. Otworzyła oczy, po omacku próbując zidentyfikować źródło dźwięku. Dopiero po chwili zorientowała się, że to James. Sięgnęła do najbliższego włącznika światła. Rozbłysła niewielka lampka w rogu pokoju, dając mdłe światło na pomieszczenie. Spojrzała na Jamesa, który rzucał się po podłodze. Jego koszulka po raz kolejny przesiąknięta była krwią, którą również zabrudził koc. Westchnęła, zsuwając się z kanapy i klęknęła obok niego, unikając jego rąk, którymi machał w niekontrolowany sposób.
- Obudź się! - wrzasnęła, potrząsając nim za ramię. Rzucił tylko głową na boki, przeżywając senny koszmar. Po jego policzkach spłynęły łzy. - Wstawaj! - wrzasnęła ponownie, tym razem wymierzając mu solidny policzek. Otworzył oczy i spojrzał na nią mało przytomnie.
- C-co? - jęknął, podnosząc się do siadu.
- Miałeś koszmar — wyjaśniła, wracając na kanapę. Opatuliła się szczelnie kołdrą. - I znów puściły ci szwy.
- Kurwa... - warknął, wstając i poszedł do łazienki. Gdy wrócił, bandaż był już świeży, no i nie miał na sobie koszulki. Odwróciła wzrok, by na niego nie patrzeć.
- Co ci się śniło? - zapytała szeptem.
- Moja siostra — mruknął. W jego głosie był ból.
- Przykro mi...
- Tak, mnie też — westchnął, siadając na podłodze. Ukrył twarz w dłoniach. Westchnęła, poprawiając kołdrę.
- James...
- Słucham.
- Chodź tutaj — powiedziała. Podniósł głowę, patrząc na nią zdziwiony. - O ile dobrze pamiętam, nie masz koszmarów, gdy koło mnie śpisz, więc właź pod tą pieprzoną kołdrę, zanim zmienię zdanie! - syknęła, patrząc na niego twardo.
- Jesteś pewna? - zapytał cicho, wstając.
- Tak — prychnęła. - Tylko nie waż się mnie dotykać!
- Nie śmiałbym — odparł, gasząc światło. Po chwili poczuła, jak położył się obok niej. Podejrzewała, że zajął miejsce tuż na skraju kanapy, by dać jej jak najwięcej przestrzeni. Przez chwilę nasłuchiwała, ale leżał cicho i bez ruchu. Albo zapadł już w sen, albo po prostu nie chciał jej wystraszyć. Obie opcje ją ucieszyły. Zwinęła się w kłębek po drugiej stronie kanapy i wkrótce zapadła w sen.

Rankiem ze zdumieniem odkryła, że w nocy zaczęli się do siebie tulić, bowiem obudziła się z głową na jego piersi, otoczona w talii jego metalowym ramieniem. Przynajmniej zlokalizowała źródło chłodu... Westchnęła, ostrożnie wysuwając się z jego objęć. Zauważyła, że jego spodnie były napięte. Zamknęła oczy, by tego nie widzieć i delikatnie przeszła nad wciąż śpiącym Jamesem. Jego pierś unosiła się w miarowym oddechu i nic nie wskazywało na to, żeby wciąż męczyły go koszmary. No i nie obudził jej więcej, a to już coś znaczyło...
Zaspana powlokła się do łazienki. Prysznic. Marzyła o tym. Co prawda wzięła jeden, gdy tylko James ją tu wczoraj przyniósł, ale woda była wtedy ledwie ciepła, więc uwinęła się zdecydowanie zbyt szybko, jak na własne upodobania. Teraz miała nadzieję na o wiele dłuższy i cieplejszy prysznic, nawet jeśli miałoby to oznaczać mniej wody dla niego. Ale cóż, w tej chwili miała zamiar być po prostu egoistką.
Z uśmiechem wystawiła twarz do strumienia ciepłej wody i zmoczyła włosy. Jak dobrze. Nienawidziła nie myć włosów. Oparła się czołem o wykafelkowaną ścianę prysznica i odetchnęła głęboko. Dlaczego nie uciekła, gdy znów dał jej taką szansę, a na dodatek wyznała mu, co do niego czuje? Idiotka... Pewnie teraz to wykorzysta na swoją korzyść, a potem z niej zadrwi. Wzdrygnęła się na samą myśl. Na razie jednak jej nie skrzywdził. Mało tego, to on wyglądał, jakby w tej kwestii potrzebował pomocy i to fachowej. Najlepiej jakiegoś psychologa... Druga Wojna Światowa? Facet zwariował. Nie mógł tego pamiętać, to po prostu było niemożliwe! Nie mógłby żyć tyle lat i wyglądać na trzydzieści kilka...
Wychodząc spod prysznica, wyczuła natychmiast zapach smażonej jajecznicy i mimowolnie się uśmiechnęła. A więc zapowiadało się ciepłe śniadanie. Wspaniale. Ubrała się szybko w rzeczy, które zabrała ze swojej torby, która notabene tutaj została, gdy kilka dni wcześniej po prostu stąd uciekła i zrobiwszy sobie turban z ręcznika na mokrych włosach, wyszła z łazienki. Zapach jajecznicy i boczku wyraźnie się wzmógł.
- Dzień dobry — powiedziała cicho, wstając w drzwiach. James miał na sobie jedynie spodnie, które aktualnie leżały na nim już całkiem poprawnie, nie zdradzając niczego niewłaściwego. Zerknął na nią i na chwilę oniemiał. Zmrużyła oczy, widząc jego spojrzenie, którym omiótł ją całą i prychnęła pod nosem. - Nawet nie probuj mówić, że pięknie wyglądam — zastrzegła, ruszając do stołu. Uniósł ręce w obronnym geście, ale zauważyła, że nie potrafił oderwać od niej wzroku.
- Tobie również dzień dobry. Jak się spało? - zapytał, nakładając jedzenie na talerze.
- Oprócz tego, że swoimi wrzaskami wybudziłeś mnie ze snu w środku nocy, to całkiem dobrze... A tobie?
- Przepraszam — mruknął, stawiając talerze na stole. - Nie chciałem... Potem było już całkiem dobrze.
- W takim razie będziesz spać na kanapie, bo nie mam zamiaru uciszać cię co noc, jasne?
Kiwnął głową, wpatrując się w swoje dłonie.
- Podejrzewam, że masz mnie za wariata — powiedział w końcu. - I wcale ci się nie dziwię.
- Tak, cóż... Jesteś nieźle szajbnięty, James, ale jajecznicę robisz naprawdę dobrą. Mam tylko nadzieję, że jej nie zatrułeś.
Westchnął, przechylając się w jej stronę. Wstrzymała oddech, obserwując, jak Bucky nabiera jajecznicy z jej talerza i wsadza sobie do ust. Po chwili przełknął.
- Zadowolona? - zapytał cicho.
- Zawsze możesz mieć odtrutkę...
- Powiedz mi — zaczął spokojnie, odkładając widelec na talerz. - Po co miałbym się truć po tym, jak cię tu przyniosłem?
- To może być jakaś twoja gra... Możesz udawać, że zerwałeś się im ze smyczy.
- Oczywiście... I dlatego też wbiłem sobie nóż w brzuch, tak? Żeby było więcej dramatyzmu?
- Nie siedzę w twojej głowie. Nie mam pojęcia, co w niej jest, o ile w ogóle coś jest.
- Możesz ze mnie szydzić, nie przeszkadza mi to, Anno — powiedział. - Wiem, że to posrane, ale ja po prostu cię potrzebuję...

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka i fantasy, użyła 4116 słów i 22311 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto