– Gdzie znów wywiało tego młokosa? Taki z niego Wopista jak z koziej dupy trąba.
– Obywatelu sierżancie, melduję, że pewnie jest nadal ze swoją świeżo upieczoną żoną. Jutro mija tydzień, od kiedy wzięli ślub.
– Co wy mi tu szeregowy Waligóra opowiadacie, jakbym tam nie był i wódki nie pił. Służba nie drużba, żołnierz musi miesiąc miodowy rozłożyć sobie na raty, bo wróg nie śpi... Nie dawno spalili strażnicę oddaloną od nas czterdzieści kilometrów. Wszystkich naszych psy wybiły. Jeszcze kilka minut spóźnienia i żonki nie zobaczy przez następny tydzień, będzie non-stop na służbie. No, no kogo tutaj mamy, wielmożny pan raczył wstać – zwrócił się do wchodzącego z pośpiechem Kratosa. Spóźnialski zaczął się tłumaczyć:
– Mój Sokół coś po drodze zaczął cudować. I musiałem przy nim dobre półgodziny grzebać, zanim udało mi się nim ruszyć – Sierżant starannie go zlustrował i zanim odszedł, powiedział:
– Coś ten twój motocykl, chyba dostał zębów, że takie ślady na szyi zostawił i jak się szarpał, bo twój mundur to chyba czołg przejechał. Taki wygnieciony. Nie wnikam, gdzie grzebałeś i w kim, ale doprowadź się do porządku i na patrol. Dzisiaj idziecie z Waligórą i Zięba. Zięba, po jakiego hu... bierzesz Mosina w teren. UPA to ci dupę odstrzeli, zanim zdążysz dwa razy tym czymś strzelić albo bierzesz PPSz, albo kałacha. Co tam wolisz, tylko zostaw ten relikt historii na miejscu. Eh te dzieciaki do grobu mnie wpędzą – I mamrocząc coś pod nosem, poszedł do biura. Kratos podszedł do swoich dwóch towarzyszy:
– Co ten stary taki wnerwiony? Wizytacja z MON-u czy co?
– Pokłócił się ze swoją... Ponoć wymyśliła sobie, że sprowadzi na wakacje mamuśkę do domu. Na dodatek ci bandyci wyrznęli w pień jeden z naszych posterunków przy granicy – rzekł Waligóra, przywdziewając zimową kurtkę od munduru.
– To ta stara jędza jeszcze żyje? To ile ona ma lat? – Kratos wziął PPSz z zakratowanej szafki.
– Poczekaj, żona starego ma około czterdzieści sześć lat, on ma czterdzieści osiem, matka urodziła ją w wieku osiemnastu lat. Hm... sześćdziesiąt dwa? – zastanawiał się Zięba, odkładając stary karabin.
– Chyba sześćdziesiąt cztery, coś ty robił w szkole? – poprawił go Waligóra.
– Wolałem uganiać się za spódniczkami, niż słuchać nudnych wykładów w zrujnowanej szkole, przynajmniej mam co wspominać, w porównaniu do ciebie. Kujon, co tylko z nosem w książce siedział, nawet papierosa nie zapalił, bo się bał – odciął się Zięba.
– Ja swoim kroczem nie myślałem. Ile razy, musiałem latać po maść na swędzenie do apteki mojego ojca? Zawsze było, Filipie pomóż, bo zadrapie się na śmierć, Filipie daj spisać zadanie. Nie pamieta się, ile razy dupsko uratował przyjaciel co?
– Daj spokój Filipie. Dlaczego to ty wygrywasz wszystkie nasze kłótnie?
– Bo masz pusto w łbie i tyle – Ich rozmowę przerwał jeden z oficerów:
– To wy idziecie na patrol?
– Ta dawaj już te magazynki – Niecierpliwił się Zięba.
– Nie tak szybko, najpierw sprawdzę wasze nazwiska, a potem podpiszecie się, że dnia tego i tego wydano wam tyle i tyle amunicji. Po kolei... Tomasz Zięba.
– To ja. – Podszedł do oficera wezwany.
– Broń?
– Mosin.
– Jaja sobie robisz? – zdziwił się pracownik magazynu.
– To dajesz czy nie?
– Tylko i wyłącznie na twoją odpowiedzialność. Stary nieźle da ci do wiwatu, jak dostanie statystyki od nas.
– Ty się starym nie przejmuj, tylko dawaj sześć łódek do tego cacka.
– Czyli trzydzieści sześć naboi... Podpisz tutaj, a z tym kwitem idź do Malczaka, tak samo jest z wami, podpis kwit i odebranie amunicji – Zięba podpisał i powiedział:
– To ty, już nie jeździsz tym swoim wózeczkiem?
– Rozporządzenie z góry... Amunicja ma nie wyjeżdżać w dużej ilości z umocnionego magazynu. Dobra teraz Filip Waligóra. Co chcesz?
– Standard, cztery magazynki do kałacha.
– Dobrze, podpis i z kwitem do Malczaka. I ostatni Kratos Lubomirski. Kurcze ciebie to chyba rodzice nie kochali, że nadali ci imię, jak nazwę jakiegoś nawozu. Dobra, co ty chcesz?
– Oprócz odpłacenia się za robienie sobie jaja z mojego imienia pięścią? To tylko trzy bębny do PPSz-ki.
– I tak wiem, że to tylko twoja gadanina, martwiłbym się, gdyby to powiedział Zięba. Bo ten to popędliwy jak prawiczek przy pierwszym razie. No dobra, chłopaki zmiatajcie do Malczaka i na patrol, bo widzę, że stary się szykuje do wyjścia. Jest tak nabuzowany, że musi się na kimś wyżyć. Ja spadam i wam też to radzę – W jednostce istniało przeświadczenie, że nie ma gorszego piekła niż gniew majora, dlatego momentalnie posterunek opustoszał.
Wszyscy trzej odebrali amunicję i ruszyli na patrol. Na szczęście był to koniec zimy i mróz nie dawał zbyt mocno o sobie znać, śniegu również, tak dużo nie było. Z bronią na ramieniu przemierzyli wzdłuż kawałek granicy. Najbardziej niecierpliwy z nich zaczął:
– Ty Kratos wiesz, że to może być nasz ostatni patrol z naszymi ukochanymi zabawkami?
– Co masz na myśli Tomaszu? – spytał, ziewając.
– To, że od tych z góry przyszło do majora, zawiadomienie od standaryzacji wyposażenia. Wszystkie te drugo-wojenne cuda mają zostać składowane w jednym miejscu, a potem wysłane w jakieś miejsce.
– Czyli co, na stanie pozostanie AK, a dla wyborowych SWD?
– Chyba tak, ponoć zbyt dużo zachodu z trzymaniem amunicji do tylu różnych broni.
– Cisza panowie, coś słyszałem – uciszył kolegów Waligóra. Momentalnie przełożyli do rąk broń, a następnie odbezpieczyli ją powolutku, starając się nie wydawać hałasu. Mieli się na baczności, w tym miejscu nie ma mowy o miejscowym czy zabłąkanym turyście, więc albo dzika zwierzyna, której w lasach pełno, albo bandyci chcący zdobyć pożywienie po tej stronie granicy. Podkradli się bliżej, chwile poobserwowali, Zięba parsknął ze śmiechu:
– Filipie, te książki chyba do reszty wyżarły ci mózg. Przecież to jakaś kobieta z dziecięciem na rękach, chodźcie, pomożemy jej.
– Coś mi tu śmierdzi, Tomaszu. Skąd tu matka z dzieckiem? Nie wygląda na zagubioną czy ściganą.
– Jeśli coś tu śmierdzi, to chyba twoje gacie, bo zesrałeś się ze strachu. Idę tam, wy mali tchórze – Podniósł się i powoli zmierzał ku kobiecie. Kratos rzekł do drugiego kolegi:
– Czuję pułapkę.
– Ja również. To niemowlę wydaję się dziwne...
– Broń?
– Albo materiały wybuchowe. Musimy uważać, udajmy, że też nie boimy się, lecz palce na spustach – Z lufami skierowanymi do ziemi ruszyli do towarzysza z przodu. Ten odwrócił się do nich i z drwiną powiedział:
– Macie tu swoje niebezpieczeństwo. Obywatelka Natasza zgubiła się ze swoim bobasem, właśnie wskazywałem jej drogę...
– Tomaszu, a od kiedy dziecko ma kwadratową główkę? – spytał Waligóra.
– O co ci cho... – Nie zdążył powiedzieć, dziewczyna rzuciła w nich „dzieckiem” i wyciągnęła z szerokiego rękawa rosyjski TT, strzeliła do oszołomionego Zięby. Z krzaków z tyłu nadbiegali ludzie z futrzanymi czapkami na głowach, strzelając ze starych niemieckich MP-40. Waligóra i Lubomirski byli na to przygotowali, jeden omiótł serią z AK napastniczkę, a drugi wywalił cały bęben w dwóch atakujących.
Te trzy minuty walki trwały według biorących udział w tej walce znacznie dłużej. Ze skupienia wyrwał ich jęk postrzelonego:
– Ta diablica postrzeliła mnie w rękę.
– Co ty gadasz, ta biedna białogłowa miała pistolet? Ojoj, a wydawała się taka zagubiona – ironizował Filip.
– Dobra, wiem, zawaliłem. Nigdy, bym nie przypuszczał, że będę musiał uważać na kobiety – Kratos obejrzał ranę towarzysza:
– Coś mi się wydaję, że czeka cię wizyta u doktora „czopek najlepszy na wszystko”
– Nie... Jaja sobie robisz...
– Mówię serio, kula nadal jest w ranie. Możesz próbować, sobie sam ją wydłubać, ale wątpię, byś wytrzymał z bólu, dojdzie do zakażenia i pozostanie tylko amputacja.
– Tylko nie do tego konowała... On chyba kochający inaczej, że lubi coś do dupy wpychać.
– Ha ha, raczej wątpię, ma piękną młodą żonę. Po prostu jest entuzjastą działania czopków. Możesz iść? – spytał Waligóra.
– Ta, w nogi nie dostałem. No to teraz naprawdę wpadłem jak śliwka w kompot, nie dość, że dostane bure od starego po przeczytaniu raportu, to jeszcze moja biedna dupa jest zagrożona – Zabandażowali prowizorycznie ranę towarzyszowi i ruszyli do posterunku. W gabinecie doktor już przyglądał się ranie:
– Będziemy musieli wyjąć to draństwo, siostro dajcie mi tu znieczulenie miejscowe dla pacjenta. Tomaszu, ile to upłynęło od twojej ostatniej wizyty?
– Będz... Będzie z miesiąc.
– Czy ty się boisz? Przecież nie jesteś dzieckiem. Wyjmiemy to żelastwo, zszyjemy ranę i opatrzymy ją, a na koniec dostaniesz czopek z antybiotykiem. A właśnie, a z wami wszystko dobrze panowie? – Kratos i Waligóra zrobili się bladzi i zaczęli stanowczo odpowiadać:
– Z nami wszystko dobrze, jesteśmy zdrowi jak ryba, normalnie okazy zdrowia.
– Na pewno? A może jednak trzeb...
– Nie, nie. Na nas już czas, musimy jeszcze zdać zbędną amunicję, napisać raport i takie tam.
– No dobrze, nie zatrzymuję was chłopaki, lećcie. A my trochę jeszcze tu posiedzimy, co nie obywatelu Zięba? – żołnierz, do którego zwrócił się doktor, był już cały blady, z błagalnym wzrokiem patrzył na kolegów, by go zabrali. Niestety oni odwrócili się na pięcie i krótkim: zdrowiej! Pożegnali towarzysza.
Odczuli ulgę, wychodząc z gabinetu. Skierowali się, by oddać amunicję, a potem zabrali się do pisania na dwóch maszynach raportu.
Raport z dnia 12.02.1950
Patrol w składzie: Kratos Lubomirski, Tomasz Zięba oraz Filip Waligóra z rozkazu obywatela majora Franciszka Dzwona, udali się po uzupełnieniu odpowiedniego ekwipunku na patrol. Pierwsze godziny przebiegały spokojnie, bez żadnych problemów. Zdążyliśmy przetrząsnąć ponad połowę wyznaczonego terenu, gdy jeden z naszych-kapral Waligóra usłyszał, jakiś niepokojący dźwięk. Przeszliśmy w alarm bojowy, po ukradkowym ocenieniu sytuacji, szeregowy Zięba, stwierdził, że owa osoba nie stanowi zagrożenia i udał się do niej, pomimo naszego ostrzeżenia o możliwej pułapce. Zlekceważył je i nawiązał kontakt z młodą Ukrainką, która jak później się dowiedzieliśmy, na imię miała Natasza. Razem z kapralem stwierdziliśmy, że trzeba dołączyć do kolegi. Nie zaniechując ostrożności, dołączyliśmy. Po krótkiej rozmowie kapral zauważył, że dziecko, które nosiła ze sobą owa kobieta, jest tak naprawdę kwadratowym przedmiotem. Rzuciła w nas ów pakunek, wyciągając ukryty TT, a tuż za nią wyskoczyli dwaj mężczyźni, uzbrojeni w starą niemiecką broń: MP-40. Szybko wraz z kapralem unieszkodliwiliśmy wszystkich trzech napastników ze skutkiem śmiertelnym. Z naszej strony, ranny był tylko szeregowy Zięba, rana była niegroźna, ale kula została w ciele. Cały patrol wrócił na posterunek, a rannego zostawiliśmy pod opieką doktora Lackiego.
Podpisano;
starszy kapral
Kratos Lubomirski
Dodaj komentarz