Formy krótkie #7 WINDA

Poranek. Jest szaro, nieprzyjemnie, nic się nie chce. Śniadanie, trzeba zjeść, jak tego nie zrobię, padnę. Kawę, trzeba wypić, jak tego nie zrobię, padnę. Do pracy, trzeba iść, jak tego nie zrobię, umrę z głodu.  
  Teczka spakowana, kurtkę wkładam, wychodzę na korytarz. Zamykam drzwi. Stoję i czekam na windę. Naciskam guzik raz za razem, jakby miało to przyśpieszyć jej przyjazd.  
   Dołącza do mnie sąsiadka z psem, który ujada. Jazgot. Ping! Winda jest, drzwi się otwierają. Teraz dziesięć pięter w dół. Wytrzymam. Jazgot. Gotuje się we mnie. Na ósmym, dosiada się nastolatek. Słuchawki w uszach, słychać łup, łup, łup... Czego oni teraz słuchają? Ale nawet dzień dobry nie powie, ani nawet pocałujcie mnie w dupę! Brak kultury. Brak wychowania. Na siódmym wsiada facet, nie znam go. Pies nadal ujada. Muzyka łupie, a facet mlaska i poci się. Dlaczego on się tak poci? Szlag mnie trafi. Tylko siedem pięter. Winda zatrzymuje się, światło gaśnie. Pięknie! Awaria! Sąsiadka zaczyna lamentować, że awaria, że spadniemy, że... – Zamknij się ty tępa krowo! – mówię w myślach. Pies jakby szału dostaje, zaczyna warczeć i podgryza jej nogawkę. Mlaskanie też jakby głośniej, jakby mocniej. Muzyka drażni. Głowa mi zaraz pęknie. Zwariuje! Wiem. Oszaleję! Ping! – wyrywa mnie z nierealnego świata...
  – Wsiada pan? – pyta sąsiadka z psem. Nadal stoje przed windą. – Wie pani. Pójdę schodami.

TeodorMaj

opublikował opowiadanie w kategorii inne, użył 244 słów i 1472 znaków.

1 komentarz