Niebieski tygrys – Rozdział 8| Zostanie ze mną już na zawsze

Niebieski tygrys – Rozdział 8| Zostanie ze mną już na zawszeAmelia i ja - na zapas - życzymy wszystkim Wesołych Świąt! :)  



Wróciłam do mieszkania, w którym na szczęście nie było Dana. Nie chciałam się mu tłumaczyć z mojego szerokiego uśmiechu na twarzy. Nie mogłam się powstrzymać. Choć musiałam starać się bardziej niż zazwyczaj, w końcu przynosiło to efekty. Nathan sam jeszcze o tym nie wiedział, ale już przepadł. Był mądrzejszy niż Dan, może dlatego zajęło mu to więcej czasu – wyczuwał we mnie coś niepokojącego. Miał rację, a i tak do mnie lgnął, jak ćma do światła. Jak motyl do pięknego kwiatka. Świat znowu działał tak, jak powinien.
Byłam tak podniecona, że nawet nie zdjęłam z siebie ubrania, jedynie ściągnęłam majtki i cisnęłam je w kąt. Z szuflady przy łóżku wyciągnęłam różowy wibrator, który był moim ratunkiem w podbramkowych sytuacjach. Chwilowo nie miałam ochoty dzwonić po Dana, więc on musiał mi wystarczyć.  
Orgazm przyszedł po około dwóch minutach. Nic dziwnego – wzrok, jaki wbijał we mnie Nathan, czułam na sobie aż do teraz. Jakby dosłownie wypalił go w mojej skórze. Ciężko oddychając, wysunęłam z siebie wibrator i odrzuciłam go na pościel. Wstałam i przez chwilę uspokajałam oddech. W końcu ruszyłam się, by dać Leah jedzenie i wymienić picie. Otworzyłam klatkę, by mogła sobie pochodzić. Siedziałam na podłodze i głaskałam ją po miękkim futerku, rozmyślając nad naszym losem. Od paru lat byłyśmy tylko my dwie – i w sumie nie przeszkadzało mi to. Leah, nawet będąc świnką morską, była dla mnie lepszą przyjaciółką niż ktokolwiek inny.  
Nigdy nie dogadywałam się z dziewczynami. Byłam inna, wiedziałam czego chcę. Wyglądałam jak wyglądałam – urody zazdrościły mi wszystkie. Nie miały tego czegoś, co miałam ja. Faceci do mnie lgnęli, a wszystkie “przyjaciółki” nazywały mnie za plecami suką i odchodziły, zieleniejąc z zazdrości. Nigdy mnie to nie dziwiło. Niektóre z nich mnie podziwiały i chciały się zaprzyjaźnić, by żyć później w moim cieniu. Nie traciłam na nie czasu. Wiedziałam, że żadna z tych relacji nie przerodzi się w prawdziwą przyjaźń, bo zawsze będę na piedestale. Każdą w końcu zje zazdrość.  
Po co miałam się niepotrzebnie denerwować? Zresztą, kto potrzebował przyjaciół? Miałam siebie i Leah. Była zawsze obok – malutka duszyczka, dająca mi odczuć, że nie jestem sama, ale jednak pozbawiona tych zdradzieckich ludzkich zachowań i uczuć.
Była dla mnie wszystkim. Nie potrzebowałam więcej.  
No, może oprócz Nathana…
Przygryzłam mocno wargę. Zastanawiałam się, czy jednak przyjdzie na wystawę. Jeśli chciałam rozegrać wszystko tak, jak powinnam, musiałam założyć, że się zjawi – i odpowiednio się na to przygotować. Zaczynałam mieć dosyć zabaw z samą sobą, a Nathan stanowczo powinien uwolnić się od swojej sztywnej, plastikowej Nicoli.
Ktoś musiał mu w końcu pokazać, jak dobrze smakowało życie, gdy odpowiednio się je brało za rogi.

*

Przeczesywałam wzrokiem tłum, z każdą minutą coraz bardziej niezadowolona. Stałam w miejscu z kieliszkiem szampana w dłoni. Byłam pod ostrzałem spojrzeń, czego nie dało się ukryć. Wyglądało na to, że umieszczenie zdjęcia w mailu było dobrym pomysłem, bo na wystawę przyszło dużo więcej ludzi niż zazwyczaj. Większość z nich to byli niestety starzy, zboczeni faceci, którzy obrzucali mnie jednoznacznymi spojrzeniami. Nie zabrakło też paru kobiet, wyraźnie nadąsanych. Ich grymasy jeszcze bardziej się pogłębiały, gdy dostrzegały mnie, stojącą w obcisłej sukience, bez grama tłuszczu, w odróżnieniu od nich i ich wylewających się znad pasków fałdek.
Standard.
Dan jak zwykle był w swoim żywiole – chodził między ludźmi, rozmawiał, opowiadał o zdjęciach. Cieszyłam się, bo przynajmniej nie zawracał mi głowy. Byłam jednak zawiedziona. Naprawdę byłam przekonana, że Nathan przyjdzie. Zaciskałam palce na kieliszku tak mocno, że byłam zdziwiona, że szkło nie pękło. Jednym haustem wypiłam szampana i od razu zgarnęłam następnego.
Dlaczego Nathan nie przyszedł?
Minęło parę ładnych godzin. Byłam wściekła i znudzona. Parę razy widziałam znaczące spojrzenie Dana, ale miałam to gdzieś. Nie zamierzałam dodatkowo wdzięczyć się do tych starych oblechów, byle tylko Dan coś na tym zarobił. Powinien się cieszyć, że w ogóle wpadłam na ten pomysł, a on, zamiast być wdzięcznym, jeszcze czegoś ode mnie chciał.
Miałam serdecznie dosyć. Chciałam stąd zniknąć.
Tylko ta głupia nadzieja jeszcze mnie tu trzymała. Błagałam w myślach niebiosa, by mi się to opłaciło.
Po raz kolejny przeczesałam wzrokiem tłum, który był już znacznie mniejszy. Wystawa zbliżała się ku końcowi. Gdy odwróciłam się przodem do jakiejś pary, usłyszałam gwałtownie wciągane powietrze, a po chwili parsknięcie i głośny szept:
– Chryste, jeszcze ma czelność się tu pokazywać. I tak już jest tu jej o wiele za dużo.
Prawie się roześmiałam. To było słodkie, że ktoś myślał, że może mnie tym obrazić. Już miałam coś odpowiedzieć tej kobiecie, gdy nagle gdzieś obok zauważyłam znajomą sylwetkę. Bardzo znajomą… trzymającą silną dłonią kieliszek szampana…
Stojącą tuż przed moim nagim zdjęciem.
Wzięłam głęboki oddech, po czym powoli do niego podeszłam. Stanęłam obok, nie patrząc na niego, lecz na fotografię. Czekałam, aż się odezwie.
– Ciekawe ujęcie. – Usłyszałam po chwili. – Dość bezpośrednie. Odważne.
– Bojaźliwi niech zostają w domu, gdy odważni zdobywają świat – skwitowałam i pociągnęłam łyk szampana. Spojrzałam na niego przeciągle. – Jednak przyszedłeś.
Skinął powoli głową. Dziś nie miał na sobie garnituru, jedynie ciemne spodnie i dopasowany sweter. Nadal miał na twarzy ten cholerny, piękny zarost. Czułam dziką satysfakcję, patrząc, jak uważnie taksował wzrokiem zdjęcie.
– A gdzie twoja narzeczona? – zapytałam niewinnym tonem. – Nie przyszła z tobą?
– To nie jej klimaty – odpowiedział Nathan, wykrzywiając lekko usta.
– A twoje? Lubisz patrzeć na fotografie nagich kobiet?
Spojrzał na mnie, zaciskając usta. Nic nie odpowiedział.  
Napięcie między nami było tak intensywne, że byłam gotowa wyprowadzić go stąd i zerwać z niego ubrania.
– Tu jesteś, kochanie. – Usłyszałam nagle i zamarłam. Dan zjawił się skądś niepostrzeżenie i zanim zdążyłam się odsunąć, zarzucił rękę na moje ramię. Chciałam syknąć, ale przypomniało mi się, że musiałam przecież udawać. – Ach, widzę, że podziwia pan prawdziwe dzieło sztuki – debatował, patrząc na Nathana. – Amelia sprawia, że odkrywam w sobie, dotąd mi nieznane, coraz to nowsze sposoby na ponowne zakochanie się w swojej pracy.
Cholerny Dan wyraźnie chciał zaznaczać swoje – jak mu się zdawało – terytorium. Przysunął się jeszcze bliżej i mocno pocałował mnie w usta. Pocałunek trwał kilka dobrych sekund. Gdy się ode mnie oderwał, spojrzałam na Nathana, który miał na twarzy jakiś grymas.  
Choć chciałam odepchnąć od siebie Dana, nagle przyciągnęłam go bliżej.
Tego grymasu na twarzy Nathana nie sposób było pomylić z niczym innym.
Był zazdrosny.
– Wiesz, skarbie, że kocham tak dla ciebie pozować – wycedziłam, uśmiechając się, po czym wepchnęłam Danowi język do ust. Niemal czułam irytację Nathana, który stał i nadal nas obserwował. Przeciągałam strunę jak tylko się dało, a gdy otworzyłam oczy i odsunęłam się od Dana, nagle już nikogo przed nami nie było.  
Dan odchrząknął.
– No cóż. Chyba nie powinniśmy obściskiwać się przed ludźmi. Biedak, pewnie musiał iść sobie zwalić. – Zaśmiał się.
– Och, przestań – syknęłam, wyswobadzając się z jego uścisku. – Po prostu zamilcz, Dan.
– Co cię ugryzło? – spytał urażony. – Zachowujesz się, jakby...
– Jakby co? – przerwałam mu. – To ty się źle zachowujesz. Jak zwykle wszystko ci się pomyliło, Dan! – Odepchnęłam go gwałtownie. – Ile razy mam ci powtarzać, że tylko się pieprzymy? Przestań traktować mnie jakbym była twoja! – warknęłam, zastanawiając się, gdzie poszedł Nathan.
Wzrok Dana zlodowaciał.  
– Rzeczywiście – stwierdził sucho. – Chyba jestem idiotą, myśląc, że któregoś dnia w końcu potraktujesz mnie jak człowieka.  
Odszedł, a ja tylko prychnęłam. Miałam ochotę wysadzić całe to miejsce w powietrze. Byłam tak blisko celu, a Dan jak zwykle wszystko zepsuł. Z zabawki do łóżka powoli stawał się problemem.
A problemy były czymś, co zawsze bezwzględnie eliminowałam.

*

Następny dzień był dla mnie wyjątkowy. Przez parę godzin byłam mocno zamyślona, aż w końcu koło wieczora poszłam kupić w kwiaciarni żółte róże i udałam się z nimi na cmentarz. Nienawidziłam żółtego, ale to był ulubiony kolor mojej matki, więc postanowiłam, że będę robić jej tę przyjemność, przynajmniej po śmierci. Za życia nigdy nie dostała ode mnie kwiatów.
Moja mama była wyjątkowa – jak ja. To ona nauczyła mnie, jak powinnam żyć. Wychowała mnie sama, bez pomocy ojca czy żadnego innego mężczyzny. Nigdy nie poznałam człowieka, który mnie spłodził. W moim słowniku nigdy nie istniało pojęcie “tata”. Była tylko mama – ona wpoiła mi wszystkie najważniejsze zasady. I nawet jeśli często zmieniała kochanków, ostatecznie nam obu wyszło to na dobre.  
To ona pokazała mi, jak być tym, kim byłam.

Byłam mała, miałam może z pięć lat. Wielu spraw jeszcze nie rozumiałam, ale wiedziałam, że mamę mogę zapytać o wszystko. Właśnie wtedy, opalając się razem z nią w naszym ogródku, odważyłam się po raz pierwszy zadać nurtujące mnie pytanie:
– Mamusiu… – odezwałam się. – Czy… kochałaś któregoś z nich?  
Otworzyła oczy i spojrzała na mnie. Wiedziała, o kim mówiłam – o wszystkich mężczyznach, którzy przewijali się przez nasz dom. Niektórzy wymykali się nocą, inni zostawali na śniadanie, robili kawę i gofry. Wszyscy jednak mieli coś wspólnego – każdy odchodził. Mama nigdy nie zatrzymywała żadnego z nich na dłużej.
– Nie, kochanie – odpowiedziała spokojnym tonem.
– A kochałaś mojego… – urwałam, bo chciałam powiedzieć zakazane słowo. – Kochałaś tego, który mnie spłodził?
Tak mama od zawsze kazała mi określać “tatę”.
– Nie, kochanie – powtórzyła. – Nigdy nie kochałam żadnego z nich. Nie warto.
– Co to znaczy?
Oparła się wygodniej na leżaku i spojrzała na mnie poważnym tonem.
– Zapamiętaj, Amelio, że mężczyźni potrafią tylko ranić. To tak, jakbyś wzięła do ręki nóż i wbiła go sobie w rękę. Każde wbicie noża to mężczyzna i ból, jaki ci zadaje.
– Ale przecież nie każdy z nich musi być zły – zasugerowałam.
– Mężczyźni przydają się, gdy w środku nocy czujesz się samotna i potrzebujesz kogoś obok siebie. Gdy potrzebujesz się do kogoś przytulić. Tak jak ja.
– Możesz przytulać się do mnie, mamusiu.
– To nie to samo. – Uśmiechnęła się lekko. – Zrozumiesz, jak dorośniesz.
Nie chciałam czekać. Chciałam wiedzieć to od razu. Rozumieć wszystko, co mówiła mama.  
Chciałam być taka jak ona.

Położyłam kwiaty na grobie i usiadłam na ławeczce, wpatrując się w zdjęcie na nagrobku. To już pięć lat. Pięć lat, odkąd odeszła, ale wciąż się czułam, jakby tu była. Jej zasady wciąż we mnie żyły.

– Dlaczego tak nie lubisz motyli, mamusiu?
Znów opalałyśmy się w ogródku. Był środek lata. Dookoła nas latały różne owady, w tym kolorowe motyle, na które uwielbiałam patrzeć. Mama jednak prychała donośnie na widok każdego z nich.
– Bo reprezentują sobą dokładnie to, co mężczyźni. – Poprawiła na nosie okulary przeciwsłoneczne. – Piękne na zewnątrz, ukrywające to, że na początku były brzydkie. Są bezużyteczne.
– Jak to? Przecież są śliczne.
– To tylko pozory – parsknęła. Jeden z motyli usiadł na jej nadgarstku. Mama, ku mojemu przerażeniu, chwyciła go szybko drugą dłonią i zacisnęła ją mocno. – Tak, są śliczne; masz rację, kochanie. Ale tylko to się w nich liczy. Są bezużyteczne. Jak jakaś błyskotka, bezużyteczna ozdoba. – Otworzyła dłoń, w której leżał zgnieciony motyl. – Jeśli spotykasz kogoś, kto właśnie tak cię traktuje, rozerwij go na strzępy. – Złapała jedno skrzydło motyla i gwałtownie je oderwała. – Ludzie mogą być piękni, ale są bezużyteczni. Jeśli czujesz, że spotykasz właśnie taką osobę… rozerwij ją na strzępy – powtórzyła, odrywając drugie skrzydło. Patrzyłam na to w milczeniu. – Rozumiesz już, Amelio? – Zwróciła się do mnie i zdjęła okulary. – Musisz patrzeć na ludzi tylko w tych kategoriach. Inaczej zginiesz. Zranią cię, tak jakby wbili w ciebie nóż. Musisz traktować ich jak te motyle, by nie dać się zranić. – Wbiła we mnie ostry wzrok. – Rozumiesz?
– Tak, mamusiu – przytaknęłam. – Ludzie są jak motyle; mogą być piękni, ale bezużyteczni. – Głos lekko mi drżał.
– I można ich bez problemu zastąpić – dodała mama. Jakby na potwierdzenie jej słów, przyleciał kolejny motyl, który usiadł dokładnie w miejscu poprzedniego. – Ale nikt nigdy nie zastąpi ciebie.

Nie płakałam za mamą. Nie musiałam. Nie czułam takiej potrzeby. Żyłam według jej zasad – to była wystarczająca spuścizna. Byłam pięknym kwiatem, który wabił motyle. Tych bezużytecznych – jak Dana – rozrywałam na strzępy.
Zresztą, nie tylko jego.
– Posłuchałam cię, mamusiu – powiedziałam cicho, pochylając się nad grobem. Mama wpatrywała się we mnie ze zdjęcia. Jej uśmiech wyglądał prawie tak jak za życia. – Już zawsze będę cię słuchać. – Spuściłam wzrok na swoją kostkę, obok której znajdował się mój tatuaż – kolorowy motyl. Przypomnienie, by nigdy nie zapomnieć o jej słowach. By żyć według jej zasad. Iść przez życie tak, jak mi kazała. – Ale myślę… że jeden z nich może być tym jedynym. – Zniżyłam głos do szeptu. – Tym, którego nie rozerwę. Który zostanie ze mną już na zawsze.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii thriller i erotyczne, użyła 2533 słów i 14399 znaków, zaktualizowała 23 gru 2019.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • agnes1709

    Czytam sobie, a tu nagle koniec; jak to się stało? :eek::sciana: :sad2: Również życzę  wesołych, smacznych, bogatego w czerwonym łachu, co by drań przyniósł też weny i czasu. 🎄 No bo... czytam sobie, a tu nagle... :D

    24 gru 2019

  • candy

    @agnes1709 mózg rozje... :D

    24 gru 2019

  • agnes1709

    @candy Mój? :D

    24 gru 2019

  • candy

    @agnes1709 mój też, jak to pisałam xd

    24 gru 2019

  • agnes1709

    @candy Why? Przecież jest git. Tak mi się już wkręciło,  że ciągle  mi mało :dancing: Liczę na prezent pod choinkę:tadam::D

    24 gru 2019

  • candy

    @agnes1709 cieszę się bardzo :D ale jednak żeby to pisać , musiałam trochę się przestawić :)

    24 gru 2019

  • agnes1709

    @candy Bardzo podoba mi się to przestawienie :kiss:

    24 gru 2019