Iluzja – rozdział 3

Iluzja – rozdział 3Po pracy w końcu miałam czas, by pójść na cmentarz. Darowałam sobie kupowanie kwiatów, bo Olivia nigdy ich nie lubiła. Najczęściej chodziłam po prostu z nią porozmawiać – albo przynajmniej wygłosić monolog i mieć nadzieję, że mnie słyszała, choć nie mogła odpowiedzieć. Do cmentarza miałam parę kilometrów, ale zdecydowałam się iść pieszo, bo pogoda nadal była ładna. Myślałam o Gavinie, o jego dziewczynie, o tym, jaka biła od nich pewność siebie – i o tym, jak bardzo różnił się wyglądem od faceta w skórzanej kurtce. Choć nadal nie znałam sytuacji, zaskoczył mnie fakt, że nienaganny i elegancki Gavin był w stanie podbić komuś oko. Razem z narzeczoną byli cholernie wredni dla tamtego faceta i wywoływało to u mnie irracjonalną złość.  
Lekko zdyszana, dotarłam na cmentarz i szybko znalazłam grób Olivii. Z bólem popatrzyłam na zdjęcie na nagrobku. Piękna, roześmiana dziewczyna. Taką ją zapamiętałam. Tak chciała być zapamiętana. Nigdy nie lubiła, gdy ktoś się nad nią użalał, a to uczucie tylko się wzmocniło, gdy zachorowała. Była silna do końca, więc i ja musiałam taka być. Dla niej. Ku jej pamięci.
Nigdy nie żałowaliśmy wydanych pieniędzy. Gdybyśmy mogli, oddalibyśmy ostatnią złotówkę za jej zdrowie i życie. Mimo naszych wysiłków Olivia i tak zmarła, a my musieliśmy męczyć się teraz z długami. To nas zmieniło, podobnie jak utrata członka rodziny. Mama przestała się uśmiechać, choć desperacko próbowała zachowywać się tak, jakby nic się nie zmieniło. Codziennie przygotowywała nam śniadanie, takie jak kiedyś, ale nie dało się ukryć, jak bardzo bolało ją jedno puste miejsce przy stole. Często próbowała zamaskować ból słowotokiem, ale tylko najbliższa rodzina widziała, jaki był nieszczery.
Tata natomiast zamknął się w sobie. Kiedyś był duszą towarzystwa, teraz rzadko się odzywał. Nie popadł w alkoholizm, ale zdecydowanie częściej popijał piwo czy wino. Nie dziwiłam mu się i nie oponowałam. Każdy radził sobie ze stratą na swój sposób.
A ja? Jak sobie radziłam? Czy bardzo się zmieniłam? Zmienił mnie ból. Bałam się utracić kogoś jeszcze, choć z drugiej strony desperacko potrzebowałam kogoś, kto byłby obok mnie – kogoś innego niż moi rodzice, kto obdarzyłby mnie inną miłością. Może wtedy byłoby łatwiej ze wszystkim się pogodzić. Życie toczyłoby się do przodu, nowym rytmem. Póki co, miałam wrażenie, że utknęłam. Pracowałam wciąż w tej samej kawiarni, wciąż obserwując tych samych ludzi. Byłam niewidzialna, bo chciałam taka być. Nie wynikało to z braku pewności siebie czy innych cech mojej osobowości. Utrata siostry wpłynęła na moje życie towarzyskie. Nie umiałam się bawić czy choćby cieszyć, gdy Olivia już nie miała na to szans, nie było jej wśród żywych.
Wiedziałam, że to uczucie w końcu minie, ale żałoba nie była szybkim procesem. Wlokła się cholernie wolno i czasami miałam wrażenie, że utknęłam na dobre, że już nie robię kroków w przód, a jedynie się cofam.
Może przeszłabym szybciej do fazy akceptacji, gdybym miała kogoś, z kim mogłabym o wszystkim porozmawiać – kogoś bezstronnego, kto nie znał Olivii, kto by otulił mój ból i jakoś go zmniejszył. Kiedyś miałam przyjaciółkę, Kelly. Swego czasu byłyśmy nierozłączne. Potem jednak zaczęła stopniowo się ode mnie odsuwać. Nie miałam jej tego za złe, znalazła chłopaka, była szczęśliwa, więcej czasu spędzała z nim. Ja i tak byłam wtedy zajęta Olivią i jej leczeniem. Czara goryczy przelała się jednak w momencie, gdy Olivia zmarła, a Kelly chyba nie wiedziała, jak ma na to zareagować. Nie była na tyle wredna, by całkowicie zerwać ze mną kontakt. Schroniła się w bezpiecznym kręgu koleżanek, z którymi miałyśmy grupę na Facebooku. Były to dwie dziewczyny z liceum, z którymi miałyśmy jako taki dobry kontakt. Kelly wiedziała, że nawet jeśli nie odpowie na którąś z moich wiadomości, na pewno zrobią to Emily albo Danielle – dyfuzja odpowiedzialności. W efekcie najczęściej żadna mi nie odpisywała.
Miałam do Kelly żal, i to ogromny. Z czasem przestałam mówić, co u mnie, bo i tak nie otrzymywałam żadnych odpowiedzi. Emily i Danielle trzymały się razem i też nie dzieliły się z nami swoimi sekretami. Z biegiem lat straciły licealną niewinność i mocno się zmieniły – Danielle stała się influencerką na Instagramie i w kółko reklamowała jakieś kosmetyki czy ubrania, a Emily patrzyła na wszystkich z góry. Kelly była neutralna, nie stała się diwą, ale z niewiadomych przyczyn już nie można było z nią porozmawiać tak jak kiedyś. Czułam się wykluczona z tego kręgu i traktowałam naszą grupę jako odskocznię od codzienności – wszystkie wiadomości na ogół dotyczyły lekkich, prostych tematów. Nie istniała żadna przyjacielska intymność, żadna nie dzieliła się już problemami. Byłam niemal pewna, że gdybym rozpisała się o tym, jak bardzo tęsknię za siostrą, dostałabym jedynie kod rabatowy od Danielle na jakieś kosmetyki. Nauczyłam się już to ignorować, ale były dni, kiedy miałam ochotę nimi potrząsnąć.  
Po prostu potrzebowałam przyjaciela. Prawdziwego. Szczerego. Który nie ucieka, gdy robi się ciężko.
I coś mi mówiło, że ten facet od motoru też takiego potrzebował.
Nie wiedziałam, skąd ponownie wziął się w moich myślach. Może miało to związek z tym, że jeszcze nigdy nie byłam świadkiem tak niecodziennej sceny w kawiarni, a może z tym, jaki smutek zobaczyłam w jego ciemnoczekoladowych oczach – podobny do mojego. Współczułam mu tego, jak potraktował go Gavin i jego narzeczona. Zabawne, dopiero rozczulałam się nad ich zaręczynami, a oni wyraźnie bawili się w jakąś niemiłą grę, w której sami ustalali zasady i – jak widać – wygrywali.

W końcu miałam wolny dzień i mogłam się wyspać. Rodzice wyszli rano do pracy, więc w mieszkaniu było cicho. Mogłam leżeć w łóżku, do którego wkrótce dołączył nasz kot Olivier – nazwany na cześć Olivii. Głaskałam jego miękkie futerko, jednocześnie będąc w lekkim letargu. W końcu, koło jedenastej, poszłam pod prysznic. Po raz pierwszy od dawna nie musiałam się nigdzie spieszyć i to było przyjemne uczucie. Z wilgotnymi włosami zrobiłam sobie śniadanie i siedziałam z nosem w laptopie, starając się znaleźć niedrogi prezent dla mamy na zbliżające się urodziny. Wiedziałam, że zapewne nie chciała ich świętować – nie bez Olivii – ale nie wyobrażałam sobie nie dać jej niczego, więc uparcie przeszukiwałam strony w poszukiwaniu jakiegoś skromnego podarunku. Popijałam sok pomarańczowy, słuchałam mruczenia Oliviera, który leżał na moich kolanach, zwinięty w kłębek. Nagle na pasku otwartej karty Facebooka pojawiła się jedynka. Dostałam zaproszenie do znajomych. Najechałam na ikonkę ludzików. Powiadomienie tak mnie zaskoczyło, że na parę sekund straciłam kontrolę nad palcami, którymi ściskałam szklankę z sokiem, a ona upadła na brzeg laptopa i przewróciła się.  
Gwałtownie podskoczyłam, strącając przy tym kota z kolan. Z przerażeniem wpatrywałam się w laptopa. Rzuciłam się, by wytrzeć sok, ale to było na nic – zachlapał klawiaturę i ekran, który zgasł. W myślach już przeliczałam, ile będzie mnie kosztowała naprawa laptopa. Miałam ochotę strzelić sobie w głowę za lekkomyślność. Próbowałam ograniczać wydatki, ale musiałam mieć sprawnego laptopa. Na tym nie mogłam oszczędzać.
Żeby zminimalizować szkody, od razu odłączyłam laptopa i ostrożnie trzymając, przechyliłam go do góry nogami, by wyciekło z niego jak najwięcej soku, ale nie wiedziałam, ile to da. Musiałam jak najszybciej zanieść go do jakiegoś serwisu. Mój telefon miał już parę lat, ale laptop był nowy, miał niecały rok i nie mogłam sobie teraz pozwolić na to, by się zepsuł. Spakowałam go do specjalnej torby i od razu wyszłam z domu, jednocześnie szukając w komórce najbliższego serwisu, bo nie wiedziałam, czy mam iść pieszo, czy może podjechać gdzieś autobusem.
Okazało się, że miałam całkiem blisko. Przechodziłam koło tego punktu wiele razy, ale nigdy nie zwróciłam na niego uwagi, bo po prostu nie miałam takiej potrzeby. Pierwszy raz zepsuł mi się laptop. Niemal biegłam, by jak najszybciej go oddać. Oczyma wyobraźni widziałam, jak przeklęty sok powoli niszczył system.
Weszłam do środka, w którym na pierwszy rzut oka nikogo nie było. Zdążyłam zauważyć tylko wielki blat, na którym walały się jakieś długopisy, parę klawiatur i coś, co wyglądało jak dysk. Czekałam przez chwilę, aż wyjdzie ktoś z zaplecza, ale nikt się nie pojawiał, więc w końcu głośno chrząknęłam. Dopiero wtedy usłyszałam szuranie i ktoś zawołał:
– Już idę!
Podeszłam do blatu, gotowa wyjąć laptopa z pokrowca, gdy nagle po raz trzeci zobaczyłam chłopaka od motoru. Ledwo go poznałam, bo tym razem nie miał na sobie poszarpanych spodni ani skórzanej kurtki – dżinsy i zwykła czarna koszulka jakoś mi do niego nie pasowały. Limo pod jego okiem niestety się nie zmniejszyło, więc to było głównym powodem, dla którego go rozpoznałam. Gapiłam się na niego przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami, po czym zerknęłam na małą plakietkę z imieniem: Harvey.
– Cześć – powiedział, przeczesując włosy nerwowym gestem. Chyba nie wiedział, co powiedzieć i w sumie się nie dziwiłam. Też się nad tym zastanawiałam. Poznał mnie czy może miałam powiedzieć: „Hej, to ja wybiegłam za tobą z kawiarni”? A on? „Poznajesz moje limo?” Idiotyczne. Wolałam założyć, że mnie rozpoznał, skoro powiedział „cześć”.  
– Cześć – mruknęłam, decydując się skupić jedynie na tym, po co tu przyszłam, a nie na dziwnych tekstach – przecież tak naprawdę go nie znałam. – Wylałam sok pomarańczowy na laptopa. – Jednym ruchem wysunęłam go z pokrowca i wyciągnęłam w stronę Harveya. – Próbowałam go jakoś osuszyć, natychmiast odłączyłam od prądu, ale…
– Ale nie za wiele to dało? – dokończył za mnie zdanie, przejmując laptopa. Przez chwilę oglądał go z miną niewyrażającą absolutnie niczego. – Włączałaś suszarkę?
– Nie.
– To dobrze. Zdziwiłabyś się, ile ludzi tak robi, a to tylko pogarsza sprawę. Spróbuję coś z nim zrobić, a ty wypełnij w międzyczasie formularz. – Podał mi jakąś kartkę, gdzie było miejsce na moje dane osobowe. Zaczęłam wpisywać swoje imię i nazwisko i ze zdziwieniem zauważyłam, że drżała mi ręka. Dawno nie miałam żadnych interakcji z ludźmi poza kawiarnią. Zwykle to ja przyjmowałam zamówienia, a nie na odwrót.
Podskoczyłam, gdy Harvey znowu wyszedł z zaplecza.  
– No dobrze, sprawa wygląda tak – zaczął, podchodząc bliżej. – Chyba nie było za dużo tego soku, wszystko jest do odratowania.
Odetchnęłam z ulgą.  
– Ile to będzie kosztowało? – spytałam po chwili z wahaniem.
– Jeszcze zobaczę, czy nie trzeba będzie wymienić klawiatury, jako że to ona najmocniej oberwała. Wyczyszczę dokładnie płytę główną i wtedy podam ci ostateczny koszt, w porządku… – Wziął kartkę, którą wypełniałam. – Aurora? – dokończył, a ja poczułam dziwne ciepło, gdy wymówił moje imię. – Wyślę ci smsa, kiedy laptop będzie gotowy do odebrania. Bardzo się postaram zrobić to szybko. W podzięce za kawę.
– Przecież ją kupiłeś. Zresztą, nie ma za co dziękować, to należy do moich obowiązków.
– Bieganie za klientami też? – zapytał z lekkim uśmiechem, co spowodowało, że blado się uśmiechnęłam.
Nie wiedziałam, jak dalej pociągnąć tę rozmowę, więc pożegnaliśmy się niezręcznie i wyszłam na zewnątrz. Z żalem zostawiałam tu laptopa, choć na sam widok Harveya poczułam się trochę spokojniej. To było dziwne, przecież go nie znałam. Po prostu zobaczyłam go trzeci raz w ciągu paru dni. Miałam wielką ochotę zapytać go o tę całą sprawę z Gavinem, ale nie chciałam wściubiać nosa w nie swoje sprawy.
Ruszyłam w drogę powrotną do domu, jednocześnie przypominając sobie, co wywołało u mnie tak gwałtowną reakcję.
Zaproszenie do znajomych od Gavina Myersa.  

Wpatrywałam się w zaproszenie w aplikacji Facebooka na telefonie i przygryzałam wargę, nie wiedząc, co z tym zrobić. Dlaczego zaprosił mnie do znajomych? Skąd znał moje nazwisko? Imię mógł zauważyć na plakietce w kawiarni, ale… Po co szukał mnie na Facebooku? Czegoś ode mnie chciał? To było bardzo dziwne; to, że ja go kojarzyłam i czułam, jakbym go znała już od paru miesięcy, nie oznaczało, że on miał względem mnie te same uczucia. Wahałam się co najmniej jakbym miała jakąś dużą życiową decyzję do podjęcia. Chyba teraz inaczej na niego patrzyłam, gdy wiedziałam, że to on pobił Harveya. Ten smutek w jego oczach… chyba przez to się z nim jakoś utożsamiałam. Ja też byłam smutna. Straciłam siostrę. Co przydarzyło się Harveyowi? Nie wiedziałam. Gavin jednak wyglądał jak ktoś, kto miał wszystko i zamiast się tym cieszyć, kopał jeszcze leżącego.
Nie chciałam osądzać, bo nadal nie wiedziałam, o co tu chodziło, ale ta sprawa jakoś nie dawała mi spokoju. Chciałam się dowiedzieć, o co poszło.  
Po chwili wpatrywania się w ekran kliknęłam „Akceptuj”.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 2459 słów i 13626 znaków.

2 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Iga21

    Może ta znajomość się rozwinie w jakimś kierunku.
    Tak, chcę więcej i jeszcze więcej  :ciuch:  :dancing:

    17 gru 2020

  • candy

    @Iga21 będzie <3 cieszę się, że jest odzew :D

    17 gru 2020

  • Iga21

    @candy cały czas czytam ale brak czasu na komentowanie na bieżąco.  
    Ale łapki lecą :przytul:

    17 gru 2020

  • agnes1709

    Więcej! :ciuch:<3

    16 gru 2020

  • candy

    @agnes1709 pisze się <3

    16 gru 2020