,, Tam nie może nikt zamieszkać..." cz. 5

,, Kto nie zauważa cierpiącego, ten będzie również ślepy na róże’’
                                                                                                        Spaem’ann Heinrich

                                                 5
Tej nocy spaliśmy razem z rodzicami na bardzo niewygodnym łóżku, gdzie każda sprężyna przypominała mi strach, jaki czułam, gdy tu przebywaliśmy, ale ból nie był na tyle duży, żeby dodać mi odwagi spania w innym pokoju, w tym z kratami.  
Siostra usnęła niemal natychmiast wtulając się w ramiona mamy. Ja spałam obok Agi, a tata na samym końcu. I choć chrapał niemiłosiernie, to jednak tylko ja nie potrafiłam zmrużyć oczu. I nie dlatego, że odgłos chrapania przypominał szybką jazdę głośnym motorem, ale dlatego, że wciąż wierzyłam w to, że nie jesteśmy tu sami. Gdy tylko zamykałam oczy wydawało mi się, że słyszałam jak ktoś wołał o pomoc. Jednak gdy je otwierałam odgłos motoru był na tyle głośny, że zagłuszał wszystko inne.  
- Poomoocyy… … cie…
Próbowałam uchwycić drugie słowo, jednak ono wciąż mi uciekało. Na dodatek wydawało mi się, że jakiś cień przemierzał nasz pokój siadając we fotelu taty i patrząc w naszym kierunku. Potem ten cień siedział tak spokojnie i patrzył, jakby był posągiem, choć z ust jego jakby wyrwała się maleńka poświata, która okazała się być chłodnym powietrzem, zupełnie takim samym, co w tym ostatnim pokoju.
- Odejdź ode mnie- powiedziałam szeptem w stronę cienia i mocniej przytuliłam się do taty. Nakryłam sobie kołdrę na głowę i dopiero usnęłam.
Sny miałam różne. Najpierw śniło mi się, że byłam na wojnie i jacyś wojskowi więzili mnie za kratami jakiegoś podziemia. Potem, co rusz ktoś do mnie przychodził i wrzucali do mnie innych ludzi, zupełnie jakby były to tylko worki z kartoflami. Ludzie płakali i otrzepywali się, aby potem się podnieść i walić pięściami w kraty, które za nic nie chciały puścić. Siedziałam wtedy w rogu więzienia i obserwowałam, jak co rusz robili sobie rany na dłoniach, które otwierając się krwawiły. Potem niespodziewanie ci ludzie znikali, a ja jakby przedarłam się przez kraty i znalazłam się gdzieś na łące. Wstałam i otrzepałam się z ziemi. Rozejrzałam się dookoła i w oddali ujrzałam jakąś dziwną postać. Staruszkę z szarą chustą na głowie w zielono- czerwone kwiaty. Kobieta miała na sobie brązowy sweter zapięty na guziki, gdzie na samej górze brakowało jednego. Coś do mnie mówiła, ale ja tylko usłyszałam niewyraźne pomruki dzikich kaczek przelatujących nad nami. Potem obraz znów się rozmył i przed oczami stanął mi nasz dawny dom na Zdrojkach Lewych. Niby taki sam, lecz po chwili widziałam jak niszczał, a bluszcze wsadzone przez moją babcię, gdy jeszcze żyła zaczęły porastać dom wspinając się po ścianach, oknach i na końcu na sam dach. Już wkrótce nie było nawet widać naszego domu, tylko jeden wielki bluszcz. I nagle ktoś zaczął mi krzyczeć do ucha:
- Trujący! Trujący!
I wtedy się obudziłam.

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii horror, użyła 558 słów i 2983 znaków.

Dodaj komentarz