Dzień na wsi przebiegał spokojnie, Sara przeciągnęła się na łóżku, chciała się wtulić w Kratosa, lecz trafiła na pustkę. Wciąż nie potrafiła się przyzwyczaić, że go nie ma. Wstała, ubrała się w ubranie codzienne i zaczęła sprzątać dokładnie chatę, zrobiła zapasy na zimę, wypieliła ogródek, popracowała na ich małym polu. Cała ta praca, strasznie wyczerpująca, ale cieszyło ją to, dzięki temu nie miała czasu na niepotrzebne myślenie, co może złego dziać się z jej ukochanym.
Jedynym problemem były ciągłe wizyty podstarzałego Pierra, który ubzdurał sobie, że ją uwiedzie. Próbował to jakoś nieudolnie maskować, jednak zamiary miał tak oczywiste, że tylko naiwna młódka, by się na to nabrała. Żona mu parę lat temu umarła i usilnie poszukiwał kolejnej miłości, a Sara była łakomym kąskiem. Młoda, zgrabna, najpiękniejsza dziewczyna w tej małej mieścinie. Zbywała go na wiele sposobów, w końcu poprosiła Doriana, by coś z tym zrobił. Wziął natręta na bok i używając swoich kaznodziejskich umiejętności oraz nazbyt głośnego tonu głosu, wytłuścił mu przykazanie o niepożądaniu żony bliźniego swego i co czeka jego duszę, jeśli się nie poprawi. Musiał odpuścić, i tak cała wieś zaczęła się śmiać z niego, przypisując mu łatkę amanta. Coś jednak mówiło dziewczynie, by zachowała ostrożność, miłość może łatwo zmienić się w nienawiść, a od tego punktu do tragedii, krótka droga. Ta sytuacja miała miejsce wczoraj, a dziś mogła wrócić do swojej męczącej rutyny, jednak musiała myśleć o bezpiecznej nocy. Drzwi były już podniszczone, a okna łatwe do otwarcia z zewnątrz.
Podeszła do warsztatu Kratosa, rozejrzała się, wszystko, co potrzebowała, miała tutaj. Wróciła do okiennic, zmierzyła za pomocą krótkiej deseczki długość i szerokość. Cały dzień spędziła na robieniu nowych okiennic i drzwi, a kolejny na ich malowaniu. Z pomocą Doriana wstawiła je na miejsce starych. Ten obejrzał robotę siostry i krótko podsumował:
– Hm... A ten kolor to sama wymyśliłaś??
– No, a w czym problem??
– Cóż, taki odcień... Nawet mnie boli głowa od patrzenia... Brązowy... Biały... Rozumiem, ale kolor trawy? Ty chcesz coś sadzić na tym??
– E tam, przesadzasz. Przyzwyczai się.
– No ja tam nie wiem..... Ja bym od razu to przemalował po zobaczeniu...
– Ty jeszcze widocznie nie znasz jeszcze siły damskiej perswazji... Wystarczą pewne sztuczki i propozycje, by nawet różowy przeszedł...
– Jeśli sobie przypomnę mą słodką Lea, to możesz mieć rację, jak mnie prosiła tym słodkim głosikiem. To nie mogłem nie ulec. Dobra ja lecę, zaraz mam odprawiać mszę, a i jeszcze muszę wymyślić, co tym razem potępić.
– Leć, bo ci się owieczki pogubią.... – pożegnała Doriana i zabrała się za wieszanie nad piecem grzybów do suszenia, myśląc, czy Kratos również tęskni tak samo, jak ona...
A on ? Stał w okopie, próbując zapalić papierosa, myśląc, kiedy wróci do swojej ukochanej Sary. Usłyszał nad sobą warkot, znów ten szwabski samolot robi zdjęcia... Gdyby miał choć jeden z tych karabinów przeciwlotniczych, ściągnąłby go raz-dwa na ziemię... Z daleka nadleciał gwizd i kolejna grupa próbuję przebić się przez teren niczyi, drut kolczasty i ogień ciężkich karabinów maszynowych do wrogich okopów. Takie fale ponawiane są, co jakiś czas przez obie strony.
Kończą się przeważnie rzezią przy „kolczastych jeżach”, a nawet jeśli się uda to i tak zostaną wyparci, nie nacieszywszy się zwycięstwem. Huk dział zmusił Kratosa do wejścia. Ciemność skryła okropne warunki mieszkania żołnierzy, tylko mała ledwie lampka dawała lichę światełko, oświetlając grających w karty. W innym miejscu ktoś skulał się, drżąc jak osika, błagając, by ten koszmar artylerii się skończył, następny próbował się zdrzemnąć, okrywając się kurtką od munduru. Nikt z żołnierzy nie zmrużył oka, do hałasu broni można było się przyzwyczaić, jednak szczury i owady to inna sprawa. Jak tylko przestali się ruszać, gryzły ich, gdzie tylko się dało.
Dni mijały, a wojna nie zbliżała się do końca, Francuzi, Brytyjczycy i Niemcy siedzieli w okopach na zachodzie bez zmian, Rosjanie ponoszą coraz większe straty i myślą nad zakończeniem wojny, ludzie się tam burzą, a car już nie dzierży tak silnej władzy, jak kiedyś... Jeśli oni ulegną, cały ciężar wojny spadnie na pierwszy front. Tym razem Kratosowi trafiło się najgorsze zadanie, oficer z gwizdkiem stał już, sprawdzili, czy broń jest gotowa, drabiny podstawione, własna artyleria zaczyna swoją pieśń, tylko serca wciąż drżą ze strachu. Zabrzmiał gwizd i ruszyli... Pierwsze metry zawsze były bezpieczne, jednak później Pan Bóg kule nosi. Biegli, przed nimi wrogie okopy, wydają się blisko, ale to tylko wyobraźnia. Pierwsze świsty i pierwsze trupy, odezwał się cekaem, na ziemię padają zabici i ranni, a ich krzyki mieszają się z hukiem artylerii.
Nadal nie przerywają ataku, masa wystrzelonego ołowiu, sprawia jakby ogromna zabójcza ściana stała przed nimi. Teraz już pozostało czołganie się w błocie koło rannych towarzyszy, ciał zabitych i lejów po pociskach. Byli na tyle blisko, by widzieć niemieckie mundury, ale drogę tarasował im drut kolczasty. Poszły w ruch obcęgi do cięcia, które przechodziły z martwych rąk do następnych martwych rąk. Udało się, teraz najgorszy moment, prócz artylerii, ciężkich karabinów, doszedł teraz celny ogień z okopów. Użyli granatów do wyczyszczenia zajmowanego terenu, a resztę dobili bagnetami.
Dzisiejszą noc spędzą w lepszych schronach niemieckich, chyba dopiero co dostali posiłki wraz z nowym wyposażeniem, bo mundury zabitych były dość czyste i praktycznie nie znoszone, mieli również pełno konserw i dwie duże beczki czystej wody. Kratos rozejrzał się, wiele znajomych twarzy nie widział, a ich liczba znacząco się zmniejszyła. Znowu śmierć do niego nie przyszła, ale ile jeszcze będzie go unikać, nim zobaczy w tym życiu piękną twarz o kruczoczarnych włosach i o odbijających niebo oczach??
1 komentarz
Almach99
Bezsens wojny. Do tego wojna okopowa...
krajew34
@Almach99 Wywołują ludzie za biurkami, a krwawe żniwo zbierają inni