Słońce gorącej Italii przygrzewało w pełni. Miasto Rzym niegdyś jego dom, teraz obce miasto. Nie było już pięknych domów i czystych ulic, zamiast tego były ruiny oraz brud. Miejsce legionistów zajęli marni strażnicy z mieczykiem u boku. Nie rządził już cesarz, tylko papież, głowa kościoła chrześcijańskiego. Wyjątkowo los, wybrał mu karierę nie wojskowego, a kupca. Jego teraźniejszy ojciec był blisko z papieżem Aleksandrem VI, sprzedawał mu wino i inne akcesoria do uczt.
Mieszkał w bogatym domu, miał codziennie co jeść i pić, zupełnie odwrotnie, niż inni mieszkańcy, gdzie, by wyżyć, dziewczęta zostawały prostytutkami, a chłopcy kradli. System władzy wyrwany był żywcem ze starożytnej Grecjii. Nie było jednego państwa, prawa na danym regionie stanowiły wielkie miasta np. takie jak Florencja, Wenecja. Rzym całkowicie był podporządkowany papiestwu, Neapolem rządził ród Aragoński, bardzo wpływowa rodzina, największe zagrożenie dla ambicji Borgii.
Dzisiejszego ranka Kratos miał przypilnować gościa o imieniu Filipio, by ten ze swojej winnicy dostarczył im odpowiednią ilość wina. Wołałby ćwiczyć szermierkę, czy kontynuować naukę strzelania z hakownicy bądź poprosić Cesare, by znów dał mu strzelić z tej prototypowego pistoletu z zamkiem kołowym. Ojciec jednak był upartym człowiekiem, a gniew jego straszliwy, dlatego wolał załatwić, co trzeba. Jego myśli zajmowały zupełnie inne sprawy od tych doczesnych, wciąż nie mógł otrząsnąć się z szoku po tym, jak obudził się w zupełnie innym kraju i ciele po utonięciu w oceanie.
Normalnie powinien trafić do Walhalli, tam, gdzie jego rodzice. Pieczęć na jego wspomnieniach zaczęła się kruszyć, pozwalając na przypomnienie sobie niektórych faktów. Ta dziewczyna, która go tuż przed śmiercią pocałowała, mówiła coś, że niby jest jej ukochanym i że łączą ich silne więzi. Jak to możliwe, że taki żołnierz ja on, miałby czas na jakieś miłostki, to do niego zupełnie nie pasowało. A jednak nie mógł zaprzeczyć, że go pociągała i czuł, że jest mu bardzo bliska. Sprzeczne myśli wciąż kotłowały się w głowie Kratosa.
Żeby przejść do karczmy „Pod zdrową dziewką”, musiał przejść przez nieciekawą dzielnicę. Szedł szybkim krokiem w stronę swojego celu, co jakiś czas zaczepiały go albo dzieci proszące o jałmużnę, albo kobiety różnego wieku, oferując swoje wdzieki. Raz musiał jednego chłystka ranić mieczem, gdy ten wyciągał łapska po sakiewkę. W końcu dotarł, wszedł do środka i rozejrzał się. W przeciwnym rogu siedział i pił Filipio. Jak on nie cierpiał tego gościa, typowy cwaniak, mocny w gadce i w towarzystwie, płaczący, gdy nie ma w pobliżu jego kumpli.
– Fillipio, gdzie nasze wino? – zwrócił się do siedzącego.
– Nie dam, bo nie mam.ha ha ha.
– Chyba nie chcesz posmakować ostrza co? Niech się dowie twój ojciec o tym, wtedy inaczej będziesz śpiewał.
– Ty śmiesz mi grozić? – Całe towarzystwo wstało od stołu. Kratos nie tracąc czasu, uderzył pierwszego w splot słoneczny, a potem w podbródek, drugiego uderzył kuflem w głowę, a trzeciemu rękojeścią broni zmiażdżył nos. Kompania Filipia została unieszkodliwiona, dwóch leżało, jęcząc z bólu, a ostatni był nieprzytomny. Powolnym krokiem ruszył w kierunku cwaniaczka, tamten całkowicie zbladł, widząc los towarzyszy, zaczął się trząść i błagać o litość. Złapał go za ubranie i wywlókł na zewnątrz, najpierw jednak rzucił do gospodarza dwa floreny, by nie miał z nim późniejszych problemów.
Trzymając go blisko, skierowali się do winnicy. Po kilku minutach byli na miejscu. Robotnicy chcieli natychmiast ruszyć paniczowi na pomoc, jednak ich szef powstrzymał ich i zwrócił się do Kratosa:
– Dlaczego prowadzisz mojego syna tak ja psa??
– Panie Morteli, gdyby pański potomek był taki jak pan, nie miałbym nawet po co tu przychodzić, jednak zawarte między nami interesy przez tego oto gagatka, zmusiły mnie do tych nieprzyjemnych odwiedzin.
– Interesy mówisz. Ja o niczym nie wiem, jednak nie sądzę, byś kłamał, dlatego poproszę o szczegóły.
– Do naszego biura przyszedł, pan Fillipio Morteli, zaproponował nam korzystny interes, za sumę trzystu florenów, sprzeda nam pięć beczek przedniego wina. Wziął zaliczkę w wysokości stu dwudziestu florenów. Zamówienie miało być zrealizowane po tygodniu. Jednak minął ten czas, a po winie ani widu, ani słychu. Dlatego mój ojciec kazał mi go znaleźć i wyjaśnić sprawę.
– Czyli jedno mamy w miarę wyjaśnione, jednak dlaczego on jest taki blady i ma ślad po uderzeniu?
– Dostał tylko raz, gdy znalazłem go w karczmie, głupio się zaśmiał i skierował na mnie swoich trzech kolegów. Dostali niezły łomot, ponieważ zadziałałem szybciej,a zresztą byli typowymi paniczykami, którzy porządnej bójki nie widzieli na oczy.
– Synu wyjaśnij!!! – zwrócił się do winowajcy.
– Ale tato, to nieprawda, mnie tam nawet nie by...
– Skończ łżeć, gadaj prawdę i to migiem, zanim odetnę ci dostęp do pieniędzy.
– Al...
– Żadnych, ale. Jeśli naruszyłeś dobre imię naszej winnicy, nie daruje ci tego.
– No dobrze, zrobiłem to. Zadowolony.? – Jego ojciec podszedł do niego i wymierzył mu policzek.
– Nie dość, że przez ciebie nasza reputacja może zostać nadszarpnięta, to jeszcze nie zauważasz swojego błędu. Mogłem nie słuchać twojej matki i wychowywać cię po swojemu, a teraz marsz do domu powiedzieć jej, co zrobiłeś. A pieniądze zaraz wam oddam Kratosie.
– Możemy to inaczej załatwić panie Morteli, niech wypożyczy mi pan wóz z woźnicą, załaduje mi te pięć beczek i będziemy kwita. Tu ma pan jeszcze dwieście florenów i będzie razem z zaliczką trzysta pięćdziesiąt. Pomagamy przy organizowaniu uczty dla papieża, wiec wie pan, że bez wina nie mogę wrócić. A jeśli będzie ono dobrej jakości, możemy sobie zagwarantować współpracę na dłużej.
– Cóż, mam tylko swoje osobiste wino jeszcze od swojego dziadka, ale niech będzie. Jest ono najlepszym winem, długo leży, nie jest jednak stare. Może być?
– W wymaganej ilości?
– Oczywiście
– To niech pan ładuje, zarówno my zyskamy, jak i pan, wszyscy zadowoleni. – po dobiciu targu, Kratos pokierował woźnice w stronę rodzinnego magazynu, a żegnał go mściwy wzrok z okna. Niestety to akurat mu umknęło. Jadąc, myślał:
– Praca kupca może mi się spodobać.
Dodaj komentarz