To nie powinno się wydarzyć cz 2

- Przysięgam! Przysięgam, że jeśli z tego wyjdzie już nigdy jej nie zranię! przysięgam, że nigdy od niej nie odejdę, zawsze będę stał dumnie u jej boku! - spojrzałem w górę, kierując swoją przysięgę do Boga i ponownie spojrzałem przed siebie. W oczach miałem łzy, moje ręce trzymały mocno kierownicę, ale nie potrafiłem pohamować emocji. Moja żona, moja ukochana żona miała wypadek, leżała w szpitalu, lekarze walczyli o jej życie. Chciałem zadzwonić do Izy, chciałem zawiadomić dzieci, ale przez łzy niewiele wiedziałem. Mocniej złapałem kierownice, o mało nie zderzając się z bocznym samochodem. Jechałem jak wariat, pędziłem jak oszalały, mijając po kolei wszystkie samochody. Mijałem jadąc prawie stówę na godzinę i nie dbałem o to, czy spowoduję wypadek, dlaczego miałem dbać o innych, skoro inny nie dbali o moją żonę? Byłem winny tego co się stało! Byłem winny wszystkiego, bo gdybym nie zdradził Doroty! Gdybym niczego jej nie powiedział? ponownie usłyszałem trąbienie rozzłoszczonych kierowców, ale nie zatrzymałem się nawet na moment. Przejechałem na niewłaściwym świetle, o mało nie doprowadzając do uderzenia z innym samochodem i znów zostałem otrąbiony. Tuż za mną usłyszałem sygnał rozpędzonego radiowozu, ale nie zatrzymałem się, ani nie zwolniłem. Zdałem sobie sprawę, że mogę mieć poważne problemy, że mogą zatrzymać mi prawo jazdy, ale miałem to gdzieś. Kolejny radiowóz dołączył się do pościgu, a ja dopiero teraz oprzytomniałem i zdałem sobie sprawę z tego, co właściwie się dzieje. Byłem ścigany przez dwie furgonetki policyjne i nie zamierzałem nawet przez chwilę, nawet przez jeden moment położyć nogi na gazie, nie zamierzałem zwolnić. Moja żona leżała teraz na Oiomie i walczyła o życie, leżała tam bo ja okazałem się cholernym dupkiem i być może w tej chwili pozbawiam dzieci matki, być może w te chwili ona umiera lekarzom, umiera tam przeze mnie.Dość! Nie mogłem, nie miałem prawa nawet tak myśleć, nie chciałem brać tego do świadomości, nie chciałem się z tym pogodzić. Byłem już tak blisko szpitala, tak blisko celu, że teraz po prostu nie mogłem dać złapać się policji. Zacząłem gwałtownie hamować, wjeżdżając powoli na szpitalny parking. Dwa samochody pojechały za mną i zaparkowały zaraz obok mnie. Wysiadłem z samochodu, chciałem pobiec do szpitala, ale policjant wycelował wprost we mnie.
- Wie pan, że złamał pan niemal wszystkie przepisy na drodze? - powiedział jeden z nich, dając koledze znak, by opuścił broń. Przechodnie wstrzymali oddech, zatrzymali się z tyłu, niemal na jednym tchu oglądając całą tą sytuację.  
- Panowie błagam! Tam leży moja żona! - powiedziałem zrozpaczony niemal rozsypując się przy czterech policjantach. - Moja żona walczy o życie, gnałem tu do niej i nie zatrzymacie mnie, nawet jeśli będziecie chcieli mnie zastrzelić - powiedziałem zdeterminowany, a policjanci wstrzymali wdech. Nie wiem, czy uznali mnie za świra, czy współczuli, ale miałem to gdzieś. Chciałem być tylko przy Dorocie. - Panowie ja nie mam czasu - powiedziałem uświadamiając ich, że dla mnie każda sekunda jest ważna, a oni jakby na porozumienie skinęli głowami i pobiegli ze mną. Dwóch zostało przy radiowozach i powiadomiło o odwołaniu patrolu. Pobiegłem do szpitalu z niemałą obstawą i rzuciłem się do informacji. - Moja żona przywieziona z wypadku, leży na OIO-ie. Dorota - powiedziałem cicho, ale na tyle głośno, że kilkoro osób odwróciło się w moją stronę z zaciekawieniem.  
- Tak proszę iść korytarzem, potem w lewo i prosto. - udzielili mi informacji i pobiegłem dalej. Policja nie wiedziała co ma zrobić, widziałem współczucie na ich twarzy, ale miałem to gdzieś. Chciałem tylko zobaczyć się z Dot.  
- Doktorze! Chciałbym dowiedzieć się co z Dorotą - spojrzałem na siwą twarz mężczyzny - Jestem jej mężem - dodałem. Lekarz jakby trochę się ożywił po usłyszeniu moich słów i spojrzał zmieszany i zaciekawiony na dwóch policjantów, którzy nie odstępowali mnie na krok, jakby bali się, że im ucieknę.  
- Sprawa jest dość poważna. Pańska żona miała dość poważne obrażenia, uraz głowy na tyle silny, że musieliśmy wprowadzić ją w stan śpiączki. Czekamy i obserwujemy krwiaka, mamy nadzieje, że sam wchłonie bo w przeciwnym wypadku - spojrzał na mnie ze współczuciem. - Operacja nie jest skazana. Pańska żona jest dość osłabiona, miała naprawdę ciężki wypadek, cud, że nie umarła niemal od razu, naprawdę miała wiele szczęścia i nie chciałbym operować jej ponieważ są małe szansę, by przeżyła - powiedział wprost. Usiadłem oniemiały na krześle i zakręciło mi się w głowie. Operacja, krwiak, małe szanse. Wyłapywałem tylko pojedyncze wyrazy, całe zdanie nie docierało do mnie, a moje ciało odmówiło posłuszeństwa, poczułem się tak słaby, że prawie nie kontaktowałem.
- Przykro nam - odezwał się jeden z policjantów. - W takiej sytuacji nic tu po nas. Sądzę, że powinniśmy przymknąć na to oko, dać panu tylko pouczenie.Co o tym myślisz Marian? - zwrócił się do partnera. Ten pokiwał głową na znak zrozumienia i wstał z krzesła. - Jeśli znajdzie pan czas, musi pan zjawić się na komisariat, ma pan na to dwa tygodnie, ponieważ rozumiemy obecną sytuację. Złożenie wyjaśnień i napisanie protokołu jest konieczne. Bez tego - nie dokończył. Ze zrozumieniem pokiwałem głową i pożegnałem się z moimi znajomymi, bo tak o nich pomyślałem. Podałem im dłoń, obiecując, że zrobię to jak najszybciej. Usłyszałem przykro nam i zostałem na korytarzu sam. Musiałem powiadomić jej bliskich. Musiałem zadzwonić do dzieci i opowiedzieć im co się takiego wydarzyło, powiedzieć, że ich mama. Nawet nie rozmawiałem z Sebastianem, powiedziałem tylko, że muszę iść i wybiegłem nawet niczego nie wyjaśniając. Działałem nieracjonalnie, ale wtedy jeszcze mnie to nie obchodziło. Wybrałem numer Izy i przyłożyłem telefon do ucha, gdy usłyszałem jej głos, gdy powiedziałem jej co się stało, usłyszałem jej szloch i cichą obietnicę, zaraz będziemy. Zaraz nie miało dla mnie znaczenia, zaraz mogło nic nie być. Zaraz mogło być po wszystkim, mogło nie być jej, nie być nas. Cicha świadomość, że to wszystko, że to co się wydarzyło była moją winą, była nie do opisania, nie do zniesienia. Zawaliłem.

Gdy lekarze pozwolili mi do niej wejść, gdy trzymałem ją za rękę, gdy widziałem jak śpi, coś ściskało mnie w środku. Miała poobijaną twarz i ledwo rozpoznałem w niej swoją ukochaną żonę. Chwyciłem mocniej jej dłoń i przytuliłem do swego policzka. Nie miałem pojęcia, czy mnie słyszy, nie miałem na to żadnych dowód, ale zacząłem do niej mówić. Opowiadałem jej o naszym poznaniu, opowiadałem o pierwszym spotkaniu i o tym, co poczułem, gdy pierwszy raz ją spotkałem. Mówiłem do niej coraz więcej, opowiadałem, prosiłem, błagałem ją by do nas wróciła. Kochałem ją, tak bardzo, tak niepowtarzalnie, tak szaleńczo ją kochałem. Zapomniałem o tym, zapomniałem jak ważną role pełniła w moim sercu, jak na nowo je budowała, jak mi pomogła. Opowiadałem o tym co czułem, gdy pierwszy raz ujrzałem naszego syna, co czułem, gdy powiedziała wtedy zapłakana, że jest w ciąży, a ja poczułem tak ogromną radość, że sam byłem sobą zaskoczony. Tego samego dnia przeszedłem do niej wieczorem z pierścionkiem i poprosiłem ją o rękę. Stwierdziłem zbudujmy szczęśliwy dom i pełną rodzinę naszemu dziecku, a ona taka zagubiona, piękna i przestraszona powiedziała nieśmiałe tak. Wtedy byłem chyba najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi i nie sądziłem, że można być jeszcze szczęśliwszym. Zapomniałem o swoich rozterkach, zapomniałem o problemach i o próbie odszukania własnego ja. Zapomniałem o swojej drugiej naturze, przyćmiłem ją. Potem po kilku miesiącach, gdy trzymałem syna na ręku zrozumiałem, że można być jeszcze bardziej szczęśliwym człowiekiem. Piłem chyba dobry tydzień, piłem z każdym, kilkakrotnie wyrzucano mnie ze szpitala, bo przyszedłem ledwo chwiejąc się na nogach, darłem się na cały szpital zostałem ojcem, mam wspaniałego syna! Wtedy jeszcze tak bardzo się nie pogubiłem. I po raz kolejny się pomyliłem.  
- Pamiętasz kochanie nasz ślub? - szepnąłem trzymając jej dłoń. Można było być jeszcze bardziej szczęśliwym i byłem. Byłem, gdy patrzyłem z jaką dumą, z jakim uśmiechem kroczy do mnie w pięknej bieli. Kroczyła tak ufnie, tak bardzo szczęśliwa a ja jej przysiągłem, przysięgałem jej, że nigdy jej nie zranię. A teraz leżała tutaj na białym, ponurym łóżku szpitalnym, nie odzywała się, nie kontaktowała, była nieprzytomna. Po raz kolejny ją zawiodłem.  
- Przepraszam - wyznałem cicho i delikatnie pocałowałem jej usta. Widziałem wyraz jej oczu, gdy powiedziałem jej o Sebastianie, pamiętałem każde słowo, każdą łzę, która leciała z jej oczu. Zraniłem ją. - Jeśli z tego wyjdziesz! Jeśli do mnie wrócisz przysięgam, że wszystko naprawię. Przysięgam, ze zrobię wszystko, byś na nowo zaznała szczęście. Kocham Cię - szepnąłem. - Kocham Cię. Kocham Cię Dot Wróć do Nas, błagam wróć - wypowiedziałem na głos. - I zrobię wszystko byś znów się uśmiechała- dodałem.

Zawsze zastanawiałam się jak to jest, gdy się umiera? czy tam po drugiej stronie jest coś jeszcze? czy istnieje inny siat, czy po prostu nagle przestajemy istnieć? co dzieje się wtedy z naszą duszą? teraz jeszcze bardziej tego wszystkiego nie rozumiałam. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, czy umarłam? gdzie jestem?  
Słyszałam go.
Jego głos był drżący, zapłakany, załamany, roztrzęsiony, ale słyszałam go dokładnie. Każde zdanie, każde słowo które mówił. Słyszałam jak wracał do naszych początków, jak opowiadał ile dla niego znaczę ja i nasza rodzina. Słyszałam wszystko, jego wyznania miłości, prośbę bym wróciła, jego każde słowo, ale wciąż widziałam ciemność. Nie mogłam się wydostać, nie widziałam nigdzie światła. Moje myśli boleśnie powracały do słów, wypowiedzianych przez mego męża, do świadomości, że mężczyzna którego pokochałam, któremu ufałam, mój mąż okazał się gejem i zdradził mnie, zdradził z nim, z Sebastianem. Głowa bolała niemiłosiernie, chciałam się poruszyć, chciałam dać znak, że jestem, ale nie mogłam.Ciało odłączyło się od świadomości, żyło swoim życiem, nie słuchało mnie. Czułam jego dotyk, czułam jego delikatny pocałunek, ale nie mogłam go odwzajemnić. Nie pamiętałam samego wypadku, nie pamiętałam uderzenia, ani skąd się nagle pojawił tamten samochód. Pamiętałam same fragmenty, rozmowę z Sebastianem, jego słowa i jego błysk w oczach. Sebastian. Nie rozumiałam dlaczego to wszystko się wydarzyło, nie rozumiałam jaki sens miał ten wypadek, po co to wszystko? Gdybym jeszcze chociaż miała wypadek, dzięki któremu straciłabym pamięć, gdybym chociaż zapomniała o tym wszystkim, albo chociaż zapomniała o ostatnich kilku rozmowach, ale nie. Pamiętałam wszystko aż za dobrze, pamiętałam jego słowa, pamiętałam słowa Sebastiana, pamiętałam moją gorycz i moje łzy, pamiętałam niemal wszystko z wyjątku tego wypadku. Znów usłyszałam szloch męża, znów usłyszałam jego błagalny głos, ale nie mogłam nic zrobić, wciąż byłam w ciemności. Nagle wszystko ucichło, wszystko stało się takie ciche, że prawie bolesne. Po chili usłyszałam coś jakby oddalające się kroki i zamykające się drzwi. Zostałam w sali sama. Z mojego policzka poleciały dwie krople łez, a w głowie pojawił się mętlik. Nie wiedziałam co powinnam teraz zrobić, jak postąpić, co zrobić z moim małżeństwem. Kochałam go, wciąż byłam w nim zakochana i to było najgorsze, nie chciałam tak po prostu przekreślać lat szczęścia, ale może tylko ja byłam szczęśliwa?  
- Mamo! głos syna był roztrzęsiony i zapłakany.  
- Mamo Mamo prosimy Cię - teraz zaszlochała córka. Znów z moich oczu popłynęły łzy. Poczułam przytulenie dzieci i ponownie zapłakałam. - Tato ona płacze! Tato coś się z nią dzieje! - usłyszałam strach w ich głosie. Chciałam ich uspokoić, chciałam powiedzieć jestem tu.  

Byłam w śpiączce, teraz wiedziałam to prawie na pewno.Byłam w śpiączce i wierzyłam, wiedziałam, że tylko dzieci mogą mnie zbudzić. Po chwili usłyszałam szelest. Obcy męski głos, zapewne lekarza i niemalże zachwyt pielęgniarek i lekarza.  
- To niesamowite. To jest wręcz niewiarygodne. Jeśli medycyna jest bezsilna najważniejsza jest miłość rodziny - powiedział szczęśliwy, wciąż zaskoczony lekarz. Nie widziałam nic, ale czułam, że coś zaczyna się dziać, coś zaczynało się dziać ze mną dziwnego. Czułam spokój, błogi spokój na duszy i światło, coraz bardziej widoczny, coraz jaśniejszy.
- To cud - usłyszałam i spojrzałam na oczy.  
- Mamo! - zawołały dzieci i spojrzały na mnie. - Mamo! Wróciłaś! Wróciłaś mamo! - zawołali, a w ich oczach zobaczyłam łzy.  
- Jest pani pierwszą pacjentką, która tak szybko się wybudziła. Pierwszą w tym szpitalu, nie na świecie - zaśmiał się. - Jak ma pani nazywa? Pamięta coś pani? - dopytywał. Spojrzałam na męża, a w jego oczach zobaczyłam radość i nadzieje. Ulgę?
- Tak panie doktorze. Pamiętam wszystko. Jestem Dorota, przyjaciele mówią na mnie Dot - powiedziałam słabym głosem. Sala powoli ucichła. Dzieci zostały wyproszone przez lekarza, ucałowali mnie i pospiesznie wyszli. Mój mąż uprosił go, by dał nam chwilkę. Usiadł obok mnie i złapał moją dłoń. Miał ten sam, czuły dotyk, to samo spojrzenie. Może powinnam okłamać go, że o niczym nie wiem? może powinnam o wszystkim zapomnieć i dać nam kolejną szansę?
- Pamiętasz wszystko Dot? Pamiętasz naprawdę wszystko? - znów w jego spojrzeniu zobaczyłam rosnące napięcie. Wiedziałam o co pyta. Nie potrafiłam.  
- Tak, pamiętam o twojej zdradzie - powiedziałam cicho. Kuba gwałtownie zabrał swoją dłoń, a z jego ust jakby uszło całe powietrze. Podałam mu swą dłoń i spojrzałam na niego. Nie byłam pewna co to miało oznaczać, ale uśmiechnęłam się do niego pełna nadziei. Naprawdę chciałam wszystko naprawić. - Może ten wypadek... może to jakiś znak, jakaś nadzieja dla naszych dzieci? może... - spojrzałam na jego zaskoczoną twarz. Sama chyba do końca nie wiedziałam co takiego chciałam mu powiedzieć.- Chcę byś wiedział, chcę byś był świadomy - znów nie potrafiłam odszukać odpowiednich słów. - Słyszałam wszystko Kuba. Słyszałam wszystko co mówiłeś. Wciąż nie rozumiem jak mogło do tego dojść, dlaczego tak się stało, skoro byliśmy tacy szczęśliwi - powiedziałam w końcu. Wbiliśmy w siebie wzrok. Chcieliśmy coś powiedzieć, ale nie zdążyliśmy, bo pielęgniarka przyjechała i zabrała mnie na rezonans.

Klęczałem w małej kapliczce szpitalnej i modliłem się do Boga. Nigdy nie byłem zbyt wierzący, ale teraz, teraz chciałem podziękować za wszystko. Za cud ocalenia mojej żony, za cud pogodzenia się z nią. Chciałem podziękować i obiecać, obiecać,że nigdy więcej jej nie zranię. Nagle poczułem na ramieniu czyjeś silną dłoń, odwróciłem się i spojrzałem na Sebastiana. Gdy skończyłem się modlić, spojrzałem na niego, ale on tylko się uśmiechnął.
- Już wiem - uprzedził moje słowa.- Iza do mnie dzwoniła. Mówiła,że to cud - powiedział, ale jego wyraz twarzy nie wskazywał wielkiej radości. Nie rozumiałem go, czasami miałem wrażenie,że śmierć mojej żony, śmierć jego siostry byłaby mu na rękę,że wtedy może miałby szansę. Po chwili sam skarciłem się w duchu za tę myśl.  
- Musisz o czymś wiedzieć. - powiedziałem ściszonym wzrokiem. - Nie możemy się więcej spotykać, nie możemy tego ciągnąć. Obiecałem Bogu, obiecałem sobie, obiecałem jej. Chcę się starać, chcę o nas walczyć - mówiłem dalej. Sebastian milczał. Widziałem,że zadaje mu ból tymi słowami, ale dla mnie bardziej liczyła się ona. Opuściliśmy kapliczkę i skierowałem się w stronę sali w które już leżała. Skoro była po badaniu, w kapliczce siedziałem dłużej niż myślałem.  
- To cud. Krwiak prawie się wchłonął. Takie rzeczy nawet w medycynie są niesamowite, są rzadkością. Mamy szczęście. Po raz kolejny mieliśmy ogromne szczęście - powiedział z uśmiechem lekarz. Nie wytrzymałem i rzuciłem się w jego ramionach, a on roześmiał się.  Widziałem,że Sebastian skrzywił się na nasz widok, ale zignorowałem to.  
- Może ten wypadek to tak naprawdę dla nas szansa, może to wszystko musiało się stać, byśmy zrozumieli,  byśmy dali sobie jeszcze jedną szansę. Ja chcę z tej szansy skorzystać i mam nadzieje,że to uszanujesz - powiedziałem nie patrząc na Sebastiana. Nie zwracając na niego najmniejszej uwagi ruszyłem do sali. Za szybą zobaczyłem żonę, która właśnie przytulała przerażone dzieci. Chyba mnie zauważyła, bo uśmiechnęła się i pomachała do mnie.  Wszedłem do środka i spojrzałem na najważniejsze dla mnie osoby. Tam na łóżku siedział cały mój świat, osoby, które były mi najdroższe.  
- Jak się czujesz? - spytałem ją, ale ona nie odpowiedziała. Spojrzała na dzieci i uśmiechnęła się.  
- Wydaje mi się,że teraz nie powinniście się wyprowadzać. Nie możesz być teraz sama. Iza ma własne życie, pozwól mi chociaż zaopiekować się Wami, póki nie poczujesz się lepiej, pozwól bym zabrał Cię do naszego domu- wyznałem zerkając na zaskoczone dzieci. Ona wciąż milczała, poprosiła dzieci by zostawiły nas na chwilę same, a one mimo lekkiego sprzeciwu zgodziły się. Spojrzała na mnie i wzięła głęboki wdech.  
- Pod jednym warunkiem - powiedziała spokojnie. Tego co po chwili miała mi powiedzieć, nigdy bym się nie spodziewał. Cdn

agusia16248

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3433 słów i 18216 znaków, zaktualizowała 23 lut 2017.

4 komentarze

 
  • Justys20

    miałam świeczki w oczach kiedy to czytałam  <3 kocham  :kiss:

    23 lut 2017

  • volvo960t6r

    Cudowna część :)

    23 lut 2017

  • cukiereczek1

    Czekam na kolejną z niecierpliwością dodaj coś szybko :) :* :) :*

    23 lut 2017

  • ksiezniczka69

    Cudo.... <3

    23 lut 2017