The Demon Inside 3

Zrezygnowany, wrócił do swojej klitki i wyczerpany przez pasożyta którego nosił w sobie, padł na łóżko, zasypiając prawie od razu.

Nazajutrz, spał gdy słońce było już wysoko a wskazówka na zegarze przekroczyła 11.

Obudziły go dwa głosy w salonie. Drzwi były zamknięte, jednak od razu rozpoznał że to Moose gada z Padgem.

Michael Thomas, na którego mówią Moose. Jest wirtuozem perkusji i nieokiełznaną maszyną do zabijania. Znaczy... podczas pełni ma najbardziej wytężony instynkt i czasem... często trudno go powstrzymać. Potem znajdują padline na skraju lasu i szukają sprawcy. Ale nie szukają chyba tam gdzie trzeba skoro on właśnie jest jedne drzwi stąd.

Matthew szybko się ubrał. W bezrękawnik i czarne dżinsy, do tego trampki – nic nowego. Typowy strój Matta Tucka.

Otworzył drzwi. Moose spojrzał na niego zaskoczony i od razu się uśmiechnął.

Michael wyglądał na skejta ale byl zapalonym metalowcem, tak samo jak reszta. Jego włosy były lekko zapuszczone, ale krótsze niż u Matta i Padge. I w przeciwieństwie do nich, Michael miał jaśniejszy kolor czupryny.

- Co tam, Matt? Słyszałem że znowu odjebałeś to i owo – Fajne powitanie z rana...

Matt przywitał się z przyjacielem, ignorując jego wcześniejsze słowa.

- Nie da się ukryć, zobacz co zrobił w łazience – Zakpił Michael, buszując w aneksie kuchennym. Robił kawę, drażniło to nozdrza Matta.

- Kurwa... – syknął chłopak.

- Co jest? – zainteresował się Moose.

- Mam jakiegoś wilkołaczego kaca – Parsknął niezadowolony Matt. Zapach kawy przyprawiał go o mdłości, a zwykle kawa i papieros to jego śniadanie.

- Kaca?! – rozpromienił się Thomas – Stary, coś ty wczoraj brał?

- Właśnie nic. Twoja dupa musi się mną zająć i to porządnie – powiedział chłopak, chodząc bez celu.

Moose uśmiechnął się znacząco, powstrzymując śmiech którym miał ochote wybuchnąć.

- Nie tak – Matt wzkazał na niego palcem, aby przestał – I nie wkurwiaj mnie, bo skończysz jak twoja wczorajsza kolacja.

Matt wzburzony, wyszedł na wyrandę. Usłyszano charakterystyczne kliknięcie zapalniczki i uderzenie pięścią o barierkę.

- Co mu jest? – zapytał Michael Thomas, wyraźnie zaniepokojony stanem przyjaciela.

Padge, upijając łyk napoju bogów, znaczy kawy, wzruszył tylko ramionami.

Biorąc kolejnego bucha, Tuck nie zastanawiał się nad piękną pogodą która panowała nad wyspą. Choć wczorajszy wieczór był zimny, wręcz jesienny, dziś wszystko wraca do normy. Tak to jest, gdy księżyc w pełni przejmuje kontrole.

Wczorajszej nocy w tym mieście na pewno działy się dziwne rzeczy. Ludzie wierzą że to tylko legendy, ale wtajemniczeni mieszkańcy Pandemonium wierzą że strach jest prawdziwy i nie można go traktować jak urojenie.

Wyrzuciwszy peta za barierkę, Matt przechadzał się po drewnianej wyrandzie. Znajduje się ona dość wysoko nad ziemią, a schody prowadzą właściwie do lasu. Także, ich skromna chatka jest dobrze ukryta. Pośród drzew liściastych nikt raczej nie spodziewa się spotkać wilkołaków, żyjących sobie w najlepsze.

Siadł na schodach i zaczął oglądać swoją dłoń. Jak na adleta przystało, rana się już po części zagoiła. Nie krwawi, ale jest widoczna nawet z daleka.

Matt odpoczywał, przypominając sobie koszmar wczorajszej nocy. Mało brakowało a przybrałby swoją nienaturalną formę. Ten ogień płonął, mógł wzniecić niezły pożar. Jednak, brat nauczył go jak sobie z tym radzić. Adlet wyłania się tylko w sytuacji zagrożenia lub nagłego wkurwiena. Albo gdy sami mu na to pozwolimy, ale widok tej istoty w lustrze brzydził Matta.

- Adlet... skąd to się wogóle wzieło – myślał, gdy po chwili wstał.

Omiótł wzrokiem jeszcze raz oplecione słońcem konary drzew i wrócił do domu.

- Dzwoniłem do Jenny, macie zaproszenie – powiedział Moose gdy tylko Matt zaszczycił ich swoją obecnością.

- A ty? – zapytał adlet, patrząc na siedzącego na sofie kumpla wilkołaka.

- Ja i Jenna... no, ostatnio mnie wkurzyła i nie mam ochoty się z nią widzieć. Zadzwoniłem tylko ze względu na was.

- Naprawde to doceniamy, Moosee – powiedział niechlujnie Padge.

- Nie pierdol, wkurwiająca jest. Zresztą się przekonasz.
  

- Więc to jest ta chata z której się wyprowadziłeś? – mamrotał Matt, patrząc na chatkę nieopodal lasu, na niewielkiej polanie.

Jenna mieszkała w leśniczówce. Z zewnątrz wyglądało to na domek letniskowy z niewielkim ogródkiem z kwiatami.

- Co ci się Michael tu nie podobało? – zażartował Tuck, Padge się uśmiechnął.

Moose, nie podzielając radości powiedział "Zapytaj mnie o to jak wejdziemy do środka” po czym poprowadził ekipę ku drzwiom

Drzwi miały kołatkę, którwj użyli. Dziewczyna otworzyła po krótkiej chwili.

Gdy tylko pojawiła się w drzwiach, z wnętrza wydostał się zapach czegoś na wzór przypraw.

Matthew oparł się ręką o drzwi, wiedząc że słabnie.Wilkołaczy kac nadal nie odszedł.

- Szlag... ty tam padline gotujesz? – Moose, pozwolił sobie zacząć rozmowe.

- W przyprawach – Jenna uśmiechnęła sie, jednak to nie był szczery uśmiech – Wejdźcie.

- Widać że mają na pieńku – powiedział cicho Padge do Matta któremu oczy zaczęły łzawić – Ty się dobrze czujesz?

- Taak – westchnął młodzieniec – Mówie, coś się dzieje. I to nie są dobre rzeczy.

- Zabije Andy’ego jeśli dowiem się że mieszał w tym palce – zapewnił brata Michael.

- Idziecie? – wołał Thomas.

Nic nie mówiąc, weszli do chatki Jenny.

W środku... Mattowi o razu zrobiło się niedobrze, gdyż mieszały się tu różnorakie zapachy a przyprawy, zioła i tego typu rzeczy leżały i wisiały dosłownie wszędzie. Panował tam chaos i właśnie dowiedzieliśmy się, o co chodziło Moosowi.

Wiszący czosnek zasłaniał okna.

- To na wampiry? – zagadnął Matt, ciągnąc nosem niczym alergik.

- Tak, czasem się tu kręcą a to nie są przyjazne typki – powiedziała niebieskowłosa dziewczyna, mieszając drewnianą łyżką w garze. Domyślano sie, że nie gotowała obiadu. Dym nad kuchenką był w odcieniu włosów Jenny.

Karnacja byłej dziewczyny Moosa była wyjątkowo blada. Gdyby jej nie znać, możnaby pomyśleć że sama jest jednym wampirów. Jej paznokcie miały krwistoczerwony odcień a strój wyrażał jej wyjąkowy charakter. Wyglądał jak fanka goth metalu, pasowała do Michaela.

- Ten kretyn mówił że macie jakąś sprawę – Dziewczyna przestała mieszać w garze i lustrowała wzrokiem gości. Moose zdążył przewrócić oczami i mruknąć coś pod nosem.

- Tak, z moim bratem jest coś nie halo – Podjął Padge, widząc że Matt nie wygląda najlepiej – Weź ty może wyjdź na dwór?

- Nie, dam rade – wycharczał Matthew. Wzbraniał sie, jednak wszyscy zauważyli zmianę w nim. Jego oczy łzawiły coraz bardziej.

- Tu jest dużo różnej energii i magii, może to przez to? – zapytała Jenna, widząc niepokojącą scenę.

- Nie, to jakaś klątwa. Podejrzewamy wampiry. Black Veil Brides, dokładniej – rzekł Padget.

- Miał haluny i wyczuł ich aure w miejscu gdzie go to zawiodło – powiedział Michael Thomas.

- A zawiodło go Nad Przepaść – dodał drugi Michael.

- Nie wygląda to dobrze, przecież on jest wrakiem samego siebie – Jenna to stwierdziła po czym zbliżyła się do chłopaka który siedział na jej stole, gdyż nogi odmawiały mu posłuszeństwa.

Ujęła dość mocno głowę Matta w dłonie i pokręciła nią na boki. Następnie, zlustrowała wnętrze jego oczu. Nie miała z tym problemu, gdyż Tuck był prawie nieprzytomny.

- Jak on mi tu umrze, to spale Biersacka w największym ogniu jaki wydobęde – Głos Michaela przesiąkał gniew.

- Nie ma potrzeby, to głupie zaklęcie – Jenna wypowiedziała te słowa, jakby mówiła jaka jest pogoda na zewnątrz. Dość spokojnie, jakby choroba Matta to był pikuś.

Podeszła do jednej z wielu wiszących szafek i zaczęła szukać wzrokiem pewnego słoiczka.

- Da się to szybko załatwić. I bezboleśnie – Na końcu zdania przybrała uśmiech.

- To akurat nie przeszkoda, nic by nie czuł w jego stanie – Moose odezwał sie, aby Jenna nie zapomniała że ten gość w czarnej bluzie nadal tam jest.

- A może na tobie wypróbuje te bolesne sposoby? Byłoby ciekawie – Michael Padget stał i sam nie wiedział co powiedzieć. Ta dwójka... Może "Kto się czubi, ten się lubi”? Pasowali do siebie, jeszcze tydzień temu Moose był z nią na imprezie.

Dziewczyna z pojemnikiem w dłoni podeszła do stołu. Matt siedział, ze spuszczoną głową. Jakby spał na siedząco.

-Hmm... damy rade – wymruczałą, widząc że jej "pacjent” nie reaguje.

- Będzie troche brutalnie – powiedziała, jakby chciała ostrzec Padge’a.

Sprawnym ruchem ręki, uniosła głowę Matta i wlała w jego usta zielonkawy, gęsty płyn.

- Obrzydliwe – myślał Padge, ciesząc się że nie jego to spotyka.

Jego brat zaczął się ksztusić, jednak większość mazi przeszła przez jego gardło.

- Matty, wszystko okej? – Michael podbiegł do młodszego, widząc że chłopak powoli otwiera oczy i odzyskuje mysły.

- Ja pierdole... – wymamrotał Tuck.

- Ja wiedziałem że z nim coś się dzieje ale myślałem że mu przejdzie. Po tym co wczoraj odwalił zacząłem się martwić – powiedział Michael do Moosa.

- Żyje. A Brides’ami się zajmiemy, niech tylko przywleką się do miasta. – odparł wilkołak.

Padge pokiwał głową.

- To nie wampiry – powiedziała Jenna, stojąc obok swojej kuchenki.

Obaj, odwrócili się w jej stronę.

- To ktoś nowy – powiedziała, zbliżając się do nich – Nie znam tej aury, ale jej właściciel ma nadprzyrodzone zdolności. Tak jak my.

- Adlet? – powiedział jeden Michael.

- Nie.

- Wilkołak? – kontynuował drugi.

- Też nie, nie znam tej istoty. Ale czarować umie, ta aura miała was zmylić. Jest zmieszana z wampirzym smrodem.

- I zna Bridesów, skoro wyprowadziła Matta pod ich mete – powiedział Padge. Zaczęli układać puzzle, tylko do ułożenia ich jeszcze troche zostało.

- Ale masz coś jeszcze? Przynajmniej jak wygląda – zaczął Moose.

- To czary, matołku. Nie Facebook – Jenna najwyraźniej nie pałała do Moosa sympatią, Padge zaczął myśleć że tylko się przekomarzają. Jednak...

- Idźcie już, w moim domu śmierdzi psem – Jednak się mylił.

- W razie co możecie przyjść. Tylko zostawcie Azora w budzie – Jenna pożegnała się i szybko zamknęła drzwi. Spoglądając na Matta, miał się lepiej. Od eliksiru Jenny nawet rany zniknęły.

- Ona mnie nienawidzi, tak samo jak jej – Moose zaczął się irytować. Wracając do domu, Padget cały czas wypytywał o niebieskowłosą.

- A może wy jesteście friends with benefits a ty tylko zgrywasz twardziela? – To powiedział Matt. Nawet się uśmiechnął, czym dał znak że wrócił do żywych.

- Weźcie się odpierdolcie, skończyłem z nią – Moose jakby złapał focha. Gdy szli do miasta, nie odezwał się już ani słowem.

Zapadał zmrok. Cała paczka spotkała się w mieszkaniu Jamiego.

Jamie zamieszkiwał kawalerkę w jednej z kamienic. Z okna miał widok na podwórko. Matt wchodząc tam, zawsze przechwalał się że oni mają lepszy widok z okna.

Jedyny pokój w tym mieszkaniu zawierał tylko kanapę, telewizor stojący na podłodzę i drzwi do kuchni. I co ciekawe, kanapa była 2 osobowa. A jakimś sposobem ich czwórka zawsze się tam mieściła.

- Spacerek po lesie wczoraj był, co Matt? – śmiał się gospodarz, szykując kolację w nowocześnie urządzonej kuchni.

- Zamknij sie!!! – Matt krzyknął, jednak był to krzyk z nutką śmiechu.

- No co? Adlet adletem, ale jak jakiś demon to ty się nie zachowuj.

- Bedziesz mnie uczył manier, stary draniu? – śmiał się Tuck.

- Nie, nie pozwole ci zginąć, przychlaście – Mathias wychodził właśnie z kuchni, gdy zgrabne ciało Matta zaatakowało go. Chłopaki zaczęli się przepychać. Jamie przedtem odstawił piwo pod ścianę, a następnie powalił Matta na drewniany parkiet.

- Debile dwa – Padge tłumił śmiech, w przeciwieństwie do Moosa.

Jamie zaczął udawać że bije pięściami po twarzy Matta.

Obaj śmiali się z tej zabawy.

- Ty myślisz kurwa że się ciebie boje? – chichotał Jamie, siedząc okrakiem na brzuchu Matta który zwijał się ze śmiechu.

- A chcesz zacząć?

- Co?

- Pytam czy chcesz zacząć!

Matt skupił wszystkie swoje zmysły. Poczuł w sobie narastające ciepło i bestię którą zamierzał uwolnić.

W jednej chwili, zgrabne ramiona chłopaka pokryły się krótkim futrem, sympatyczna twarz przybrała formę wilczego pyska, ubrania zmieniły rozmiar na większe a paznokcie wydłużyły się.

Matt wyglądał teraz jak brunatnej maści wilk odziany w ludzie ubrania.

Adlet jest na wolności.

- Nie no, kurwa, w tej postaci to ja się go boje... – jęczał Jamie i wydawało się że mówił serio.

- Daj spokój. Jak dorastaliśmy to miałem tak na codzień – śmiał się Padge – Hormony i te sprawy.

- On tak długo może? – zapytał wystraszony Mathias. Jako jedyny był normalny w tej bandzie.

- Dopóki nie zechce znowu być Mattem – westchnął Michael. Patrzył z uśmiechem na minę Jamiego który miał ochotę uciec z własnej kawalerki.

EdD

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2352 słów i 13403 znaków.

Dodaj komentarz