Drugi (a może trzeci? Kto by zliczył!), dzień wpierdalał popcorn. Nie wiedział po co ani dlaczego akurat popcorn. Po prostu go wpierdalał. Ogólnie rzecz biorąc, miał wyjebane na wszystko. Konkretnie na cały świat! A co mu zrobi? Nic. Jak się komuś nie podoba, to […]
Żarł i żarł, aż prażona kukurydza (przypalona swoją drogą) się skończyła. O matko! Tragedia! Gdzie jest jego pierdolony popcorn!? Ano nie ma. Skończył się. A to ci peszek. Facet wstał, wyszedł z domu ubrany w wyciągniętą flanelową koszulę, spodnie dresowe i kapcie. Był tak leniwy, miał na wszystko tak wyjebane, że nie chciało mu się włożyć nawet tych zasranych butów! Leń do entej potęgi!
Wtoczył swoje sto czterdzieści kilogramów do sklepu, porwał z półki popcorn, tym razem taki do mikrofali (przynajmniej nie przypali), podszedł do kasy...
– Dwa dziewięćdziesiąt dziewięć.
– A może coś jeszcze bym chciał? – warknął grubas.
– Oczywiście. Czy podać coś jeszcze? – spytała kasjerka, a w głowie miała (idź kurwa na liposukcję, tłuściochu!).
– Totka! A co mi tam! Stać mnie! A co? Myślała panienka, że mnie nie stać, co? A mnie kurwa stać! Na wszystko mnie stać!
– Jaki zakład?
– Jak kurwa jaki?
– Duży, multi, kaskada, ekstra pen...
– Obojętne! Wyjebane mam. Daj panienko cokolwiek. – przerwał jej.
Kasjerka, mając dość grubasa, sprzedała wspomnianemu dwa zakłady na chybił trafił, dużego lotka. Tłuścioch zadowolony z siebie, bo taki męski, taki inteligenty, taki... tłusty, wrócił do swojej nory (mieszkania). Posadził dupę na fotelu, w łapę pilot i ogląda. Ogląda, mało mu oczy z orbit nie wyskoczą. Ale zaraz! Brakuje mu czegoś. No jasne! Popcorn! Podnosi swoje szanowne cztery litery, idzie do kuchni (człapie raczej, niż idzie), otwiera kuchenkę mikrofalową i wsadza do niej torebeczkę kukurydzy. Za chwilę będzie miał. Będzie miał swoją ulubioną przekąskę (danie główne). Dzyń! Jest. Już jest! Wyjmuje swoją porcję ambrozji i wraca na zapadnięty fotel. Przerzuca kanały, nic kurwa nie ma! I za co on płaci te ciężkie pieniądze (dziewiętnaście dziewięćdziesiąt dziewięć)?
Dzwoni telefon. Ma wyjebane. Nie odbiera (nie chce mu się ruszyć tłustego dupska). Ogląda dalej. Jakiś teleturniej. Pytają o jakieś głupoty, ale o co im chodzi (nie wie, za głupi jest na to). Przełącza. Film. Hamerykański! Wow! Zabili go i uciekł. Fantastyczny (myśli) i się wciąga. Znowu telefon. Znowu ma wyjebane. A co tam! Film! Hamerykański! Dzwonek do drzwi. Nie wstaje (nie ma siły podnieść tłustego dupska z fotela), ma wyjebane. Jak zawsze. Ogląda. Wyjmuje z kieszeni dresu, tłustą od popcornu łapą, kupon totolotka. Zaraz będzie losowanie. Ale jakie on ma cyfry? Nie widzi (wkłada cyngle) od razu lepiej!
Gapi się na ekran, pierdolone kuleczki fruwają w maszynie (losującej oczywiście, po zwolnieniu blokady), jedna! Druga! Trzecia! Czwarta! Piąta! I wreszcie szósta! Dobra! Ma obraz sytuacji, gapi się na kupon i sprawdza. Jedna jest, druga... czwarta... kurwa szósta też! Ma szóstkę! Wygrał! Ale ile on wygrał! Miał wyjebane, więc nie wie. Gapi się na kupon. Czyta (szczyt jego możliwości) dwadzieścia milionów! O kurwa! Mało zawału nie dostanie! Jest bogaty! Jest milionerem! Ale ma wyjebane. Odkłada kupon na stolik i wraca do filmu...
No cóż... miej wyjebane, a będzie ci dane...
Dodaj komentarz