Zamrugał nerwowo, aby odpędzić siłę, która w nim wzrastała. Jego ciało sie trzęsło a oddch był niepokojąco szybki. Płonął, w środku cały Matt sie palił.
Odkaszlnął, kiedy ogień w oczach zniknął. Wyglądał spokojnie, choć sekunde temu jeszcze trząsł sie niemiłosiernie.
Odkaszlnął jeszcze raz, chcąc pozbyć sie uczucia suchości w gardle.
- I wtedy powiedziałem „ Niech sie pierdoli, znajde lepszą!” – Tak Jamie podsumował jakże ciekawą historie swojej miłośc, kiedy Matt spowrotem usiadł przy stole.
- Gdzieś ty był? – zapytał Michael, objemując go ramieniem.
- Nigdzie, już jest w porządku – odparł chłopak. Jednak, Padge znał swojego brata na wylot.
- Znowu? Znowu cie przejmuje? – Padge lekko wstał z krzesła, podburzony i zaniepokojony.
- Nie, nie dam mu szansy – powiedział Matt, ciągnąc nosem.
- I dobrze, nie daj sie bracie – Michael poklepał go po piers – Pamiętaj, jesteśmy silniejsi niż Brides’i.
- Wiem, pamiętam o tym – sapnął Tuck. Jednak, sam nie wierzył w swoje słowa. Nadal czuł w sobie nieokiełznaną siłe która pchała go do lasu, w głąb Pandemonium.
- Nie moge, przepraszam – powiedział, przerywając chwilową cisze która powstała między przyjaciółmi.
Padge i Jamie patrzyli jak ich kumpel wychodzi z baru.
- To sie źle skończy – powiedział Michael i wyjął wykałaczkę w pojemnika by po chwili włożyć ją do ust.
Jamie tylko skinął głową i zabił niepokój tak samo jak jego towarzysz.
Pędząc przez zasłane kolkami gleby, Matt zatracał się coraz bardziej. Biegł przed siebie, nie zwracając uwagi na gałęzie uderzające go w twarz co chwilę. Zbliżała sie 1 w nocy, ta godzina kiedy odwiedzał go nieproszony gość.
Nie znał go, nawet nie chciał go znać. Był jego klątwą, cierpieniem którego nie mógł sie pozbyć.
- Gdzie tak biegniesz, Tuckey? – usłyszał przeszyty grozą bełkot.
- Wypierdalaj! – charknął, plując w dal. Flustracja przeszywała jego ciało na wylot.
- No co, boisz sie samego siebie? – głos sie zaśmiał, jakby kpił z młodego chłopaka.
- Nieprawda, to ty jesteś tym złem wcielonym – mówił Matt, jakby nie chciał wpuścić tego głosu do głowy choć on bardzo chciał. Znów przejąć kontrolę nad jego ciałem.
- Oszukujesz sam siebie, debilu – Matt rozglądał sie dookoła, czując jakby był otoczony. Przez kilku ludzi mówiących tym samym głosem.
- Wyjdż ze mnie, nie jestem potworem!
- Jesteś, jesteś Tuck... Tylko jeszcze to do ciebie nie dociera – Głos sie zaśmiał. Matt podniósł leżącą na ziemi szyszkę i rzucił ją w przepaść, blisko której sie znajdował. Z grymasem wściekłości na twarzy, chwycił kolejną i wydając z siebie wrzas, zrobił z nią to samo. I jeszcze raz, i kolejny...
Zmęczony, padł w końcu pod drzewem. Wycieńczony i wyssany z emocji, spuścił głowę pozwalając włosom zakryć całkiem jego twarz. Było zimno, czuł chłód na swoich ramionach.
Siedział tak marznąc, jednak perspektywa wrócenia do miasta wiązała sie z kilkoma konsekwencjami. Jedną z nich była pogadanka z Michaelem.
Kochał go, jak rodzonego brata a nie najlepszego przyjaciela którym jednak był. Łączyła ich mimo to więź, którą można cenić bardziej niż braterstwo.
Podjęli kiedyś pakt krwi. Jest to żart i rytuał w który bawią sie dzieci. Jednak, dla jego paczki, ten rytuał był ważniejszy niż jakakolwiek rodzina czy miłość.
Poprzysięgli sobie stać za sobą, nawet w ogniu gdy będą sie palić. Że nigdy sie nie zostawią. I tak właśnie postępuje Padge. Tylko, Matt to uważa za słuszne?
Skoro zostaliśmy stworzeni do zabiijania, po co oszukiwać nature?
W końcu wstał. Otarł spodnie z brudów i rozejrzał sie po okolicy. Co ciekawe, dopiero teraz spostrzegł gdzie przywiał go ten nienaturalny zew.
Stał nad przepaścią. Na dole, pośród ciemnej mgły, był teren Black Veil Brides. Są innego rodzaju potworami, które uprzykrzały życie Matta i jego rodziny odkąd sie urodzili.
Niepokój ogarnął umysł chłopaka, gdy ten wytężył wszystkie swoje zmysł. Każdym kawałkiem ciała, chłonął powietrze i atmosferę wokół.
Otworzył nagle oczy, które przymykał od jakiegoś czasu.
- Brides – wyszeptał, gdy do jego nozdrzy dotarł znajomy zapach.
Natychmiast, korzystając z impulsu, oddalił się od terytorium wroga.
Michel Padget siedział na kanapie, trzymając w ręku swojego starego akustyka. Gitara należała jeszcze do jego ojca, którego musiał porzucić. Zawsze, gdy jest sam wyciąga ją i delektuje sie muzyką.
- Nadchodzi burza – pomyślał, czując w kościach sztorm który zaraz wpadnie do domu.
Drzwi prawie wypadły z zawiasów gdy Huragan Tuck wpadł do salonu.
- Czy to nie dziwne że paranoje zaprowadziły mnie Nad Krawędź?!!! – wykrzyczał, będąc pod wpływem niewyobrażalnej złości i energii której nabrał w lesie.
- Do Veil Brides? – zapytał zaciekawiony, nie wstając.
- Tak, do Veil Pierdolonych Brides! – krzyknął, po chwili trzaskając drzwiami od swojego pokoju, młody Tuck.
Sapał, rozbierając sie by pozbyć sie zapachu krwi który drażnił go już od paru godzin.
- Jesteś pewien że to nie przypadek? – Michael spytał, otwierając cicho drzwi.
- Nie, waliło krwiopijcą na kilometr! I ten głos... jakby znał mnie i moje słabości.
Padge, jakby sie zmieszał.
- Matt... a może...
- Nie – Wzkazał na niego palcem, przerywając wpół zdania – Nie ćpałem nic.
- Nie, ja nie o tym – Brat wkroczył do pokoju, wogóle nie zwracając uwagi na Matta w samych bokserkach. Na jego plecach wiły sie czerwone, zagojone niby blizny. Po obojczykach spływała krew, teraz już wyblakła.
- Pamiętasz jak ostatnio spotkaliśmy Jenne?
- No, pamiętam. Młoda wiedźma z lasu, Moose kiedyś do niej startował – powiedział chłopak, chodząc w kółko po niewielkim pomieszczeniu.
- No... Może by ją o to zapytać? Umie zdejmować klątwy.
- Ale przecież nasze moce to normalka – rzekł, nie podzielając pomysł brata.
- Moce, a nie latanie po lesie jak postrzelony – powiedział, zamierzając wyjść z pokoju – Zastanów sie, to nie jest do końca normalne.
Zostawszy sam w pokoju, Matt patrzył chwilę przez okno, musząc przemyśleć słowa Padge’a.
- Czyli jednak klątwa... – przyznał w końcu, schylając głowę.
- Czego nie możemy być normalni – rozmyślał, idąc do urządzonej na biało łazienki.
Wszedł pod prysznic i poczuł ulgę, puszczając lodowatą wodę.
Relaksował sie, chcąc stłumić pożar panujący w jego płucach. Suchy oddech nie wróżył nic dobrego.
- Zamknij sie szmato – syknął, czując że mosntrum znów chce sie wydostać.
Mokre włosy opadały, zasłaniając gniewne oczy chłopaka. Pociemniały, będąc nadal rozpalone.
Oparł napięte ramie o ścianę, czując na nim krople wody. Oddychał, jakby to był jego ostatni oddech. Czuł że jest jak granat który zaraz eksploduje.
Stał nagi, pośród wody o odcieniu lekko różowym. Jego ciało zostało już oczyszczone, jednak brutalne wspomnienia nie zostały wymazane. Potwór żył, dawał o sobie nieustannie znać.
Zacisnął usta, odchylając głowę w bok jakby naprzeciw niego było coś czego nie chciał zobaczyć.
Tak... w płytkach którymi wyłożona była łazienka widział samego siebie. To tego człowieka tak bardzo sie bał.
Spuścił wzrok na swoje stopy, czując jak gorący jest jego oddech i jak szybko płynie krew w żyłach.
„Nie dam sie pokonać” myślał. „Nie dam sie pokonać”
Sapnął, ostatni raz.
„Nie dam sie pokonać”
Energia wzrosła w nim do maksimum, wywołując wybuch.
- KURWA! – wrzasnął, jakby obdzierano go ze skóry. Zapłakał, łzy zmieszały sie w wodą.
Trzymając zaciśniętą pięść na ścianie, spostrzegł brązowawą ciecz wydostającą sie z nadgarstka. Przyzwyczajony do tego widoku, opłukał tylko ręke. „Nikt nie zauważy” wyszeptał, pewny siebie.
- Jutro idziemy do Jenny – usłyszał zdecydowany ton swojego brata. Michael stał w drzwiach, wogóle nieskrępowany nagością Matta.
- Czyli naprawde jest ze mną tak źle – przyznał w końcu, sam przed sobą, Matt Tuck.
Dodaj komentarz