Za bardzo - Rozdział 20

Od godziny sprzątam kuchnię. Drżącymi dłońmi próbuję zmywać naczynia. Robię wszystko, żeby tylko przestać myśleć. Nie chcę w kółko wyobrażać sobie Justyny w łóżku Szymona. Nie chcę się zastanawiać, kim dla niego była i ile tak naprawdę znaczyła.

Dlaczego mi o niej w ogóle nie powiedział?

Czy z innymi współlokatorkami również współdzielił łóżko?

Ile z nich faktycznie wyprowadziło się z powodu pająków?

Odkładam ostrożnie talerz do zlewu, opieram się dłońmi o szafkę i spuszczam głowę. Nie potrafię się od tego odciąć. Przez moją głową przewijają się słowa Mai. Może faktycznie ma rację? Może Szymon wcale nie jest dla mnie? Ale gdy tylko pomyślę o naszym rozstaniu... Przymykam powieki, bo czuję niewyobrażalny ból w klatce piersiowej. Wiem, że wina leży po stronie paniki. Tak, cholernie panikuję.

To nie tak miało być! Nie miało być żadnej byłej, żadnej starej historii! Mieliśmy tylko spróbować!

Słyszę za plecami hałas, więc szybko doprowadzam się do porządku i wracam do mycia naczyń. Podnoszę talerz i od razu zamieram, bo czuję na karku gorące usta.

– Hej – mruczy Szymon, oplatając mnie ręką w talii. – Robimy wieczór z frytkami?

Jestem spięta i nawet nie próbuję tego ukrywać. Szymon ponownie całuje mnie w kark, mocniej obejmując. Serce drga mi niespokojnie w piersi.

– Chyba położę się wcześniej spać, bo jestem zmęczona – odpowiadam wymijająco. – Chyba zjesz sam.

Nienawidzę się za to „chyba”.

– Ale powinnaś coś zjeść.

Trochę rozczula mnie jego troska. Przypominam sobie o zdjęciu Justyny. Czy o nią też tak „dbał”?

– Nie jestem głodna.

Szymon wzdycha.

– Idę się przebrać, ale zaraz tu wracam – mówi, odsuwając się ode mnie.

Milczę, ale chyba nic sobie z tego nie robi.

Żałuję, że liczba naczyń maleje. Zostały tylko trzy talerze. Jeśli Szymon tu wróci, prędzej czy później będę musiała spojrzeć mu w oczy. Tak bardzo tego nie chcę... Nie wiem, co mu powiem. Nie wiem, czy w ogóle chcę coś mówić. Odkładam ostatni talerz na suszarkę, myję dokładnie dłonie i odwracam się, żeby sięgnąć po ręcznik. Ściągam go z krzesła i zamieram. Szymon stoi oparty ramieniem o ścianę i nie spuszcza ze mnie wzroku. Nie wygląda na zadowolonego.

– Byłaś w moim pokoju? – pyta chłodno.

Jego ton jest niczym malutkie szpilki, które wbijają się prosto w moje serce. Ona mogła tam być, ale nie ja? Próbuję się uspokoić, żeby nie wybuchnąć.

– Tak – odpowiadam cicho.

– I zabrałaś coś stamtąd?

Zgniatam ręcznik w dłoniach.

– Dzisiaj przyszła twoja była współlokatorka, Justyna. – Tak naprawdę chciałam ująć to inaczej, ale nie mam zamiaru przedwcześnie wszczynać kłótni. – Bardzo zależało jej na niespotkaniu ciebie. Poprosiła mnie o tamto pudło, więc oddałam je jej.

Szymon zaciska dłoń w pięść i przykłada sobie do ust. Bierze kilka głębszych wdechów, a potem rzuca w moją stronę dziwne spojrzenie.

– Zaglądałaś do środka?

Dzieli nas cała kuchnia, ale i tak dostrzegam malutką iskierkę nadziei w orzechowych oczach.

– Nie – kłamię.

Unosi brew.

– Dlaczego?

– Te rzeczy nie należały do mnie – odpowiadam krótko.

Odwieszam ręcznik na krzesło i chcę się odwrócić, ale Szymon nagle pokonuje dzielący nas dystans i łapie mnie za łokieć.

– Mówiła ci coś o... mnie?

Boję się mrugnąć, bo jeśli to zrobię, w moich oczach pojawią się łzy.

– Nie – kłamię ponownie.

Wpatruje się w moją twarz, a ja staram się dzielnie to wytrzymać. Nie wiem, ile czasu tak stoimy, ale żadne z nas nie odwraca wzroku. Gdybym była nim, to bym sobie nie uwierzyła. Przecież nie potrafię kłamać.

– Chyba też położę się dzisiaj wcześniej spać – mówi nagle i odsuwa się z ponurą miną. – Dobranoc.

Wlepiam oczy w jego plecy, gdy odchodzi. Zauważam zarys napiętych mięśni, więc pewnie nasza rozmowa bardzo mu się nie spodobała. Gdyby nie kłamał, wszystko wyglądałoby inaczej.

***

Przecieram dłonią zaparowane lustro, a pierwsze co zauważam, to moje podkrążone i zaczerwione oczy. Przerzucam wilgotne włosy na plecy i poprawiam koszulkę na ramionach. Dorwała mnie głupia chwila słabości. Nie powinnam przez niego płakać. Z jakiegoś powodu nie potrafię rzucić mu prawdy w twarz. Cichy głosik z tyłu głowy podpowiada cicho: „Próba”. Jeśli brakuje szczerości, żadna próba niczego nie zmieni. Szymon wie wszystko o moim związku z Łukaszem, nawet więcej niż chciałam mu powiedzieć. Ale dlaczego ja nic nie wiem o... niej? Nawet jeśli to coś nieistotnego, skoro wiedział, że tu przyjdzie, dlaczego mnie nie ostrzegł? Co z tego, że to jego była? Naprawdę sądzi, że zrobiłabym mu awanturę z tego powodu? Za kogo on mnie ma?

Wypuszczam powoli powietrze z płuc i nakazuję sobie spokój. Obiecuję sobie, że położę się spać, a jutro zacznę się martwić.

Idę do siebie, nawet nie zerkając w kierunku pokoju Szymona. Potrzebuję snu – niczego więcej.

Nie włączam światła, tylko po omacku podchodzę do łóżka i wślizguję się pod ciepłą kołdrę. Serce dudni mi w piersi ze strachu jak szalone. Nagle czuję na brzuchu ciepłą dłoń.

– Chodź do mnie – szepcze Szymon.

Głos więźnie mi w gardle.

– Nati – mówi miękko.

Powoli przysuwam się do niego. Całuje mnie w nagie ramię, a następnie ciasno obejmuje ręką w pasie, zmuszając bym obróciła się w jego stronę. W ciemności dostrzegam dwa jasne punkty, wpatrujące się we mnie.

– Możesz się przytulić, przecież nie gryzę.

Nic nie mówię, tylko niepewnie dotykam dłonią jego nagiej klatki piersiowej.

– Mówiłem, że spróbujemy – odzywa się nagle. – Mówiłem, prawda?

– Tak – odpowiadam cicho.

– To pozwól mi próbować dalej.

Nie wiem, do czego zmierza. Na tę chwilę nawet nie chcę wiedzieć.

– Chodźmy spać – szepczę.

Wzdycha, ale nic więcej już nie mówi, tylko całuje kącik moich ust.

– Dobranoc.

– Dobranoc – odpowiadam, przymykając powieki.

Pozwalam sobie zaciągnąć się jego zapachem. Przesuwam dłoń wyżej i zaczynam delikatnie gładzić palcami szyję Szymona. Cały czas mam w głowie Justynę w jego łóżku. Tatuaż w kształcie pająka wzbudza podwójny niepokój. Staram się odepchnąć te wszystkie myśli, bo przecież jest tutaj ze mną. Śpimy razem. Nie ma seksu, jest tylko dużo ciepła. Ciepła, które otula moje serce, zmuszając je do innego tempa bicia.

***

Rano budzi mnie zapach cynamonu. Prowadzę wewnętrzną walkę, bo najchętniej spędziłabym w łóżku trochę więcej czasu. Potrzebuję snu, dużo snu. Zapach staje się intensywniejszy. Jęczę i otwieram jedno oko.

Szymon kuca przy moim łóżku, delikatnie kołysząc kubkiem z kawą.

– Masz bardzo mocny sen – mówi z lekkim rozbawieniem. – Twoja ulubiona kawa na lepszy początek dnia.

Mrugam, siadam na łóżku i biorę ciepły kubek w dłonie.

– Dziwnie brzmisz.

Unosi kącik ust, ale szybko odrywam od nich wzrok i patrzę wyżej. Z orzechowych oczu bije przygnębienie.

– Po prostu czasami zachowuję się jak dupek, a bardzo tego nie chcę.

Kiwam wyrozumiale głową.

– To nic takiego.

– Nieprawda. – Dotyka dłonią mojego policzka. – Ta dziewczyna, która wczoraj tutaj była... Coś nas łączyło. Kiedyś.

Nie wiem, co mam na to odpowiedzieć. Jego dłoń ciągle dotyka mojej skóry, a oczy nie odrywają się od mojej twarzy. Wiem, że bada moją reakcję.

– Domyśliłam się – szepczę.

– Wiem – mówi szybko. – Dlatego chciałem powiedzieć ci prawdę.

Zaciskam usta w wąską linię.

– Nic się nie stało.

– Stało – rzuca stanowczo. – Mieliśmy próbować.

Ponownie kiwam głową.

– Cokolwiek łączyło mnie i Justynę... było bardzo nietrwałe. Ona sama nic dla mnie nie znaczyła, dlatego się wyprowadziła.

– W porządku.

Prycha.

– Twoja mina mówi coś odwrotnego – mówi z żalem, a potem wolną dłonią przesuwa opadnięte ramiączko na swoje miejsce. – Zadowolą cię frytki na śniadanie?

Próbuję zmusić usta do uśmiechu, ale z niewielkim skutkiem. Szymon chyba to rozumie, bo wstaje, całuje mnie w czoło i wychodzi.

– Masz jeszcze pół godziny, zanim będą gotowe – rzuca przez ramię z nikłym uśmiechem. – Ale to pewnie już wiesz.

Uśmiecham się do niego z rezerwą.

– Tak, wiem.

Gdy drzwi się zamykają, czuję ulgę.

***

W pracy dni mijają wolno. Moje myśli ciągle pochłania Szymon. Widzę, że próbuje być inny, ale wiem też z czym to się wiąże. Miało nie być zmian.

Zimna kawa jest paskudna w smaku. Biel pustego dokumentu mnie oślepia. Karolina od rana biega po redakcji i zmusza każdego do wykrzesania z siebie choćby odrobiny entuzjazmu. Brygida, Baśka i Anka zaszyły się w kuchni, więc nikt tam nie wchodzi. Upijam kolejny łyk tego świństwa. Tak, właśnie dlatego piję to zimne coś.

Zerkam przez ramię na puste biurko Kuby.

Bez niego nic nie jest takie samo.

***

Przekrajam ostrożnie biszkopta, który pięknie wyrósł, więc jestem cała w skowronkach. Maczam palec w jednej z misek i oblizuję ze smakiem. Wszystko dzisiaj tak pysznie smakuje – jestem z siebie dumna. Nagle komórka zaczyna dzwonić. Marszczę brwi i zerkam na wyświetlacz – to Kuba. Od razu czuję pod skórę znajome, przyjemne ciepło. Klikam zieloną słuchawkę najmniejszym palcem, który jako jedyny nie jest niczym umazany, a potem naciskam głośnik.

– Hej! – woła radośnie Kuba.

– Hej, hej – odpowiadam w tym samym tonie, zabierając się za nakładanie kremu.

– Co robisz?

– Pół–tort.

– Pół... co?

Parskam śmiechem.

– Miał być biszkopt z galaretką, ale ciasto tak pięknie wyrosło, że...

– I mnie tam nie ma? – burczy Kuba. – Takie dobre rzeczy, a ja muszę obejść się smakiem?

– Mogłabym dać ci miski do wylizania – mówię łaskawie, oblizując palce.

– Chyba wolałbym coś innego – odpowiada ze śmiechem. – Kto to zje?

– Ja?

– Sama?

Przewracam oczami.

– Szymon pewnie mi pomoże.

– Uważaj, bo zrobię się zazdrosny – rzuca niby żartem. – Nie lubię dzielić się jedzeniem.

– Docelowo to ciasto nie jest dla ciebie, więc...

– Wszystko, co robisz, jest dla mnie – mówi stanowczo. – Nie będziesz tutaj przeinaczać swoich słów.

– Moich słów? – pytam oburzona, wrzucając pustą miskę do zlewu. – Nic takiego nie mówiłam!

– Wystarczy, że ja pamiętam, ty nie musisz.

Znowu wywracam oczami.

– To się zaczyna robić wkurzające – skarżę się, kładąc cienki kawałek biszkopta na krem. – Dobrze, że jesteś daleko, bo mogłoby się to dla ciebie źle skończyć.

– Ale co? – pyta głupkowato. – Uwielbiasz mnie.

Biorę następną miskę do ręki i nakładam nową porcję kremu.

– Polemizowałabym!

– Przecież wiem, że tak.

– No nie wiem.

Słyszę głośny jęk.

– Słyszałaś? Właśnie złamałaś mi serce!

Zagryzam wewnętrzną część policzka, żeby nie parsknąć śmiechem. Rozsmarowuję łyżką krem, wyobrażając sobie rozmarzone spojrzenie Kuby. On i ciasto to związek idealny.

– Dramatyzujesz – mówię rozbawiona. – Gdybym złamała, to byś raczej już nie żył.

– Okrutna, zła i niedobra.

Nagle zamieram.

– Słyszę, że masz lepszy humor.

Po drugiej stronie zapada na chwilę cisza.

– Kilka rzeczy się ułożyło – mówi Kuba dziwnym tonem.

– To chyba dobrze?

– Ale niezmiennie za tobą tęsknię.

Łyżka prawie wypada mi z dłoni, więc zaciskam mocniej na niej palce.

– Pozwól, że doprecyzuję: tęsknisz za sernikiem.

Wybucha śmiechem.

– I za tobą, głupku, bo kto niby piecze ten sernik?

Wrzucam kolejną miskę do zlewu.

– Przestań się podlizywać! Nie planuję pieczenia serników jeszcze przez długi czas, wiesz? – Nie pada odpowiedź, więc mówię dalej: – Przejadły mi się. – Oceniam wzrokiem swoje nowe dzieło. – Chyba przerzucę się na torty. Ten wyszedł mi całkiem nieźle.

– Nie widzę, więc się nie wypowiem – mówi oskarżycielsko Kuba. – A zresztą... sama mówiłaś, że to pół–tort!

– No i co z tego? – Wzruszam ramionami, chociaż doskonale wiem, że mnie nie widzi. – Pół–tort czy tort... na jedno wychodzi.

– Chcesz mnie wprowadzić do grobu.

Zamieram.

– A propos... Baśka ostatnio cię uśmierciła.

Kuba parska głośnym śmiechem.

– Za co? Co ja jej takiego zrobiłem? – pyta zaskoczony.

– Była przekonana, że jestem pogrążona w żałobie po twoim odejściu.

– A nie jesteś? – rzuca rozbawiony. – Kto cię tak rozbawia, jak ja to robiłem? Kto dodaje ekstra porcję mleka do kawy? Kto wyjada twoje ciasto?

– Jeśli chodzi o to drugie, to chyba mówisz o sobie – wytykam mu. – Musiałam z nią rozmawiać, bo ten przeklęty ekspres znów się popsuł.

– I mnie tam nie było!

Wzdycham ciężko.

– Nie znasz się na tym ekspresie.

– Potrafię ustawić...

– Tak, tak, wiem – mówię znudzona. – Ale dodatkowa porcja mleka to nie naprawa – przypominam. – Czemu oni wszyscy myślą, że byliśmy razem?

– Nie wiem, ale miałem nadzieję, że plotki ucichną po moim odejściu.

– Myślą, że dałam ci kosza ze względu na Szymona – mówię i od razu przeklinam się w duchu. Nie cofnę tych słów, chociaż cholernie tego pragnę. – To słowa Baśki, nie moje – dodaję szybko.

Cisza, która zapada, szybko staje się uciążliwa. Zerkam na telefon, ale Kuba wciąż jest na linii, tylko z jakiegoś powodu milczy. Czuję niepokój w żołądku. Powiedziałam coś nie tak? Przecież tylko powtórzyłam słowa Baśki!

– Kuba?

– Jestem – odpowiada cicho. – Tylko musiałem szybko odpisać komuś z pracy. – Wypuszcza głośno powietrze. – Co powiedziałaś Baśce?

– Prawdę.

– Jak to przyjęła?

Parskam.

– W ogóle nie przyjęła tego do wiadomości. Uważa, że mnie unikasz, bo Karolina podobno chciała, żebyś przyjechał, ale się nie zgodziłeś.

– Prawda, ale z zupełnie innego powodu – mówi. – Wiem, dlaczego chce mnie widzieć, a ja z tego samego powodu nie chcę jej widzieć.

Mrugam.

– Dziwnie to brzmi, wiesz?

– Chce bym wrócił – oznajmia. – W sumie to bardzo, bardzo chce bym wrócił.

Otwieram szeroko oczy i podnoszę pół–tort z zamiarem włożenia go do lodówki.

– Ale przecież mówiła, że rozumie twoją decyzję! Fakt, napomknęła, że w każdej chwili możesz wracać, ale... – Wzdycham. – Możesz powinieneś się jasno określić?

– Już to zrobiłem.

– I? – ponaglam go.

– Powołuje się na ciebie.

Zamieram. Odkładam pośpiesznie pół–tort z powrotem na blat.

– Dlaczego?

– Widocznie Brydzia maczała w tym swoje palce – odpowiada niechętnie. – Jakoś mnie nie dziwi, że cały ten sabat czarownic knuje przeciwko nam.

Łapię ponownie pół–tort i odwracam się, ale tylko po to, by znowu się zatrzymać. Szymon stoi przy stole z założonymi rękami. Ma zaciśniętą szczękę i wpatruję się z nienawiścią w telefon. Z mocno bijącym sercem próbuję przeskanować w głowie całą rozmowę z Kubą, ale nie znajduję w niej nic podejrzanego. Żartowaliśmy – tak jak zawsze. Byliśmy sobą. Szymon nie powinien stwarzać wyimaginowanych problemów.

Podnosi na mnie pełen wyrzutu wzrok. Zaciskam mocniej dłonie na tacy.

– Nati? – głos Kuby dochodzi jakby z innego świata.

Na czole Szymona pojawia się bruzda. Podchodzi do mnie wolno, a z jego oczu nie znika złość.

– Tylko kolega, tak? – pyta kąśliwie.

Rozchylam usta, ale milczę.

Szymon potrząsa głową i wychodzi obrażony z mieszkania.

– Nati?

Przymykam powieki, nie do końca rozumiejąc, co się właściwie wydarzyło. Uwielbiam Kubę, ale to z Szymonem chcę być. To przecież takie proste.

elorence

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 2696 słów i 15880 znaków.

Dodaj komentarz