„Co to to nie!” – część 41 i 42

by Koci & Hope
Uwaga! Czytasz na własną odpowiedzialność:)

41
Lidia

  Z trudem otwieram prawą powiekę, aby obczaić, gdzie jestem i co się stało.
Przyjebana niczym „funt presówy” podnoszę lekko łeb…”Auć”. Nie dość, że w głowie łupie, jakby ktoś próbował zrobić dziurę w czaszce, to jeszcze mam kark sztywny. Typowe: „Przychodzi ropucha do lekarza i mówi: – Panie doktorze… Coś mnie w stawie jebie”.
  Przyciskam kciukiem oraz palcem wskazującym nasadę nosa wraz z kącikami oczu, żeby poprawić koordynację gałek. Na bank przez sekundę miałam jedno oko na Maroko, drugie na Kaukaz. Nic dziwnego, że obraz przed ślepiami był rozbieżny niczym dwa bieguny.
Mrugam kilka razy i wtedy zauważam, iż leżę na podłodze. Obok mnie nagi Marian, który ma zakryte półdupki skrawkiem koca. Spoglądam na dół… Heh… Już się świetnie zaczyna. Posiadamy partnerlook. Cybula świeci dupskiem a ja sutkami.  
  Powoli siadam, by za chwilę chwycić się za czoło.”Ja pierdolę! Cośmy wczoraj odpierniczyli?!”.
Mam wrażenie, że jestem w amerykańskim akademiku po jakiejś kolosalnej bibie. Brakuje tylko tych czerwonych kubeczków oraz napierdolonych imprezowiczów.
Próbuję sobie przypomnieć, chociażby najmniejszy detal, ale kurwa… Takiego urwania filmu jeszcze nigdy nie miałam! W głowie panuje jedynie ciemność, a w oddali słychać pieprzonego świerszcza. Istne: „Game Over, motherfucker! Headshot! Dszzz.”.
Matko! Nawet nie potrafię opisać panującego w pokoju chlewu. Naprawdę zdumiewające jest, iż dwie osoby mogą zdziałać tak gigantyczny syf.
Przecieram dłońmi ryj, a następnie podnoszę gołe dupsko, aby sprawdzić funkcjonalność równowagi na czworakach. Przez myśl przebiega „Poszli do gospody we czterech. Wyszli z gospody na czterech”… A ja nawet nie musiałam opuszczać domu, żeby poczuć morderczą siłę grawitacji!  
Odszukuję wzrokiem zegarek. Wpół do dziesiątej. Nad głową słyszę odgłosy robotników, którzy w standardowy sposób napierniczają chuj wie czym w ścianę. Hałas ten dodatkowo potęguje ból łba.
„Zapiska: Nigdy więcej nie pij flaszki od agentki nieruchomości.”. Suka z pewnością wsypała jakieś prochy, żeby wyruchać naprutego Maniucha. Oj, pokrzyżowałam „piczy” plany!
Chwytam oburącz stolika i podciągam się do góry, wstając na lekko chwiejnych girach. „Nie jest źle.”. Będąc prawie w pionie, człapię powolutku do kibla. Jeszcze sekunda, a rozerwie mi pęcherz moczowy niczym balon z wodą.
Chwilę później z zadowoleniem na ustach opróżniam „tankowca” z ciśnieniem Karchera. Przez taki spust to i kamień w sedesie odpadnie. Małe przeczyszczenie rury kanalizacyjnej. Hihihi.
Po skończonym siurze, który trwał wieczność, robię szybkie myju-myju oraz owijam się ręcznikiem.  
Gotowa z „ustawieniami fabrycznymi”, kieruję ciało do kuchni w poszukiwaniu apteczki. Jeśli nie wezmę Ibupromu, to w akcie zgonu będzie widnieć „Kac morderca, mózg wykręca”.  
Popijam tabletkę kranówką, gdy nagle w salonie słyszę szmery.
– Lidka, zlituj się nade mną i przestań tłuc te cholerne kotlety! – Maniuś charczy, jakby połknął tonę żyletek. Złośliwy uśmieszek zdobi moją twarz. „Tja kowboju… Witaj w moim świecie.”.
– Powiedz to gościom z piętra wyżej… Od tygodnia nakurwiają sznyclem o ścianę.
Nastaje cisza, więc wychylam łeb z kuchni. Marian usiłuje podnieść seksowne cielsko, ale za każdym razem ląduje na podłodze.
– Nosz kurwa jebana mać! – woła wnerwiony, aż w końcu udaje mu się uklęknąć przed kanapą i wyłożyć tułów plackiem na siedzeniu sofy. Podnosi lekko lewą dłoń do góry, pokazując kciuka. – U mnie lajcik, a u ciebie?
Nie wiem, czy mam wybuchnąć śmiechem, czy płaczem. Stan Łysego porównywalny jest do „Pożal się Boże”, jednak jego humor powala z nóg, nawet kiedy prezentuje pół-zwłoki. Szkoda mi chłopa, więc podchodzę do niego.  
– To zależy, jak leży. A tyś jest wygięty niczym paragraf. – Łapię ziomka pod pachami i podnoszę wyrośniętego warchlaka na tapczan.
Potrzebujemy kilku podejść, żeby Maniek mógł rozpierdolić cielsko na wersalce, ukazując klasyczny obraz „Jestem cool, mów mi żul”. Facet zakrywa dłońmi twarz.
– Jak ty umiesz udupić takie klupanie? – mamrocze w łapy.  
Z pulsującą czachą, pochylam się po koc leżący na podłodze, a następnie zakrywam śpiącego ptaszka wygrzewającego pod dupskiem jajca.  
– Czy tego chcę, czy nie. Muszę znosić. Wykonujecie tylko swoją pracę. Aczkolwiek w czwartek, myślałam, że dostanę pierdolca. Dlatego włożyłam kuper w Seicento i pojechałam w pizdu najdalej od rąbania młotem pneumatycznym – przyznaję.
Ze względu, iż jestem w o wiele lepszej formie niż mój mężczyzna, postanawiam narzucić jakieś klamoty i zejść do osiedlowego kiosku. Pani Hiacynta ma u siebie dosłownie wszystko!
– Teraz rozumiem rozpierdolony ser na balkonie… – urywa, aby za chwilę dodać – i już, wiem do kogo należy zaparkowana, nieruszana „wisienka” przed moim „berlusiem”.  
– W ten sposób tajemnicza zagadka została rozwiązana, bez pomocy detektywów. – Całuję Mańka w łysy czerep, po czym czmycham do „szlafsztuby”.
  Dwie minuty później gotowa do wyjścia, spoglądam jeszcze raz na konającego na kanapie ziomka. „No nie! Nie mogę go tak zostawić!”.
Idę do kuchni, wyjmuję z pojemnika dwie tabletki i wracam do chorego pacjenta, w przelocie łapiąc butelkę z wodą.
– Otwórz buzię – szepczę. Maniek deczko unosi powiekę. – Ibuprom. Pani Damboń poleca. – Pokazuję chłopu, co mam w dłoni. Całe szczęście nie odwala szopek, tylko mówi grzecznie „AAAA”. Wkładam pigułki do paszczy i podaję flaszkę, lecz ziomek połyka lek niczym kura ziarno. Bez popitki.
Heh! Wczoraj jeszcze marudził, że do wódki potrzebuje „za-pity”.
– Gdzie uciekasz? – mlaska, na co odpieram, że szybko lecę po składniki na omlet i świeże pieczywo. Znienacka Maniek łapie mnie za rękę, przyciąga do siebie i całuje w usta, mówiąc, abym się sprężyła. Mam ochotę zapytać: „Czy wyglądam na sprężynkę?”, ale w ostateczności milczę.
– Szybko, nawet pies nie robi. – Szeroko się uśmiecham, a następnie zmykam na drobne zakupy.

42
Marian

  Ból wibruje w skroniach silniej niż pendolino wprawia w drżenie podkłady kolejowe, a zapodana przez Lidkę tabletka brnie do celu wolniej od staruszki na zebrze. Reasumując: Łeb napierdala „łokrutnie żesz w opór”. Do tego borowanie nad głową wywołuje szczękościsk, zaś łapy drżą niczym w delirze…  
  – Panie kochany, co się wczoraj „naodjebywało”, to nie masz pojęcia – podrzuca podświadomość, z którą przebijam niechętnie piąteczkę. Ano. Niewiele pamiętam… Ostatnim wspomnieniem jest widok Lidii w ujebanej bluzce. „Chociaż, nie…”. Drapię „serdeczniakiem” po czerepie, próbując skleić fakty do kupy. ¬„Był też seksik. Ostry deczko. Gołodupca z Kruszoneczką. Wszak skakała pchła szachrajka, na trąbisku, aż po jajka”. Ołłł… yes...było… fest!  
  Pomimo, że widzę wszystko przez mgłę, zapomnieć bimbających cycorków czarnej, po prostu nie sposób. „Ping! Pong! Ping! Pong! Tak się wchłania cały drąg!”. Powraca scena, gdy ręce mimowolnie ustawiłem poniżej „kuli do kręgli”, żeby te rozkosznie „klapały” o graby z każdym unoszeniem i opadaniem. Krucha ujeżdżała mnie w iście szaleńczym „rodeo poduszkę gdzieś wcięło”, a Borys wnikał w słodkie ciepełko po samą nasadę. „Matulu, jak świetnie mieć przy sobie nad wyraz hojnie obdarowaną dziewczynkę!”. Nic dziwnego, iż tak szybko przewijam taśmę z wczorajszego wieczora. Mimo to czuję, że coś mi umyka, ale za kalesony dziadunia Hieronima, nie mogę uchwycić co. Dochodzę do wniosku, iż albo się przypomni, albo zginie śmiercią naturalną. Mam nadzieję, że razem z napierdalaniem w dyni, chociaż użyty został wspomagacz w postaci pastylki panny Damboń.
  „Fajne ma to nazwisko”. – Myślę oraz lekko uśmiechem japiszona, zwlekając zwłoki z kanapy. W mordzie mam kapcia, którego „ni-dy-ry-dy” zignorować. Jakoś docieram do łazienki, myję zapijaczone ryło i zęby. Ależ oczywista oczywistość, iż szczoteczką Lidki. Zbyt wiele płynów ustrojowych wzajemnie wymieniliśmy, bym się teraz przed czymkolwiek wzdrygał. Tak to już bywa w związku: Co „mła” is „tła”. Świadomość, że na „Jordanie” może pozostawać śladowa ilość cybulowej spermy, szczerze powiedziawszy mnie „gila”. Skoro czarna wysysa z rurki cały krem, chyba w smaku nie jestem jakiś tragiczny. Ot białeczko, które przeca klaczy nie utuczy. „A kiedyś prawdopodobnie maseczka na gładką buźkę… Cóż, only chuj knows!”.
  Już mam wzruszyć ramionami, gdy ponowny jazgot dochodzi z piętra powyżej. Aż mi babcia w czaszce wraca z powrotem do semafora. A tam tylko: „Światło czerwone. Proszę (kuźwa!) czekać”. Ale jak? Pytam się: JAKIM CUDEM LIDIA DAJE RADĘ UDUPIĆ TO CAŁE ŁUBU-DUBU, NIECH NAM ŻYJE MŁOTÓW „DŁUBU”? Chyba muszę pogadać z Mahujską oraz załogą o zmianie godzin pracy. Skoro DAM(-a) BOŃ(-boń) („słodka niczym cukiereczek”) ma zwykle zmiany od 13:00, niech chociaż dadzą dziewczynie pospać do 10:00. Tak nie idzie funkcjonować. „To nie koncert rockowy. Prędzej tu wykorkujesz”. Dziołcha kogoś w końcu zajebie. Najpewniej mnie.
  Zerkam na odbicie w lustrze. Czuję się gorzej niż wyglądam. Najchętniej wziąłbym prysznic oraz sklecił „kac-kupsko”, jednak nie mam siły na żadne z powyższych. O dziwo wczorajsze harce nie mielą jakoś szczególnie wnętrzności, a jedynie niemiłosiernie mnie suszy. Niestety muszę poczekać na Kruchą, aż powróci ze stawiającym na nogi prowiantem. Drepczę więc do dużego pokoju i dopiero teraz dostrzegam totalny bajzel, pozostawiony przez tornado zwane „Kruszoną Cybulą”. Masując skronie, kieruję kroki do kuchni, gdzie narzucam pozostawione tam ciuchy oraz porywam pierwsze lepsze reklamówki z uśmiechniętym dinozaurem, wetknięte w uchwyt na drzwiczkach pod zlewem. „No, co? Wieje IKEĄ, ale to przydatny gadżet. Sam mam identyczny u siebie w lokum”. Z siatkami powracam do „miejsca wczorajszych uciech” i zgarniam cały syf, jaki tylko wpadnie mi w ręce. „Jebać bycie eko-fiendly. Wywali się nocą do kontenera na zmieszu-zmieszu jebnik wrzuć tu”. Naprawdę nie mam ochoty na walkę z segregacją…
  Gdy salon wygląda w miarę przyzwoicie, lecę do przedpokoju, by ustawić na podłodze reklamówki. Wyszły dwie pełne. W jakiż to sposób? Nie mam pojęcia. Ale najwyraźniej po Siwuszce załączyła się nam gastrofaza, bo poza butelkami z wodą oraz syropem, wśród śmieci znalazłem folie po chrupkach, orzeszkach, paluszkach i… żelkach Haribo. Lidka musiała opróżnić swój składzik na czarną godzinę. Nie żebym oponował, ale kiedy mnie w końcu przyciśnie, będzie trzeba wietrzyć całe mieszkanie…
  Odwracam cielsko z zamiarem zebrania naczyń, zmartwiony wizją zmywania na kacu, gdy słyszę szczęk przewracanych butelek i głośnie:
  – AUA! „Nosz faken szit!”. Kto to tutaj postawił?!
  Skruszony robię obrót, staję ze złączonymi nogami oraz spuszczam pokornie główkę:
  – Marianek chciał tylko pozbierać śmietki. – Udaję, iż szlocham. – Niegrzeczny chłopczyk. – Unoszę lewą rękę i biję się nią po prawej dłoni. – A ty! A ty! A masz, łobuziaku!
  Zgodnie z oczekiwaniem Lidka przestaje masować obtłuczonego o „Dino, ty świnio!” małego palca (serio, ten skurwysyn jest tylko po to, by nim w coś przyjebać). Następnie odstawia szmacianą siatkę na podłogę oraz kładzie mi dłoń na łysej glacy.
  – No już, już, misiaczku. Nie płakusiaj. Chciałeś dobrze, kochanie.
  – Ale nie będziesz krzyczała? – Pociągam teatralnie nosem, podnosząc niepewnie wzrok. – Chłopczyk jest bardzo „smutaśny”, kiedy mamusia się denerwuje.
  W odpowiedzi unosi mi brodę palcem, wlepiając całuska w kinola.
  – Gdzież tam, maleńki! („To chyba miała być szydera, prawda?”). Mam coś, co rozweseli Marianka. – Uśmiecha się promiennie. – Kefir Robico!
  – Tak! Tak! – krzyczę radośnie, biorąc lubą w objęcia. Unoszę Kruchą do góry i robię z nią obrót wokół własnej osi. – Jesteś najlepsza!
– No chodź, głuptasku ty mój. – Gdy jest z powrotem na ziemi, łapie mnie za dłoń, prowadząc do kuchni. – Upitrasimy coś „przepychowego”!
  Dziesięć „minyt” później zgodnie pochłaniamy wielkiego omleta z jednej patelni. Dlaczego właśnie tak? Otóż, okazuje się, iż Lidzia nie ma innej zastawy, a widok kwiatków na porcelanie oboje nas przyprawia o mdłości. Dziugam widelcem „spuchnięte jajca” oraz nie mogę wyjść z podziwu dlaczego żarcie, które wyszło spod rączek czarnej jest takie dobre.
  – Masz jakiś sekretny składnik? – pytam, pochłaniając kolejny kawałek. – Może związek „X”?
  – Nie – odparowuje, dumna niczym paw. Tylko „cukier, słodkości i różne śliczności…”.
  – Coś ci nie wierzę. – Puszczam oczko. Jeden raz trzącham butelką oraz odkręcam cesarza kefirów. Upijam solidny łyk. – Ahhh… delizioso!
  Kruszonka krzywi się na ten widok, pytając:
  – Lubisz żłopać z glutami?
  – Taki jest najlepszy – odpowiadam. – Wstrząśnięty, ale nie zmieszany…
  – Blee. – Robi odgłos przypominający wymioty. – Ja wolę gładki. – „Szejkuje” skrzep jak nastolatka łbem po dropsach, odkręca i pochłania pół butelki na raz. – Gładziutki… niczym pupcia niemowlaka.
  – A fuuuj! – Udaję zniesmaczonego. – Toż to herezja, panno Damboń!
  – Ambrozja, Marianku. Am… – zaczyna szeptać – bro… – pochyla się oraz przybliża twarz do mojej – zja… – oblizuje zmysłowo wargi.
  JEB! Wspomnienie zalewa czachę niczym woda muszlę w klozecie: Gorący język oplatający mój własny. Potem liźnięcie po całej długości. Wierzch i pod spodem. Następnie to, jak kobietka robi z warg literę „O” oraz posuwa (dosłownie – POSUWA!) różowy mięsień ustami. Przecież Lidia zrobiła loda mojemu ozorowi! Przód i w tył, przód i w tył. Tak jam się podjarał, żem był twardy z prędkością Strusia Pędziwiatra! „Beep! Beep! Blblblblblblb!”.
  Jedzenie zastyga mi w ustach. Oczy wytrzeszczają do rozmiarów pięciozłotówek. Borys ponownie budzi cielsko z „oklapciowego” snu. Już mam Kruchej powiedzieć, że wczorajsze wyczyny, były iście „majster ciąg wichajster”, gdy wnet nad głową ponownie rozbrzmiewają „młotowe igraszki o kafelki u raszpli”. O nie! Tak to nie będzie.
  – Pakuj mandżur, maleńka. Za godzinę wprowadzasz się do mnie.
  Tym właśnie sposobem Lidia Damboń na okrągły miesiąc została panią cybulowego dworu.

„Hej...”.
„I co dalej?”.

Trutu, tu, tu, TU!
BUM!

https://youtu.be/8g7la8uqfRU?t=103  
;)

Od Autorek

Co się teraz ludzie stanie?
Może Marianek zarobi w banię?
A skoro Lidziunia się zgodzi...
czy na pewno to życie łysemu osłodzi?

No i, że tak z innej beczki...
Ktoś chętny na kontynuację?
Niech lecą lajeczki!

Pozdrawiamy! :)

KociHopeCoop. :)

KociHopeCoop

opublikowała opowiadanie w kategorii komedia i erotyczne, użyła 2488 słów i 15455 znaków, zaktualizowała 5 wrz 2021.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Gaba

    👌🤘👋👋👋👍

    24 sie 2021