The Crew 10

Justin's POV

Selena wyszła, szybko sie żegnając. Nie była wściekła, najwyżej obrażona.
Odprowadziłem ją wzrokiem do jej czarnego Porsche. Kiedyś sam nim jeździłem, fajna bryka.
Zamknąwszy drzwi, wróciłem do swojego pokoju. Kazałem młodemu tam siedzieć dopóki nie wróce.
Kiedy wszedłem, siedział na łóźku przy zwierzganej kołdrze. Ze spuszczonym wzrokiem i napiętymi mięśniami. Domyślałem sie że serce mu waliło jak oszalałe.
Zamknąłem drzwi i odwróciłem sie do niego.
Nie podniósł wzroku choć widział że mu sie przyglądam.
Widziałem że sie bał.
Ale... W sumie nie zrobił nic złego. Już ja bardziej spieprzyłem sprawe.
- Nie jestem na ciebie zły - powiedziałem chodząc po pokoju.
Chłopak milczał, nadal patrząc w podłoge.
- Naprawde nie jestem na ciebie zły - Walnąłem go lekko w głowe, tylko żeby zwrócić jego uwage.
Od razu na mnie spojrzał.
- Naprawde mi głupio...
- A myślisz że mi by nie było głupio gdybym wysłuchiwał odgłosów cudzego seksu? - zaśmiałem sie, patrząc na niego z szerokim uśmiechem.
Dom też sie uśmiechnął. Chyba już mu przeszło.
- Ale nie zabijesz mnie za to? - zapytał.
Podszedłem, ujmując jego głowe w swoje ręce. Zawsze tak robie, kiedy chce gdy ktoś sie skupił na tym co mówie.
- Za coś takiego? Jaja se robisz?! - Śmiejąc sie, popchnąłem go na łóżko.
- Kurwa... Dom. Ty naprawde jesteś ciotą - powiedziałem wychodząc na balkon.
Odpaliłem papierosa.
- Ty serio sie mnie boisz? - zapytałem głośniej a z moich ust wydobył sie dym.
Chyba sie zastanawiał. Trudne pytanie.
- Powinieneś - odparłem, odwracając głowę w jego strone.

Dom's POV
Justin jarał na tarasie. Czekałem na niego w pokoju. Musiałem zadać mu pewne pytanie.
Gdy wrócił, zapytałem "Pożyczysz mi telefon na chwile?"
Zdziwił sie.
- Po co?
- Chce zadzwonić do kumpla. Pewnie sie matrwi. Powiem mu tylko że nic mi nie jest.
Justin sie zaśmiał.
- Wiesz, zabawne... Nikt kogo wcześniej porwaliśmy nie wyszedł żywy z tej piwnicy - powiedział kucając i grzebiąc w jednym z pudeł.
- Masz naprawde dużego farta... - Mówił wolno, zbliżając sie do mnie - Doceń to - powiedział wciskając mi jeden z telefonów do ręki.
Wybrałem  numer Travisa. Znałem go na pamięć.
Sygnał był, ale chłopak nie odbierał.

Roscoe's POV
- Ja pierdole... - Wychrypiałem. Leżałem na łóżku w swoim pokoju. Było już późne popołudnie a ja nadal odsypiałem ostatnią impreze w Toronto. Nawet nie pamiętam jak wróciłem.
A TEN CHOLERNY TELEFON DZWONI JUŻ KTÓRYŚ RAZ!
Zabawa była fajna... kac gorszy.

Kurwa, no nie zamknie sie...

Zirytowany, chwyciłem ręką telefon. Odebrałem z impetem.
- Czego kurwa! - wrzasnąłem.
- Siema Travis - Usłyszałem głos Doma. Właśnie, gdzie on wczoraj zniknął?
-O, morda. Co tam? - Ucieszyłem sie że to akurat ten dzieciak mnie budzi. On może, reszta Fuck off.
- Nic. Mam problem ale dam rade. Chce ci tylko powiedzieć że żyje i nic mi nie jest.
- A... a ja ledwo żyje - powiedziałem, padając ponownie na poduszke.
- Poważnie,  Travis. Ledwo uszedłem z życiem. Prawie umarłem wczoraj.
Jego ton był poważny. Cały Dom...
- Tak, alkohol potrafi zabić człowieka. Znam to - pociągnąłem nosem. - Przychodź do mnie, napijemy sie czegoś to nam sie lepiej zrobi.
- KURWA JESTEM W PIEPRZONYM TORONTO! - Dom krzyczał. Widziałem go wkurwionego ale ten ton głosu słysze pierwszy raz.
- Jak to w Toronto? To ty nie wróciłeś ze mną? Czy jakąś dupe se przygruchałeś? - uśmiechnąłem sie cwaniacko.
- Kurwa, ty mnie słuchasz wogóle? Mam kłopoty.
- Dobra, zobacze co sie da zrobić - Po "Trzym sie" odłożyłem telefon na stolik nocny i mamrocząc "Kurwa..." znowu wróciłem do zabijania kaca w łóżku. Co ten Dom chciał? E... potem zadzwonie do niego...

Dom's POV
- Też sie trzym - powiedziałem, kończąc połączenie. Fajnie, Roscoe na kacu. Znaczy żadnego pożytku z niego nie będzie. Potem pewnie zadzwoni  i zapyta "Dom co ty chciałeś?".
Miałem ochote pieprznąć telefonem o ziemie. Raz w życiu mógłby pokonać kaca i mi pomóc. A on myśli że jaja sobie robie albo rucham jakieś szmaty...
- Co sie stało? - zapytal Justin. Siedział na łóżku, przysłuchując sie mojej rozmowie z Roscoe.
Wykrzywiłem usta w grymasie.
-Ee... nic takiego.  Kumpel ma kaca i myśli że se jaja robie.
Traktowałem to na luzie. Powinien tu przyjechać i mnie zabrać bo z policją raczej nie lubie mieć do czynienia. Pewnie niedługo przyjedzie... może jutro jak wytrzeźwieje.
- Mówisz że prawie zginąłeś a on myśli że to żart? - Justin położył ręce za głowe i śmiał sie, pokazując białe zęby.
- Tak, on tak zawsze - Rzuciłem telefon na łóżko i podszedłem do balkonu. na dworze świeciło słońce. Chciałbym być teraz w Stratford i łazić po okolicy z Travisem. Chyba niewykonalne.
- Dziwne... - powiedział JB cicho.
- Nie znasz go. Ja już przywykłem - powiedziałem. Jednak... moje myśli szły raczej torem "Nie okłamuj sie. Wkurwia cie to ale boisz sie mu powiedzieć bo jest twoim jedynym przyjacielem".
- Do tego że cie olewa?! - Justin sie poderwał - Dom, prosze cie. jakbym był w tarapatach, żaden z chłopaków których niedługo poznasz nie odmówiłby mi pomocy!
-  Nie znasz Travisa...
- Nie, nie znam - Justin zbliżył sie do mnie. Nasze twarze były blisko. - Ale znam ludzi. Czy to twój najlepszy przyjaciel właśnie odmówił ci pomocy? - Chłopak prawie szeptał.
Popatrzyłem w bok, gdyż jego oczy  chciały wniknąć w moje.
Kurwa...
-Chyba tak - rzuciłem szeptem, sam w to nie wierząc.
- To to zwykła szuja  a nie przyjaciel.

EdD

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 1116 słów i 5743 znaków.

Dodaj komentarz