Iluzja – rozdział 28

Iluzja – rozdział 28Obserwowałam, jak Gavin pakował rzeczy do walizki. Udawałam jednak, że gapię się w ekran laptopa i oglądam serial. Nie chciałam, by widział, że się na niego patrzę. Że już za nim tęsknię.
Przez chwilę zastanawiałam się, co bym czuła, gdyby się wyprowadzał, a ja musiałabym tu zostać – w tym ogromnym apartamencie, który, choć już znajomy, nadal był mi w pewien sposób obcy.
Gavin wyjeżdżał tylko na parę dni w delegację, a ja nie chciałam przyznać się przed samą sobą, że za nim tęskniłam. Czy to był już syndrom sztokholmski? Definicję miał inną, ale tak się właśnie czułam. Zranił mnie. Zranił mnie tak dotkliwie, jak jeszcze nikt, a ja mimo wszystko za nim tęskniłam, choć był jeszcze obok. Tęskniłam za jego poprzednią wersją. Kiedy jeszcze było między nami dobrze. Z drugiej jednak strony cieszyłam się, że wyjeżdżał, bo zwyczajnie nie umiałam już przy nim być.
Gdy wyszedł po naszej ostatniej kłótni, nie wiedziałam co teraz zrobić. Mi także minął apetyt. Nietkniętą sałatkę oraz mięso wstawiłam do lodówki. W głowie huczały mi słowa męża: zwolnię twojego ojca. Będzie wam ciężko spłacać kredyt, tak jak rok temu. Przemyśl swoje priorytety. Nie mogłam uwierzyć, że człowiek, który tak nam pomógł, który mnie pokochał i o mnie walczył, nagle mi groził. Przemoc psychiczna. Szantaż. Nawet nie emocjonalny.  
Położyłam się spać, a on wrócił w środku nocy. Nic nie powiedział, nie sprawdził, czy nie śpię, jedynie położył się obok i głęboko odetchnął. Nie odzywałam się, bo nie wiedziałam, co miałabym mu powiedzieć. Nawet nie pytałam, gdzie był. Następnego dnia oznajmił, że wyjeżdża na parę dni. Czułam lekką ulgę. Mogłam pobyć sama i nad wszystkim się zastanowić.
Choć tego nie chciałam, próbowałam go usprawiedliwiać. Z jednej strony… rozumiałam go. Mieli z Harveyem wspólną przeszłość. Kira jednego i drugiego wodziła za nos. Teraz ja odczuwałam tego konsekwencje – problemy z jego gniewem, obsesyjna kontrola i zazdrość. Harvey zepsuł nam ślub. Gavin pewnie bał się, że znowu straci kolejną kobietę na rzecz Harveya. Rozumiałam to wszystko. Bał się. Był zazdrosny – ale nawet to powinno mieć granice. Pobicie faceta tylko dlatego, że mnie dotknął… szantażowanie mnie zwolnieniem taty z pracy… To był materiał na terapię. Po prostu. Nie chciałam rezygnować z tego związku. Nie chciałam tak szybko go przekreślać. Chciałam nad nim pracować. Milczałam jednak, bo obecnie nie było między nami najlepiej. Miałam nadzieję, że gdy wróci z delegacji, będzie między nami trochę inaczej. Oboje się uspokoimy, nabierzemy trochę dystansu…
– Muszę już jechać – powiedział, wyrywając mnie z zamyślenia. – Taksówka zaraz podjedzie.
– Jasne. – Wstałam z łóżka, by pocałować go na pożegnanie. – Napisz, jak dojedziesz do hotelu.
– Dobrze. – Chwycił walizkę i płaszcz, po czym wsiadł do windy i posłał w moją stronę niemrawy uśmiech. Czułam, że nie tak powinno wyglądać nasze pożegnanie, ale nie potrafiłam się zmusić do okazania mu czułości. Nie po tym, co się wydarzyło.
Było jeszcze rano, a ja byłam nieco zaspana, więc poszłam zrobić sobie kawę. Patrząc, jak ciemny płyn wlewa się do nieskazitelnie białej filiżanki, pomyślałam, jak szybko wszystko może się zmienić. Minął rok, odkąd moje życie zaczęło się diametralnie zmieniać. To zeszłej jesieni Gavin poprosił mnie o umieszczenie na talerzu pierścionka zaręczynowego. Zeszłej jesieni poznałam Harveya. Wtedy wszystko zaczęło nabierać kolorów… i jednocześnie się psuć.
Rok temu pomogłam Gavinowi zaręczyć się z inną kobietą, teraz sama byłam jego żoną. Spojrzałam smutno na swoją obrączkę.
I co mi z tego przyszło?

Nie potrafiłam spać, gdy obok mnie nikogo nie było. Kręciłam się z boku na bok, z każdą chwilą coraz bardziej zirytowana. Byłam zmęczona, ale brakowało mi tej drugiej osoby obok, jej oddechu. Cały dzień spędziłam na robieniu absolutnie niczego. Gavin napisał, że dotarł do hotelu, ale nic poza tym. Przypominało mi to nasz miesiąc miodowy i tę okropną atmosferę. Nie zamierzałam znowu dopuścić, by było między nami tak źle.
W końcu nie wytrzymałam i włączyłam serial, by jakoś zabić czas. Niemal cały dzień przesiedziałam w piżamie w jednej pozycji, jedząc coś od czasu do czasu, gdy było mi już słabo. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Nagle nie miałam żadnego celu, chęci do robienia czegokolwiek. Moje życie już i tak nie przypominało tego, które wiodłam rok temu.
Czułam się samotna. Pusta. Zamknięta w klatce. Czy mogłam gdzieś wyjść, czy może windy strzegł strażnik i pilnował, bym została w środku? Czy Gavin nawet z daleka kazał komuś mnie śledzić? Boże, to było chore. Nie mogłam już tu wytrzymać. Nagle to piękne mieszkanie było przekleństwem.
Wzięłam do ręki komórkę i otworzyłam kontakty. Imię „Kelly” niemal mnie paliło. Czułam bolesny wręcz przymus naciśnięcia numeru, bo wiedziałam, co kryło się pod tym imieniem. Bo go potrzebowałam. Bo chyba popełniłam błąd.  
W końcu jednak westchnęłam i zjechałam w dół. Julie.
– Cześć – powiedziałam niepewnie, gdy odebrała. – Przepraszam, że zawracam ci głowę, nawet nie wiem, czy masz jakieś plany…  
– Nie mam. Jestem wybitnie nietowarzyska. O co chodzi?
– Może… babski wieczór?  
– No pewnie. Zawsze. Gavina nie ma?
– Wyjechał w delegację i szczerze mówiąc, trochę mi smutno. – Przełknęłam ślinę, czując, że to niedomówienie. Nie chciałam jednak rozmawiać o swoich problemach przez telefon… albo i w ogóle. – A dawno się nie widziałyśmy, więc pomyślałam…
– Dziwię się, że w ogóle musisz pytać. Wpadaj! Chyba że ja mam przyjść do ciebie?
– Nie. – Potrząsnęłam głową. – Wolę u ciebie.  
– Nie ma problemu.  
– Będę za godzinę – rzuciłam i rozłączyłam się. Niemal biegiem ruszyłam pod prysznic.  

Ubrana w wysokie czarne botki, poszarpane dżinsy, bordowy sweter i grubą kurtkę jechałam autobusem do Julie. Adres znałam już na pamięć. Jeszcze rok temu nie pomyślałabym, że się zaprzyjaźnimy, a teraz była moją jedyną deską ratunku. Nie mogłam się doczekać, aż ją zobaczę. Nie podjęłam jeszcze decyzji, czy opowiadać jej o tym, co się działo między Gavinem a mną. Julie nie była już obiektywna, poznała go, w dodatku od tej złej strony. Być może musiałam zagryźć zęby. Chciałam jednak spędzić z nią wieczór, bez względu na wszystko. Gdy zapukałam w drzwi, słyszałam z wnętrza głośną muzykę. Nieco się zdziwiłam, bo brzmiało to, jakby miała w mieszkaniu jakiś klub. Szybko otworzyła i wciągnęła mnie do środka. Tam zdziwiłam się jeszcze bardziej, bo zobaczyłam dziewczyny, które były u niej na urodzinach i Briana.
– To twoja definicja babskiego wieczoru? – zapytałam, ściskając ją.
– Trochę go zmodyfikowałam – powiedziała głośno, a potem zniżyła się i szepnęła mi do ucha: – Wydawałaś się smutna. Pomyślałam, że wezwę posiłki. Im więcej, tym weselej, prawda?
Usta powoli rozciągnęły mi się w uśmiechu. To było nawet lepsze niż babski wieczór. Na urodzinach Julie bawiliśmy się świetnie – czemu teraz miałoby być inaczej?
W końcu zapomniałam na trochę o swoich problemach. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo tęskniłam za widywaniem innych ludzi. Może rezygnacja z częstej pracy okazała się jednak błędem. Gavin wychodził, pracował w stałym kontakcie z klientami – nagle i mnie tego brakowało. Tęskniłam za Brianem i Julie. Jej koleżanki też były miłe. Cieszyłam się, że je zaprosiła i że mogłyśmy lepiej się poznać. Na stoliku w sypialni Julie stało już kilka butelek wina i kieliszki. Godzinę później mieliśmy też zamówione pizze, które zniknęły w mgnieniu oka. Na szczęście żaden sąsiad nie skarżył się na hałas i głośną muzykę. Było prawie tak jak w klubie, z tą różnicą, że atmosfera była dużo bardziej kameralna i nikt nie próbował mnie obłapiać. Wkrótce zaczęłam żałować wyboru swetra, w którym było mi za ciepło, bo ciągle wlewałam w siebie wino. Pożyczyłam od Julie luźniejszą koszulkę, czując, że lekko kręci mi się w głowie, ale cały czas się uśmiechałam. W takim towarzystwie nie byłam nawet w stanie myśleć o Gavinie i naszych problemach, bo panowała tak pozytywna atmosfera, że nagle miałam wrażenie, że wszystko będzie dobrze. Co chwilę wybuchałam śmiechem, popijałam pizzę winem, podskakiwaliśmy i tańczyliśmy w małym pokoju Julie do rytmów muzyki. Potem wyszliśmy na dach, co może nie było najlepszym pomysłem, bo wszyscy byliśmy pijani, ale dziewczyny chciały zapalić. Żałowałam, że nie wzięłam gumki do włosów, bo był bardzo mocny wiatr i rozwiewał moje włosy na wszystkie strony. Wokół mnie rozległ się syk zapalniczki i zobaczyłam mały płomień ognia. Nie pamiętałam, czy kiedykolwiek paliłam papierosa, ale nie lubiłam tego smrodu, dlatego odeszłam do barierki, by spojrzeć na oświetlone miasto. Poczułam, jak ktoś staje za mną.
– Tylko nie wyskocz – rzucił Brian rozbawionym tonem.  
– Nie martw się, nie zamierzam – uśmiechnęłam się.  
– Mam wrażenie, że ostatnio w ogóle cię nie widuję. Co u ciebie? Rzucasz pracę u Darrena?
– Nie, skąd. Faktycznie, poprosiłam o mniej zmian, ale chyba wrócę do normalnego trybu. Mi też was brakuje – przyznałam. Wzruszyło mnie, że Brian odczuł moją nieobecność. Nigdy nie byliśmy blisko, ale teraz wyglądało na to, że kawiarnia „podarowała” mi najważniejszych ludzi w moim życiu – Julie, Briana, Gavina i… Harveya.
Nagle zrobiło mi się ciężko na sercu i musiałam zamrugać, by odgonić łzy i wyostrzyć obraz. Nie wiedziałam, ile kieliszków wypiłam, ale stanie na dachu, gdy wszystko dookoła falowało, było bardzo głupie. Zamierzałam odsunąć się od barierki, gdy nagle Brian złapał mnie za ramiona i je rozchylił.
– Co robisz? – zapytałam zaskoczona, podczas gdy on złapał mnie w pasie i postawił na małym kamiennym wzniesieniu.
– Robimy Titanica! – usłyszałam jego głos mimo huczącego dookoła wiatru. Poczułam, jak nakrywa moje ramiona swoimi i zrównuje się ze mną. Parsknęłam śmiechem, zwłaszcza gdy Julie wrzasnęła:
– Co wy robicie?!
– Titanica!
– Spadniecie stamtąd!
– Z Titanica się nie spada, na Titanicu się tonie! – odkrzyknął jej Brian, a w jego wypowiedzi było tyle czarnego humoru, że dostałam jakiejś głupawki i zaczęłam się tak śmiać, że prawie się popłakałam. Zeskoczyłam, pociągając Briana ze sobą, który też się śmiał. Aż rozbolał mnie brzuch, zwłaszcza że Julie, która do nas podbiegła, miała na twarzy mieszankę przerażenia i rozbawienia.
– Odbiło wam?
– Tobie się odbiło, wtedy w łazience. Za dużo wina? – rzucił Brian, niby złośliwie, ale nadal szeroko się uśmiechał, przyjaźnie.  
– Sam wypiłeś więcej niż ja! – Walnęła go w ramię. – Ja chociaż idę do łazienki, jak mi się odbija. Kulturalnie. Faceci bekają w towarzystwie i mają to gdzieś!
– To słabych facetów poznajesz.
– A co, chcesz mi powiedzieć, że ty taki nie jesteś?
– A słyszałaś, żebym bekał?
Przez chwilę przysłuchiwałam się ich zabawnej wymianie zdań, aż podbiegły do nas Zoey i Martha.
– Zbierajmy się z tego dachu. Zamówiłyśmy nam wszystkim taksówkę.
– Taksówkę? Po co?  
– Zobaczycie. – Zoey uśmiechnęła się tajemniczo.
Godzinę później przeciskaliśmy się wśród tłumu w klubie, który był zupełnie inny od tego, w którym świętowaliśmy urodziny Julie. Znajdował się bardziej na uboczu, mniej było w nim przepychu czy ludzi z wyższych sfer. Nigdzie nie dostrzegałam wysokich, skąpo ubranych dziewczyn czy facetów, którzy przyszli tylko na podryw. Było spokojnie, kameralnie, wszyscy wydawali się tacy… normalni. Ceny też były dużo niższe. Zamówiliśmy drinki, a chwilę później dołączyła do nas grupa znajomych Zoey. W lokalu trwał akurat jakiś koncert artysty, którego nie znałam, ale nogi same rwały mi się do tańca. Ze śmiechem poszłam na parkiet z Julie i Brianem. Nie przeszkadzało mi, że byłam absolutnie pijana i jutro będę tego żałować, nie przeszkadzało mi, że miałam na sobie zwykłe dżinsy zamiast  czegoś ładniejszego, i że gdyby Gavin wiedział, co w tym momencie robiłam, na pewno znowu by się wściekł. Czułam się jak normalna dziewczyna, która w końcu miała znajomych i nie siedziała sama w domu, płacząc za zmarłą siostrą. Znowu czułam się młoda. Obrączka na palcu nagle przestała mi ciążyć.
Zostaliśmy tam aż do ostatniej piosenki. Gdy piosenkarz w końcu ochrypł, zszedł ze sceny, a my wypiliśmy ostatniego drinka. Wolałam nie myśleć, ile pieniędzy dziś wydałam, ale nie żałowałam – potrzebowałam takiego dnia, a raczej wieczora. W końcu poczułam, że nie jestem żałosną dziewczyną, siedzącą wiecznie w domu z rodzicami. Miałam znajomych, może nawet przyjaciół, z którymi nawet całonocna impreza w klubie nie była straszna. Czułam się lubiana i zrelaksowana, pełna pozytywnej energii. Nagle zmieniło mi się podejście, zapewne dzięki alkoholowi, ale w tym momencie naprawdę wierzyłam, że uda mi się dogadać z Gavinem.
Wróciłam jeszcze do Julie po torebkę i sweter, a potem uparłam się, że wrócę do siebie taksówką – choć to była nieprawda. Nie chciałam jechać, wolałam się przejść. Była już szósta rano, dzień powoli budził się do życia. Wschodziło słońce i wyglądało to pięknie. Choć byłam zmęczona po szaleństwie całej nocy, potrzebowałam ochłonąć, przejść się wśród słońca i rześkiego powietrza poranka. Alkohol w większości już ze mnie wyparował i odczuwałam tylko zmęczenie. Szłam, wspominając minioną noc i uśmiechając się sama do siebie. Nawet nie wiedziałam, jak bardzo brakowało mi takich spotkań. Może nie zdawałam sobie z tego sprawy, bo tak naprawdę nigdy nie miałam takiej grupy znajomych, z którymi chodziłam na imprezy i którzy zawsze byli obok, gotowi poprawić humor. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że tęskniłam za czymś, czego tak naprawdę nigdy nie miałam.
Wkrótce doleciał do mnie zapach kawy z pobliskiej budki, obok której ustawiała się potężna kolejka ludzi spieszących do pracy. Przez chwilę poczułam się jak typowa imprezowiczka, która szła spać, kiedy inni już byli na nogach. Wdychałam przez chwilę zapach kofeiny i już miałam ruszyć dalej, kiedy w kolejce zobaczyłam znajomą sylwetkę. Przystanęłam, a serce od razu zabiło mi szybciej. Musiałam się upewnić, że dobrze widziałam, czy może to była wina alkoholu.
Harvey.
Nie widziałam go od ślubu, ale nawet wtedy była to krótka chwila, zbyt szokująca, bym mogła dobrze mu się przyjrzeć. Teraz stanęłam jak wryta, obserwując, jak czeka w kolejce, jak zerka na komórkę, w końcu wysuwa się na przód, podchodzi i zamawia kawę. Coś ukłuło mnie w boku. Kiedyś przychodził do kawiarni Darrena i kupował kawę specjalnie tam, byle tylko mnie zobaczyć. Przez chwilę rozważałam zawołanie go. Wykonanie jakiegoś ruchu, byle mnie zauważył. Chciałam, by się odwrócił, by na mnie spojrzał, ale on tylko płacił za kawę i czekał cierpliwie, aż dostanie papierowy kubek. Wtedy wyszedł z kolejki i ruszył alejką wzdłuż ulicy, którą niegdyś chodziłam do szkoły. Obserwowałam go, aż znikł mi z oczu. Wtedy musiałam wziąć parę głębokich oddechów. Nie widziałam jego twarzy, nie wiedziałam, czy miał podkrążone oczy, na przykład od wstawania w nocy do dziecka… jednak to, że tu był, znaczyło, że wcale nie wyprowadził się daleko. Nadal mieszkał w okolicy – i prawdopodobnie też pracował.
W końcu zmusiłam ciało do ruchu. Zobaczyłam go. Stało się. Nie wykonałam jednak żadnego ruchu. On nawet mnie nie zauważył. Żyliśmy już w innych światach i tak miało już pozostać.

Tak jak myślałam, później żałowałam całonocnej imprezy oraz mieszania alkoholi, ale na szczęście Gavin nadal był w delegacji, więc mogłam w spokoju dojść do siebie. Kiedy dwa dni później miał wrócić, miałam już przygotowaną całą mowę odnośnie sugestii terapii. Szłam na zakupy, by zrobić mu kolację i należycie go powitać. Musiałam zrobić dobry wstęp do naszej rozmowy, bo inaczej wiedziałam, że znowu skończy się tylko na moich planach.
Krążyłam po sklepie, wypatrując potrzebnych mi składników, kiedy nagle usłyszałam cichy płacz, który z każdą sekundą przybierał na sile. Przestraszona, przez chwilę szukałam jego źródła. Może to było dziecko, które się zgubiło? W końcu zlokalizowałam odpowiednią alejkę i źródło płaczu – mała, najwyżej pięcioletnia dziewczynka ściskała w ręku lizaka, na jej policzkach lśniły łzy. Obok niej stał postawny mężczyzna, zapewne ojciec, który właśnie wkładał do koszyka kolejne butelki piwa oraz wódki.  
– Tatusiu, proszę… – chlipała dziewczynka, ciągnąc go za kurtkę. – Proszę, kup mi go…
– Cicho bądź.
– Tatusiu…
– Nie słyszałaś, co powiedziałem? – warknął mężczyzna, nawet nie patrząc na córeczkę. – Przyszliśmy tu kupić coś dla tatusia, a nie dla ciebie.  
– Ale…  
– Ile razy mam powtarzać?! Nie kupię ci tego pierdolonego lizaka! – Gdy mężczyzna odwrócił się z furią na twarzy, zobaczyłam, że miał podkrążone oczy z przekrwionymi białkami, wyraźny zarost i chyba był pijany. – Przyszliśmy kupić specjalny sok dla tatusia, prawda?
– Mam dziś urodziny – pisnęła dziewczynka, ocierając łzy i ściskając lizaka jeszcze mocniej, jakby był jej ostatnią deską ratunku. – Proszę. Będę grzeczna!
Nie mogłam dłużej wytrzymać. Płacz dziewczynki rozdzierał mi serce. Nie trzeba było eksperta, żeby widzieć, że spędzała dzieciństwo w patologicznej rodzinie. Ojciec wyglądał, jakby pilnie potrzebował wylądować w izbie wytrzeźwień. Walcząc ze strachem, podeszłam bliżej.
– Przepraszam – zaczęłam niepewnie. Cała moja odwaga uleciała w momencie, gdy mężczyzna posłał mi wrogie spojrzenie, ale ciągnęłam dalej: – Jeśli to dla pana problem, kupię pańskiej córeczce tego lizaka. Proszę mi pozwolić. – Już wyciągałam z kieszeni jakieś drobne, posyłając jednocześnie uśmiech dziewczynce, która aż cała się rozpromieniła – ale facet warknął:
– Nie potrzebujemy żadnej jałmużny. Zjeżdżaj stąd.
– To naprawdę nie jest problem…
– Głucha jesteś? Czego nie rozumiesz? Nie chcę, żebyś kupowała mojej córce cokolwiek. – Przysunął się, a ja poczułam ohydny odór wódki i papierosów.
– Córka płacze przez pana na środku sklepu, bo jest pan zbyt zajęty kupowaniem sobie alkoholu i żałuje jej na jednego lizaka – wydusiłam, przerażona. Instynkt podpowiadał mi, że powinnam natychmiast wiać, ale nie mogłam się ruszyć. Po części dlatego, że jakbym wrosła w ziemię, ale dziewczynka patrzyła się na mnie z taką nadzieją, że miałam ochotę ją przytulić i zabrać od tego patologicznego ojca. – Więc to chyba pan czegoś nie rozumie.
Szybko pożałowałam tych słów. Dziewczynka pisnęła głośno, gdy jej ojciec chwycił mnie za szyję i przygwoździł do ściany.
– Będziesz mnie rozliczać z zakupów, wścibska suko?! – syknął mi do ucha, coraz mocniej zaciskając rękę na moim gardle. Próbowałam go odepchnąć, ale szybko zabrakło mi powietrza. Dlaczego nikogo nie było w tej alejce? Dlaczego nikt nie reagował? Gardło zaczęło mnie palić z braku tlenu. – Myślisz, że masz do tego prawo? Odpierdol się od nas i więcej nie wtrącaj się w nie swoje sprawy, bo możesz skończyć gorzej niż teraz. – Na sekundę zacisnął rękę jeszcze mocniej, powodując, że oczy mało nie wyszły mi na wierzch, a potem gwałtownie mnie puścił. Zgięłam się wpół, kaszląc i łykając łapczywie powietrze. Gdy podniosłam głowę, mężczyzna z dziewczynką zniknęli. Na podłodze leżał porzucony lizak.
Będąc w zbyt wielkim szoku, by dokończyć zakupy, po prostu wyszłam ze sklepu, zostawiając koszyk na podłodze. Niczym w transie kierowałam się do mieszkania. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało – a już najciężej było uwierzyć w to, że tacy ludzie w ogóle istnieli. Na policzkach lśniły mi łzy, które wypłynęły podczas szarpaniny. Nie sądziłam, że duszenie tak bardzo boli. Miałam wrażenie, że moja szyja została niemal zmiażdżona, że ciężko było mi oddychać i przełykać ślinę.
Gdy wtoczyłam się do mieszkania, Gavin już siedział w salonie. Podniósł na mnie wzrok, który natychmiast przesunął się w okolice mojej szyi.
– Co ci się stało? – Poderwał się gwałtownie z kanapy i już był przy mnie, dotykając delikatnie skóry.  
Nie byłam w stanie odpowiedzieć, jedynie rozszlochałam się jak dziecko i wtuliłam w niego. Potrzebowałam jakiegoś przyjaznego dotyku. Wolałam nie myśleć o tym, jak wyglądała w tym momencie moja szyja. Sine bruzdy, siniaki. Ślady po duszeniu. Przez ofertę kupna lizaka…
– Co się stało? Ktoś cię zaatakował? – zapytał Gavin ostrym tonem, odsuwając mnie od siebie i przyglądając mi się.  
– Ja… – Łamiącym głosem opowiedziałam mu całe zajście w sklepie. Wciągnął gwałtownie powietrze, ale mi nie przerwał. Kiedy skończyłam opowiadać, przez chwilę milczał. W końcu powiedział:
– Mogłaś się nie wtrącać.
– Że co?
– Trzeba było ich minąć. Zostawić w spokoju. Nie dyskutuje się z takimi ludźmi. Nigdy nic dobrego z tego nie wynika. Zresztą, spójrz na siebie.
– Miałam to zignorować? – Ledwo byłam w stanie mówić, zamiast swojego zwykłego głosu słyszałam jakieś skrzeki. – Gavin, facet kupował dwadzieścia butelek alkoholu i żałował córce na lizaka w jej urodziny! Na kilometr śmierdziało od niego wódką i papierosami. Kto wie, może córkę też bije! Albo żonę! A ty mówisz… że miałam się nie wtrącać?  
– Dziwisz mi się? – Ściągnął brwi. – Zobacz, jak wyglądasz. Po co go zaczepiłaś? Nie mogłaś odpuścić?
Nie tak wyobrażałam sobie jego reakcję. Oczekiwałam, że mnie przytuli, pocałuje, a już na pewno nie będzie ganił za próbę reakcji i pomocy. Tymczasem jego wzrok mówił: masz nauczkę na przyszłość. Bez słowa poszłam do łazienki i przejrzałam się w lustrze. Skrzywiłam się na sam widok. Nie dało się ukryć śladów duszenia, choćbym zamalowała je podkładem.
Wciąż byłam w zbyt wielkim szoku, by cokolwiek zrobić. Wizja spokojnej rozmowy z Gavinem już dawno uleciała. Zmusiłam się tylko do wyjęcia komórki i odszukania numeru telefonu sklepu, w którym byłam. Przez chwilę rozmawiałam z kobietą po drugiej stronie, poprosiłam ją o przejrzenie monitoringu. Może dało się zidentyfikować tego mężczyznę, a przynajmniej udostępnić materiał, by ostrzec innych.
Byłam tak zmęczona, że poszłam do łóżka i po prostu zasnęłam.

– Dzień dobry! Jak samopoczucie? – Julie, jak zawsze radosna, krzątała się po kuchni i wyczuła moją obecność, zanim w ogóle na mnie spojrzała. – Dawno cię tu nie… – Zerknęła na mnie i uniosła brwi. – Co ty, zwariowałaś? Czemu masz na sobie… ten dziwny golf?
No tak. Jak mogłam myśleć, że ją oszukam? Owszem, była zima, ale w kawiarni nigdy nie dało się tego odczuć. Ogrzewanie zapewniało idealną temperaturę, by chodzić w cienkiej koszulce, a w dodatku przy naszym tempie pracy często było nam aż za gorąco. Nie przemyślałam tego. Nie pamiętałam, żebym w ogóle kiedykolwiek założyła ten golf. Odkopałam go rano ze sterty ubrań i wmówiłam sobie, że nikt nie zauważy tej zmiany. Jak widać, myliłam się.
– Było mi zimno rano – mruknęłam, odstawiając torbę na bok. – Może coś mnie bierze.  
– Jak się zaraz poruszasz, to będzie ci aż za ciepło. – Nadal bacznie mi się przypatrywała. – Wszystko ok? Wyglądasz… dziwnie.
– Wyglądam normalnie – rzuciłam, unikając jej wzroku i szybko przewiązując fartuszek w pasie. – Idę na kasę.
Niepotrzebnie na nią warknęłam. Przecież chciała dobrze. Nadal jednak byłam rozbita i ciężko było udawać, że wszystko było w porządku. W tym momencie nie rozumiałam już samej siebie. Dlaczego jej nie powiedziałam o podduszeniu? Przecież była moją przyjaciółką. I na pewno nie zareagowałaby tak jak Gavin.
Walczyłam ze sobą przez całą zmianę, próbując zrozumieć, co powstrzymywało mnie od powiedzenia Julie prawdy, ale to ona podjęła decyzję za mnie. Przy sprzątaniu, gdy byłyśmy już same, złapała za mnie za rękę i zaciągnęła do łazienki dla pracowników.
– Co ty robisz?
– Rozbieraj się – rzuciła.
– Co? Zwariowałaś?
– Chyba faktycznie tak sądzisz, jeśli myślisz, że nabiorę się na jakiś golf, bo ci było zimno. – Obciągnęła górną część w dół i już wiedziałam, że nic się przed nią nie ukryje. Wytrzeszczyła oczy, patrząc na moją szyję, która była jeszcze bardziej sina niż wczoraj. – Kurwa, Aurora! Co to ma być, do cholery?!  
Szybko się odsunęłam.
– Nic, to był wypadek…
– Wypadek? – Po jej twarzy przemknął cień. – Chcesz powiedzieć, że… Gavin ci to zrobił?
– Co? Oczywiście, że nie! – Potrząsnęłam głową. – Jak możesz tak mówić?
– Po tym, co odwalił na weselu… nic już mnie nie zdziwi.
– Mówisz o moim mężu. – Nagle ogarnęła mnie wściekłość. – Miał prawo się wściec. Harvey rozwalił nam ślub, to zrozumiałe, że Gavin się tak zachował! A ty… oskarżasz go, że mnie bije?
– Nie oskarżam. Zapytałam.
– Zasugerowałaś! Zasugerowałaś, że mój mąż mnie bije!
– W takim razie skąd to masz? Sama się poddusiłaś? – zapytała ironicznie.
Atmosfera zrobiła się ciężka. Chyba pierwszy raz się z nią kłóciłam. Ogarniała mnie powolna panika.  
– Nie. To był jakiś pijak, który nie chciał kupić córce lizaka. Wtrąciłam się i mam za swoje.
– Za swoje? – powtórzyła. – Większość ludzi na twoim miejscu nawet by nie zareagowała. Dobrze zrobiłaś. To ten pijak jest nienormalny. Musisz to zgłosić.
– Nie. Mam nauczkę. Nie powinnam była zaczynać z nim dyskusji.
– Bo co? Bo Gavin tak powiedział?
Czułam, że się rumienię. Nie chciałam kontynuować tej dyskusji.
– Przestań. Odpuść. – Pchnęłam drzwi łazienki i wyszłam, ale Julie szła za mną.
– Coś się u was dzieje i nie wmówisz mi, że jest inaczej. Inaczej nie przyszłabyś do mnie zdołowana i nie piłabyś całą noc. I powiedziałabyś mi o tym, że napadł cię jakiś menel! Ale Gavin zapewne mówił ci, że sama sobie na to zasłużyłaś i teraz…
– Julie, przestań! – W końcu wybuchłam, czując kumulację emocji w środku. Byłam zdenerwowana i zdeterminowana, by bronić Gavina. Julie nic nie rozumiała. Wypowiadała się o czymś, o czym nie miała pojęcia. – Gavin nic mi nie wmówił. Nie dzieje się u nas nic złego. Odpuść w końcu!
Posłusznie zamilkła, a ja natychmiast poczułam palący wstyd. Nic jednak nie powiedziałam, jedynie wróciłam do mycia podłogi, wciąż czując na plecach spojrzenie przyjaciółki.

Po powrocie do mieszkania robiłam sobie herbatę za herbatą i krążyłam po mieszkaniu, wciąż zastanawiając się, czy powinnam przeprosić Julie. Nie zachowałam się wobec niej w porządku. Nakrzyczałam na nią za to, że powiedziała prawdę. Ale przecież… to nie było tak. Gavin słusznie zauważył, że nie powinnam rozpoczynać dyskusji z takim człowiekiem. Miał rację. Mogło się to skończyć dużo gorzej. Dostałam za swoje. Rzucił rozsądną uwagę, a Julie już robiła z niego potwora, sugerując, że to niby on mnie dusił. Co za idiotyzm. Tylko dlatego, że był wściekły na weselu? Czy Julie nigdy na nikogo się nie wściekła?  
Gavina jeszcze nie było, bo był na jakimś spotkaniu, ale już nie mogłam się doczekać, aż wróci. Chciałam się do niego przytulić i w końcu spędzić spokojny wieczór.  
W końcu usłyszałam, jak winda się otwiera. Odstawiłam kubek i ruszyłam szybkim krokiem, by powitać męża w domu, jednak zastygłam w miejscu, gdy zobaczyłam przed sobą obcą kobietę. Ona wydawała się równie zszokowana moim widokiem.
– Zastałam Gavina? – zapytała cienkim głosem.
– Nie. – Zaskoczenie niemal odebrało mi głos. Kim była ta kobieta? Przyjrzałam jej się dokładnie. Była mniej więcej mojego wzrostu, choć na pewno starsza; ubrana w zwykłą puchową kurtkę i dżinsy. Miała strasznie chude nogi. Brązowe włosy związała na czubku głowy. Skąd znała Gavina? Skąd znała kod do windy? Czemu przychodziła tu jak do siebie? – Mogę spytać, kim pani jest?
– A pani? – Uniosła brwi. – I co pani tu robi? – Omiotła wzrokiem apartament. – To mieszkanie Gavina.
Kto to był? Nagle zdjęło mnie przerażenie. A jeśli… to była jakaś kobieta z przeszłości Gavina? Jakiś przelotny romans, kochanka? Skąd inaczej znałaby kod? Zrobiło mi się niedobrze.
– A teraz i moje. Jestem jego żoną – oświadczyłam drżącym głosem. – Za to wciąż nie wiem, kim jest pani.
Kobieta wydawała się zszokowana moimi słowami. Przyglądała mi się przez chwilę, a potem powiedziała:
– Jestem jego matką.
Poczułam się, jakby w głowie mi coś wybuchło. Matką? To był jakiś żart? Przecież… Gavin mówił, że jego rodzice nie żyją. Że jest sam. Nie chciał ich nawet wspominać na weselu, bo to było dla niego przykre. Mówił, że byli pijakami i przez to w końcu umarli.
Tymczasem kobieta stojąca przede mną… przyjrzałam się jej uważnie. Było za ciemno, bym mogła określić jej wiek, ale na pewno była po pięćdziesiątce. Zmyliła mnie jej niemal anorektyczna budowa ciała. Nieświadomie zrobiłam krok w jej stronę, a ona uniosła głowę wyżej. Czułam, jak pobladłam. Dopiero po chwili dostrzegłam podobieństwo, ale niewątpliwie tam było – ten sam kolor włosów, podobne usta, oczy, rysy. Boże.
– Ożenił się z tobą? – zapytała cicho, jakby samą siebie. – Ożenił się i… nie powiedział nam?
– Gavin mówił, że jego rodzice nie żyją… – Nie miałam pojęcia, jak to delikatnie powiedzieć. Chyba się nie dało.
Kobieta wytrzeszczyła oczy i przyłożyła dłoń do serca.
– Słucham?
– Gavin powiedział, że nie żyjecie. Że byliście alkoholikami i woleliście alkohol od dziecka…
Westchnęła przeciągle i zrobiła krok do tyłu.
– Ja już lepiej pójdę…
– Proszę poczekać! – Chciałam ją jakoś zatrzymać, porozmawiać z nią, w końcu dowiedzieć się prawdy, ale ona pokręciła głową i cofając się, weszła z powrotem do windy.
– Skoro mój syn powiedział, że nie żyję… Niech tak zostanie.
– Nie, proszę po… – urwałam, bo drzwi windy zdążyły się już zamknąć. – Cholera jasna!
Znowu zostałam sama, w kompletnym szoku. Nie mieściło mi się to w głowie. Matka Gavina. Żywa, zdrowa, w pełni sił. Ot tak przyszła do naszego mieszkania, dodając jeszcze więcej wątpliwości do mojej długiej listy pytań. Powoli ogarniała mnie wściekłość. Kolejne kłamstwo. Najpaskudniejsze ze wszystkich.
On nie ma nikogo. Wiedziałaś o tym? Żadnej rodziny. Jego rodzice zmarli.  
Miałaś być moją rodziną. Nie mam rodziców, nie mam rodzeństwa… nie mam nikogo. Ty miałaś być moją rodziną.

Ile razy mu współczułam, wierząc w coś, co było kłamstwem? Ile razy jeszcze tak mnie okłamał? Groził mi wyrzuceniem taty z pracy, gdy odkrył zapisany kontakt z numerem Harveya, ale sam zapomniał wspomnieć, że okłamał mnie w tak ważnej sprawie? Jak śmiał wypominać mi moje najmniejsze błędy, skoro sam był cholernym kłamcą?!
Cała się gotowałam z wściekłości. Czekałam, aż Gavin w końcu wróci. Miałam dość kłamstw. Chciałam prawdy. Chciałam rzucić mu w twarz oskarżeniami. Chciałam w końcu się dowiedzieć, z kim związałam się na resztę życia.
Wkrótce winda odezwała się ponownie. Usłyszałam kroki i poczułam pocałunek w czubek głowy. Zaczął coś mówić, opowiadać o spotkaniu. Podniosłam na niego morderczy wzrok i od razu urwał.
– O co chodzi tym razem? – zapytał chłodno, rozwiązując krawat.
– O co chodzi? – wycedziłam, zsuwając się ze stołka i stając naprzeciwko niego. – Ty mi powiedz.  
– Zachowujesz się dziwnie. Piłaś?
– Może powinnam. – Roześmiałam się zimno. – Powinnam się czegoś napić. Może alkohol pomógłby mi zaakceptować fakt, że mój mąż jest pieprzonym kłamcą! – wykrzyczałam mu prosto w twarz, a on zamarł. Zmrużył oczy.
– Co powiedziałaś?
– Powiedziałam, że jesteś pieprzonym kłamcą, Gavin! Kłamałeś od początku naszej znajomości! A ja jakimś cudem dałam ci się omotać. Idiotka ze mnie – dorzuciłam kpiąco. – A ty… zawsze znajdowałeś jakieś usprawiedliwienie. Tym razem już go nie znajdziesz.
– Do jasnej cholery, powiedz trochę jaśniej, o co mnie oskarżasz – warknął.
– Twoja mama wpadła z wizytą – wycedziłam.
Na chwilę zamarł. Na krótki moment w jego oczach pojawiła się panika. Zaraz jednak powiedział spokojnym głosem:
– Mogę ci to wytłumaczyć.
– O tak. Poproszę. Poproszę wyjaśnienia! Do wielu spraw, bo teraz już w nic ci nie wierzę! – Zaczęłam wyliczać na palcach. – Pobicie Harveya. Obwinianie go o wszystko, co złe. Obwinianie Kiry. Robienie z siebie ofiary. Zapewne wszystko było kompletnie inaczej, niż mi to przedstawiłeś! Pozwoliłeś mi wierzyć, że jesteś sam, że nie masz żadnej rodziny… że to ja miałam nią być… a tymczasem przychodzi tu twoja matka, jak gdyby nigdy nic! – Nie pamiętałam, kiedy ostatnio tak wrzeszczałam. Chyba nigdy. – Wypytywałeś mnie o śmierć Olivii, udawałeś, że wiem, co czuję, a tak naprawdę cały czas kłamałeś! Zmanipulowałeś mnie, bym za ciebie wyszła! Bo zawsze musi być tak, jak ty chcesz, prawda? Wszystkimi dyrygujesz, ustawiasz świat, tak jak ci pasuje! Pieprzony hipokryto!  
– Przestań – powiedział cicho. – Przestań, albo zaraz tego pożałujesz.
– A ty wymierzysz mi karę, prawda? Tak to teraz będzie działać? Nie uwierzę już w ani jedno twoje słowo! – Czułam, że chrypnę i opadam z sił. – Pieprzony dupek – powiedziałam cicho.
– Zamknij się w końcu! – Złapał mnie za ręce i przycisnął plecami do ściany tak gwałtownie, że się od niej odbiłam. Przygwoździł mnie i wrzasnął tak, że zobaczyłam nabrzmiałe żyły na jego szyi i czole: – Nie masz pojęcia o czym, kurwa, mówisz! Nie masz prawa wypowiadać się na ten temat, obrażać mnie, tak jakbyś sama była święta! – Złapał mnie mocno za podbródek i zmusił, bym spojrzała mu w oczy. Zobaczyłam w nich szaleństwo i serce na moment przestało mi bić. Dzwoniło mi w uszach. Zamknęłam oczy, jakbym tym mogła sprawić, że Gavin przestanie krzyczeć. On jednak dalej trzymał mnie mocno za szczękę, wbijając palce w skórę, mocno szarpiąc całą moją głową. – Jeszcze raz usłyszę, jak mówisz do mnie coś takiego, to…
– To co? – wyszeptałam, otwierając oczy. Czułam, jak cała drżałam. – Uderzysz mnie?
Nagle jakby się opanował. Puścił mnie i odsunął się o krok. Nadal przylegałam do ściany, tak jakby była czymś bezpiecznym. Czymś, co mnie przed nim chroniło.
– Nie bądź głupia – powiedział, na nowo spokojnym tonem. – Nic bym ci nie zrobił.
Nie bądź głupia. Przecież nic bym mu nie zrobił.
W końcu odszedł, jakby nic się nie stało. Osunęłam się po ścianie i objęłam nogi ramionami, przyciągając je do siebie. Nadal cała się trzęsłam. Rozszalałe serce biło tak mocno, że aż sprawiało mi ból.
Po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że bałam się własnego męża.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto