Czarna Krew cz 8.

Czarna Krew cz 8.Naraz za Elaine rozległo się przeraźliwe wycie wilka. Zmuszona przeto została do oderwania oczu od uratowanego mężczyzny i natychmiastowego posłużenia się bronią. Ruchem szybszym, niż człowiek mógłby go dojrzeć, zamachnęła się szeroko i płynnym, lecz niebywale mocnym ciosem odrąbała napastnikowi prawą przednią łapę. Posoka trysnęła dokoła, zachlapując jej pancerz i fragment twarzy. Wzdrygnęła się, czując na skórze ciepłą juchę.
- Pani moja, co mamy z nim zrobić? Jest ranny... - powiedział jeden z jej przybocznych, podjeżdżając do niej i lancą dobijając skowyczącego żałośnie psa.
- Zabierzcie go do zamku — zdecydowała bez najmniejszej chwili zawahania się.
- Tak jest!
- Wyciąć ich w pień! - krzyknęła rozkaz. Znów zagrały trąbki heroldów. Rozległ się tętent kopyt, gdy rycerze pognali do ataku. Skowyty konających wilkołaków zmieszały się z okrzykami wampirów i rżeniem wierzchowców oraz zgrzytem zbroi. Kilka minut później rozejrzała się po pobojowisku i dostrzegła swą siostrę, bez hełmu na głowie, która właśnie dobijała przeciwnika. Kły miała wysunięte i mord w oczach. Ich spojrzenia się spotkały. Elaine kiwnęła jej głową w bardzo charakterystyczny sposób, dając jej znać, by zajęła się resztą i zawróciła wierzchowca. Wraz ze swym przybocznym oddziałem pogalopowała do zamku. Coś wewnątrz niej podpowiadało jej, by w czasie opatrywania ran nieznajomego była przy nim. Nie potrafiła jednak tego racjonalnie wytłumaczyć, po prostu wciąż tylko popędzała konia i przez to nieomal odłączyła się od oddziału. Była wielce niespokojna i widać to było bardzo wyraźnie, bowiem kiedy zmierzała w stronę komnat medyka, jej zbroja podzwaniała tak głośno, że w owej chwili śmiało mogła konkurować z kościelnymi dzwonami bijącymi na alarm!
- Co z nim? - zapytała, z impetem wpadając do wspomnianego pomieszczenia.
- Źle — odparł natychmiast starszy wampir. - Stracił dużo krwi.
- Dasz radę go uratować? - zapytała niespokojnie, patrząc na mężczyznę.
- Być może... Tylko po co, wasza miłość? Ten człowiek został pokąsany przez wilkołaki! Jest więcej, niż pewne, że sam ulegnie mutacji i stanie się jednym z nich.
Elaine zagryzła mocno wargi. Takiej informacji bynajmniej nie przewidziała! Raz jeszcze spojrzała na trawionego wysoką gorączką mężczyznę i w mgnieniu oka podjęła decyzję, przypominając sobie jego oczy.
- Uratuj go! - poleciła medykowi, który zaskoczony znieruchomiał nad pacjentem.
- Pani?...
- Powiedziałam! Jak na razie pozostaje on człowiekiem, a tę rasę chronimy, więc do naszych obowiązków należy przywrócenie mój pełnej sprawności! Inaczej bowiem równie dobrze w ogóle mogliśmy nie interweniować i pozostawić go na pożarcie tym barbarzyńcom!
- Wasza wysokość, czy to aby rozsądna decyzja? Nawet jeśli się nie zmieni, nie możemy przecie wyjawić, kim jesteśmy! - mężczyzna natychmiast zgłosił wątpliwości.
- O to teraz się nie kłopocz — odparła natychmiast. - Zajmij się nim najlepiej, jak tylko potrafisz i przy okazji postaraj się również opóźnić działanie trucizny. Zjawię się tutaj ponownie za kilka godzin.
- Czy mógłbym o coś prosić?
- Czego potrzebujesz?
- Ochrony - powiedział, kłaniając się jej nisko. Zdumiona kobieta przekrzywiła lekko głowę, patrząc na niego poważnie. - Nie chciałbym sam z nim walczyć, gdyby się zmienił.
- Więc go skuj! - prychnęła. - Przyślę ochronę, lecz nie dla ciebie.
- Nie bardzo rozumiem, moja pani...
- Jak zwykle, zresztą... Chronić będą jego przed tobą, byś mu krzywdy zamierzonej nie uczynił. I zapewniam cię, że zareagują odpowiednio, gdybyś chciał go zabić — ostrzegła i podzwaniając zbroją, wyszła na zewnątrz. Tam pouczyła straż co do ich obowiązków i gdy zniknęli w komnacie, ruszyła przed siebie. Przeszła prędko za winkiel, by nikt jej nie dostrzegł i oparłszy się o zimną ścianę, odetchnęła głęboko. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie czuła się tak dziwnie, jak teraz! Serce łomotało jej w piersi jak oszalałe, krew pod wpływem adrenaliny buzowała w żyłach i miała tę świadomość, że to raczej nie walka wywołała w niej ten stan, lecz ów mężczyzna, a właściwie jego oczy! Nie wiedziała tylko dlaczego!

- Ach, tutaj jesteś! - powiedziała Amelia, wchodząc do komnat siostry akurat w momencie, gdy służący kończyli ściągać zbroję z Elaine. Poczekała, aż wyjdą i wtedy ponownie się odezwała. - Możesz mi powiedzieć, co się stało? Tak nagle uciekłaś... Martwiliśmy się, czy aby nic ci się nie stało...
- Wszystko w porządku — odburknęła tamta, odwracając się tyłem, by ukryć rumieńce.
- Więc dlaczego? - zdumiała się Amelia.
- Musiałam.
- Chyba nie bardzo rozumiem. Możesz mi to jakoś klarowniej wytłumaczyć?
- Obawiam się, że chyba nie bardzo potrafię. Ale ogólnie to wina tego rannego...
- Uczynił ci co? - zaniepokoiła się natychmiast druga wampirzyca. - Dlatego tak szybko odjechałaś?
- Nic mi nie zrobił. Po prostu się na mnie spojrzał.
- I? Bo dalej nie rozumiem.
- Poczułam się tak jakoś dziwnie, gdy nasze oczy się spotkały... Oblało mnie gorąco i poczułam, że bez względu na wszystko muszę za nim jechać do zamku...
- Zauroczył cię czyżby? Wiem, że niektórzy ludzie robią to nieumyślnie.
- Wątpię. Jesteśmy odporni na coś takiego. Złe spojrzenia się nas nie imają.
Milczały przez dłuższą chwilę, aż wreszcie Amelia spojrzała na siostrę spod oka i uśmiechnęła się na poły triumfalnie, na poły wrednie.
- Powiedz mi, moja ukochana siostro, czy byłaś kiedykolwiek w kimś zakochana?
Elaine odwróciła się gwałtownie w jej stronę z mieszaniną pogardy, zniesmaczenia, złości i niedowierzania na twarzy.
- Nawet nie próbuj! - syknęła, celując w nią oskarżycielsko palcem. - Powiedziałam ci raz, co o tym wszystkim sądzę i to powinno ci starczyć na najbliższe kilka setek lat!
- Ale dlaczego nie?...
- Bo nie! - huknęła królowa. Jej oczy natychmiast zrobiły się lodowato błękitne, kły wydłużyły nadmiernie. W jednej sekundzie znalazła się przy siostrze i chwytając ją za gardło, przycisnęła do ściany. - Raz jeszcze usłyszę z twoich ust jakiekolwiek zdanie o miłości czy moim zamążpójściu, a własnoręcznie wyrwę ci serce! - zagroziła złowieszczo, podczas gdy Amelia, wisząc kilka centymetrów nad ziemią, bezskutecznie walczyła z silnym uściskiem Elaine.
- Puść! - warknęła, starając się oswobodzić.
- Zabiję cię! - ostrzegła ją jeszcze starsza wampirzyca i niespodziewanie rozluźniła palce. Amelia z hukiem upadła na ziemię. - Gdy już się pozbierasz, weźmiesz swój oddział i wyruszysz na zwiad!
- Przecież zaraz będzie świtało! Moi ludzie się usmażą!
- Zbroje powinny ich przed tym uchronić!
- Zauważą nas mieszkańcy, a wilkołaki nie wrócą wcześniej, niż o zmierzchu!
- Więc wyruszysz wtedy! - warknęła jeszcze Elaine i weszła do łaźni, by zmyć pot i brud spod zbroi.
Amelia w tym czasie odrzuciła do tyłu włosy i choć siostra jej nie widziała, wyszła z komnaty z wysoko uniesioną głową. Bolała ją szyja i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli Elaine choć trochę wzmocniłaby uścisk, strzaskałaby jej krtań. A to nawet dla wampira nie było miłe...

Po godzinie ablucji wyszła z bali i po przywdzianiu falbaniastej bluzki i aksamitnych spodni, udała się ponownie do medyka. Przed drzwiami jego komnaty odetchnęła jeszcze głęboko i weszła bez zaproszenia. Nie przygotowała się jednak psychicznie na to, że ów poszkodowany wystąpi przed nią, obnażony do pasa! I choć wyglądał, jakby spał i tak zrobił na niej piorunujące wrażenie. Do tego stopnia, że nawet nie odpowiedziała na powitanie medyka. Ba! Nawet go nie dostrzegła!
- I jak? - zapytała jednak, otrząsnąwszy się z niemałego szoku.
- Jak na razie jeszcze się nie zmienił, a to dobrze wróży!... Nie mnie jednak minie jeszcze kilka do kilkunastu dni, zanim w pełni odzyska zdrowie.
- Rozumiem... Teraz śpi, tak?
- Można to tak nazwać, wasza wysokość. Jest nieprzytomny, lecz sądzę, że za jakiś czas odzyska świadomość.
- Oczywiście — odparła, ostrożnie podchodząc do wysokiego stołu, na którym leżał. Nachyliła się nad nim stosunkowo nisko i głęboko wciągnęła powietrze. Nie wyczuła tak charakterystycznego zapachu wilkołaka, ale doszła do wniosku, że albo na to jeszcze za wcześnie, lub po prostu się nie zmieni. Nagle jednak zdrętwiała, czując, jak palce nieznajomego zaciskają się na jej przegubie. Podniosła oczy na jego twarz i po raz kolejny zatonęła w jego spojrzeniu.
- Chyba jestem w niebie, skoro anioł nade mną czuwa — wychrypiał, jednakowoż już na nią nie patrząc. Zdumiona zerknęła na medyka, lecz pierw widząc interweniującą straż, ruchem drugiej ręki kazała im ostać na miejscach.
- Bredzi w malignie — rzekł tymczasem wampir, uważnie wpatrując się w rannego.
- M-muszę być w niebie — wyszeptał tamten, znów spoglądając na kobietę. - Jesteś taka śliczna...

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1686 słów i 9237 znaków, zaktualizowała 28 sie 2017.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik AuRoRa

    Ale niespodzianka ;) Czytam dalej :)

    9 maj 2018