Nie odpisała, więc pewnie już była w drodze. Zaczynałem się coraz bardziej wkurzać na Jamesa i jego spóźnienie. Zadzwoniłem do niego, ale uzyskałem tylko to, że wysłuchałem całej litanii sygnałów. Nikt nie odebrał.
– James, czekam na ciebie – rzuciłem, gdy rozległ się sygnał poczty głosowej. – Może ruszysz swoją leniwą dupę i przyleziesz tu, bo mam na głowie ważniejsze sprawy niż czekanie, aż się pojawisz.
Rozłączyłem się i postanowiłem, że poczekam jeszcze dziesięć minut. Ciągle zerkałem na zegarek. Zza ściany słyszałem śpiew nastolatki. Ciągle zaczynała od nowa, bo myliła słowa, w dodatku fałszowała. To przypomniało mi moje początki – gdy razem z chłopakami nagrywaliśmy pierwszą piosenkę. Byłem tak zestresowany, że moje struny głosowe żyły własnym życiem. Też myliłem słowa piosenki, ale miałem tyle prób, że w końcu znałem ją na pamięć tak dobrze, że mogłem ją zaśpiewać w nocy o północy. Wszyscy byli już zirytowani moimi ciągłymi podejściami, ale ja cieszyłem się jak dziecko, zwłaszcza, gdy w końcu udało nam się nagrać ostateczną wersję.
Zdawało się, że to było cholernie dawno temu.
Uświadomiłem sobie, że minęło piętnaście minut, a Jamesa nadal tu nie było. Moja cierpliwość się skończyła. Zadzwoniłem do niego jeszcze raz. Ponownie spotkałem się z pocztą głosową.
– Czekałem na ciebie, ale nawet nie przyszedłeś, więc spadam stąd – powiedziałem, podnosząc się, by wyjść ze studia. – Klasa, James. Serio.
Po wyjściu od razu wsiadłem w samochód i skierowałem się w stronę przychodni. Valentina była pewnie już po wizycie albo właśnie z niej wychodziła. Liczyłem, że chociaż odwiozę ją z powrotem na plan.
Po drodze oczywiście natknąłem się korki, powodujące u mnie wzrost ciśnienia. W połowie jazdy rozdzwonił mi się telefon. Tylko zerknąłem na ekran – James. Prychnąłem głośno, ale nie odebrałem. Mógł sobie te telefony w dupę wsadzić. Miałem coś ważniejszego do roboty.
Samochody przede mną w końcu ruszyły. Do przygodni dobiegłem z lekką zadyszką. Pewnie już dawno było po wizycie, ale po chwili dostrzegłem Valentinę, siedzącą przed jakimś gabinetem. Nie widziałem jej twarzy.
– Co jest? Jeszcze nie weszłaś? – Podszedłem do niej szybko. – Spóźniłem się? Wiem, przepraszam, to przez Jamesa… Zresztą, nieważne. Masz zdjęcie? Słyszałaś bicie serca? – Gadałem jak najęty.
Valentina nagle podniosła się powoli i zobaczyłem jej twarz. Była spokojna, nie płakała, ale wydawało mi się, że była o krok od tego. Nie uśmiechała się. Zmarszczyłem brwi. Gdzieś do środka mnie wkradł się niepokój.
– Nie ma zdjęcia. – Usłyszałem jej bezbarwny głos. Patrzyła na mnie, ale w jej spojrzeniu była pustka. Poczułem, jak oblewa mnie zimny pot. Jeszcze nie wiedziałem, co się stało, ale wiedziałem, że to nic dobrego. – Ani serca.
– Co? – wykrztusiłem tak cicho, że ledwo sam siebie usłyszałem.
Niczym w zwolnionym tempie widziałem, jak jej oczy wilgotnieją i jak łzy zaczynają toczyć się jej po policzkach i skapywać na bluzkę.
– Bardzo długo patrzyła na ekran. Czegoś szukała. I w końcu... uświadomiła sobie, że nie znajdzie. – Głos załamywał jej się coraz bardziej po każdym słowie. – Nie ma bicia serca. Nie ma zdjęcia. Nie ma dziecka. – Hamulce puściły i nagle zaczęła rozdzierająco płakać.
Ludzie dookoła zaczęli patrzeć na nas ze strachem, jakby zastanawiając się, czy powinni podejść, czy zostawić nas w spokoju. Miałem ich gdzieś. Zdrętwiało mi całe ciało. Nie byłem w stanie nawet objąć szlochającej Valentiny. W głowie odbijały mi się echem jej słowa. Brak serca. Brak serca. Brak serca. Cała radość ostatnich tygodni umarła w jednej chwili.
Tak jak nasze dziecko.
***
Nie wiedziałem, jak wróciliśmy do domu. Prowadziłem jak w transie, nie byłem w stanie wykrztusić z siebie słowa. Zmusiłem się, by drżącą ręką przytulić Valentinę, która po paru minutach nagle się uspokoiła. Już nie szlochała tak rozdzierająco, milczała, ale ta cisza była jeszcze bardziej przerażająca. Choć powinienem, nie potrafiłem na nią spojrzeć. Powinienem ją pocieszyć, ale sam siebie ledwo trzymałem w ryzach. Nie potrafiłem sobie przyswoić tego, co usłyszałem. Minuty mijały, ale ja miałem wrażenie, że czas się zatrzymał.
Myślałem, że życie w końcu zaczęło się układać. Że miało nam się przytrafić coś dobrego. Wysłałem Valentinę na terapię, bo chciałem pozbyć się strachu, który ją paraliżował. Wmawiałem sobie, że to minie, że zastąpi go radość z posiadania tego dziecka. Dziecka, które będzie zdrowe, szczęśliwe i kochane. Dzięki któremu założymy rodzinę, a ja przestanę czuć w sobie tę pustkę.
Jej strach był irracjonalny, sama tak mówiła. Tymczasem okazało się jednak, że miała rację. Miała prawo się bać, że i naszemu dziecku coś się stanie. Nie mogła tego przwidzieć, a jednak miała rację.
Cieszyłem się. Tak cholernie się cieszyłem. Ona też zaczynała być szczęśliwa. Uwierzyła, że urodzi to dziecko.
Przypomniały mi się nagle słynne słowa Kurta Cobaina. Nikt nie umiera bez straty dziewictwa, życie pierdoli nas wszystkich.
Nie wiedziałem, za co nas tak karało, ale z pewnością ktoś nie chciał, byśmy byli szczęśliwi.
***
Następne dni były jak sen – czy raczej koszmar. Nie byłem w stanie spać, a jak już mi się to udało, to mamrotałem coś przez sen. Nawiedzały mnie wizje, w których widziałem twarzyczkę naszego dziecka. Budziłem się wtedy z cichym krzykiem i mocno bijącym sercem. Nie raz miałem łzy w oczach i byłem o krok od załamania nerwowego. A Valentina milczała.
Ciągle milczała.
Odkąd wróciliśmy od lekarza, nie powiedziała ani jednego słowa. Po części trochę mi to przeszkadzało – wolałem, by jej ostatnimi słowami było coś innego niż “nie ma dziecka”. Ale ona nic nie mówiła. Czasem nawet na mnie nie patrzyła. Nie chciała, bym do niej podchodził, a ja w sumie nie miałem do tego głowy, by siedzieć obok i ją pocieszać. Jej strach był jej strachem, którego nie podzielałem, ale teraz zastąpił go ból – i to już czuliśmy oboje. Ze zdwojoną siłą.
Czułem się czasem winny, tak jakbym co najmniej namawiał Valentinę na dziecko, choć przecież wszystko stało się przypadkiem – ale to przecież mi na nim zależało. Ja chciałem mieć dziecko, zaraziłem ją swoją radością, po czym z hukiem rozbiliśmy się o twardą ziemię. Może dlatego się nie odzywała. Nienawidziła mnie? Siebie? A może to ja nienawidziłem jej? Natłok myśli był na tyle uporczywy, że wkrótce zacząłem łykać leki uspokajające, by zasnąć.
Valentina nie chciała, bym był obok niej przy następnej wizycie u lekarza, która potwierdziła brak akcji serca u płodu ani przy łyżeczkowaniu. Zamknęła mi drzwi przed nosem, a ja ledwo powstrzymałem się, by nie rąbnąć w nie pięścią. Czekałem, aż wyszła, a gdy w końcu to zrobiła, nie zaszczyciła mnie spojrzeniem. To wszystko sprawiało, że narastała we mnie wściekłość. Ogromna. Na kogo? Na cały świat. Za to, że dał nam dziecko, by je potem zabrać. Nawet na Valentinę, za to, że milczała i nie robiła nic poza tym. Dobrze wiedziałem, że ona też to przeżywała, pewnie bolało to ją jeszcze bardziej niż mnie, ale miałem dość jej milczącej twarzy, która raz za razem się ode mnie odwracała. Jak ona była w stanie tak milczeć? Dlaczego nie płakała? Dlaczego nie krzyczała, gdy ja chodziłem po ścianach z rozpaczy?
Też chciałem milczeć. Zdusić to w sobie. Ale nie potrafiłem.
Gdy wyszliśmy ze szpitala po dwóch dniach, byłem już u kresu. Valentina w milczeniu wślizgnęła się do auta. Gdy dojechaliśmy do domu, a ona chciała uciec na górę, ponownie nic nie mówiąc, nie wytrzymałem.
– Stój! – rzuciłem ostro. Zatrzymała się jak wryta, ale nie odwróciła się. Widziałem tylko jej drżące plecy. – Mam tego dosyć. Dlaczego nic nie mówisz? Dlaczego ciągle uciekasz? Zawsze tylko uciekasz, do cholery! – Wiedziałem, że nie powinienem tego mówić, krzyczeć na nią, ale nie panowałem już nad sobą. – Choć raz staw problemowi czoło, Val! Odezwij się w końcu! Myślisz, że tylko ty cierpisz? No to się mylisz! Ja też straciłem wszystko! – Potrąciłem ręką talerz, który był na krawędzi blatu kuchennego. Spadł na podłogę i rozbił się z hukiem.
Pożałowałem swoich słów, jak tylko je wypowiedziałem. Valentina odwróciła się powoli i wbiła we mnie ostre spojrzenie.
– Skończyłeś? – zapytała spokojnie. Za spokojnie. Dlaczego ona nie odczuwała żadnych emocji? Zachowywała się, jakby wszystko było w porządku?
– Tak – mruknąłem, bo to było nie w porządku, że tak się na nią wydarłem. Wiedziałem o tym, a i tak miałem ochotę nią potrząsnąć. – Val…
– Nic nie mów. Błagam cię, nic już nie mów. – Przycisnęła palce do skroni i przymknęła oczy. – Nie mogę tego słuchać. Nie teraz.
Odwróciła się po chwili i ruszyła po schodach na górę. Ja zostałem, wpatrując się w rozbite szkło. Czułem, że mam wilgotne oczy. Nie zamierzałem się teraz rozpłakać, więc poszedłem po szufelkę i zmiotkę, by sprzątnąć rozbity talerz. Sam czułem się rozbity na kawałki.
Szkoda tylko, że nie miałem pojęcia, jak je pozbierać.
***
Minął tydzień. Długi, niekończący się tydzień, odkąd wróciliśmy z zabiegu łyżeczkowania. Chodziłem do pracy, zostawiając Valentinę w domu. Przestała chodzić na plan, a ja nawet nie potrafiłem powiedzieć, czy mnie to interesowało. Zamknąłem się w sobie, podobnie jak ona, tylko że po mnie chyba było coś widać. Kierownik sklepu pytał mnie codziennie, czy mamy jakieś kłopoty, bo ponoć samym wyrazem twarzy odstraszałem klientów. Gdy patrzyłem na Valentinę, widziałem tylko jej milczenie. Nie odzywała się, w ogóle. Wiedziałem, że powinienem z nią porozmawiać, że powinniśmy przejść przez to razem, pracować nad związkiem i nad tym, by się nie rozwalił po tym, co nas spotkało… ale nie potrafiłem. Pochłaniał mnie ból, promieniował od środka i wydostawał się na zewnątrz, oplatając mnie niczym jakiś potwór. Nie mogłem przestać myśleć o tym, że za parę miesięcy byłbym ojcem. Miałbym moje ukochane dziecko, wymarzoną rodzinę. Teraz nie było to możliwe. Nawet jeśli miałoby się to ziścić w przyszłości… jak niby teraz miałem namówić Valentinę na kolejną ciążę? Kolejne dziecko, które straciła, kolejna dawka bólu. Nie wyobrażałem sobie nawet, jak moglibyśmy się teraz zbliżyć bez myślenia o tym, co utraciliśmy.
Po pracy poszedłem do baru. Zamówiłem piwo, próbując wyłączyć myślenie. Byłem sam, a piwo chyba podrożało, ale nic mnie to nie obchodziło. Piłem, byle poczuć rozchodzące się po ciele procenty. Nie miałem po co wracać do domu. Nikt tam na mnie nie czekał – oprócz mojej milczącej żony. W barze było chociaż głośno. Wolałem to od tej cholernej ciszy, pustych ścian.
Zamawiałem kolejne piwa, aż zaczęło lekko szumieć mi w głowie. Zerknąłem na zegarek. Było lekko po pierwszej. Uznałem, że chyba czas się zbierać. Zostawiłem pieniądze na blacie i wyszedłem, zataczając się lekko.
Nie spodziewałem się, że Valentina będzie spała. Siedziała w sypialni z zapaloną lampką, patrząc tępo w ścianę. Nie skomentowała mojego stanu, ja też nie miałem zamiaru się odzywać. Zdjąłem z siebie ubrania i rzuciłem je w kąt, zostając w samych bokserkach. Położyłem się do łóżka i odwróciłem plecami do Valentiny. Chciałem zasnąć, ale atmosfera wokół była tak ciężka, że czułem się nieswojo we własnym domu.
Nagle usłyszałem jej łkanie. Aż zdrętwiałem. Przez tyle dni nie okazywała żadnych emocji – teraz jej cichy szloch wbił mi się w serce niczym nóż. Odwróciłem się w jej stronę, czując, że sam zaczynam się znowu załamywać. Łzy płynęły po jej twarzy, a ona się trzęsła.
– Przepraszam – wyjąkała, chowając twarz w dłoniach. – Nie dałam ci dziecka… przepraszam…
– To nie twoja wina – szepnąłem, sam walcząc ze łzami. Podniosłem się do pozycji siedzącej, ale bałem się jej dotknąć. – Nie możesz się obwiniać.
– Przez te wszystkie dni… wyobrażałam sobie to wszystko. Dekorowanie pustego pokoju na górze. – Jedna łza skapnęła na pościel. – Kupowanie tych maleńkich ubranek. Wyobrażałam sobie, jakim tatą będziesz. Świetnym. Kochającym. Wspaniałym. Takim, jakiego chciałam dla mojego dziecka. – Zaczęła rozdzierająco szlochać. – A teraz... to już niemożliwe.
W końcu zdołałem wyciągnąć ręce w jej stronę. Wtuliła się w moją klatkę piersiową, cały czas płacząc. Przestałem walczyć ze swoim bólem, swoimi łzami – moje też popłynęły. Nie potrafiłem być już jej oparciem, sam straciłem grunt pod nogami.
O tak, życie pierdoli nas wszystkich…
2 komentarze
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
AnonimS
Dramatyczne i wzruszające
Speker
Łzy...