"Wędrówka dusz"-Tom III-Rozdział XII-Witamy w armii,pierwsza styczność Kratosa z Prusami

Wcześnie rano zagrała trąbka na zbiórkę. Kratos powoli usiadł na łóżku, inaczej wyobrażał sobie życie wojskowego. Wstawanie, apel, musztra, ćwiczenia z walki na bagnety, obsługa muszkietu, a do tego ćwiczenia oficerskie i inne. Jak czasy się zmieniły... Kiedyś wystarczyło wziąć miecz do dłoni i umieć walczyć w szeregu, a teraz? Aby wyjść z koszar trzeba mieć przepustkę, o piciu można nawet zapomnieć. Bycie oficerem już nie znaczy mieć święty spokój, są dodatkowe obowiązki i zajęcia, na plus jest to, że nadal bycie nim jest równe z wysokim prestiżem. Powoli wstał, rozciągnął się i popatrzył na drugie łóżko.
     Z racji bycia dowódcą dość niskiego stopnia nie miał własnej kwatery, dowodził około dziesięcioma ludźmi, a drugą dziesiątka dowodził jego przyjaciel Stefan Koniecpolski. Poznał tego dziwnego człowieka, gdy dostał przydział do miejscowego garnizonu. Z miejsca go polubił za jego szczerość i bezpośredniość. Podszedł do niego i szturchnął go lekko:
– Ej polaczku, wstawaj, bo znowu będę musiał z tobą biegnąć wokół koszar, za nie dopilnowanie cię...
– Daj mi spokój szwabie, przyszedłem do armii się wyspać, a nie wstawać tak jak na mojej wsi.
– Chyba ci się coś pomyliło, dawaj, wstawaj, nie chce znów słyszeć warczenia tego szlacheckiego gogusia...
– Niech ci będzie – powoli wstał, za pięć minut byli gotowi. Po apelu zaczęły się ćwiczenia fizyczne, ich grupa biegała wokół koszar. Stefan dogonił Kratosa i zaczął rozmowę:
– Widzisz, dałbyś mi pospać, wyszłoby na to samo.
– Ta, tak samo, tylko że plus sześć kółek więcej.
– W Polsce taka pogoda idealna byłaby do biegania, dla Szwabów nie chce mi się biegać.
– Co to ta cała Polska? Od czasu jak się poznaliśmy, ciągle od ciebie o niej słyszę.
– To piękny kraj, za którym tęsknie, a którego na mapie nie ma, ale w duszach jej obywateli będzie nadal.
– Nie obroniliście się?
– Toć bardziej skomplikowane niż myślisz... Powiedzmy, że przyczyną było brak zgody w narodzie, chwilowa słabość państwa i chciwość szlachty.
– Chciwość szlachty?
– No tak, nasi sąsiedzi po przekupowali niektóre mendy, by nie dopuszczały do reform czy innych prób wyjścia z impasu, nasi sąsiedzi to wykorzystali i powoli rozdarli ją na części....
– Zaraz, zaraz, czy wy nie jesteście tym całym narodem, o którym kiedyś słyszałem, że pomimo podbicia odmawiacie podporządkowania?
– To właśnie my, oporni do końca. Jesteśmy trochę dziwni, wiesz? W czasie pokoju sprzeczamy się miedzy sobą, narzekamy na wszystko i na wszystkich, nie możemy się w niczym zgodzić, ale niech tylko ktoś zagrozi ojczyźnie, ruszamy jej na ratunek. Zadziwiające co? Bijemy się sami ze sobą szabelkami, plujemy na siebie, ale w razie walki stoimy ramie, w ramie z dawnym wrogiem w obronie Polski.
– Rzeczywiście, niecodzienni ludzie, większość w takiej sytuacji straciliby nadzieje.
– Może i mamy pełno wad oraz bardzo często widzą nas negatywnie za granicą, jednak nie chciałbym należeć do innego narodu.
– A co ty nosisz na szyi?
– A taki mały srebrny krzyżyk, prezent od matki jak mnie siłą brali do tego wojska
– Wierzący?
– A jak! Nie wstydzę się tego, już dawno, gdyby nie pan Jezusek, to by mnie kula trafiła, większość z naszych jest w tym zakresie podobna.
– Skoro tak nie cierpisz Prusaków, to czemu nie uciekniesz?
– Żeby mi rodzinę aresztowali? Nic z tego, jak będzie okazja to może do tego całego Napoleona się przyłącze, ponoć słyszałem, że ma zamiar moją ojczyznę oswobodzić.
– Liczysz na Francuza????
– Nie na niego, ale na jego pomoc, my nie prosimy, by ktoś nam dawał wolność, sami ją sobie odzyskamy, jeśli będziemy mieli czym...
– Ależ spokojnie druhu, nie chciałem cię obrazić, myślałem, że jesteście tymi, którzy z założonymi rękoma czekają na uratowanie.
– I tu się bratku kompletnie mylisz, nawet użyjemy zwykłych kos, jeśli to pomoże. Lubię cię Kratosię, jeśli w ogóle Prusaka można polubić.
– Ciesze się, tylko ja wolę dziewczyny...
– Ha ha, aż tak to ja cię nie lubię – I oboje roześmiani, kontynuując ostatnie okrążenie. Później już nie mieli okazji do rozmowy, ilość obowiązków i zajęć skutecznie im to uniemożliwił.
     Po pół roku dostali rozkaz wymarszu, wróg niebezpiecznie blisko znalazł się Berlina. Po trzech dniach byli na miejscu i od razu dołączyli ich dwudziestkę do jednej z armii. Zostali tak ustawieni, że dwaj przyjaciele stali obok siebie. Wojska pruskie stały w oczekiwaniu na Francuzów. Dziesięć pułków w liczbie stu ludzi w każdym stało przed wzgórzem. Kilka kroków za nimi na wzniesieniach rozłożyli się Jegrzy-czyli lekka piechota po trzy pułki w każdym po sześćdziesiąt ludzi, a na samym wierzchołku stały dwa pułki artylerii w liczbie sześciu armat standardowego kalibru. Głównodowodzący siedział na koniu, bezpiecznie obserwując teren za armatami, niepokoił go las na jego prawej flance, z tej perspektywy nic nie było widać i wróg bez problemu mógł się tam przekraść. Nie mógł zabezpieczyć tego miejsca z powodu braku ludzi, a żadnej konnicy nie miał, by tam ją przerzucić.
     Gdy minęła godzina, usłyszeli po przeciwnej stronie odgłosy bębnów i fletów, wyznaczających rytm marszu. Generał Prusaków zbladł, na jego wojska szła armii, w liczbie około trzydziestu pułków piechoty, z daleka widać było jeszcze artylerię konną i szaserów. W obliczu tego wysłał dwa swoje pułki do lasku w celu obrony swojej flanki. Huk armat obrońców rozpoczął bitwę, były to jak na razie strzały niecelne zważywszy na duża odległość, ale sprawiły, że żołnierze zaczęli się denerwować. Atakujący pod ostrzałem rozstawili swoje cztery armatki i po chwili również zaczęli strzelać. Jedna z kul, trafiła wprost w pułk Jegrów, zabijając trzy osoby i raniąc sześć. Jęki bólu oraz krzyki strachu rozległy się po ich stronie, sprawiając, że żołnierze zaczęli się denerwować coraz to bardziej. Tymczasem atakujący wysłali harcowników, by wyciągnąć wroga z pozycji. Pociski zaczęły latać koło głowy, a co jakiś czas jeden człowiek padał skulony na ziemie albo jęczał ranny, albo już żaden dźwięk z jego strony nie dochodził.
     Generał ani myślał dać się sprowokować, kazał wszystkim cofnąć się parę kroków w tył, by mieć ich w zasięgu, lekka piechota wroga również musiała się przesunąć. Na to czekali Jegrzy, jedną salwą trzech oddziałów przerzedzili skutecznie biegnących harcowników. Ci z powodu strat musieli zarządzić odwrót, pierwsza część bitwy wygrała strona Prus. Już ku nim szły, regularne odziały francuskie, a atakowały jedenaście pułków. Tak jak kiedyś na polach bitwy o przebiegu bitwy decydowała liczba oraz przeszkolenie, tak było i dzisiaj. Żołnierze z czarnym orłem na sztandarze o wiele lepiej wyszkoleni oddawali salwy znacznie wcześniej od ludzi z naprzeciwka. I jak to kiedyś bywało, skupieniu się na jednym punkcie bitwy dawało zgubę generałowi, wszyscy szaserzy wroga uderzyli, na prawą flankę, wiążąc walką dwa pułki, sytuacja stawała się coraz cięższa, wprawdzie rozgromili jedenaście pułków, to czekało na nich jeszcze szesnaście w pełni wypoczętych oddziałów. Sami zaś byli wykończeniu po oddaniu tylu salw. I znów generał Prus musiał rzucić na flankę kolejne dwa, by móc uratować walczących z jazdą swoich ludzi. Sześć pozostałych mu oddziałów, rozciągnął tak, by zablokować drogę na wzgórze, uformowały się po trzy szeregi, w każdym po około 22 ludzi, nie było ich więcej, ponieważ stracili mimo przewagi cześć żołnierzy, a armaty też nie były bierne.
     Ogromne kłęby dymu, smród palonego prochu oraz jęki rannych i krzyki konających, tak przedstawiało się pole bitwy. Ku Kratosowi i jego towarzyszom ruszyli znów Francuzi w dwóch kolumnach po osiem pułków. I kolejna powtórka z rozrywki, tym razem więcej ludzi zaczęło padać dookoła Kratosa i nagle świst. Stefan powoli jak w zwolnionym tempie osuwa się na ziemie. Szybko łapie go i mówi do przyjaciela:
– Tylko mi tu nie umieraj durny polaczku, jeszcze ani razu nie piliśmy razem, a chciałem sprawdzić, czy naprawdę masz mocną głowę.
– Ja bym nadal pił, a ty byś był już pod stołem. – Próbował się zaśmiać, lecz tylko dostał ataku kaszlu, a spomiędzy jego ust wyleciała małą stróżką krew.
– Nie udawaj bracie...
– To mój debiut aktorski, więc nie przeszkadzaj, ale chce ci coś powiedzieć...
– Zaraz zaniosę cię do medyka, nic nie mów...
– Słuchaj durny szwabie, widziałem już takie postrzały, widocznie pan Jezusek uznał, że zmazałem swoje winy i mogę zobaczyć się z rodziną.
– Przecież mówiłeś, że twoja rodzina mieszka na polskiej wsi...
– Kłamałem, tak naprawdę wszyscy zostali rozstrzelani za pomoc powstańcom, a przedtem moje dwie siostry i matka zostały zgwałcone przez oprawców, ja byłem zbyt przerażony, by coś zrobić. Przeżyłem tylko dlatego, że po zastrzeleniu wszystkich oprócz ojca, błagałem o życie, tamtym się niezmiernie spodobało, że dumny polaczek klęka przed nimi... Musiałem jeszcze zrobić parę haniebnych rzeczy, zanim mi odpuszczono. Odwróciłem się w momencie, gdy mój ojciec padał od kuli. Patrzył na mnie nie gniewnie czy oskarżająco, lecz smutno z rozczarowaniem. Do dzisiaj widzę ten wzrok w każdym moim śnie... – mówił po cichu i bardzo wolno Stefan, pomimo bólu i ogarniającego go osłabienia kontynuował:
– Nie mogłem już żyć w rodzinnej wiosce, zostałem wciągnięty do ich wojska, starałem się pomagać rodakom w różny sposób, od pozorowania ich śmierci do karmienia ich w karcerze za posługiwanie się innym językiem niż urzędowy. Zabijałem po kryjomu kapusiów, którzy donosili na Polaków lub chwalili się tym... Jednak ciągle czułem ciężar winy, nadal robiłem to, co wcześniej. Nie dopuściłem nawet do gwałtu na młodej miejscowej dziewczynie, za co dostałem buziaka w policzek. Dopiero teraz, gdy życie ze mnie uchodzi, czuje, że to, co robiłem, było wystarczające, do zmazania grzechów z przeszłości. Mam dla ciebie ostatnią prośbę, wiem, że nie możliwe jest, by moje ciało zostało pochowane razem z rodziną, weź więc ten krzyżyk i zakop go w mojej wsi, będzie to symbolem, że tam śpię snem wiecznym i jeszcze jedna rzecz, pamiętaj Kratosie nie liczy się to, co zrobiłeś, tylko jak to naprawisz... – W tym momencie ucichł, a jego puste oczy wpatrywały się ze spokojem w niebo. Kratos pochylił się na nim, by pożegnać się, w końcu mocno się z nim zżył w tak krótkim czasie i to uratowało mu życie przed ostrzem. Gdy on słuchał ostatnich słów przyjaciela, jego pułk stojący najbardziej z boku, został zaatakowany przez Szaserów nieprzyjaciela, który nie wiadomo jak rozgniótł cztery oddziały pruskie, w tym samym momencie osiem pułków z tyłu zaatakowało na bagnety obrońców, Jegrzy nie mogli strzelać. Nasz bohater nie uniknął jednak ciosu kolbą w głowę, tracąc przytomność.
    Obudził się jakiś czas później, dookoła krakały ptaki, a oprócz nich było bardzo cicho. Powoli wstał, delikatnie odkładając, jakiegoś trupa. Nigdzie nie było żywej duszy, wszędzie tylko zmarli i resztki zniszczonych armat. Wywnioskował, że musieli przegrać bitwę, przechadzając nie daleko metalowego złomu, natknął się na ciężko rannego młodego żołnierza, widać, że od śmierci dzielą go tylko sekundy. Zanim wyzionął ducha potwierdził przypuszczenia Kratosa o wyniku potyczki. Ponoć jazda się przebiła, aż do generała i go zabiła. Nasi pozbawieni przywództwa zaczęli uciekać, a Francuzom pozostało ich wybić. Zamknął oczy młodziakowi i zamyślił się co dalej. Gdy adrenalina minęła, poczuł ukłucie w boku, a na brudnej odzieży pojawiła się krew. Pokuśtykał do namiotu, gdzie spośród porozrzucanych przez szabrowników rzeczy znalazł kawałek czystego materiału. Obwiązał prowizorycznie ranę i postanowił, że uda się w kierunku sztabu, a później dochowa obietnicy przyjacielowi. Czekała go dłuuga droga...

Dodaj komentarz