Odetchnęła głęboko i zapukała do drzwi. Te otworzyły się po chwili i na progu stanął nieco zdziwiony Rogers.
- Panna Smith — powiedział, uśmiechając się nieznacznie. - A więc jednak zdecydowała się pani przyjść. Cieszę się... Zapraszam — otworzył szerzej drzwi, wpuszczając ją do środka. Przygryzła wargę i poprawiając nieco dłoń na nosidełku z córeczką, weszła do środka. Mieszkanie nie było przesadnie duże ani urządzone z rozmachem godnym bohatera narodowego. Raczej było... zwyczajne, co niebywale ją ucieszyło.
- Chciałabym wiedzieć, co z James'em — powiedziała cicho, siadając na kanapie, którą wskazał jej Steve, uprzednio stawiając na niej nosidełko. Rebecca spała jak zabita, przedstawiając sobą rozkoszny widok.
- James przebywa obecnie w zaprzyjaźnionej Wakandzie, gdzie specjaliści pracują nad tym, by przywrócić go do prawidłowego funkcjonowania — wyjaśnił. - Wiem, że chcą wymazać z jego umysłu słowa aktywacyjne, ale czy się im to już udało, jeszcze nie wiem. Niestety pewne obowiązki nie pozwoliły mi na kontaktowanie się z nimi ostatnimi czasy.
- Rozumiem — kiwnęła delikatnie głową, zastanawiając się, co dalej.
- Pani za nim tęskni — powiedział Steve, przyglądając się jej uważnie. Spojrzała na niego nieco wystraszona. - Spokojnie, nie mówię przecież, że to coś złego. Znam Buck'a i wiem, że to wszystko, co zrobił, nie było z jego woli. Może czasami był dupkiem, ale nigdy nie skrzywdził żadnej kobiety. I wiem, że po tym, jak panią odesłał, naprawdę cierpiał.
Spuściła wzrok, zaciskając dłonie. Myśli kłębiły się w jej głowie.
- Czy... Czy jest szansa, bym mogła z nim porozmawiać? - zapytała w końcu cicho.
- Właśnie dlatego pozwoliłem sobie wtedy do pani przyjść. Sądzę, że szczera rozmowa z nim wiele by wam obojgu dała. Pytanie tylko brzmi, czy by mu pani wybaczyła?
- Od przeczytania jego pamiętników nie myślę o niczym innym — przyznała. Słysząc to, Steve uśmiechnął się szeroko.
- Wspaniale. W takim razie zabiorę panią do Wakandy — zdecydował.
- Kiedy? - zapytała natychmiast.
- Myślę, że w ciągu najbliższego tygodnia. Chciałbym tylko wiedzieć, czy chce tam pani lecieć z córką?
- Nie miałabym nawet jej z kim zostawić...
- W takim razie wszystko ustalone.
Tydzień później.
- Sierżant Barnes jest w tej chacie — powiedziała Shuri, uśmiechając się krzepiąco do zdenerwowanej Anny. - I nie martw się, proszę o swoje dziecko. Jest w idealnych rękach.
- Dziękuję — kobieta uśmiechnęła się do niej ciut niepewnie, po czym ruszyła w dół zbocza ku marnej chacince, która obecnie pełniła rolę domu James'a. Serce kołatało jej się w piersi tak samo, jak tamtego feralnego wieczora, gdy obudziła się w pustym mieszkaniu w opuszczonym mieście gdzieś na Ukrainie. Wtedy też nie wiedziała, co ją czeka. Bała się. Teraz również.
Stanęła przed wejściem, za które służyła wielobarwna płachta i spojrzała w bok na Shuri. Księżniczka uniosła obydwa kciuki w górę, uśmiechając się do niej szeroko. Ona była pewna James'a, więc czy Anna również powinna? Wziąwszy głęboki oddech, odsunęła kotarę i weszła do środka. Wewnątrz panował półmrok, jedyne okienko przesłonięte było podobną plecionką, jak ta, która wisiała w otworze pełniącym rolę drzwi. Na łóżku skleconym z drewna, zajmującym większą część przestrzeni, leżał James. Twarz miał przykrytą prawym ramieniem, wyglądał jakby spał. Miał na sobie szerokie spodnie i chustę, która zasłaniała jego lewe ramię, a właściwie jego brak.
- Mówiłem, by nikt mi nie przeszkadzał — powiedział ochrypłym głosem, nawet nie spoglądając w stronę swego gościa. - Nie mam ochoty z nikim rozmawiać.
Zadrżała lekko na dźwięk jego głosu i już niemal chciała opuścić chatę, gdy wtem jeden szczegół przykuł jej uwagę. Stojące w ramce na niewielkim stoliku zdjęcie USG, które jej ukradł.
- Skąd wiedziałeś, że masz córkę? - zapytała cicho, starając się ze wszystkich sił zapanować nad drżeniem swego głosu. Gwałtownie usiadł na posłaniu, patrząc na nią z niedowierzaniem. Jego pierś unosiła się szybko i opadała w rwącym się oddechu, gdy przez kilka długich minut po prostu na siebie patrzyli w totalnej ciszy.
- Musiałem wiedzieć, czy nic ci nie jest. Czy wam nic nie jest? Ten lekarz, który z tobą poleciał, obiecał dać mi znać, gdy urodzisz. Dzięki niemu wiedziałem, że mam córkę — powiedział równie cicho, powoli wstając z posłania. Mimowolnie cofnęła się o krok, a gdy to zrobiła, dostrzegła ból w jego oczach. Skulił się tak, jakby ugodziła go nożem. - Ty wciąż się mnie boisz — wyszeptał, spuszczając wzrok.
- Nie — zaprzeczyła. - To na szczęście udało mi się już zwalczyć. To nie strach, a nieufność. I to nie ty masz córkę, a ja — dodała twardo. Kiwnął głową.
- Jak się ona ma?
- Szybko rośnie — odparła. - Jest zdrowa wbrew twoim wszelkim obawom.
- Cieszę się. Naprawdę... Zechcesz usiąść? - wskazał na posłanie. - Przepraszam, nie jestem w stanie zaoferować ci niczego lepszego, ale jest czysto...
- Postoję — odparła spokojnie. - Siedziałam cały lot tutaj, a potem w pałacu, mam dość — przyznała. Czuła się dziwnie, rozmawiając z nim tak swobodnie, a jednocześnie było to dla niej całkiem naturalne.
- Skoro wiesz o zdjęciu, które ci ukradłem... to... - przełknął ślinę, patrząc na nią niepewnie. - Skąd wiedziałaś, gdzie jestem?
- Kapitan mi powiedział — wyjaśniła, a on przytaknął w milczeniu. - Przyszedł do mnie. Mam wrażenie, że też chciał mieć pewność, że wszystko ze mną w porządku. No i zdecydowanie chciał, bym z tobą porozmawiała.
- Zrobiłaś to, bo cię poprosił, czy sama tego chciałaś?
- I to i to — westchnęła.
- Dlaczego? - lekko przekrzywił głowę, patrząc na nią poważnie. - Przecież mówiłaś, że jestem dla ciebie nikim.
- Robiłeś wszystko, by tak było — powiedziała. - I ja również.
- Ale?...
- Ale jesteś dla mnie ważny — wyznała w końcu, obejmując się ramionami.
- Jestem? A nie byłem? - podłapał natychmiast. Spojrzała na niego ze łzami w oczach.
- Jesteś, James. Wciąż jesteś, bo obdarzyłeś mnie największym szczęściem — szepnęła, patrząc gdzieś w bok. - Nie potrafię o tobie zapomnieć, choć tak wiele razy mnie zraniłeś.
- Przepraszam — jęknął, padając przed nią na kolana. - Proszę, wybacz mi, Anno. Tylko tego pragnę... Ja... Ja się zmieniłem. Również dzięki Shuri. Ona mi pomaga. Powiedziała — przełknął gwałtownie ślinę, zaczynając się lekko trząść. - Powiedziała, że być może usunie ze mnie kod. Że mnie uwolni.
- Wiem, rozmawiałam z nią. To zdolna dziewczyna.
- Przypomina mi nieco Beccę — uśmiechnął się nieco niewyraźnie, a po policzkach spłynęły mu łzy.
- Wiesz, sądzę, że ona naprawdę wtedy do ciebie przychodziła — powiedziała łagodnie, kucając przy nim. Spojrzał na nią zaskoczony.
- Czytałaś... - jęknął. Kiwnęła głową.
- Tak, James. Czytałam. Inaczej prawdopodobnie by mnie tu w ogóle nie było.
- Boże...
- James, spójrz na mnie, proszę — powiedziała stanowczo, delikatnie unosząc mu podbródek, by na nią spojrzał. Drżąc cały, przeniósł spojrzenie ze swych kolan w te smutne oczy Anny.
- Znów przeze mnie płaczesz — chrypnął. - Tak nie powinno być. Kobieta nigdy nie powinna płakać przez mężczyznę, który ją kocha.
- Wierzysz w to, że się zmieniłeś? - zapytała.
- Tak, Anno. I nie tylko wierzę, ja to czuję. Wciąż nie mam miłych wspomnień i snów, ale...
- Ale wspólnie możemy zdziałać wiele — pogładziła go po policzku.
- Wspólnie?
- James, obudź się wreszcie. Naprawdę sądzisz, że przeleciałam taki kawał, żeby tylko z tobą pogadać?
- Nie... nie wiem.
Westchnęła, wstając z kolan. Spojrzał na nią smutny.
- Odchodzisz? - zapytał. Wzruszyła ramionami.
- A chcesz, żebym odeszła?
- Nie! - zerwał się na równe nogi. Tym razem się nie cofnęła. - Nie chcę. Chcę... Chciałbym, żebyś została. Chciałbym spróbować.
- Spróbować co?
- Być w normalnym związku.
- Jesteś pewny, że podołasz? Kiedy się zdecydujesz, nie będzie żadnego odwrotu, James. Razem albo w ogóle. Z szacunkiem albo wrócę do Stanów...
- Dam ci wszystko, na co zasługujesz — zapewnił ją od razu. - I choć nie jestem ciebie wart...
- Przestań w końcu pieprzyć! - warknęła, przerywając mu. Spojrzał na nią zaskoczony. - Weź się w garść, człowieku! Jeśli chcesz ze mną być, to ze wszystkimi tego konsekwencjami, rozumiesz?! Masz być pieprzonym ojcem, by Rebecca nigdy się nie dowiedziała, że nie było cię w pobliżu, rozumiesz? To małe dziecko, które wymaga ciągłej opieki i uwagi, więc nie będziesz mógł powiedzieć, że masz dość! - podeszła do niego i dźgnęła go palcem w pierś. - Rodzicielstwo to coś, z czego nie można się wycofać. Albo tego chcesz i to akceptujesz, albo wal się!
- Chcę — powiedział stanowczo. - Chcę być ojcem dla Rebecci... Chwila... Nazwałaś córkę imieniem mojej zmarłej siostry? - zmarszczył brwi.
- Tak — odpowiedziała hardo, patrząc mu w oczy, w których nagle, po raz pierwszy, dostrzegła prawdziwe szczęście.
- Dziękuję — wyszeptał wzruszony, przytulając ją do siebie niespodziewanie. Jęknęła, gdy ścisnął ją ramieniem. - Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy...
- Potrafię to sobie wyobrazić — przyznała cicho. - James... Udusisz mnie...
- Wybacz — puścił ją natychmiast. - Więc... Naprawdę chcesz do mnie wrócić?
- Nie, to był taki żart — prychnęła, kręcąc głową, a w jego oczach dostrzegła prawdziwy popłoch. - James! Uspokój się. Oczywiście, że chcę... Na żartach się nie znasz?
- Dziewczyno, doprowadzisz mnie do zawału serca...
- Zdaje się, że kilka razy już niemal mi się to udało, co?
- Prawie — przyznał, uśmiechając się nieznacznie. - Jesteś tak samo śliczna, jak zapamiętałem. Nie było dnia, żebym o tobie nie myślał, żebym nie żałował tego, co zrobiłem. Jesteś wspaniałą kobietą, Anno. Niebywale silną i to, że wciąż chcesz ze mną być, jest dla mnie wielkim szczęściem. Naprawdę. Zrobię wszystko, by tylko wynagrodzić ci wszystko, co przeze mnie wycierpiałaś.
- Więc przestań już o tym mówić, jasne? Sam mówiłeś, że nie masz miłych wspomnień. Ja również nie, więc zapomnijmy o tym na tyle, na ile się da.
- Oczywiście — zgodził się natychmiast.
- Mam jednak kilka warunków, James — zastrzegła, siadając w końcu na jego łóżku.
- Jestem tego świadomy.
- Tutaj nie ma warunków, bym zamieszkała z dzieckiem — powiedziała. - Ale Shuri i T'Challa powiedzieli, że jeśli zdecyduję się zostać w Wakandzie, to razem z Rebeccą otrzymamy własny kąt w pałacu.
- To naprawdę uprzejme z ich strony.
- Owszem — przytaknęła. - Nie chcę jednak, byś z nami spał. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Dajmy sobie czas. Mała musi przyzwyczaić się do twojej obecności. I ja mimo wszystko również.
- Rozumiem — uśmiechnął się nawet, co bardzo ją zaskoczyło. - Ja zostanę tutaj.
- Znakomicie. Oczywiście za jakiś czas będziesz mógł widywać się z małą, ale najpierw chcę mieć pewność, że panujesz nad sobą.
- Anno, nigdy bym jej nie skrzywdził, przecież o tym wiesz...
- Nie. Nie wiem, James i wolę nigdy się o tym nie przekonać. Dlatego najpierw musisz przekonać mnie, że jest z tobą wszystko w porządku. A potem powoli będziemy stawać się rodziną.
- Nauczysz mnie, jak opiekować się Rebeccą?
- Tak, ale musisz być delikatny...
- Będę, choć z jedną ręką może być problem. Ale postaram się, by było lepiej.
- Naukowcy Wakandy przygotowali dla ciebie nową protezę — zauważyła.
- Wiem, ale jej nie chcę.
- Dlaczego?
- Czas zapomnieć o Zimowym Żołnierzu. Mogę robić tutaj wiele pożytecznych rzeczy, nie używając mojego bionicznego ramienia. I tak jest o wiele lepiej — powiedział poważnie. - Póki co nie chcę go.
- No dobrze. Nie mam prawa do niczego cię namawiać. To twoja decyzja.
- Nie — pokręcił stanowczo głową. - Jako jedyna osoba tutaj masz pełne prawo i obowiązek właśnie to robić, Anno. Tylko ty.
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.