Dziękuję za cudowny poranek – takiego nie miałem od czasu naszej znajomości. Płaszcza też takiego nie miałem, za który dziękuję – szczególnie z niedowierzająco-krzywym spojrzeniem. Nigdy nie zapomnę. Nigdy niczego nie zapomnę. Ja nie tylko Pani nie zapominam, ale dziś nad ranem śniła mi się Pani aż trzykrotnie: jeden sen gorszy od drugiego.
Pierwszy sen: cmentarna ściana i wysoki, szukający Pani mężczyzna. Donośny głos, wyrzucający w przestrzeń jakieś liczby i terminy. Wszystko buczy, nawet brzęczy. Czuje się, że głos dotrze do Pani. (Pani nie ma. Śnią mi się jego poszukiwania.)
Drugi sen: mamy późne spotkanie. Powinienem tam być i chcę tam być, lecz mnie odciągają oszustwem. I Pani opowiadanie po pewnym czasie: "Myślałam, że to Pan, z daleka wzięłam sylwetkę za Pana: to przecież wyglądająca na podobną, a kiedy się spostrzegłam (dowiedziałam), było już za późno”. Spotkanie odbywało się przy ognisku, Pani kogoś oparzyła.
Trzeci sen: Pani w mojej obecności (niewidoczna) eleganckim i łaskawym (tak typowym dla Pani!) gestem podaje mężowi "drugiego Efrona” trzy ceratowe zeszyty. - I moja PALĄCA PIEKĄCA zazdrość.
_______________________
Mam dla Pani małą radość, wszystkie radości maleńkie, oprócz jednej. – To nie o Pani: o sobie. -
O, jakbym chciał, chciał, chciał –
Proszę powiedzieć mi, co przeszkadza, co każe mi zamykać usta w chwili, gdy chcę powiedzieć Pani coś najważniejszego?
Jestem zazdrosny o tę świątynię, którą Pani lubi. W piątek przejdę koło niej – i odwrócę się. I od ulubionego anioła się odwrócę. Dlatego, że tam, przy świątyni i aniele zobaczyłem troje ludzi trzy osoby, o których powiedziała Pani: "Taki-to. Taki-to. Taka-to. I cała trójka – moi bliscy przyjaciele.” Poczułem się wykreślony z Pani życia. To zazdrość bezosobowa, o Pani życie – zazdrość. (Jakby się ona nie nazywała!) Tak mi przykro z powodu świątyni, niczym z powodu cudzego męża.
_________________________
Dzisiaj cudowny poranek. Siedzę przepisując […] Ze smutkiem myślę, że i ta rzecz jest Pani obca, że i tę rzecz polubią (zasługuje!) wszyscy, oprócz Pani. Być przez Panią kochanym – i nie być Pani ulubionym poetą, Pani w tym nie mniej okradziona, niż ja. Lecz to nie pociecha.
I tak, w sobotę, za piętnaście piąta, w tej kawiarni.
Kocham Panią, Przyjaciółko…
PS
Dopóki Pani jest w moim życiu – wszystko żyje. Warunkowe życie. Życie pod jednym warunkiem. A Pani przyjmuje to za odejście: "zabawiasz się... weselisz się...”
1 komentarz
violet
Teodorze, Ty niepoprawny romantyku naszych czasów!