''Mroczny świat'' Rozdział 16

''Mroczny świat'' Rozdział 16Obrzuciłam krytycznym spojżeniem moje odbicie. Wolałam siebie w czerwonych włosach. No ale cóż. Muszę zmienić wygląd żeby policja mnie nie rozpoznała. Przeczesałam palcami moje włosy w koloże hebanu.  
- Tragicznie nie jest- szepnęłam sama do siebie. Po kolejnych kilku minutach spędzonych na przeglądaniu się w lustrze stwierdziłam, że w tych nowych włosach jest mi całkiem ładnie. Niegdyś długie, czerwone, a teraz czarne i o połowę krótsze. Nie będę już tak rozpoznawalna, ale i tak muszę wyjechać. Już nawet wiem gdzie. Do Polski. Język znam bo moja matka była polką. Do dzisiaj pamiętam, że zawsze gdy zostawałyśmy same w domu rozmawiałyśmy w polskim języku. Tata tego nie lubił, ale mama uważała, że powinnam władać jej ojczystym językiem. Dzięki jej za to. Wyjęłam spod łóżka dwie walizki i zaczęłam się pakować. Wiele tego nie było, ale zawsze coś. Gdy skończyłam usiadłam na walizkach i zadzwoniłam do Jeffa. Był moim kumplem i należał do tej mafii narkotykowej dla której pracowałam. Mężczyzna odebrał już po kilku sygnałach.
- Co jest Iv?- rzucił do słuchawki.
- Słuchaj, mam problem. Pomożesz mi?
- O co chodzi?
- Muszę uciekać. Policja mnie ściga. Załatw mi paszport na fałszywe nazwisko.- powiedziałam na jednym wdechu. Jeff od dawna załatwiał wszystkim fałszywe dowody i paszporty. Właściwie od tego był. Każdy kto potrzebował nowej tożsamości zwracał się do niego.
- Ehhh... Nawet nie pytam co znowu nabroiłaś. Za dwie godziny przyjadę do ciebie z gotowym paszportem.
- Dzięki- szepnęłam i się rozłączyłam.

Po raz kolejny przeczytałam na paszporcie swoje nowe imię i nazwisko. Samantha Rogers. Nieźle brzmi. Ale zdecydowanie wolałam Vivianne Miller. Westchnęłam ciężko i spojżałam na Jeffa. Miał ognisto rude włosy i zielone oczy które wpatrywały się we mnie z napięciem.
- Jesteś pewna że chcesz wyjechać?- zapytał.
- Nie chcę opuszczać Nowego Jorku, ale muszę rozumiesz?- spojżałam mu w oczy.
- Spoko, rozumiem. Zadzwoń czasami
- Jasne- wyszeptałam i posłałam mu blady uśmiech.

Siedziałam na małej, białej ławeczce przed grobem Cane'a i patrzyłam na jego uśmiechniętą twarz na zdjęciu. Po moich policzkach stoczyło się kilka łez, ale szybko je otarłam. Nagle usłyszałam za sobą czyjeś kroki. Odwróciłam się i zobaczyłam ojca Cane'a. Miał nieprzenikniony, ponury wyraz twarzy. Wstałam i chciałam iść ale zatrzymał mnie jego głos:
- Jesteś z siebie zadowolona?
- Słucham?- zamrugałam ze zdziwieniem oczami.
- To przez ciebie mój syn został zamordowany- warknął i zrobił kilka kroków na przód. Cofnęłam się przestraszona. Bałam się tego mężczyzny. Jest szefem mafii narkotykowej, już nie raz sam zabijał, albo zabijano z jego inicjatywy. Mnie też mógł usunąć. Nic dla niego nie znaczyłam. Byłam tylko wkurzającym liściem który przylepił mu się do buta i którego trzeba się pozbyć.
- Ale...- zaczęłam lecz mi przerwał.
- Posłuchaj mnie uważnie, bo nie będę się powtarzał. Zjeżdżaj stąd, albo coś ci się stanie aniołku. Może mój syn cię kochał, ale ja od początku cię nienawidziłem.- syknął, a jego głos ociekał jadem. Zrobiłam kilka kroków w tył i nagle potknęłam się i upadłam na plecy. Mężczyzna stanął nade mną i splunął mi w twarz.- Wypierdalaj!
- A-ale...- wyjąkałam. Spojżałam na niego i aż się przeraziłam. Jego twarz wykrzywiał okropny grymas. Rzuciłam w stronę grobu Cane'a pożegnalne spojżenie, wstałam z ziemi i zaczęłam uciekać. Łzy spływały po moich policzkach, a ja nadal biegłam. Jak najdalej stąd. Jak najdalej cmentarza. Jak najdalej ojca Cane'a. Jak najdalej Nowego Jorku...

Wpadłam zdyszana do domu i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Przed oczyma cały czas miałam wściekłą twarz ojca mojego zmarłego chłopaka. Muszę wyjeżdżać. Jak najszybciej. Najlepiej już jutro. Zadzwoniłam na lotnisko i zarezerwowałam bilet do Polski. Jutro przed południem już mnie tutaj nie będzie. Zostawię za sobą Nowy Jork, a wraz z nim moje problemy i dotychczasowe życie. Zacznę od nowa. Na czysto. W końcu mam szansę na lepsze życie...

Siedziałam w samolocie i udawałam że słucham stewardessy która mówiła coś o bezpieczeństwie. Walić to. Wyjżałam przez okno. Ujżałam spływające po nich krople deszczu. Dzisiejsza pogoda idealnie odzwierciedlała mój nastrój. Westchnęłam i wepchnęłam w uszy słuchawki. Już niedługo. Niedługo...

Gdy wznieśliśmy się w powietrze ostatnio raz spojżałam na Nowy Jork i w moim oku zakręciła się łza. Mimo wszystkich złych rzeczy które mnie tutaj spotkały kocham to miasto i trudno mi je opuszczać. Pomachałam delikatnie na pożegnanie. Żegnaj Nowy Jorku, witaj Warszawo. Witaj nowe życie...

Stanęłam na Warszawskim Okęciu i rozejżałam się. Wszystko było takie... obce. Westchnęłam i podniosłam walizki. Postanowiłam chwilowo zamieszkać w jakimś hotelu. Poszukam jakiegoś małego mieszkanka do wynajęcia albo coś. Dam sobie jakoś radę. W końcu jestem już dużą dziewczynką...

Położyłam się na ogromnym hotelowym łóżku i niemal natychmiast zasnęłam. Znowu śnił mi się Cane. Tym razem spacerowaliśmy razem nad brzegiem morza. Całowaliśmy się, przytulaliśmy. Było cudownie. I wtedy on wyszeptał te cudowne słowa: ''Kocham cię Ivy i zawsze, ale to zawsze będę przy tobie''...

*************************
Okey, może nudnawe i głupie, ale jest. Miłego czytania :*

Ivy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1026 słów i 5609 znaków.

6 komentarzy

 
  • .

    Kiedy kolejna?

    14 sty 2014

  • Maddy

    Świetne :D Postaraj się dodać jak najszybciej następną część ;) Kocham :*

    14 sty 2014

  • Ahrii

    Kocham! <3 ;*

    14 sty 2014

  • Dhkdgd

    To Ivy mogla zabic Cane'a, ale coz... Swietne :)
    PS. rozejrzalam*, spojrzalam* itp.

    13 sty 2014

  • Nina

    To on już serio nie żyje ? Nie lubię cię. On miał żyć i mieli być razem.

    13 sty 2014

  • Arni

    Pisz nie pier.... Fajnie jest :)

    12 sty 2014