Rozdziały nie będą pojawiały się regularnie
Nie pamiętam daty, nie pamiętam dnia tygodnia. Była wiosna, przez okno wpadało słońce. Pamiętam że tamtego dnia wszystko się zmieniło.
Słońce, świeciło mocno. Widziałem je, leżąc jeszcze na materacu w swoim pokoju. Tak, mam materac, bez łóżka. Wygodna opcja, i tańsza do tego.
Zamrużyłem lekko oczy. Nie chciało mi się wstawać i zasłaniać pojedynczej zasłonki która tam wisiała. Dobra, chyba czas się podnieść.
Westchnąłem, odrzucając koc. Telefon ładował się tuż obok, spojrzałem na niego. Było po 10.
W odbiciu ekranu zobaczyłem moje potargane krótkie, ciemne włosy.
Mam 17 lat. Ale nie pomyślelibyście nawet tak. Wyglądam na 15 max. Sam nie wiem czego, ale wkurza mnie to.
Po wyjściu z mojego malutkiego pokoiku znalazłem się w salonie i kuchni jednocześnie. Może już czas wam powiedzieć w czym mieszkam.
Nie jest to zawalisko, nie do końca. Moim domem jest po prostu stary, opuszczony domek letniskowy. Bez ogrzewania, jeśli nie napalę w piecyku. Bez ciepłej wody, jeśli jej nie podgrzeje.
Można nazywać mnie pustelnikiem ale przynajmniej mam laptopa i telefon. Żeby je ładować muszę chować się po szkole z ładowarkami. A... szkoła.
Szybko się umyłem w misce stojącej pod drewnianym oknem, jednym z niewielu które było całe w tym burdelu i wróciłem do swojego pokoju. Pod oknem leżała sterta ciuchów.
Włożyłem czarną bluzę, czarne dżinsy i buty które są dla mnie najcenniejsze. Biało-czerwone Jordany.
Mieszkam w baraku, ale mam Jordany, dziwne, nie? Taaak, kupione za pierwsze pieniądze które sam zarobiłem. Za pierwszą lewuche.
Ubrany, poprawiłem swoje włosy. Odgarnąłem grzywkę na bok i ukazały się moje wygolone boki. Szybko podniosłem z podłogi zakurzony, nie do końca spakowany plecak i wyszedłem z domu. Nie zamknąłem, nawet zamka nie ma w drzwiach.
Szedłem piechotą, przyglądając się zniszczonym i brudnym butom. Nie mam nigdy czasu ich umyć, zawsze jestem zajęty. Czy szkoła, czy praca.
Mój barak stoi w cieniu kilku dębów. Wokół są pola, łąki i jedna dróżka która prowadzi do mało uczęszczanej ulicy.
Ciekawi mnie czy ktoś kiedyś znajdzie mój domek. Jeszcze, przez ostatnie dwa lata nie miałem żadnego gościa. Nikogo nie ciekawiło dokąd prowadzi ta skromna dróżka pośród traw.
Było ciepło. Zacząłem się nawet zastanawiać po co brałem bluzę ale musiałem się śpieszyć. Mam wyjebane na wszystko, ale do szkoły chodzę. I nawet co nieco się staram.
Szedłem już ulicą, kiedy spojrzałem na telefon. 20 po 10. Zdążę na 3 ostatnie lekcje, pomyślałem.
Przyśpieszyłem krok i w miarę szybko dotarłem do Stratford, małego miasteczka w Kanadzie zaledwie dwa kilometry od mojego domku. Niedaleko jest szkoła.
Stratford, wybrałem to miasto przypadkowo. Po prostu jechałem przed siebie szukając odpowiedniego domu. Ale podoba mi się tutaj. Jest małe, ciche, spokojne. Tak jak kawałeczek mojej duszy, ten lepszy.
Szedłem chodnikiem między budynkami. Mało ludzi było teraz na mieście. Albo siedzieli w pracy, albo w domu. Ogólnie, jest tu malo ludzi. Większość mogę wymienić z imienia, prawie każdemu mówię "Dzień Dobry, miłego dnia”.
Doszedłem do liceum. Na betonowym podwórku kręciło się kilku chłopaków, jeździli na BMXach ale żaden się do mnie nie odezwał. Żadna nowość, zawsze wszyscy są cicho.
Na korytarzu też było pusto. Dzwonek będzie za jakąś minute i korytarz nieznacznie się zapełni. To mała szkoła.
Idąc po szarym linoleum, szukałem wśród czerwonych szafek tej mojej, 142ki. Znalazłem ją, akurat kiedy zadzwonił dzwonek.
- Kurwa... – zakląłem pod nosem.
W mojej szafce były książki, zeszyty, kilka luźno porozrzucanych długopisów, jakaś bluza i niewielkie pudełeczko. Miałem zamiar je otworzyć i zrobić użytek z zawartości, ale akurat na złość zadzwonił dzwonek. Później, Dom... Później.
- Ej, Dom! – usłyszałem donośny krzyk mojego jedynego bro, kumpla czy jak tam ja go nazywam. Po prostu Travis.
Travis Roscoe, znany w naszej szkole jako Best Baller, gra w kosza w reprezentacji. Ma wielu kumpli. Tylko dlaczego na każdej przerwie spędza czas ze mną?
Jego bujne włosy – to rzuca się w oczy. Drobne ciało i tatuaż wokół szyi nie są jego znakiem rozpoznawczym. Myślisz Travis, widzisz tą Emo czuprynę.
- Jak leci, man? – przywitałem się z nim.
- A, troszki chujowo. Dostałem kose.
- Obchodzi cię to? – zapytałem, nadal myśląc o pudełeczku w szafce.
- Ej – powiedział jakby wpadł na genialny pomysł – Robimy coś dzisiaj wieczorem? Dawno nie chlaliśmy – zaśmiał sie.
- Narazie musimy iść na lekcje.
- Kiedy idziemy razem korytarzem, coś tu nie gra. On wygląda jak emo-nie-wiadomo-co, ja jak gangster za dwa grosze. On jest popularny, ja mniej. W ogóle, znaczy.
Jesteśmy jak ogień i woda, a jednak się dogadujemy. Nigdy nie myślałem że moim jedynym kumplem będzie... ktoś taki.
Właśnie, Travisa nie da się określić. Chodzi w dresach, ma fryzurę jak emo i do tego słucha techno.
A co o mnie? Nikt oprócz niego mnie nie zna. Tylko Rosco wie gdzie i jak mieszkam. Tylko on wie dlaczego musiałem zmienić tryb życia na taki i tylko on wie co mam w pudełku w szafce.
- Dawaj, jest impreza wieczorem – szepnął do mnie Travis kiedy siedzieliśmy już na lekcji. Co to było... na pewno żadna z interesujących lekcji. Ja lubie tylko grać w kosza na wfie.
- Jaka impreza? – zagadnąłem, nie spuszczając wzroku z ust nauczycielki. Była młodą kobietą, całkiem atrakcyjną. Ale nie dl mnie, ja tylko udaje że słucham.
- Niedaleko
- W Toronto – odpowiedział tak samo cicho.
- Chcesz jechać na imprezę do Toronto? – zapytałem ze zdziwieniem. 2 godziny drogi ale mi by się nie chciało.
- Spoko, mam kierowce. Piszesz się na to, Dominicku McCannie?
Uśmiechnąłem się łobuzersko. To będzie fajna noc.
1 komentarz
DziecieChaosu
Właśnie przeczytałam wszystkie części o Dominiku i to opowiadanie zamiast pisać swoje wciągnęło mnie i bardzo mi się podoba Twoja twórczość czekam z niecierpliwością na więcej