The Crew 17

Justin's POV
Na dworze robiło sie jasno już koło piątej. Pomarańczowe światło wpadało przez drzwi balkonowe, nadając podłodze barwę ognia. Otworzyłem na chwilę oczy by cieszyć sie tym widokiem, jednak naprawdę obudziłem sie jakieś 5 godzin później.
Właściwie obudził mnie hałas gwałtownie otwieranych drzwi. Harry Styles wpadł do pokoju  jakby sie paliło i waliło.
- Kurwa, gdzieś ty był?! - krzyknął. Byłe jeszcze w objęciach Morfeusza, jednak mruknąłem w odpowiedzi "Wypierdalaj, cioto..."
- Nie, Bieber. Tak sie nie robi - Usłyszałem jego kroki. Poczułem że usiadł na łóżku. Zmusiłem sie do otworzenia oczu i zobaczyłem postaw białej koszulce i potarganych długich włosach.
- Bedziesz mi prawił kazania? - Podniosłem się i oparłem łokciem. Nie zamierzałem jeszcze wstawać, chciałem go przeczekać i pójść dalej spać. Właściwie,wogóle nie chciało mi sie dzisiaj wychodzić z pokoju.
- Nie jestem twoją matką, ale powinienem to zrobić - powiedział surowo.
- Wypierdalaj, chce spać - powiedziałem i odwróciłem się, kładąc głowę na poduszkę.
Harry coś mruknął.
- Kumpli nie traktuje sie jak śmieci - powiedział. Wyczułem w jego głosie że już sie do mnie nie odezwie. Wyszedł a ja leżałem dalej niewzruszony.
Ciemna pościel  otulała moje ciało. Było mi przyjemnie. Jednak nie mogłem zasnąć.
Mimo zamkniętych powiek i pozornie rozluźnionego ciała, sen nie przychodził. Około godzinę wierciłem sie na łóżku.

Niall's POV
- I masz - powiedziałem, rzucając Domowi kolejną  część garderoby. Dałem mu kilka swoich ubrań, chłopak zamierzał sie umyć i przebrać. Jego ciuchy były poplamione krwią po tym jak sie poznaliśmy. Zamknąłem czarną szafę i usiadłem obok chlopaka na swoim łóżku.
Siedział w ciszy, widząc że zamierzam mu coś powiedzieć.
- Wiesz co... Wiem jak to zabrzmi ale czuje że odkąd tu jesteś, coś sie dzieje - powiedziałem, wiedząc że robie z siebie kretyna.
- Co sie dzieje? - zapytał Dom.
- Nie mam pojęcia... Coś dobrego, złego... Nie wiem.  Coś sie zmienia.
Dominik sie uśmiechnął, niepewnie. Pewnie nie rozumiał o czym mówię. Ja też, ale wiedziałem że  mam rację i niedługo sie o tym  przekonamy.

Harry's POV
Ubrałem dresy i w nieuczesanych włosach, wyszedłem na pierwszą dzisiaj fajkę. Stojąc na betonowym stopniu przed domem, paliłem w spokoju papierosa.
Słońce oświetlało chodnik, trawa była jeszcze nasiąknięta rosą.
Justin trochę mnie wkurzył, ale powinienem już przywyknąć do jego zachowań. Czasem jest świnią, a minute później potrafi przysłonić cie własnym ciałem kiedy kula leci prosto w twoje serce.

Padał deszcz. W nocnym świetle latarni, cegła na budynkach odbijała białe światło. Krople uderzały w kałuże,niebo było zachmurzone.
Staliśmy w sześciu. Nasze otoczenie stanowiły duże  kontenery na śmieci za knajpą. Czekaliśmy z niecierpliwością aż stalowe drzwi sie otworzą.  
Nasz dowódca miał ciemność w oczach, czekał na tą chwilę bardzo długo. Jego wyraz twarzy był nie do opisania. Z jednej strony gniew, z drugiej szczęście i wyzwolenie rządzy zemsty którą dusił w sobie od kilku lat.  
Nasze sztywne ciała miały napięty każdy mięsień. Byliśmy gotowi.
Jeden człowiek który miał zaraz sie pojawić, był dla Justina wolnością. Miał uwolnić jego duszę od cierpienia.
Błysk w oku chłopaka rzucał sie w oczy. Skupiał spojrzenie na drzwiach, ściskając w dłoni naładowaną i gotową do strzału broń.  
Spojrzałem na niego, jednak nie powiedziałem ani słowa żeby go nie rozpraszać. My byliśmy tylko obstawą, to jego walka.  
Drzwi gwałtownie sie otworzyły.
Z baru wypadło kilka chłopaków. Wyposażonych w karabiny, nie w zwykłe Glocki jakie my mieliśmy.
To była zasadzka.
Miał być jeden facet. Wypadła cała jego ekipa, on sam nieobecny.  
Kule strzelały z luf. Zabiliśmy trzech na wejściu, znaczy Niall i Louis bo są najzręczniejsi. Od razu zaczęli strzelać. Ja jeszcze nawet nie zdążyłem wyjąć broni.
Justin zabił jednego z nich, ukrywając sie na metalowym śmietnikiem.
Byłem troche zdezorientowany. Dużo czasu zajęło mi wyciągnięcie pistoletu.
Kiedy już trzymałem, go w dłoniach, ktoś runął na mnie.
Upadłem na beton, czując na sobie czyjeś ciało.
Ręka tej osoby nacisnęła spust, celując w pierś napastnika który zbliżał sie wtedy z zamiarem zabicia mnie..
Odwrócił głowę. To był Justin.
- Żyjesz?! - ryknął.
- Tak, dzięki.
Strzały ucichły, reszta z nas wykończyła ich wszystkich. Ranny był Liam, oberwał w nogę i stał teraz oparty o kontener. Z grymasem na twarzy, uciskał zranioną łydkę.
Wzięliśmy go za ramiona i pomogliśmy dojść do samochodu.
Idąc, moją uwagę zwróciła plama na bluzie Justina.
Z jego boku sączyła sie krew. W dużych ilościach.
Był sprytny, nigdy nie obrywał.
Dotarło do mnie że przyjął na siebie moją kule.

Od tamtego momentu widzę w nim najlepszego przyjaciela, jakiego można mieć. Wiedział że nie mam zbyt dobrego refleksu, nie reaguje tak szybko.
Ocalił mi wtedy życie i czuję pewnego rodzaju dług wobec niego. Dlatego tak sie wczoraj martwiłem.
Zawibrował mój telefon.Wyciągnąłem IPhone'a.
- Halo? - zapytałem.
- Gdzie jest Justin Pierdolony Bieber, Styles? - Rozmówcą był Noah. Nasz kumpel od picia, worek treningowy i informator.
- Ma wyłączony telefon. Dzisiaj sie do niego nie dodzwonisz.
Nie wiedziałem czy tak jest ale wyczułem to instynktownie.
- Aah... Szkoda bo wiem gdzie jest Luka i co robi.
Zamarłem. Luka Nemez...
- Gdzie jest? - zapytałem. Zgasiłem fajkę, rzucając ją o beton. Czułem że krew w moich żyłach zaczęła płynąć szybciej.
- Wieczorem wpadnę. Miejcie whisky.
- Jak zawsze. Dzięki Noah- powiedziałem szybko i schowałem telefon do kieszeni. Podekscytowany, szybko wróciłem do domu. Być może kłopoty JB niedługo sie skończą.

EdD

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 1090 słów i 6001 znaków.

Dodaj komentarz