– Wolne? – zapytał młody mężczyzna, po czym nie czekając na odpowiedź, usiadł na drewnianym krześle, niemiłosiernie szurając nim po deskach podłogi. Birion zmierzył go zirytowanym spojrzeniem. Bezczelny dzieciak, jak oni wszyscy teraz, pomyślał, upijając potężny łyk piwa. Za jego czasów taki smyk skończyłby jako mięso armatnie. Nauczyłby się szanować spokój starszych, o ile by oczywiście przeżył. Śliczny, kolorowy płaszczyk w niczym by mu nie pomógł. Te buciki do kolan, lśniące jak dwa czarne lustra... Włoski ułożone lepiej niż u niejednej kobiety... Obrzydliwy odpad epoki pokoju – Jesteś żołnierzem?
Bogowie, nawet głos miał okropny, wysoki, niemal kobiecy. Birion splunął, wycierając rękawem piwo z bujnej brody. Złamałby tego knypka wpół gołymi rękami. Nauczył się tego od barbarzyńców. Widział jak łamali kręgosłupy wygłodzonym jeńcom.
– Kapitanem.
–Musisz mieć dużo przeżyć... Aż trudno to sobie wyobrazić...
– Dla ciebie z pewnością.
– Słyszałem opowieść o kapitanie takim jak ty...
– Takim jak ja? Nie ma takich jak ja.
– No nie... Ale on też był bohaterem, mężczyzną, jakich obecnie już nie ma... Proszę mi pozwolić opowiedzieć... Wygląda pan jakby potrzebował towarzystwa. Proszę, uczę się na opowiadacza, mam egzamin wkrótce i muszę wiedzieć, czy moja historia jest dobra - zaczął żebrać szczyl. Kapitan westchnął, machnąwszy dłonią. Trzeba młodemu przyznać, że był dość przekonujący i w jakiś sposób "nieodrzucalny". Jego irytująco gładka twarz rozpromieniła się na widok przyzwolenia – Także był sobie kapitan, nazwiemy go Noirib, który nie miał sobie równych gdy przychodziło poprowadzić flotę ku zwycięstwu. Latami wiernie służył królestwu, zdobywając dozgonną wdzięczność królowej. W uznaniu swoich zasług został mianowany głównodowodzącym, więc gdy nadeszła wojna to on wydawał rozkazy. Wojna była bezlitosna, pożerała kolejne ofiary niczym nienasycony potwór, kapiąc się we łzach tych, którym przyszło przeżyć. Spirala agresji nakręcana latami przez nieumiejętną politykę, doprowadziła do wieloletniego konfliktu. Urodzeni w początkach pożogi, dorośli na tyle, by rzucić swoje życie w wir nienawiści. Wydawało się, że nic nie powstrzyma dwóch rozwścieczonych mocarstw przed wzajemnym zniszczeniem i upadkiem w chaos. Jednakże dzielny Noirib nadal wierzył z dziecięcą naiwnością, że zdoła zwyciężyć. Nie bacząc na koszty postawił wszystko na jedną kartę, na Lemez, niewielką, lecz strategicznie usytuowaną wysepkę leżącą w strefie niczyjej. Tak to się nazywa w języku żołnierzy, prawda? Strefa niczyja. Terytorium neutralne, nie stające po żadnej stronie konfliktu.
– Lemez nigdy nie było neutralne, chłopcze. Zrobili na nim szpital, gdzie leczyli tych dzikusów z Głębi – wtrącił Birion bardziej agresywnie niz planował. Po co w ogóle się wtrącał? Przecież to tylko głupia historia, której powoli zaczynał mieć dość.
– Szpital był dla wszystkich. Marynarze Głębi przybyli do niego pierwsi, ale szpital nadal był otwarty dla sił Zatoki, czego kapitan Noirib nie rozumiał, bądź nie chciał rozumieć. Podjął decyzję by uderzyć wszystkimi dostępnymi środkami w wyspę. Plan okazał się niezwykle skuteczny. Zatoka uderzyła w Lemez tuż przed świtem, zrównując wszystko z poziomem oceanu. Rozrywana wybuchami wyspa zapadła się pod wodę niczym dziurawy kuter. Nikt kto był na lądzie nie przeżył. Stratedzy mówią, że to nie była bitwa, bo podczas bitwy muszą ścierać się dwie strony. Tam nie było żadnej drugiej strony. Była tylko śmierć. I ta śmierć została tam na zawsze. Podobno woda w miejscu wyspy jest czarna. Podobno, niezależnie od pory dnia, nad powierzchnią unosi lej mgły tak gęstej, że statki nie są w stanie tamtędy płynąć. Podobno, tuż przed świtem, dobiega stamtąd śpiew zabitych we śnie. Podobno wyspa wynurza się podczas pełni księżyca i spragniona zemsty przyciąga do siebie nieostrożne statki, a te rozbijają się o jej skaliste brzegi...
– Wystarczy dramatyzmu! Lemez nie było ani tak bezbronne, ani tak święte jak je przedstawiasz! Wiedzieli, co robią i znali ryzyko. Kiedy nie popierasz żadnej strony stajesz się wrogiem obu. Taka jest stara wojenna prawda. Neutralność to wymysł tchórzy i manipulantów!
– Ja tylko opowiadam historię. Zniszczenie wyspy położyło kres wojnie. Głębia wstrzaśnięta rozmiarem tragedii podpisała traktat pokojowy i wycofała wojska. Kapitan Noirib otrzymał wysokie wynagrodzenie, lecz jednocześnie został wydalony ze służby. Oficjalnie z honorami, ale mówiło się, że królowa bała się jego radykalnych rozwiązań. Skończył, pijąc po przypadkowych gospodach jak pospolity weteran. Słyszałem, że wracając z jednej ze swoich "oberżowych eskapad" zmylił drogę i wpadł do jaru, będącego pozostałością po starej kopalni soli. Rozbił głowę o skały na dnie. Podobno jego duch powrócił na Lemez i dołączył do chóru zamordowanych, śpiewających przed świtem. Jaki bohater, takie jego zakończenie.
Birion spojrzał na opowiadacza z nienawiścią. Cóż za durna bujda! Wszystko przekręcone. Nie było go tam, chorowitego mamisynka, więc nie może wiedzieć jak kurewsko źle było na Lemez. Nie ma pojęcia jakie decyzje wymuszała ciągnąca się wojna...
– To nie było tak... Słyszysz? To nie było tak!
– Proszę się uspokoić, panie Birion. To tylko historia. Historie rzadko bywają prawdziwe – odpowiedział dzieciak, patrząc na niego uważnie – Niemniej cieszę się, że wywołałem emocje. Miłego wieczoru życzę –ukłonił się lekko i zniknął w głębi sali. Kapitan odetchnął. W jakiś sposób obecność smarkacza napawała go niepokojem. Dopił piwo jednym zachłannym haustem i postanowił wracać. To nie jego noc. A w domu czekała Nalai. Zawsze czekała. Smutna, zła, zniecierpliwiona, ale zawsze czekała. Wynagrodzi jej swoje ostatnie pijactwa. Będzie dobrze. Słońce zaświeci dla nich raz jeszcze. Po prostu... Musi zapomnieć o Lemez. Wszystkim tak łatwo go oceniać. Tak łatwo uznać za potwora. A przecież to tylko jedna wyspa pełna umierających. Wybrał mniejsze zło. Poświęcić jedną wyspę, by uratować kolejne pokolenie. Wojna musiała się skończyć. Nie mogli dalej umierać. Nie mogli... On nie mógł już tracić kolejnych marynarzy, mając możliwość uciąć to wszystko. Musiał to zrobić w imię dobra wielu. Małe zło dla dużego dobra. Ostatni akt przemocy przed epoką pokoju i wybaczenia. Dlaczego nikt nie chciał zrozu...
Spadał. Potknął się i leciał w dół wprost w rozwartą paszczę jaru pełną skalistych kłów. Kiedyś była tu chyba kopalnia soli, ale jak...? Czyżby zmylił drogę na leśnym rozwidleniu? Po ciemku mógł źle skręcić. Miał skręcić za krzakami jeżyn czy dopiero za spalonym dębem?
"To tylko historia" słowa opowiadacza zadzwoniły mu w uszach. Z ponurym, dzikim śmiechem, Birion upadł na dno.
Dodaj komentarz