Zgrzytnął zębami, patrząc na nią wściekły i wzruszył ramionami, ledwo się powstrzymując, by się jej nie odszczeknąć i nie sprać na kwaśne jabłko. Zacisnął drżące dłonie w pięści, oddychając ciężko przez nos. Spojrzał na nią. Stała bokiem do kuchenki, tak, by widzieć każdy jego ruch. Mądre posunięcie. Była skupiona do tego stopnia, że cała drżała. A gdy ich spojrzenia się spotkały, w jej oczach dostrzegł nienawiść. Zawiódł ją i zranił. Kolejny raz. Ile jeszcze? Kiedy w końcu Anna tego nie wytrzyma i po prostu odejdzie, zostawiając go samego?...
- Jedz — powiedziała bez wyrazu kilku minut później, stawiając przed nim talerz i ponownie oparła się o blat, patrząc tępo w krajobraz za brudnym oknem balkonowym. Chciało się jej rzygać, miała dość takiego życia, traktowania jak rzecz, jak najpodlejszą dziwkę. Może, gdyby wcześniej nie poroniła w tak tragiczny sposób, teraz zdecydowałaby się na aborcję, ale wtedy przysięgła sobie, że już nigdy nie pozwoli zabić swojego dziecka. Nigdy.
- Ty nie jesz? - zapytał cicho, patrząc na nią poważnie.
- Nie jestem głodna — odparła, nawet na niego nie spoglądając. Wciąż buzowały w niej emocje. Wciąż była wściekła i przerażona jednocześnie. Doskonale wiedziała, że James nigdy nie pozwoli jej odejść. Gdyby spróbowała ucieczki, znalazłby ją i ukarał. A gdyby poszła na policję, problemy miałby on. A tego nie chciała. Tak, zakochała się w mordercy i gwałcicielu, pomimo wszystko stał się jej dziwnie bliski, ale nadal ją przerażał. Czasami zastanawiała się nad tym, jaki kiedyś był. Dałaby wszystko, by tylko pomóc mu wrócić do tego, co było kiedyś. Nie dlatego, że go kochała, tylko dlatego, że ile razy patrzyła w jego niebieskie oczy, widziała w nich strach i ból. Nawet jeśli był wściekły. Te dwie emocje towarzyszyły mu zawsze.
- Powinnaś jeść, Anno — powiedział, kiedy wyminęła go z drugiej strony i usiadła na kanapie. - Anno... Jedz — podał jej talerz, wstając ze swojego miejsca, ale natychmiast skuliła się, opierając plecami wysłużone oparcie. Potrafiła grać twardą, owszem, ale przede wszystkim wciąż była przerażona. Przez niego. - Musisz jeść — powtórzył, ale spojrzała na niego tak, że odstawił talerz z powrotem na stół.
- Nie będziesz mi rozkazywać, Barnes! - syknęła. - Jeśli nie chcesz jeść, to wyrzuć to do kosza, nie obchodzi mnie to!
- Urodziłem się i wychowałem w czasach, w których dobre jedzenie nie było na porządku dziennym, zwłaszcza, jeśli mieszkało się w kiepskiej dzielnicy z ojcem alkoholikiem, który przepijał niemal każdą swoją wypłatę i lal mnie i moją matkę — powiedział, podchodząc do okna. - W czasie walk też nie było różowo, a i HYDRA często mnie głodziła, także nauczyłem się doceniać każde jedzenie. Każde, Anno. Również to wyrzucone przez innych na śmietnik. Poszedłem do wojska, by moja nieletnia siostra miała co włożyć do ust. Chciałem zapewnić jej jakąś przyszłość. Nie byłem święty. Miałem na sumieniu pewne grzechy, ale dla tej małej zrobiłbym dosłownie wszystko. i robiłem, by tylko nie chodziła głodna. By miała dach nad głową. A potem ją zawiodłem. Nie wróciłem. Zostawiłem samą piętnastoletnią dziewczynkę. I zawiodłem ciebie. Zaufałaś mi, obdarzając mnie uczuciem, na które nigdy nie zasługiwałem. Nigdy. Nie mówię o Zimowym... Kiedy byłem jeszcze normalny, często zabawiałem się kobietami, nie obchodziło mnie żadne uczucie, liczyła się tylko przyjemność... Teraz nie jestem już nim i nie zanosi się na to, że kiedykolwiek jeszcze będę. Nie jestem już człowiekiem, HYDRA postarała się, by mnie tego pozbawić.
- Jesteś człowiekiem, James — powiedziała cicho. Odwrócił się do niej, patrząc na nią niepewnie. - Bardzo zagubionym, ale człowiekiem.
- Jestem potworem, Anno. Potworem.
- Nie! Po prostu musisz odnaleźć siebie. Być może wciąż ten prawdziwy ty gdzieś tam w tobie jest.
- Masz rację — kiwnął głową. - Jestem zagubiony. Nie pamiętam już, ile razy wymazywali mi pamięć. Ile razy budziłem się z kolejnego koszmaru, nie wiedząc gdzie i kim jestem. Ty jesteś idealna. Masz uczucia, potrafisz kochać. A ja nie. Nie znam tego uczucia. Nie pamiętam, by kiedykolwiek istniało w moim sercu. Zaliczyłem wiele dziewczyn. Ale ty... Ty jesteś inna, Anno. Przypominasz mi Beccę. Była tak samo czuła, jak ty. Cieszysz się z tego dziecka, a ja nie potrafię się nawet zmusić do tego, by przyznać się przed samym sobą, że je spłodziłem. Nie potrafię, Anno. Jestem zwykłym śmieciem.
- Tylko dlatego, że pozwalasz sobie na takie myślenie — mruknęła. Spojrzał na nią ostro, jakby wbiła mu tym zdaniem nóż w serce. - Weź się w garść, człowieku. Wciąż masz szansę na odkupienie swoich win, tylko musisz naprawdę tego chcieć. Nie twierdzę, że mnie było gorzej, niż tobie, ale spójrz, co ty osiągnąłeś przed tym, nim stałeś się eksperymentem HYDRY. Miałeś rodzinę. Kochającą matkę i siostrę oraz ojca. Bez względu na to, jaki faktycznie był. Ale mogłeś ich nazwać swoimi rodzicami. Mogłeś do nich powiedzieć "mamo", "tato". A ja nie. Nigdy nie poznałam smaku tego słowa. Nie miałam do kogo się przytulić w nocy, gdy śnił mi się koszmar. Nie miałam kogo się poradzić w wielu sprawach. Nikt nigdy nie powiedział mi "kocham cię, córeczko", "jestem z ciebie dumna". To ja byłam dla nich nic nieznaczącym śmieciem, James! Moi rodzice zostawili mnie na śmietniku, gdy miałam tydzień! Po prostu się mną znudzili! Właściwie tylko przypadek sprawił, że nadal żyję! - ryknęła, a po jej policzkach spłynęły łzy. - W sierocińcu nikt nigdy się mną nie zainteresował, nawet gdy byłam malutka. Z czasem po prostu przestało mi zależeć. Zrozumiałam, że nigdy nie będę mieć rodziny. A potem zaszłam w ciążę. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się z tego cieszyłam. Chciałam być matką. Dać miłość temu maleństwu. Coś, czego ja nigdy nie otrzymałam. I gdy je straciłam, czułam się tak, jakby ktoś wykroił moje serce tępą łyżką. Ja też nigdy nie będę już taka sama, James. Umarłam razem z moim dzieckiem, rozumiesz?
- Tak... Przykro mi — powiedział po dłuższej chwili milczenia.
- Tak, mnie też. Cholernie przykro. Ale wyszłam na prostą. Przynajmniej częściowo.
- Dlaczego częściowo?
- Bo zostałam kobietą do towarzystwa, nie? I wiesz dlaczego? By mieć, choć namiastkę prawdziwego uczucia. By czuć się potrzebną.
- Przepraszam... Za wszystko tak bardzo cię przepraszam, Aniu.
- Aniu — powtórzyła. - Ładnie. Po raz pierwszy zdrobniłeś moje imię... A teraz mnie posłuchaj. Tak, jesteś skurwielem bez serca. Nic na to nie poradzę. Nienawidzę cię. I kocham jednocześnie. I za cholerę nie wiem, które uczucie jest silniejsze. Może też jestem zdrowo walnięta, ale zostanę tutaj. Przy tobie. Bo chcę tego. Bo widzę, że walczysz. Widziałam, że powstrzymałeś się przed tym, by mnie nie zbić. Dziękuję. Choć cholernie się boję, że kiedyś znów mi coś zrobisz. Lub dziecku.
- Nie zrobię — mruknął. - Obiecuję.
- Już to obiecywałeś, James. I oboje doskonale wiemy, jak się to skończyło. Nie obiecuj już, tylko rób wszystko, żebym ci znów uwierzyła, jasne? Udowodnij mi, że jestem tu z tobą bezpieczna, skoro nie mogę już wrócić do swojego domu. Zresztą i tak pewnie już go nawet nie mam...
- Masz go tutaj...
- Powiedzmy — westchnęła.
- Załatwię ci jedzenie. To ważne.
- Tak — przytaknęła. - Ważne. Ale ty śpisz na podłodze. I żadnych czułości.
- Żadnych — kiwnął poważnie głową.
- Steeeeve!
Zerwała się na równe nogi, w ciemności ledwo widząc zarys sylwetki śpiącego a podłodze Bucka i na oślep wymacała lampkę. Gdy rozbłysło światło, podeszła do niego i wymierzyła mu najsilniejszy policzek, jaki była w stanie. To natychmiast go ocuciło. Spojrzał na nią ze strachem w oczach.
- Chcę spać, a nie słuchać twoich wrzasków — burknęła, wracając na swoje miejsce. Początkowo miała ochotę zrobić mu porządną awanturę, ale widok jego oczu skutecznie ją do tego zniechęcił.
- Przepraszam — wyszeptał, siadając na posłaniu. - Śpij, maleńka...
- Więc już nie wrzeszcz.
Miesiąc później.
- Gdzieś idziesz? - zapytał ją, patrząc, jak się ubiera.
- Do lekarza — odparła.
- Lekarza — powtórzył. - Rozumiem. To ważne... A masz na to pieniądze?
Nie odpowiedziała od razu. Wstał z krzesła i podszedł do drzwi, opierając się o nie barkiem. Spojrzał na nią twardo.
- Nie mam — przyznała w końcu cicho, nie patrząc na niego.
- Więc powiedz mi, w jaki sposób miałaś zamiar zapłacić facetowi za usługę? W naturze?! - ryknął, aż podskoczyła. - Po prostu dasz mu dupy!
Spojrzała na niego z wyrzutem.
- Oczywiście, że nie — zaprotestowała. - Mam mu posprzątać gabinet, to wszystko.
- Więc teraz tak się nazywa robienie facetowi loda?!
- James, przestań...
- Dlaczego? Przecież taka jest prawda. Puszczasz się niczym pospolita dziwka, Anno — powiedział spokojnie, mrużąc oczy. - A o ile dobrze pamiętam, tylko ja mam prawo cię pieprzyć.
- Nie masz żadnego prawa! - wrzasnęła. - Nie jestem twoją własnością.
- Jesteś, Anno. Od samego początku. O której musisz tam być?
- Mam wizytę za dziesięć minut.
- Świetnie. Zbieraj się — otworzył drzwi. - Idziemy razem.
- Więc nie ma żadnych przeszkód, by się kochać? - zapytał ostro kilkanaście minut później. Zastraszony lekarz pokręcił przecząco głową, podbijając kilka pieczątek na darmowych receptach dla Anny. - Świetnie.
- Nie zgwałcę cię ani nie będę brutalny, ale chcę, żebyśmy mieli jasność, mała. Od dzisiaj kochasz się ze mną zawsze, gdy najdzie mnie na to ochota. Nie masz już okresu, więc nie będziesz się mogła wymigać, czy to jasne? - warknął, prowadząc ją za ramię do ich mieszkania.
- Ale ja nie chcę! - zaprotestowała, starając mu się wyrwać, ale tylko warknął zirytowany, przyciągając ją mocniej do siebie.
- Nie próbuj za mną walczyć, mała — powiedział cierpko, zaciskając mocniej dłoń na jej ramieniu. Nie miała wątpliwości, że po wszystkim zostaną jej siniaki.
- To boli! - krzyknęła. - James, proszę!
- Uspokój się — syknął, rozluźniając nieco uchwyt. Po chwili wprowadził ją do mieszkania. - A teraz mnie posłuchaj. Seks z tobą sprawia, że bardziej czuję się sobą, niż nim. Wiem, jak po tym wszystkim to zabrzmi, ale ja naprawdę cię potrzebuję, Anno. Dajesz mi potrzebną siłę i naprawdę chcę, żebyś przy mnie była. Dlatego się wściekłem, gdy zaczęłaś się puszczać, rozumiesz? Jesteś moją kobietą, a ja się nie dzielę. Nigdy. Dlatego zostajesz ze mną!
- James, nie rozumiesz tego, że za każdym razem, gdy już sądzę, że jest między nami lepiej, ty potrafisz wszystko koncertowo spieprzyć? Wszystko niszczysz. Ranisz mnie. Okłamujesz, straszysz, zniechęcasz do siebie. Mam dość, rozumiesz? Nie chcesz, nie kochaj, nie zmuszę cię do tego, ale proszę... Ja już naprawdę nie chcę się ciebie bać. Każdego wieczoru, gdy zasypiam, zastanawiam się, czy jeszcze się obudzę, a gdy się wściekasz, modlę się o to, byś po prostu poderżnął mi gardło. Bym nie musiała się męczyć...
- Anno... Proszę. Zaufaj mi i chodź ze mną do łózka — powiedział powoli, robiąc w jej stronę niewielki krok, ale natychmiast się cofnęła, więc przystanął. - Kochaj się ze mną.
- Nie — pokręciła przecząco głową. - Nie.
- Obiecuję, że cię nie skrzywdzę. Musisz mi zaufać.
- Nie potrafię — wyszeptała. - Przez chwilę będzie dobrze, a potem znów się zdenerwujesz i kolejny raz będę leczyć siniaki, jakie mi zrobisz.
- Mówiłem ci już. Oczekujesz ode mnie czułości, człowieczeństwa, których nie potrafię ci dać, bo już ich we mnie nie ma. Zniknęły wraz z odejściem mojej rodziny i przyjaciół.
- Za pół roku pojawi się na świecie twoje dziecko, James. A to znaczy, że przejmie część twoich cech. Będzie mieć w sobie twoją krew. Twoje nazwisko przynajmniej jeszcze przez jakiś czas nie zginie.
- I tylko ty będziesz o tym wiedzieć — westchnął. - Dla całej reszty świata zginąłem w czterdziestym czwartym w Alpach. i w sumie taka jest prawda. Ja już nie żyję. Może gdybyś była moją kobietą przed tym wszystkim, cieszyłbym się z tego, że urodzisz, ale nie teraz. Zbyt wiele razy na mnie eksperymentowali, bym teraz nie bał się porodu. Boję się, że gdy je urodzisz, będziesz cierpiała mocniej, niż gdybyś je przedwcześnie straciła. To dziecko może być chore. Nie uratujesz go. Umrze po porodzie. W najlepszym wypadku będziesz patrzeć, jak umiera dzień za dniem i nie będziesz potrafiła mu pomóc. Naprawdę tego chcesz, Anno?
Przygryzła wargę, obejmując się ramionami i spojrzała w okno.
- To nie ma dla mnie znaczenia, James. Urodzę to dziecko, choćby miało żyć kilka sekund. Bo chcę być matką. I wtedy będę. Te kilka cudownych chwil.
- Nie chcę, żebyś potem żałowała swojej decyzji — powiedział, podchodząc do niej i biorąc ją w objęcia.
- Nie bój się, nie będę żałować. I nie będę mieć do ciebie żadnych pretensji. Ale, proszę, nie mów mi nigdy więcej, że powinnam zabić własne dziecko.
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.