Kratos przeklinał nie miłosiernie na teraźniejsze odrodzenie. Nigdy nie wypasał zwierząt czy sprzątał obory. Jak dotąd miał szczęście i jego dusza przechodziła do znośnych warunków następnego życia, jednak kiedyś musiał trafić na to, co dzisiaj. Każdy jego dzień wyglądał tak samo, wstawał wcześnie rano, pracował przy zwierzętach i późnym wieczorem kładł się spać cały obolały.
Nastał jednak bardzo ciężki czas, na polach prawie nic nie urosło, a trzeba było oddać niektóre zwierzęta, by spłacić prawie trzy podatki, dla króla, dla kościoła i dla szlachcica zarządzającego tymi ziemiami. Zostało im nie dużo, niestety nawet takiej liczby nie mogli nakarmić. Ludność powoli wrzała, szczególnie słysząc, że na wersalu jada się pieczoną gęś albo inny smakołyk, podczas gdy obywatele głodują. Młody organizm Kratosa mimo głodu pozostawał silny, jednak jego rodzice wręcz przeciwnie. Po kilku następnych tygodniach umarli, a chłopak ruszył w kierunku stolicy. W domu i tak nie było już nic cennego, zwierzęta albo zostały zjedzone, albo oddane na podatki. Miejscowy szlachcic miał za dużo na głowie, by upilnować każdego, a tym bardziej by zauważyć opustoszenie domostwa. W tamtym czasach ludzie masowo umierali, więc zawsze można było stwierdzić, że ludzie tam mieszkający podzielili los wielu.
Dwudziestoletni Kratos mając przy sobie trochę prowiantu, skierował się do Paryża. Jedzenia starczyło mu na drogę, teraz po dotarciu na miejsce pierwszorzędnym celem stało się znalezienie pracy, by przeżyć. Po długich poszukiwaniach jeden ze sklepikarzy umożliwił mu zastąpienie pucybuta potrąconego przez karetę oraz pozwolił mu na spanie w małej szopce tuż obok. Wersalem, by tego nikt nie nazwał, pełno pcheł i pluskiew, za to nie wiało i było w miarę ciepło. Nie czekając, zaczął pracować, najpierw niemrawo, nie wiedząc jak to robić, To też jego dzienny zarobek wyniósł jednego lira, którym notabene zapłacił sklepikarzowi za jedzenie i miejsce do spania. Zjadł dane mu resztki i położył się spać. Wraz z pucowaniem następnych butów nadętych szlachciców wprawiał się w zawodzie i zarobił 5 lirów. Oddał dwa, zostały mu trzy.
Szybko przystosował się do nowych warunków, koc zawsze wyciągał nad ognisko, by spalić robactwo na nim, nauczył się, by jak najwięcej prawić bezsensownych komplementów i unikać wprost mówienia o zapłacie, dzięki temu do jego sakiewki trafiało więcej. Jak to jednak bywa, w każdym zakątku świata, również i tu były grupki bandytów, nazywali ich tu apaszami. Już w pierwszych dniach zauważył, jak jeden żebrak musiał im oddać prawie cały "dorobek". Instynkt żołnierza podpowiadał mu, by uważał na nich, Zdecydował, że przyda mu się jakaś broń do obrony. O nożu mógł zapomnieć, cena byłą zbyt wysoka jak dla niego, 100 lirów nigdy by nie zebrał. Znalazł więc jakieś żelastwo i przez całą noc próbował je rozgrzać i modelować
Niestety na przekształcenie złomu w jako takie ostrze, kosztowało go parę nieprzespanych nocy. Udało mu się to, miejscowy rzeźnik miał koło, na którym ostrzył swoje narzędzia. Zdobywszy jego litość, udało mu się go przekonać, by mógł naostrzyć swój nożyk. Wszyscy w okolicy w miarę znali młodego i widzieli, jak ciężko pracował. Oczywiście aż tacy dobrzy nie byli, by mu coś porządnego dać, każdy w tych trudnych czasach mógł liczyć na siebie i tak właśnie każdy próbował robić. Nie mieli serca z kamienia, więc mógł od nich uzyskać maleńkie przysługi, jak dostanie niesprzedanych twardych resztek od piekarza, kawałek bezużytecznego materiału od szewca czy naostrzenie prowizorycznej broni.
Ostrze miał już gotowe, teraz skupił się na rękojeści. Zgniótł parę robaków do małego zepsutego naczynka i wymoczył tam to, co dostał od szewca. Z odrazą zaczął zawijać oklejoną klejącą się tkaniną, nieostrą cześć żelastwa. Wbił nóż w ziemie tak by, zawinięta częścią nie dotknęła ziemi, potem umył ręce w kałuży, a następnie udając, że wpada na damulkę, wytarł ręce w jej suknie. Dostał parę razy z parasolki, ale ręce miał teraz czyste. Rozpalił ognisko, używając zużytych krzemieni, dodał zebrane wcześniej drewno ze spalonego niedaleko domu. Teraz delikatnie chwycił za ostrze, tak by się nie skaleczyć, a rękojeść skierował nad płomienie. Tak długo opalał, aż materiał nie stwardniał. Mógł już chwycić broń bez obawy o klejącą część.
Odpoczywając pewnego razu po ciężkiej pracy, mając już zarobionych i zaoszczędzonych 10 lirów, został otoczony przez grupkę smarkaczy. Brudni w potarganych ciuchach z jakimś tępym żelastwem czy też drewnianą pałką stali nad nim. Jeden ze starszych, chyba lider zwrócił się do niego:
– To nasz teren, więc musisz nam płacić za ochronę, jak zrobisz inaczej, to będziemy musieli cię jakoś przekonać. Więc jak? Po dobroci czy pomachamy trochę sobie? – Jeden obok niego zaczął lekko uderzać pałką o swoją drugą otwartą dłoń.
– Jeśli myślisz, że boje się takich smarkaczy to się grubo mylisz – Kratos szybko wstał, uderzył lidera młokosów, tak że tamten zgiął się w pól, a potem odwróciwszy go plecami do siebie, przyłożył mu nóż do gardła. Spokojnym, stanowczym głosem mówił do wystraszonej grupki:
– Jeden krok, a on zginie, nawet jak mnie zaatakujecie, poradzę sobie z wami, jestem silniejszy i większy. – Oni nadal stali, nie wiedząc, co należy zrobić. Ich przywódca krzyczał, by atakowali, a nie stoją jak takie bezużyteczne lalki. Kratos przypomniał sobie, jak kiedyś usłyszał, że Apasze na tej ulicy zabił jakiegoś miłego dziadka, broniącego swej wnuczki i że to właśnie lider zadawał ciosy pałką, tak długo, że nie można było rozpoznać jego twarzy. Przepędzili ich żołnierze, na koniec było widać, jak bardzo był zadowolony z własnego czynu. Wszystko to plotki, ale ziarnko prawdy na pewno w tym jest. Nawet teraz było widać, że strach w oczach tych chłopców cieszy go, dlatego tak im rozkazywał atakować.
Kratos szybko stwierdził, że nie może tak dłużej być, ten mały dureń może spowodować wiele niewinnych śmierci, a już jasne to było, że będzie się mścił na nim. Miał teraz moralny problem, jako żołnierz wiedział, że najbardziej logiczne będzie, usuniecie go, nie byli przywiązani do niego, a trzymał ich przy sobie tylko i wyłącznie za pomocą strachu, z drugiej strony nienawidził gasić życia bez sensu, czasy jednak nadal nie poprawiły się na tyle, by mieć wybór nie zabijania, ale co innego zabijać na wojnie widząc uzbrojonego wroga, a co innego zabić zdesperowanego chłopca... Decyzje pomogło mu podjąć pewne spostrzeżenie. Teraz dopiero zauważył, jak chłopak wygląda, chodzi tu, że nie wygląda, by głodował, w przeciwieństwie do jego ludzi, chudych i słabych. W kieszeni chyba była dość duża sakiewka, bo aż był widoczny jej kształt. A jego ubrania, prócz brudu były w nienaruszonym stanie. Coś tu nie pasowało. Gdy tamten krzyczał i nawoływał swoich do walki, Kratos niepostrzeżenie szybko przeszukał jedną ręka jego kieszenie. W jednej znalazł otwarty list ze szlachecką pieczęcią. Rękę z nożem przycisnął bliżej gardła apasza, tak by tamten mu nie uciekł.
Otworzył list i zaczął czytać. Z jego treści wynikało, że jest opłacany przez jednego z wysoko urodzonych. Jego misją jest straszenie ludzi w mieście, by płacili mu za ochronę. Oni dają mu pieniądze, a on wysyła wojsko, im więcej zapłacą, tym więcej żołnierzy ludzie najmą. A dzięki podsycaniu paniki, ludzie nie wahali się tak zrobić. Za swoje usługi dostawał dobre ubranie i około 40 lirów. Za tyle pieniędzy mógł ze spokojem nakarmić swoich „ludzi”, chyba jednak wolał rekrutować nowych, gdy mu umierali starzy. Na ulicach było tyle żebraków i biednych, że znalezienie kogoś na miejsce zmarłego, było łatwe.
Wyrzuciwszy list na ziemie, jedną ręką przytrzymał go, a drugą zamachnąwszy się, przebił mu nożem serce. Ze zdumioną twarzą, powoli usuwał się na ziemie. Umarł, zanim jeszcze zdążył dotknąć podłoża. Reszta grupki rozpierzchła się we wszystkie strony. Cóż innego brać udział w bijatyce i dostać parę ciosów, a co innego walczyć z uzbrojonym w ostrze człowiekiem, który bez litości zabił jednego z nich. Nie byli oni żołnierzami czy doświadczonymi przestępcami, pierwszy raz widzieli śmierć zadaną jednemu z nich. To wystarczyło, by uciekli.
Kratos zapłacił żołnierzom 25 lirów grzywny i jeszcze dał 5 lirów, by pozbyli się ciała. Tak właśnie skończył się pierwszy miesiąc życia w stolicy. W kieszeni miał około 20 lirów, był zmęczony i chętnie by się wykąpał i zmienił ciuchy. Zanim zdążył pomyśleć jak to zrobić, zasnął zmęczony po ciężkim dniu pełnym pracy i mocnych wrażeń...
1 komentarz
Almach99
Nowe zycie, nowe klopoty. Czytam dalej