She's the only one for me cz. 33

Po tym, jak Tanja doszła już do siebie, przekonała lekarzy, że omdlenie było rezultatem stresu. Postronni, a zwłaszcza Aleksi, mogli to jak najbardziej potwierdzić. Dlatego też pozwolono jej wrócić do domu. W rezultacie zamiast rano, do mieszkania wrócili dopiero wieczorem.
- Tak dobrze? – Krystyna właśnie poprawiała jej poduszkę.
- Mamo, ja nie chcę leżeć! Wolę siedzieć – burknęła, odrzucając „jaśka”.
- Lekarz powiedział…
- A co mnie to, co gadał?! I ty mnie nie denerwuj, bo i tak mam wszystkiego dosyć! Prawie mnie dziś przecież zabił! – warknęła wściekle – Boże… czy to się kiedyś skończy?! – dodała jękliwie. Kobieta westchnęła ciężko i ruszyła do drzwi.
- Zrobić ci coś? Do jedzenia, picia?
- Poproszę herbatę – odrzekła spokojniejszym tonem. Matka skinęła głową i wyszła. Tanja nabrała więcej powietrza i przeniosła wzrok na Aleksego, który siedział w kącie, nic się nie odzywając.
- Jakbym tam był, to bym normalnie go na miejscu zabił! – „smęcił” Matti. Miała już dosyć jego „paplania”! Miał dużo do gadania, a tak naprawdę nie zrobiłby kompletnie nic!
- Dobra, dobra! – przewróciła oczami – było nas tam tyle, a jakoś nikt nie mógł dać mu rady – mruknęła poirytowana. Po jej słowach prokurator jeszcze niżej spuścił głowę, po czym zaczął nerwowo obracać w ręku kluczyki.
- Bo nie było tam mnie – kontynuował brat.
- Zaczynają się wiadomości, idziecie tam oglądać? – w progu stanęła Kaari.
- No jasne! – Matti natychmiast ruszył ku niej – a ty? – zwrócił się do Aleksego.
- Nie… i tak nic tam nie będzie – odparł ponuro, raz po raz podrzucając w ręku srebrne klucze.
- Ja też nie… nie chce mi się słuchać złych wieści – Tanja posłała im „usprawiedliwiający” uśmiech. Rodzeństwo udało się więc we dwójkę.
- Tak… chcą zostać sami, to jasne, jak słońce! – burknęła, już za drzwiami, starsza siostra.
- No co? To normalne, nie? Prawie was dzisiaj ukatrupił, także muszą wykorzystać czas, jaki im został cudownie dany! – zachichotał Matti. Na owe słowa przewróciła oczami i kpiąco prychnęła.
    Tymczasem w pokoju młodszej siostry bynajmniej, jak na razie, nic się nie działo… Tanja milczała, wciąż wpatrując się w Aleksego, a ten, niczym kamienny posąg, wbijał wzrok w podłogę.
- To co się dzieje? – zagaiła w końcu.
- Z czym? – uniósł wzrok.
- No, czemu taki jesteś?
- Jaki?
- No… jak mumia! – bezradnie wzruszyła ramionami – nic się nie odzywasz…
- Bo jestem do niczego.
- O czym ty mówisz? – zmrużyła oczy.
- Ani kiedyś, ani teraz…! Nigdy nie potrafiłem obronić cię przed tym psycholem! Co ze mnie za facet?! – obruszony rzucił kluczyki na biurko. Westchnęła ciężko, po czym zwlokła się z łóżka i ruszyła do drzwi. Odprowadził ją wzrokiem, ale nic się nie odzywał. Podeszła do nich i zamknęła je, po czym nawróciła ku niemu.
- Chodź – wzięła go za dłoń i poprowadziła za sobą, po czym usadziła na łóżku, a sama usiadła obok – przecież nie mam ci tego za złe… powiedziałam coś? – zaczęła po chwili.
- Co to za różnica? Sam wiem, że tak jest źle! Jak ja wyglądam?! No na niedorobionego, i rzeczywiście: jestem taki! – wzburzył się.
- Może najpierw wysłuchasz mojego zdania na ten temat, co? – wtrąciła spokojnie.
- Wiesz, jaka jest prawda? Bałem się wtedy w sądzie, jak mi chciał odstrzelić łeb! Jestem tchórzem, tyle! – wzruszył ramionami, po czym splótł ze sobą ręce i zaczął nerwowo wyłamywać palce. Znowu nabrała więcej powietrza i lekko się uśmiechnęła.
- E tam… chrzanisz! – wsparła się ręką o jego ramię – tylko ktoś odważny pcha się w bagno razem ze mną.
- I to ma mnie pocieszyć? – mruknął od niechcenia.
- Aleksi, nikt nie jest doskonały… mamy przecież wiele wad i to normalne, że odczuwamy strach. A to… no przecież się starasz. A, że wychodzi inaczej… cóż, albo jest wyjątkowo sprytny, albo to po prostu ta jego broń jest straszniejsza, niż nam się wydaje, i tak naprawdę powinniśmy się rzucić na niego i próbować ją wyrwać! Co z tego, że nas zastrzeli? Ważne, że się wykażemy odwagą!
    Po owym wywodzie na jego usta wystąpił nieśmiały uśmiech.
- No… może masz rację? – zwrócił się w jej stronę.
- No jasne, że tak! Co mnie to obchodzi, co robisz, a czego nie? Wystarczasz mi taki, jaki jesteś, bo takim cię akceptuję – popatrzyła mu w oczy znaczącym wzrokiem, jakby to nim chciała mu wbić do głowy to, co właśnie powiedziała. Odpowiedział już o wiele śmielszym uśmiechem. Westchnęła więc, padając do tyłu na łóżko – chyba środki przeciwbólowe przestają działać… znowu zaczyna boleć mnie głowa… A gdzie Aleks? – spytała zaciekawiona. Od razu się skrzywił. Nie wiedział, jak ma jej to powiedzieć – hej! Żyjesz? – szarpnęła go z tyłu za ubranie – no chodź tu do mnie! – zachęciła, toteż odetchnął ciężko i położył się obok, podpierając głowę ręką – no? To gdzie jest? – dopytywała dalej.
- No… jak ci to powiedzieć… - zamyślił się, drapiąc w czoło – znajdę go.
- To jeszcze nie wiecie, gdzie jest? – jęknęła przeciągle – on musi…
- Tak, ja wiem! Musi się znaleźć! – dopowiedział za nią – zostało mi jeszcze jedno schronisko. Jak go tam nie będzie, to… sama wiesz… albo się gdzieś błąka, albo go coś przejechało – wzruszył bezradnie ramionami. Na samą tylko taką perspektywę jej twarz posmutniała – nie rycz… znajdę innego kota – dodał pospiesznie.
- Taa… ale musi wyglądać, jak on, spowodować wypadek i wpaść do wody – mruknęła naburmuszona.
- Zobaczę, co da się zrobić – parsknął.
- Dzięki, że tak się starasz go znaleźć – popatrzyła nań uważnie.
- No… też go lubię. W końcu nosi moje przezwisko, nie?  
- Ej, no! Ale nie żartuj z tego, bo będę cię nazywać „Aleks”, jak jego! – udała obrażoną.
- No przecież serio mówię! Naprawdę lubię tego kota! Wygrzewa mi kolana!
- Dobra, dosyć! – zaśmiała się lekko, trącając go w ramię – lepiej mi to powiedz – spojrzała, już zupełnie spokojna.
- Co? – od razu nerwowo przełknął ślinę. Nie miał pojęcia, o co jej znowu chodzi?
- No… to, co wtedy, gdy postanowiliśmy być parą. Właściwie, to ja powiedziałam pierwsza, no i dlatego ty musisz teraz – uniosła się na łokciach.
- Ale co? – zaśmiał się – mów wprost, bo nie rozumiem.
- Właśnie o to chodzi, że masz się domyśleć – upierała się przy swoim.
- A ty co? Stereotypowa kobieta ci się włączyła? „Domyśl się”? Sorry, ale z takimi, to się nie zadaję – wzruszył ramionami.
- Przestań! Nie lubię, jak się tak wydurniasz! – parsknęła, przewracając go na posłanie – mów w tej chwili! – chwyciła go za fraki i zaczęła udawać, że mu grozi.
- Już coś powiedziałem: stereotypom mówię stanowcze „nie”!
- Ej, no! – jęknęła przeciągle, po czym puściła jego ubranie i naburmuszona, padła obok.
- Dobra, wiem, o co ci chodzi, ale ci nie powiem – uniósł się i nachylił nad nią, na co obrzuciła go przerażonym spojrzeniem, jakby miał zaraz oznajmić, że ją rzuca – bo mnie ostatnio wkurzyłaś. Kto to biegnie na ulicę? A jakby cię zabiło? – wyjaśnił poważnym tonem. Na owe słowa głęboko westchnęła – nie rób więcej takich rzeczy, bo przestanę się z tobą spotykać! Nie potrzebuję jeszcze jednej dziewczyny, co to kocha sporty ekstremalne! Miałem kiedyś taką jedną, to złamała na stoku nogę i potem musiałem ją zawsze wnosić i wynosić z domu na rękach z trzeciego piętra, a wiesz, ile ważyła? – dodał żartem.
- Tak… - uśmiechnęła się blado – nie wiem, dlaczego ty w ogóle tu jeszcze jesteś? Umiem tylko sprawiać problemy… - mruknęła pesymistycznie.
- Zaczynasz, jak to powiedziałaś, chrzanić, jak ja! W takim razie, jak wyżej. Z tym, że jeszcze dodam coś od siebie… ty tego nie powiedziałaś, no, ale… - wystawił przed siebie ręce i wzruszył ramionami.
- Dobra! Gadaj, co masz gadać i zamknij się wreszcie! – parsknęła śmiechem.
- W porządku. Miałem ci powiedzieć, że cię kocham, ale skoro tak mnie traktujesz, to nic z tego – uniósł obojętnie ramiona. Na moment zapadła zupełna cisza. Jej twarz od razu zmieniła wyraz, jakby odebrała to wszystko na poważnie. Zaraz jednak potem pisnęła i na nowo „przygwoździła” go do łóżka.
- I tak masz powiedzieć! Teraz, TERAZ! – z powrotem chwyciła go za fraki.
- Nie ma mowy! Ja zdania nie zmieniam!
- No gadaj! – parsknęła głośno.
- Dzieciak!
- Staruch!
- Dobra, dosyć, bo już mnie to zmęczyło! – zaśmiał się, zapierając rękoma.
- Dlatego, że jesteś taki stary! – wystawiła język, po czym nachyliła się z szerokim uśmiechem i już miała go pocałować…
- WARIAT NIE ŻYJE! – nagle do pokoju wpadła „rozszalała” Kaari. Natychmiast się wyprostowała, robiąc przy tym skwaszoną minę. Siostra z kolei bardzo zakłopotaną – sorry… - bąknęła pokornie.
- Kto niby nie żyje? – Aleksi podniósł się z łóżka, chrząkając nerwowo.
- No ten psychol! Gadają, że popełnił samobójstwo – wyjaśniła pośpiesznie.
- Jaki znowu…? Perttu? – zawołała zaskoczona Tanja, po czym przeniosła na niego wzrok.
- No tak mówią! – przekonywała gorąco siostra. Prokurator jednak chyba nie bardzo w to wierzył, bo jego twarz przybrała jakiś dziwny wyraz. Sympatia natomiast, wywiedziawszy się, gdzie podają ową, jakże satysfakcjonującą wiadomość, prędko zeskoczyła z „tapczanu” i pobiegła do pokoju rodziców. Zaraz też wstał i ruszył za nią – Aleksi, mogę ci coś powiedzieć? – tuż przed drzwiami zatrzymała go jednak Kaari.
- No jasne! – podrapał się w czoło – przepraszam, że my tak, no, ale…
- Nie, nie! Nie o to chodzi – uśmiechnęła się lekko – w końcu to jej pokój i wasza sprawa, co robicie… to fajnie, że Tanja w ogóle ma do ciebie takie zaufanie – dodała, ogromnie speszona. Sama nie wiedziała, co ma robić, dlatego bezradnie wcisnęła ręce w kieszenie od spodni.
- Mam nadzieję… - przyznał niepewnie i chciał przejść obok.
- Czekaj! Nie to chciałam powiedzieć – ponownie stanęła mu na drodze – chciałam ci… no… to trochę trudne – przewróciła oczami.
- Co? – parsknął śmiechem. Te kobiety chyba go dzisiaj wykończą tymi „tajemniczymi wyznaniami”.
- Chciałam ci podziękować… uratowałeś mi życie – wbiła wzrok w podłogę.
- Co…? Nie! No co ty? Prawie cię zabiłem, daj spokój! – machnął ręką.
- To ty weź! Wpakowałby mi kulkę! – oburzyła się.
- Ale spadłaś po schodach i się poobijałaś!
- Lepsze to, niż śmierć przez postrzał – zauważyła znacząco. Cóż, z tym już nie mógł dyskutować.
- Jak tam łokieć? Dalej boli? – spytał więc nieśmiało.
    - Podobno skoczył do morza – Matti właśnie „streszczał” podane uprzednio wiadomości.
- Jak to? Kiedy? – dopytywała Tanja.
- Podobno, jak go ścigali! Kaari zresztą wie lepiej! Akurat wyszedłem po chipsy, jak gadali. Kaari! – zawołał, ale ta się nie pojawiła… - nie ma jej tu? – zdziwił się.
- Czekaj, chyba wiem, gdzie jest – mruknęła, robiąc przy tym nieciekawą minę, po czym ruszyła do swojego „królestwa”. Tuż przed drzwiami dobiegły ją strzępy rozmowy:
- No, jest siniak – starsza siostra właśnie „demonstrowała” rozbite ramię, które Aleksi uważnie oglądał.  
- Musisz coś przyłożyć. Lód, albo co? – gdybał, na co rozmówczyni przez cały ten czas uważnie się w niego wpatrywała. W przeciwieństwie do Tanji, była bardzo bezpośrednia i takie sytuacje z reguły nie bardzo ją peszyły. W końcu, co jest dziwnego w tym, że ludzie się na siebie patrzą? Wreszcie zauważył, iż mu się przygląda i także zwrócił ku niej wzrok. Na jej twarz od razu wystąpił „przymilny” uśmiech.
- No, tu jesteś! Chodź. Opowiedz, co w wypadku, jak on nie żyje – dobiegł ich głos Tanji. Aleksi natychmiast został pociągnięty za ramię i dosłownie „wytargany” z pokoju. Kaari oprzytomniała i spojrzała w stronę siostry, która już posyłała jej ostrzegawcze spojrzenie, po czym zniknęła z prokuratorem za ścianą. Prychnęła do siebie, przewracając oczami. Tanja chwilami ją „wkurzała”!

    Rozdział 25

    - Tam, gdzie nie dociera morze, są ślady obuwia. Znaleźliśmy też to – policjant podał Aleksemu kawałek jakiejś zniszczonej szmaty. Odebrał ją z jego rąk i uważnie się jej przyjrzał.
- Tak, to jego… By to jasny szlag! – syknął do siebie.
- Miejscowi widzieli jakiegoś mokrego obdartusa – obok stanął właśnie inny funkcjonariusz i podał ową, jakże niewygodną informację.
- Jak to się stało, że nie zdechł?! Przecież skoczył z wysoka, to jak…?! – podenerwował się prokurator.
- Spokojnie, takie rzeczy się zdarzają! Tym razem już na pewno go złapiemy! Zrobimy blokadę dróg, przeszukamy każdy skrawek… - zaczął tłumaczyć „gliniarz”.
- Tak, pewnie! Od miesięcy się staracie i jakoś ciągle jest na wolności! Chcę, do diabła, zacząć normalnie żyć! – rozłożył bezradnie ręce.
- No przepraszam, ale to nie moja wina, że wpadła ci w oko akurat taka kobitka – uszczypnął „pingwin”.
- No, powinienem ci za to dać Oscara! Zapomniałeś chyba, że prowadziłem jego proces, co?! To za to chce mnie położyć do ziemi, jasne?! – prychnął zdenerwowany.
- Na ścianie u niej w domu pisało co innego – zauważył chytrze.  
    Aleksi machnął ręką i oddalił się. Po co miałby tłumaczyć się obcemu „facetowi” ze swojego życia?! Wściekły udał się do samochodu, w którym siedziała oczekująca go Tanja.
- I co? – na jego widok uchyliła drzwi.
- Nic – mruknął wymijająco.
- Zły jesteś… jednak się nie zabił? – popatrzyła tymi swoimi „wielkimi oczyma”.
    Zawahał się na moment. Nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Była taka pewna, że „kretyn zdechł” i tak bardzo się tym cieszyła… Głupio mu było to teraz odkręcać. A jeśli zresztą naprawdę nie żyje? Przecież mógł po drodze zamarznąć, wpaść pod samochód, zostać rozszarpanym przez dzikie zwierzę… nie, no to ostatnie raczej nie wchodziło w grę. Który zwierzak chciałby zjeść takiego „psychola”?!
- No… - podrapał się w czoło – nie, nie żyje – dokończył niepewnie. Chyba lepiej będzie, jeśli nadal będzie wierzyła w jego śmierć. Przynajmniej się uspokoi…
- To czemu jesteś taki nie w sosie? – zauważyła nieśmiało.
- No bo… no zły jestem, że musiał aż skoczyć do wody, żeby w końcu zniknął! Co to za policja?! Dziadostwo i tyle! – szarpnął nerwowo za klamkę, po czym zanurzył się w pojeździe. Wbiła w niego wzrok, patrząc znacząco – co? – bąknął, przełykając ślinę.
- Nie wierzę ci – mruknęła, unosząc brew.
- Kiedy naprawdę! Jak chcesz, to idź do gliniarzy i spytaj! – uniósł się z lekka. Podenerwował się, że nie daje się nabrać na jego kłamstwo.
- Przecież wiesz, że nie pójdę – westchnęła, zwracając się do okna – sorry, przewrażliwiona jestem… jakoś tak ciężko mi uwierzyć, że on naprawdę nie żyje – dodała jakimś dziwnym tonem. Spojrzał na nią niepewnie i ciężko odetchnął. Nie był pewien, skąd to stwierdzenie: dlatego, że ją prześladował i oto nareszcie miało się to skończyć, czy po prostu było jej go żal…? – jedźmy wreszcie do tego schroniska – uniosła głowę i lekko się uśmiechnęła. Odpowiedział drętwym grymasem i uruchomił silnik.
    Zeszli cały budynek, aż drżący w posadach od głosu wielu zwierząt, które wyrażały swe żale w tym samym momencie. Zapewne nie podobało im się zamknięcie. Każde z nich wierciło się w klatce, to patrzyło „smutnymi” oczyma znad miski… Aż serce się krajało na widok ich wszystkich. Tylko, że wśród nich nie było tego najważniejszego: Aleksa… Tanja była już zupełnie przybita, to było ostatnie schronisko w mieście.
- Wybierz sobie innego kota, będzie na zastępstwo – westchnął Aleksi, wskazując na klatkę z kociętami.
- Ale to i tak już nie będzie Aleks – mruknęła, wycierając policzek. Z tego wszystkiego aż się rozpłakała.
- Oj, no… dobra, wypuścimy go na zewnątrz, zwieje nam i wpadnie do wody, a ja za nim skoczę – uśmiechnął się lekko, na co parsknęła drętwym śmiechem.
- Nie… nie chcę już żadnego – sięgnęła do kieszeni po chusteczkę.
- Na pewno? – objął ją ramieniem.
- Przeszukałem już wszystko, ale żaden, niestety, nie odpowiada rysopisowi, także… przykro mi – właśnie nadszedł pracownik schroniska – to może w zamian za kotka weźmiecie państwo jakiegoś psa? Sporo tu bezdomnych – uśmiechnął się przymilnie.
- Nie, dziękuję – burknęła, po czym odwróciła się i udała do wyjścia. Aleksi wzruszył ramionami, po czym ruszył za nią. Mężczyzna mruknął coś do siebie i nawrócił do biura.
    Była już na dworze, gdzie wybuchła płaczem. Z trudem łykała zimne powietrze, które „bestialsko” wdarło się do gardła. Ale o wiele boleśniejszy był fakt, iż był to definitywny koniec – Aleksa już oficjalnie nie było… „Kochany burasek”, jak go zwykła zwać, odszedł na zawsze…
- Tanja, to tylko kot! – jęknął, idąc za nią.
- Ale był… dla mnie ważny…! – wyjąkała przez łzy.
- Rozumiem, ale…
- Nie mogę się pogodzić z tym, że zginął przez jakiegoś psychola! Czego od niego chciał?! Skąd on o nim w ogóle wiedział?! Żeby go na zawsze wszystkie diabły! – wyrzuciła z siebie zdenerwowana.  
    Słuchał tego w milczeniu, gdyż sam nie wiedział, co na to wszystko powiedzieć.
- Jak przyszedł do was do domu na pewno go zobaczył i postanowił wykorzystać – rzucił po chwili.
- No i po co?! Co mu był winien?! – ze złości aż zacisnęła pięść, po czym bezradnie założyła rękę na rękę. Westchnął i podszedł bliżej, by ją objąć, lecz ta się odsunęła – TO ON! – zawołała, po czym zaczęła gdzieś biec.
- Kto?! – przeraził się. Pomyślał, iż mówi o „wyjcu”.
- Aleks! – krzyknęła z oddali.  
    Od razu nerwowo przełknął ślinę. Nie widział tu przecież żadnego zwierzaka… Pełen obaw pobiegł za nią. Właśnie nawoływała dookoła „niewidzialnego” kota. Jeszcze moment przedtem go widziała, naprawdę! Mignął jej przed oczyma! Towarzysz stanął tuż za nią, mierząc niepewnym wzrokiem – Gdzie jesteś…? – bąknęła do siebie, przybierając kolor śniegu, jaki zalegał wokoło. A jeśli to omamy? Jeśli wariuje?!
- Tanja, chodź… zwidziało ci się – bąknął onieśmielony.
- Nie… na serio go tutaj widziałam... - wyciągnęła przed siebie ramię, po czym wskazała palcem las naprzeciwko. Bez namysłu ruszyła ku niemu.
- Gdzie idziesz?! Robi się ciemno! Zgubimy się! – czym prędzej udał się za nią.
- A jeśli jest w tym lesie?! – zawołała zdeterminowana.
- Na drugim końcu miasta?! Żaden kot nie zaszedłby tak daleko!
- Pozwól mi sprawdzić! – pisnęła, odwracając się do niego ze łzami w oczach. Pokręcił głową na boki i zrobił parę kroków, by się z nią wyrównać. Jeśli mają się zgubić, to przynajmniej razem…  
    Rzeczywiście tak się stało: już po paru minutach nie wiedzieli, gdzie są. Wszystkie drzewa wyglądały tak samo! Na domiar złego zaczął padać śnieg, choć już brnęli w nim prawie po kolana.
- Tanja, to nie mógł być on! Zapadłby się w śniegu! – tłumaczył, już nieźle zdenerwowany. Miał wrażenie, że towarzyszka… traci rozum. Bardzo go to przerażało.
- Kiedy na serio! Widziałam go tak, jak ciebie teraz! – odparła rozdrażniona. Nie lubiła, gdy ktoś jej nie wierzył.
- Do diabła! – warknął do siebie.
- Jak ci coś nie pasuje, to nie trzeba było ze mną iść, proste! – burknęła urażona.
- Nie o to chodzi! Komórka mi się rozładowała! – jęknął przeciągle – jak się tu zgubimy, to nam nawet nikt nie pomoże, bo nie będzie wiedział, gdzie jesteśmy!
- Mam przecież swoją! Już nie ględź! – przewróciła oczami, gdy wtem dało się słyszeć przeraźliwie wycie. Aż przeszły ją ciarki – co… co to…? – wykrztusiła, czując w piersi nieprzyjemny ból.
- Chyba… wilk – przełknął ślinę – widzisz, co zrobiłaś?! Zaraz nas zeżre i będzie najlepiej! – powoli już tracił cierpliwość. Co jak co, ale bez przesady! Powinna zachować trochę zdrowego rozsądku i nie włazić do tego lasu za czymś, co wcale nie istniało!
- To sobie idź! Trzyma cię ktoś?! – odparowała wzburzona. Chyba nikt nie lubi, gdy ktoś wytyka mu jego własne błędy…
- I mam cię tu tak zostawić?! Chyba zgłupiałaś?! – skrzywił się.
- Tak sobie pewnie myślisz, co?! Ale ja go na serio widziałam!
- Mam go w tej chwili gdzieś! – fuknął, już zupełnie wyprowadzony z równowagi – chodź! – szarpnął ją za rękę i próbował za sobą poprowadzić, ale prędko się wyrwała.
- Sama dam sobie radę! – syknęła wściekle.
- To dobra! Rób sobie, co chcesz! Mam to gdzieś! – prychnął cierpko i nawróciwszy, udał się w swoją stronę. Oczywiście, wcale tak nie myślał, ale nerwy jak zwykle wzięły nad nim górę.  
    Przedrzeźniła go, po czym założywszy rękę na rękę zaczęła iść w przeciwnym kierunku. Serce biło jej, jak szalone. Było już prawie ciemno, w górze dało się słyszeć przeraźliwy „krzyk” sowy. Gałęzie poruszały się lekko, smagane przez wiatr, co dawało nieprzyjemny odgłos… Sceneria nadająca się iście do horroru! By tego wszystkiego dopełnić, z oddali zaś dało się słyszeć skowyt wilka. Miała wrażenie, że coś przeciska się między pniami i biegnie ku niej!
- NIE ZOSTAWIAJ MNIE! – pisnęła przeraźliwie, po czym rzuciła się ku towarzyszowi. Biegła, przewracając się w głębokim śniegu, aż w końcu wpadła na niego, kurczowo się go chwytając. Po twarzy zaczęły jej płynąć łzy bezradności, była wściekła na samą siebie. W co ona ich wpakowała?!  
    I on nie mógł jej nic na to poradzić, bo sam aż trząsł się ze strachu. Las był mroczny i pogrążony w zupełnych ciemnościach… Po chwili wyciągnęła z torebki swoją komórkę i tak oświetlając nią drogę, ruszyli przed siebie. W końcu gdzieś musi być wyjście!  
    Przez cały ten czas kurczowo trzymała się jego dłoni, jakby bała się, że jeśli go puści, to już na zawsze tu zostanie. Nie odzywali się przy tym do siebie. Był na nią wściekły, a ona nie potrafiła wymówić ani słowa, co było wynikiem przerażenia.  
    Po pół godziny bezsensownego błądzenia, wyszli na jakiś plac, na którym wcale nie znajdowało się schronisko, ani jego samochód… była za to jakaś drewniana, piętrowa chatka, w której paliły się światła. Gdy podeszli bliżej, okazało się, iż to jakiś przydrożny hotelik.
- Wejdźmy tam, może nam powiedzą, którędy stąd wrócić – mruknął z rezerwą. Gniew wciąż brał nad nim górę. Skinęła głową i pozwoliła się poprowadzić. W cieplutkim środku, za rzeźbionym kontuarem, siedział jakiś mężczyzna i czytał gazetę – dobry wieczór – rzucił uprzejmie, gdy już do niego podeszli. Nieznajomy odpowiedział tym samym – byliśmy niedaleko, w schronisku dla zwierząt – zaczął tłumaczyć – ale… postanowiliśmy zwiedzić las – popatrzył na Tanję wzrokiem pełnym wyrzutów. Od razu spuściła głowę – ale nie wiemy teraz, którędy wrócić, a zostawiliśmy tam samochód. Zna pan może drogę?
- Schronisko…? – mężczyzna wyraźnie się zamyślił – mówi pan o tym jakieś pięć kilometrów stąd?
- Co?! – szeroko otworzył oczy – może chodzi o jakieś inne?! Przecież to…!
- Innego nie znam. Jeśli myślimy o tym samym, to potrzeba z jakiej godziny, żeby tam dotrzeć w takim śniegu i do tego NIE w nocy – zaznaczył dobitnie. Zdesperowany Aleksi aż klapnął się dłonią w czoło na takie rewelacje. Tanja jedynie przełknęła ślinę – zaprowadziłbym do głównej drogi, ale nie dziś… widzi pan, jaka pogoda – skinął w stronę okna.
- To co pan proponuje? – uniósł brew.
- Żebyście państwo tu przenocowali, a rano wrócą do domu.
- Nie chcę tak! – bezradnie szarpnęła go za ramię. W jej oczach od razu zarysował się strach.
- A co mam ci innego zrobić?! Sama przecież wlazłaś do tego lasu! – odparował nieprzyjemnie. Od razu zamilkła – dobrze, to… - zwrócił się do gospodarza.
- Akurat mam pokój w sam raz dla małżeństwa – wszedł mu w słowo.
- To nie jest moja żona – mruknął pospiesznie.
- A, to przepraszam… w końcu tak państwo wyglądacie – mężczyzna posłał im niepewny uśmiech – ale może i tak weźmiecie?
- Nie… wolę… wolę… osobne – wtrąciła nieśmiało.
- Przykro mi, ale nie mam w tej chwili takich. Są tylko dwa, ale już zajęte. To mały hotelik – „facet” natychmiast ją „zgasił”. Poczuła w dołku nieprzyjemny ścisk.
- To ja… dziękuję! – pisnęła, po czym nawróciła, ale Aleksi chwycił ją za ramię.
- Przestań! Ja się nigdzie nie ruszam, a samej cię nie puszczę! – syknął jej nad uchem. Z wielkiej bezradności aż poczuła napływające do oczu łzy – to niech pan da… trudno – westchnął, szukając portfela.  
    Odeszła na bok i w wielkiej desperacji objęła się rękoma. Nie miała ochoty na spanie z nim w jednym pokoju! Ba, czy ona w ogóle zaśnie?! Co z tego, że był dla niej kimś ważnym?! W tej chwili była na niego wściekła, a i ten przeklęty strach, który wciąż ją paraliżował!  
    Chcąc, nie chcąc w moment potem już zmierzała za właścicielem hotelu na górę, gdzie znajdowały się „nieszczęsne” pokoje. Beształa się przy tym w myślach. Przecież to nie mógł być Aleks, więc po co to wszystko?! „Po co wlazła do tego przeklętego lasu?!” Z tych wszystkich emocji aż robiło się jej słabo. Powróciła znajoma duszność, gardło ściskała nieprzyjemna „gula”… Miała wrażenie, że zaraz się przewróci! Dziś chyba nastąpi koniec ich „rzekomego” związku, który co dopiero zaczęli budować…  
    Tak, czy inaczej, gospodarz pokazał im okazały, przyjemnie urządzony pokoik, z którego roztaczał się widok na lasek, a tuż w głębi urocze, niewielkie jeziorko. Ona jednak w ogóle nie zwracała na to uwagi. Przed oczyma miała jedynie wielkie łóżko, które kusiło spragnionych snu miękkim materacem i grubą pierzyną, którą okryto piękną, ręcznie szydełkowaną narzutą.
    Rozebrał się z wierzchniego odzienia i ciężko westchnąwszy, zasiadł na jednym końcu „łoża”. Zrobiła to samo, po czym zajęła drugi koniec. Panowała zupełna cisza. Nie miała pojęcia, co robi on, bo patrzyła gdzieś przed siebie. Czuła, że jest na nią zły…  
    I tak zresztą było. Obracał nerwowo komórkę w palcach i myślał nad tym wszystkim. Przecież tego kota nie mogło tam być! „Popsuło się jej we łbie i ma omamy!” Zaraz jednak potem dochodziło do niego, że ta, która jest dla niego tak ważna, prawdopodobnie traci rozum… to wcale nie było miłe uczucie.
    Serce biło jej, jak szalone. Czuła na sobie piętno winy, winy za to, że „spaprała” coś pięknego, co mogło się potoczyć zupełnie inaczej! Po tym, co dziś powiedziała i zrobiła, dojdzie do wniosku, że jednak nic z tego, że nigdy mu nie zaufa i przegna ją na „cztery wiatry”! Jak zawsze w takich sytuacjach po jej policzkach potoczyły się łzy. Skrzyżowała ręce na piersi, po czym padła na miękki materac, kuląc się w sobie.
    Słysząc odgłos, odwrócił się za siebie, spojrzał na nią i z powrotem zwrócił się przed siebie. Pewnie! Teraz będzie mieć jakieś pretensje! A niech ma! Sama do tego wszystkiego doprowadziła! Gdyby nie to, spałaby sobie teraz u siebie, w wygodnym „wyrku”, a nie musiała łazić z nim po „dziurach”! Widać, i tak strasznie jej to ciąży! Czy to wszystko ma w ogóle jakiś sens?!  
    Prychając tak do siebie w myślach, również położył się na łóżku, wkładając jedną rękę pod głowę, a drugie ramię położył na czole.
    Szlochała najciszej, jak umiała. Nie chciała pokazać, że płacze. Jeszcze czego, żeby miał uznać, iż użala się nad sobą?! Kto wie? Może pomyślałby sobie, że „ryczy, bo ich wkopała”, a wcale nie chciała, by tak było! Duma na to nie pozwalała.  
    Wtem rozległ się znajomy jej dźwięk, w wyniku czego aż podskoczyła na łóżku. No tak… rodzice. Z niechęcią sięgnęła po telefon. Nie chciała się odzywać, bo pozna, że właśnie „buczy”. Ale jak mus, to mus.
    Rzucił na nią kątem oka, po czym przewrócił oczami. Ciekawe, co im powie? Że PRZYPADKOWO zgubili się w lesie?!
- Halo…? – wydukała, przecierając nos. Głos był ochrypły, więc udawanie na nic się zdało.
- Gdzie ty się podziewasz?! Jest po 21:00! Mieliście zaraz wrócić! – zawołała podenerwowana matka.
- Ale… coś poszło nie tak… i… i jesteśmy gdzieś… w lesie – wybąkała niepewnie.
- Pięć kilometrów od właściwego celu – mruknął z drugiego końca łóżka. Jego głos był tak zimny, że aż przeszły ją ciarki. Był wściekły i to bardzo…
- Gdzie?! – Krystyna, co było rzeczą jasną, prawie rozwaliła słuchawkę, chcąc się do niej dostać – co ty opowiadasz?! Jaki las?! Zabłądziliście?!
- Właściwie… to tak… - przyznała szczerze – wydawało mi się, że… że widzę Aleksa i weszłam za nim do lasu… zgubiliśmy się…
- Jesteś tam z nim?
- Z kotem? Nie, no przecież…
- Z NIM! Tym prokuratorem!
- No, a niby z kim innym? – burknęła niechętnie. I ona była na niego zła, więc nie chciało się jej o nim mówić.
- Jak jest gdzieś niedaleko, to daj mi go!
- Mamo?! – jęknęła przeciągle.
- Powiedziałam coś! – upierała się matka. Prychnęła do siebie, po czym nie odwracając się, wyciągnęła za siebie ramię z aparatem. Zdziwiony, zwrócił ku niej wzrok.
- Chce z tobą gadać – mruknęła chłodno.
- Po co?! – zawył bezradnie.
- A skąd mam wiedzieć?! Bateria się wyczerpuje! – rzuciła telefon na łóżko i wróciła do swojej „pozy”. Przewrócił oczami, po czym niepewnym ruchem wziął do ręki słuchawkę i jeszcze ostrożniej się odezwał.
- W co wyście się wpakowali?! No co, jak co, ale powinieneś być ostrożny! Wiesz przecież, jaka jest! – spanikowana kobieta nie traciła czasu i od razu przystąpiła do ataku.
- No przepraszam bardzo, ale chciałem wrócić normalnie do domu, to jej się ubzdurało, że widzi kota! – zawołał poruszony.
- Wcale tak nie było! Na serio go widziałam! – pisnęła, zerwawszy się z posłania, po czym zaczęła nerwowo krążyć po pokoju.
- I gdzie dokładnie jesteście? – dopytywała „teściowa”.
- W jakimś małym hotelu… musimy tu zostać na noc, rano wrócimy – mruknął, uważnie lustrując towarzyszkę wzrokiem.
- Co?! – pod wpływem głośnego krzyku aż odsunął aparat od ucha – i to… to tak razem tam jesteście?
- No, a niby jak? Nie było innych pokoi – bezradnie wzruszył ramionami.
- Tylko cię bardzo proszę… nie zmuszaj jej do niczego, ona…!
- Ani mi to w głowie! Mam wrażenie, że pani córka zaraz zje mnie wzrokiem! W tym złym sensie, oczywiście – prychnął ironicznie. W odpowiedzi wystawiła język i zgromiła go spojrzeniem. Jedyne, na co miała teraz ochotę, to… „sprać go”!
- Ja mówię poważnie! – pani Krysia wyraźnie się oburzyła.
- Kiedy ja też! – obruszył się.
- Mam tylko nadzieję, że jak stamtąd wróci, to nie będzie w gorszym stanie, niż już jest! Liczę na ciebie! – zaznaczyła dobitnie.
- Może mi pani wierzyć, lub nie: gdyby nie sytuacja, w życiu bym się tu z nią nie znalazł, także dobranoc. Może być pani spokojna! – mruknął, po czym rzucił telefonem o łóżko. Podleciała i prędko wzięła go do ręki. Zamieniła z „mamuśką” jeszcze parę słów, po czym się rozłączyła. W tym czasie uniósł się nieco na łóżku i wsparł o jego drewniane oparcie, po czym założył rękę na rękę, wciąż mierząc ją tym swoim gniewnym spojrzeniem. Odłożyła aparat na szafkę obok łoża i z powrotem zasiadła do niego tyłem. Pokręcił głową na boki i ciężko westchnął. Jej zachowanie zaczęło go irytować…
- No i co tak wzdychasz?! Jak ci tak źle, to nie trzeba było się ze mną w nic pakować! – nagle zerwała się z „wyrka”, krzycząc przy tym, jak jakiś rozwydrzony bachor. Przez chwilę mierzył ją zaskoczonym wzrokiem, jakby nie spodziewał się po niej takiego wyskoku, aż jego oblicze na nowo spochmurniało.
- O co ci chodzi?! Sama nas tutaj wpakowałaś i jeszcze masz pretensje?! – odparował wzburzony – i weź się lepiej uspokój, bo się zaczynasz zachowywać, jak kiedyś! Jak głupi, rozpieszczony DZIECIAK! – wycedził przez zęby.
- Spadaj! Dorosły się znalazł! – pisnęła poruszona, po czym zerwała z posłania poduszkę i rzuciła nią w niego. Otrzymał potężny cios, nieźle go to wzburzyło!
- Ja nie żartuję! – warknął, zeskakując z łóżka i oddał. Poducha tak jej przyłożyła, że prawie straciła równowagę. Rozjuszyło ją to na tyle, że raz jeszcze zamachnęła się pierzem. W rezultacie wywiązała się regularna bitwa na poduszki, która po paru chwilach zakończyła się „remisem”, gdyż wszystkie „jaśki” w końcu wylądowały na podłodze, a oni, ciężko dysząc, mierzyli się wrogimi spojrzeniami. Cała ta sytuacja wyglądała komicznie, ale im wcale do śmiechu nie było. Wszystko było śmiertelnie poważne!  
    Po paru chwilach tępego wpatrywania się w siebie, przejechał rękoma po włosach, chcąc je poprawić, po czym otarł pot z czoła, z powrotem zasiadając na „swojej” połowie łóżka. Podparłszy rękoma brodę zaczął nad czymś myśleć. I ta „panikara” boi się, że miałby się „dobierać” do jej córki?! Toż to istny wulkan, który i tak by się doskonale wybronił! W tej chwili był na nią niewyobrażalnie wściekły!
    Stała tak jeszcze chwilę, wpatrując się w niego bezwiednie, aż w końcu zrozumiała, iż to on pierwszy postanowił zakończyć bezsensowną batalię, którą sama rozpętała. Zrobiło się jej okropnie głupio. Cała złość, jaką w sobie do tej pory nosiła, natychmiast z niej wyparowała. Nagle zdała sobie też sprawę z tego, jakby to wszystko zakończył Perttu: „przyłożyłby jej”, a potem… kto wie? Może zrobiły coś jeszcze gorszego? Właściwie, to dlaczego go tak traktuje? Przecież poświęcił swój czas, by pojechać z nią do tego schroniska. Wcześniej zjeździł za tym kotem całe miasto… Znosił jej humory i jakoś wyprowadził ich z bagna, w które sama ich wpakowała!  
    W dołku już czuła znajomy jej ścisk, który oznaczał tylko jedno: wyrzuty sumienia. Jednakże najgłupsze było to, że żadne z nich nie miało zamiaru pierwsze przyznać się do błędu. Choć jasnym było, że to ona powinna przeprosić, bo wszystko stało się przez nią. Ale jak to mówią, jeśli chcesz okazać się mądrzejszy, zabiegaj o zgodę nawet wtedy, gdy wcale nie zawinisz. On jednak nie był z tych, co to chcą być „mądrzejsi”, dlatego też uporczywie milczał.  
    Znowu zasiadła na łóżku, plecami do niego i głęboko odetchnęła. W środku zmagała się sama ze sobą: powiedzieć, czy nie? A jak ją odrzuci? Trudno, to już będzie jego kłopot, a nie jej. Ma moralny obowiązek przeprosić, bo to wszystko jej wina, a czy on przyjmie przeprosiny, to już inna bajka. W końcu się odważyła, raz kozie śmierć. Może się dzięki temu nauczy pierwsza wyciągać rękę na zgodę? Wszak, do tej pory tego nie potrafiła.
- Przepraszam… - wybąkała z trudem – to wszystko moja wina… - dodała pokornie. Po owych słowach znowu zapadła zupełna cisza. Miała więc okazję przekonać się, czy jest zawzięty i nie potrafi wybaczać?
- Nie trzymałbym cię tu, gdyby nie było takiej potrzeby – mruknął po chwili milczenia.
- Nie o to chodzi… po prostu… Masz rację! Zachowuję się, jak dzieciak! To wszystko jest przecież przeze mnie! – bezradnie zwiesiła ręce i czym prędzej przetarła oczy. Nie chciała płakać, bo jeszcze pomyśli, że „bierze go na litość”. Odwróciła się powoli, ciekawa jego reakcji. Patrzył w jej stronę, po czym z powrotem zwrócił twarz w swoją. Zaryzykowała: „przeczołgała” się po łóżku i przysiadła tuż obok niego – ja… ja nie chciałam tak! – nieśmiało wyciągnęła rękę ku jego ramieniu, ale cofnęła ją w ostatniej chwili – głupio mi… sama jestem głupia! – zwiesiła smętnie głowę – ale… może to… strach? Debilka ze mnie, ale się trochę przeraziłam, że mamy tu… tak razem i… - już zupełnie się zaplątała. Z wielkich nerwów, aż zaczęła coś kreślić na pościeli. Poddała się. Chyba nie skruszy jego „kamiennego” serca…
- Chyba mnie za słabo znasz – słysząc jego głos natychmiast uniosła głowę – do czego miałbym cię zmuszać? Szanuję cię… jeśli dasz kiedyś jakiś znak, to… - mruknął, po czym spuścił wzrok, nerwowo wyłamując palce. Przysunęła się bliżej i odważyła przytulić do jego ramienia.
- Przepraszam… wiem, że jestem głupia! Nie umiem się zachować! Ja… ja nie wiem, dlaczego… dlaczego ty jeszcze ze mną wytrzymujesz…
- Tanja, przestań… - westchnął ciężko – wiesz, że jesteś dla mnie ważna… i dlatego nie lubię, kiedy się tak zachowujesz. Zresztą… to wcale nie było potrzebne… Wybacz, ja też się głupio zachowałem.
- Nie, to ja! – zawołała pośpiesznie.
- Ja też!
- Ale ja bardziej!
- Dobra! Po równo, bo się zaraz znowu pożremy – uśmiechnął się drętwo – nie ufasz mi, co? – dodał po chwili, już zupełnie poważnym tonem.
- No… no co ty…? – wybąkała niepewnie. Zaskoczyło ją takie pytanie.
- Nawet twoja matka się boi, że zrobię coś nie tak i wpędzę cię w kolejną deprechę…
- Co? Niby dlaczego?
- Myśli tak samo, jak ty. Przecież sama przyznałaś, że boisz się być tu ze mną sam na sam – na nowo utkwił wzrok w palcach, które nerwowo wyłamywał.
- To… to już nieważne! Nie słuchaj jej! Mnie też – zaczęła się gorączkowo tłumaczyć – to…! No i jak zwykle wszystko spartoliłam! Weź mnie lepiej kopnij w tyłek, bo i tak się do niczego nie nadaję! – jęknęła, padając na łóżko.
- Daj spokój… jakbym nie chciał, to by mnie tu nie było – odetchnął głęboko – chodź, pozbierajmy lepiej te poduszki, bo właściciel się wkurzy – uśmiechnął się lekko, po czym wstał z łóżka. Odsapnęła równie ciężko i zrobiła to samo. Podczas sprzątania całego bałaganu na jej twarzy rósł coraz większy uśmiech, który w końcu go zaintrygował – z czego się śmiejesz? – spytał zaciekawiony.
- Z tego, że… że to głupie! – parsknęła śmiechem – laliśmy się, jak dzieci!
- No co?! Naprawdę mnie wkurzyłaś! – wystawił język.
- A ty mnie! – zachichotała zadziornie i zamachnęła się „jaśkiem”.
- Nawet o tym nie myśl! Sama będziesz sprzątać! – pokiwał palcem. Ledwo to jednak wypowiedział, a poduszka już poleciała w jego stronę. W ostatniej chwili się uchylił – zadziorna jędza! – udał oburzonego, po czym zamierzył się na nią. Pisnęła wesoło i rzuciła się do ucieczki. W rezultacie zaczęli się ganiać po całym pokoiku, przez co ten aż zaczął trząść się w posadach. W końcu wskoczyła na łóżko i padła na nie, jaka długa. Zaraz potem do niej dołączył. Wsparł się łokciem o miękki materac i jak zwykle zaczął w nią wpatrywać.
- Co? – uśmiechnęła się lekko, wciąż jeszcze ciężko dysząc po owej „gonitwie”.
- Nic – wzruszył ramionami. Znała go już jednak na tyle dobrze, że wiedziała, o co mu chodzi tak naprawdę.
- Oj, no! To mów od razu, a nie się wygłupiasz! – parsknęła, po czym przysunęła się i pocałowała go. Domyśliła się, że właśnie o to mu chodziło. Jednakże, jak to zwykle bywa, na jednym całusie się nie skończyło, choć ona tak by właśnie chciała. Im dłużej to trwało, tym większy narastał w niej strach. Jego dłonie na jej ciele skutecznie przypomniały jej tamten wieczór. Wreszcie nie widziała już tego, którego kochała, a tamtego „drania”. Poczuła, że dłużej nie da rady, dlatego delikatnie się wyrwała – przepraszam… muszę do łazienki – uśmiechnęła się krzywo, z trudem opanowując drżący głos, i czym prędzej do niej pobiegła, zostawiając go samego na łóżku. Przewrócił się na plecy i ciężko westchnął. Wiedział, że to była ucieczka.
    Zamknąwszy za sobą drzwi, oparła się o nie, ciężko sapiąc. Miała wrażenie, jakby znowu przeniosła się w czasie. Przed oczami raz po raz przewijały się obrazy. Miała ochotę je wyłączyć! Jakiś złośliwy głos wewnątrz nasuwał jej, iż znowu jest z mężczyzną sam na sam. W pułapce. Nawet nie ma tu żadnych jego kumpli… Zaraz! Chyba powinna mu ufać! Przecież sama to powtarza, wmawia mu! Więc czemu jest inaczej? Czemu boi się wyjść tam z powrotem…?
    Minęła dość długa chwila, odkąd weszła do toalety. Powoli zaczął się już tym niecierpliwić… No, ale chyba nic jej nie jest? „Świr”, o ile żyje, przecież się tu nie dostanie… Chyba, że znowu zemdlała?
    Podczas jej nieobecności włączył niewielki telewizor, jaki był dostępny dla gości hoteliku w owym pokoju. Pewnie dlatego pobyt w nim był taki drogi… Przełączał bezwiednie kanały, gdy właśnie stanęła w progu. Spojrzał w jej stronę: posyłała mu nieśmiały, sztuczny uśmiech. Miał wrażenie, że aż cała się trzęsie. „Powrót” chyba wiele ją kosztował – Co oglądasz? – zagaiła z wyraźnym wahaniem.
- A nic… samo dziadostwo – wzruszył ramionami.
- CZEKAJ! ZOSTAW! – pisnęła nagle, aż drgnął niespokojnie - „Przeminęło z wiatrem” było!
- Tanja! Chyba nie chcesz tego oglądać?! – skrzywił się z niesmakiem.
- Zamknij się i wróć tam! – odparła bezczelnie, po czym położyła się obok niego. Przewrócił oczami i pozwolił jej na to, żeby wyrwała mu pilota. Gdyby nagle pojawił się tam Hannu, z pewnością wycelowałby weń palcem, wołając triumfalnie „I kto tu jest pantoflarzem”? No, ale tyle dobrze, że się przynajmniej uspokoiła…  
    Postanowił więc zaryzykować i wyciągnął ramię, po czym ją nim objął. Początkowo poczuł, że aż się wzdrygnęła, ale zaraz potem dosunęła się jeszcze bliżej – Uwielbiam ten film! – westchnęła, kładąc głowę na jego ramieniu.
- Taa… wiem! Uwielbiacie nierealne, bzdurne romansidła – wywrócił oczami.
- Jasne! Też to przecież oglądałeś! – parsknęła kpiąco.
- Dobra, dobra! Raz wystarczy.
- Dzięki za wszystko – westchnęła po chwili.
- To znaczy? – zdziwił się z lekka.
- No… co dla mnie robisz – popatrzyła nieśmiało.
- Wiesz, dlaczego – posłał jej lekki uśmiech. Odpowiedziała tym samym i jeszcze mocniej się do niego przytuliwszy, wpatrzyła w ekran, gdzie bohaterka filmu właśnie „nagabywała” mężczyznę, którego „bezgranicznie uwielbiała”, a który nigdy nie zwrócił na nią uwagi.

nutty25

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 7947 słów i 43868 znaków.

2 komentarze

 
  • Użytkownik ja

    Już nie mogę się doczekać kolejnej części<3

    4 lis 2016

  • Użytkownik beno1

    :kiss:

    4 lis 2016