Czarna cz. I

Czarna cz. IMoje myśli krążyły wokół domu. Wokół mojego kochanego syna. Zastanawiałam się, co oni tam teraz porabia? Pewnie uczy się do kolejnej klasówki w tym roku, choć bardziej prawdopodobnym scenariuszem jest to, że urządza kolejną imprezę pod moją nieobecność. W końcu posiada masę znajomych. To chyba niezbyt dobry moment na takie przemyślenia. Zawsze to może być ostatni moment, by o tym pomyśleć, prawda? Nie chciałabym ginąć myśląc przykładowo o szarlotce. Nawet nie wiem skąd mi taka rzecz przyszła do głowy, to strasznie głupie. Chyba powinnam się skupić na zadaniu..Na pewno jest ono ważniejsze, niż myślenie o jedzeniu. W innych okolicznościach pewnie nie zgodziłabym się z tym stwierdzeniem. Moje arcyciekawe rozmyślania na temat szarlotki przerwał mi krzyk.

- Skacz, Ashley! Skacz! - wrzasnął ktoś za mną. Ktoś chciał, żebym skakała. Raz się żyje, jak to mawiają. Pikowałam w powietrzu przez dłuższą chwilę, a wiatr świstał mi w uszach. Widziałam dookoła siebie ciemne kształty. Pewnie inni ludzie, którzy wyruszyli ze mną na tą misję. Zaskakujące, że dopiero teraz moje myśli przeskoczyły do tego zadania. W końcu lecieliśmy już nieco ponad godzinę.  

Pode mną rozciągała się dżungla, bujna, gęsta i takie tam. Właściwie to był jeden z tych lasów równikowych, którzy ludzie z uporem maniaka starali się wyciąć w cholerę. Zaś inni za wszelką cenę starają się go obronić. Chwila, już zdążyłam się rozproszyć, a przecież z zaskakująco szybką prędkością zbliżałam się do ziemi. Kilka chwil potem usłyszałam komendę w mojej słuchawce przy uchu i otworzyłam spadochron. Szybowałam wraz z moimi towarzyszami do wyznaczonego miejsca. Przynajmniej jakiś czas na rozmyślania, co? No właśnie nie. Prawie od razu z dołu padły strzały w naszym kierunku. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak to jest być uwięzionym kilkaset stóp nad ziemią ze spadochronem na plecach podczas tego, gdy jacyś buntownicy pruli do Ciebie z karabinów AK-47.  

Kilkoro moich współtowarzyszy tej rzezi już zostało zestrzelonych. Ci popaprańcy strzelali do nas, jak Elmer Fudd do kaczek. Tylko, że oni trafiali z zadziwiającą precyzją. Spojrzałam w górę. Mój spadochron wyglądał powoli jak ser szwajcarski. No i znowu jedzenie! Czy to nie jest dziwne? Myślenie o głupotach w takich momentach nie było zbyt mądre, fakt. W końcu udało się nam dotrzeć do koron tych cholernych drzew. Prawie od razu uczepiłam się pnia, jakby od tego miało zależeć moje życie. No, w sumie to zależało.  

Jeden z moich towarzyszy postanowił wybrać sobie to samo drzewo co ja. Panowała tutaj ciasnota i ten drań mocno się rozpychał, jakby to było jego drzewo! Dlatego niezbyt przejęłam się, gdy dostał kulkę w plecy i zleciał. W końcu ostrzał się skończył i nastała błoga cisza. Pewnie ucieszyłabym się z tego, gdyby nie świadomość, że grupa uzbrojonych i rządnych krwi pajaców nadal czekała na dole. Nie śmiałam wykonać nawet najmniejszego ruchu. Dzięki Bogu, że było ciemno i mnie nie zauważyli. Choć moją głowę zaprzątało teraz ważniejsze pytanie - jakim cudem oni wiedzieli, gdzie będziemy skakać? Do głowy przyszły mi dwie opcje, albo mają technologię z pieprzonego NASA, albo ktoś im musiał o tym powiedzieć. Bardziej stawiałam na to drugie. Słyszałam ich oddalające się głosy i śmiechy. Odczekałam jeszcze kilkanaście minut i ostrożnie rozpoczęłam wędrówkę z czubka drzewa do samej ziemi.  

Nie wiem ile mi to zajęło, ale w końcu udało mi się stanąć na ziemi. Zrzuciłam plecak ze spadochronem i rozejrzałam się. Widziałam, jak jeszcze dwóch moich współtowarzyszy schodzi z drzew. Gdy podeszli do mnie, o mało co się nie roześmiałam z beznadziejności tej sytuacji. Uwielbiałam moje szczęście, bo właśnie okazało się, że przyszło pracować mi z samymi żółtodziobami. Nie mógł przeżyć, ktoś kto miał chociaż minimalne pojęcie o takich akcjach!! To byłoby zbyt proste. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce, bo polegać mogłam tylko na sobie i na swoich umiejętnościach. Podeszli do mnie i popatrzyli po sobie. Ja nie zwracałam uwagi na tych durniów i przycisnęłam guzik na słuchawce w uchu.

- Tutaj Ashley Clinton z operacji Parachute, cholera! Zostaliśmy wybici, potrzebujemy natychmiastowej pomocy, odbiór, kurwa! - odczekałam chwile, ale zamiast głosu z centrali usłyszałam tylko szumy. Szukanie zasięgu w tak gęstej dżungli nie miało sensu. Rozejrzałam się mocniej ściskając w rękach karabin M16A3. Lustrowałam czujnym spojrzeniem całe otoczenie. Dlatego, gdy poczułam mocne uderzenie na plecach padłam na ziemie z istnym zaskoczeniem. Przy okazji wypuściłam z rąk karabin. Oczywiście, jakże mogłoby być inaczej. Chciałam się podnieść, ale ktoś się na mnie położył swoim cielskiem

- Złaź ze mnie, cholera! Gdzie Wy jesteście, durnie? - powiedziałam w eter.

- Zamknij się, czarna suko! - ze zdziwieniem rozpoznałam głos jednego z moich ocalałych towarzyszy. Uderzenie w tył głowy przerodziło zaskoczenie w złość. Obydwoje złapali mnie za ramiona i zaczęli ciągnąć w nieznaną stronę. Bałam się krzyczeć ze względu na buntowników. Szarpałam się, ale tych dwóch idiotów, pomimo braku doświadczenia, przechodziło ten sam trening sprawnościowy co ja. Przeklinałam pod nosem jak szewc. Po drodze rozmawiali ze sobą i udało mi się wychwycić ich imiona, jeden z nich był Franklinem, a drugi nazywał się Stanley, który torował nam drogę pośród chaszczy i bardzo głośno na to narzekał. W końcu po kilkudziesięciu minutach drogi i kilkunastu nieudanych próbach ucieczki rzucili mną na ziemie pośród krzaków jak workiem ziemniaków, dodatkowo doprawili mi kopniakiem w żebra.

- To... niedopuszczalne. Dowództwo Was ukarze! - oni tylko się roześmiali. Każdy nas wiedział, że to nie prawda. Nie byliśmy w profesjonalnej jednostce wojskowej. Rząd Stanów Zjednoczonych zatwierdził naszą agencje i wysługiwał się nią przy takich okazjach. Nasz dowódca przymykał oko na takie zachowania wśród żołnierzy i stało się to powszechne.  

- Zawsze chciałem dorwać się do jej czarnego dupska, a Ty?. - zaśmiał się rubasznie Stanley, nożem rozcinał mój mundur, by ułatwić sobie dostęp do mojego ciała. Szarpałam się, lecz mężczyźni mieli nade mną przewagę liczebną i siłową.  

- A jak myślisz? Nie raz wyobrażałem sobie, jak mój kutas zanurza się w jej ustach. Nie sądziłem, że to się spełni - odpowiedział mu Franklin z obleśnym uśmiechem. Materiał munduru w końcu puścił. Usłyszałam rozpinany rozporek. Właśnie zamierzałam coś powiedzieć o naszych poległych towarzyszach i spełnieniu obowiązku, gdy fiut Stanleya wjechał prosto do mojej szparki. Odruchowo jęknęłam. Jego kutas był naprawdę sporych rozmiarów. Franklin nie pozostawał bierny. Podsunął mi swój sprzęt pod usta i ostrzegł, że jeśli go ugryzę, pozbawi mnie wszystkich zębów.  

Stanley w między czasie przyśpieszył swoje ruchy ostro penetrując moją pizdeczkę. Starałam się nie myśleć o przyjemności jaką mi to dostarcza, lecz po prostu nie mogłam. W las odeszły myśli o wykonaniu misji i buntownikach czających się gdzieś w dżungli. Teraz liczył się dla mnie tylko ten stosunek. Od momentu, kiedy mój mąż umarł na raka trzustki nie uprawiałam seksu. Franklin w tym samym czasie ładował mnie mocno w buzię. Nie miał wyczucia i dość często wsadzał go za głęboko, powodując moje dławienie się.  

- No, no, suniu. Wiedziałem, że jesteś gorąca, ale nie, że aż tak. - zarechotał Franklin i docisnął moją głowę do swojego kutasa. W oczach stanęły mi świeczki. Nie spodziewałam się tego. Jego gruby fiut w końcu wysunął się z moich ust. Kaszlnęłam, wzięłam głęboki oddech. Nie miałam wytchnienia, gdyż Stanley pieprzył mnie już naprawdę szybko. Franklin machnął ręką i dwóch mężczyzn zamieniło się miejscami.  

Stanley bez pardonu wjechał swoim kutasem do mojej jamy ustnej, a ja mimochodem zaczęłam go ssać. Podobało mi się to i cały czas wsuwałam go sobie głębiej w usta. Nie myślałam już o niczym innym, tylko o tych dwóch mężczyznach. Franklin dobił do mojego końca i stęknął. Gorące nasienie wypełniło moje wnętrze. To samo stało się potem z ustami. Stanley zmusił mnie do połknięcia wszystkiego i dopiero wtedy wyjął kutasa z mojej buzi.

- Podobało się kurewko? - obydwaj mężczyźni wyglądali na zadowolonych z siebie. Przyglądali mi się przez chwile, ale chyba stwierdzili, że nie będę sprawiać kłopotów i odeszli na parę kroków. Udało mi się wychwycić kilka słów, m. in., , nią", , , zrobimy?". Nie czekałam, aż zdecydują. Powoli podniosłam się z ziemi. Miałam ogromną ochotę wbić im teraz nóż w plecy i odwdzięczyć się za to upokorzenie, ale zdawałam sobie sprawę, że było to zbyt ryzykowne jak na możliwości jednej osoby. Pieprzyć tych durniów. Pobiegłam przed siebie, mając nadzieje, że zbyt szybko nie zauważą mojego zniknięcia. Przystanęłam dopiero, gdy moje płuca odmawiały posłuszeństwa. Wtedy spostrzegłam blask ognia pomiędzy drzewami...

Baron19

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 1700 słów i 9367 znaków, zaktualizował 19 cze 2015.

1 komentarz

 
  • nienasycona

    Podobało mi się:) Temat, wykonanie, poczucie humoru... przy ognisku będzie ich więcej:):D

    19 cze 2015