She's the only one for me cz. 20

Tarja wróciła już z urlopu i była bardzo ciekawa samopoczucia Tanji. Dlatego też jak najszybciej ściągnęła ją do swojego gabinetu. Musiała jednak przyznać, że jest bardzo zadowolona z efektów terapii: panna Venerinen miała się całkiem nieźle.
- No, widzę, że lepiej wyglądasz, uśmiechasz się nawet… to dobrze! – chwaliła pacjentkę.
- Nie wiem, może to lato? – uśmiechnęła się promiennie.
- Aleksi mówił mi, że na ostatniej rozprawie troszeczkę się coś popsuło? – zauważyła niepewnie.
- Tak… trochę mi dopiekł ten obrońca, ale… Właśnie, skoro już o nim mowa… - zamilkła na chwilę – okłamała mnie pani.
- Co takiego? Nie rozumiem – zdziwiła się kobieta.
- Mówił mi, że wychowywał się w domu dziecka i miał przyjaciela, który zmarł… to bardzo pasuje do opisu, który mi pani podała – zauważyła, unosząc na nią wzrok. Psycholog wyraźnie się zmieszała.
- No dobrze… mówiłam o nim, ale nie mogłam ci powiedzieć, o kogo chodzi, bo to przecież tajemnica lekarska. Poza tym Aleksi nie lubi o sobie mówić, ani tym bardziej nie byłby uradowany, gdybym opowiadała o nim swoim znajomym. Ufa mi.
- No tak… racja – odchrząknęła speszona. Po głowie znowu zaczęło jej krążyć tysiące myśli. W końcu miała podejrzenia co do niego i owej kobiety.
- Ale w takim razie bardzo się cieszę, że ci o tym powiedział. Zwykle jest przecież bardzo zamknięty w sobie, a gdy już się do kogoś otworzy, to oznacza, że temu komuś ufa – kontynuowała z uśmiechem.
- Dlaczego taki jest? – spytała nieśmiało – to przez dzieciństwo?
- Tak… domyślasz się chyba, jakie mogą być dzieci, które wychowywały się bez rodziców? Do tego bardzo przeżył śmierć tego przyjaciela.
- Wyobrażam sobie… Mówiła pani, że był pani pacjentem… ale chyba nie jest…? – urwała, gdyż owo słowo nie chciało jej przejść przez gardło. Dlatego też znacząco popukała się w czoło. Kobieta natychmiast parsknęła śmiechem.
- Nie… a przynajmniej ja o niczym takim nie wiem! Przyszedł do mnie, bo był w depresji tak, jak ty – wytłumaczyła rozbawiona.
  Wyszła od niej z dziwnym uczuciem ulgi. Nawet zaczęła się do siebie śmiać na samą myśl o tym, że brała Aleksego za "wariata”. Choć i on mógłby o niej niejedno powiedzieć…
  Parskając tak, wyciągnęła z torebki komórkę, która właśnie sygnalizowała nadejście nowej wiadomości tekstowej. Spojrzała na wyświetlacz i mina od razu zaczęła jej rzednąć: "Ostrzegałem cię, ty dziwko! Chcesz, żebym ci naprawdę skręcił łeb?! To proszę bardzo! Nie pozwolę przyprawiać sobie rogów! Zdechniesz ty i ten twój kochaś!”. Ręka tak zaczęła jej drżeć, że o mały włos, a upuściłaby aparat. W takim wypadku nie mogła ot tak wrócić do domu.

***

  - Także może kiedyś wpadłbyś do nas, co? Zjedlibyśmy coś i pooglądali telewizję – zachęcała Marisa, trzepocząc swymi długimi, sztucznymi rzęsami.
- No pewnie – Aleksi uniósł ramiona i zanurzył ręce w kieszeniach. Co miał powiedzieć? Jeśli by odmówił, i tak by nalegała. Nie uśmiechało mu się to jednak, gdyż nie przepadał za panią Salminen. Bynajmniej nie z powodu jej "sztuczności”, a…
- Mam taką jedną samotną koleżankę, zaprosiłabym ją i…
- Żarcie tak, ona nie – uśmiechnął się znacząco. To był właśnie ten powód, dla którego nie mógł jej "strawić”.
- Oj, Aleks! Ja chcę ci tylko pomóc! – jęknęła, po czym zaczęła poprawiać mu krawat, to znów otrzepywać marynarkę, niczym dobra żona. W owym momencie w korytarz weszła Tanja i zastała ich w takiej właśnie sytuacji. Bardzo ją to zaskoczyło. Kobieta robiła jakieś dziwne minki, a on uśmiechał się do niej… Do tego stali tak blisko siebie… Poczuła się skołowana. Myślała, że to z Tarją się spotyka. To było niemal pewne, nawet przyzwyczaiła się do owej myśli, choć nie była potwierdzona. A teraz okazuje się, że to jednak jakaś inna… Do tego tak bardzo do niego nie pasowała! Psycholog była taka zwyczajna, "swojska”, toteż łatwiej było jej postawić ją przy boku eleganckiego na co dzień mężczyzny. Ta sprawiała wrażenie "szalonej”, "sztucznej Barbie”. Chociaż, jak tak pomyśleć, prywatnie Aleksi zdawał się być wyluzowany i z poczuciem humoru, więc miał prawo gustować w takich kobietach. Co ona myślała? Mógł się spotykać nawet z kosmitką, nie miała prawa wybierać mu sympatii!
  Mimo wszystko poczuła w środku jakiś dziwny ścisk.
- Wcale nie musisz! Dobrze mi jest, jak jest! Przynajmniej żadna baba mi nie ględzi za uchem! – śmiał się dalej.
- Bo się obrażę! – nieznajoma zrobiła "minkę idiotki”. A przynajmniej Tanja tak ją określiła – Siria bardzo chce poznać kogoś interesującego!
- Nie, dzięki! Naprawdę! Ta twoja ostatnia koleżanka wywaliła przecież na mnie żarcie! Tydzień to spierałem i nie chciało zejść!  
- No bo jak jej powiedziałeś, żeby otworzyła puszkę tipsem, to co miała zrobić? – naburmuszyła się.
- To był przecież żart! Zresztą, co miałaby innego robić z metrowymi pazurami?
- Oj, Aleks! – przewróciła swymi wielkimi oczyma. Tanja miała już dość tej "mdłej” rozmowy i odchrząknęła. Usłyszawszy czyjś głos, rozstąpili się.
- Tanja? Stało się coś? – zdziwił się na jej widok.
- Właściwie… tak… inaczej bym tu raczej nie przyszła, co nie? – uśmiechnęła się sztucznie, mierząc "kokietkę” niepewnym wzrokiem.
- To na razie – zwrócił się do Marisy – chodź do środka – skinął na nią i ruszył do gabinetu – to o co chodzi? – spytał już za drzwiami.
- Przeczytaj to – wręczyła mu swój telefon.
- To od niego? – już po chwili wlepiał w nią pytający wzrok.
- Tak… napisał to samo, co mówił przy śmietniku.
- Ten idiota chyba bardzo chce iść do więzienia, sam się pogrąża – zamyślił się – kim jest ten "kochaś”, o którym pisze? – uniósł brew.
- Wszystko wskazuje na to, że… chyba ty… - rzuciła niepewnie.
- Co?! – zawołał zaskoczony.
- Wściekł się po tym, jak wyszły te zdjęcia w gazecie, a teraz… sama nie wiem. W każdym razie z żadnym facetem się nie spotykam, jeśli o to ci chodzi – mruknęła znacząco.
- Nie no, to nie moja sprawa… pytam tylko, bo w takim razie wychodzi na to, że ten koleś będzie musiał na siebie uważać. Czyli ja, znaczy się…
- Jak to…? No chyba nie myślisz, że…?! – parsknęła kpiąco.
- Kto wie? Skoro tak mu odbiło na twoim punkcie… jest stuknięty, to wszystko możliwe… - myślał na głos. Słuchając tego wszystkiego aż nerwowo przełknęła ślinę – chodź ze mną! – rzucił nagle.
- G… gdzie? – wyjąkała niepewnie.
- Na razie nie mogę ci powiedzieć, ale chodź.
- Jak to… tak w ciemno? Nie mogę tak, to przecież…! – przeraziła się z lekka.
- Wszystko będzie dobrze! Idziemy – otworzył drzwi na oścież i skinął na nią ręką. Po korytarzu kręciło się mnóstwo ludzi, dlatego nie mogła zrobić "sceny” w rodzaju "Nie, nie! Nigdzie nie idę!”, w której nie mogłoby oczywiście zabraknąć dzikich wrzasków i rwania się, z gryzieniem włącznie… Posłusznie poprawiła włosy i pełnym wahania krokiem, ruszyła do progu. Gdyby tylko wiedziała, dokąd ją zabiera… nigdy w życiu by nie poszła!
- Ja tam nie chcę! – pisnęła, gdy już szli… policyjnym korytarzem.
- Nie masz innego wyjścia! To zagrożenie zdrowia i życia! – tłumaczył zniecierpliwiony. Odkąd tylko przekroczyli próg komendy, nie przestawała "zawodzić”…
- To sam to załatwiaj! Po co ja mam iść?! – pisnęła bezradnie.
- Przecież nie opowiem za ciebie, co ci nagadał, co nie? No już, spokojnie! W razie czego ja się będę konfrontował z Raniellim – tłumaczył pocieszająco. Trochę chyba podziałało, bo na moment zamilkła. Stanęli przed jednymi z drzwi. Zapukał zdecydowanie, w końcu czego miał się bać? Usłyszawszy pozwolenie na wejście, ruszyli do środka.
- Aleksi? A ty co tutaj znowu? – zdziwił się siedzący za biurkiem policjant.
- Cześć, przyszedłem prosić was o ochronę policyjną, nim załatwię to przez sąd – wyjaśnił bez zbędnych ogródek – dla mnie i dla niej – wskazał na towarzyszkę. Od razu głośno przełknęła ślinę.
- Jak się pani nazywa? – spytał mężczyzna.
- Tan… Tanja Ra… znaczy się Venerinen! – poprawiła się pośpiesznie. Na jej słowa Aleksi od razu zmierzył ją jakimś dziwnym wzrokiem. Owa mina nieco ją speszyła.
- Pani od tego procesu?! – jęknął policjant – Aleksi, mówiłem ci już przecież, że…!
- Może tak trochę taktu przy niej, co? – zmarszczył brwi – on ją nachodzi, wydzwania, przysyła obraźliwe sms'y! Pokaż panu – skinął na nią głową. Niczym pies posłuszny swemu panu, sięgnęła po komórkę – od paru miesięcy próbuję wyżebrać areszt tymczasowy, ale jak na razie, niestety, nic z tego, więc może teraz, co?! Jestem z prokuratury, jakbyś przypadkowo zapomniał, więc liczę, że mnie w końcu posłuchasz!
  "Glina” słuchał tego wszystkiego z kamienną twarzą, wzrok wciąż miał utkwiony w wyświetlaczu telefonu.
- To ty jesteś ten "kochaś”, że się tak boisz o swój tyłek? – parsknął, unosząc na niego wzrok.
- Koleś ubzdurzył sobie, że się z nią spotykam – wyrwał mu aparat i oddał dziewczynie.
- No nie wiem… pogadam o tym z szefostwem… - zamyślił się.
- Nie! Masz to załatwić! Kiedy zareagujecie?! Jak podpali jej mieszkanie, zaatakuje na ulicy?! – wyliczał podenerwowany. Słuchając tego wszystkiego czuła, że serce podchodzi jej do gardła – i tak wystaram się o nią przez sąd, ale wtedy może być za późno! – dodał, przybijając w ten sposób ostatni gwóźdź do jej emocjonalnej trumny. Miała wrażenie, że zaraz się tam przewróci.
- No dobra już! Ale ty marudzisz! – jęknął bezczelny "gliniarz” – w porządku, możemy przydzielić ochronę. Będą patrolować okolice pani miejsca zamieszkania, ale musi pani podać swoje dane i adres – przeniósł na Tanję znaczące spojrzenie. Przełknęła ślinę i skinęła twierdząco głową.
  - Łaskę robią! Marudzę, phe! Gdyby robili, co trzeba, w tym kraju byłoby o wiele mniej przestępstw! – furczał, gdy już wracali do samochodu.
- No, jak ty byś był gliną, to na pewno! – parsknęła, kręcąc głową na boki. Opuściła mury komisariatu, toteż od razu poczuła się lepiej.
- Ale nie takim, jak Ranielli! – uchylił jej drzwi, niczym dystyngowany, starodawny dżentelmen – ej… zapomniałbym! Co ty tak z tym nazwiskiem? Widać, dużo o nim myślisz – parsknął śmiechem.
- O co ci chodzi? – zmrużyła oczy, posłusznie wsiadając do środka.
- No chciałaś powiedzieć, że nazywasz się Ranielli, nie?
- Ha, ha! Ale śmieszne! Zżerał mnie strach, nie cierpię policji, bo kojarzy mi się z nim! – oburzona założyła rękę na rękę.
- Dobrze, że chodzi ci o starego… jakbyś powiedziała, że o młodego, to zacząłbym się martwić!
- Niby dlaczego? – zmarszczyła brwi.
- No bo to by było chore, nie? To w końcu świr! A co pomyślałaś? – chichotał, robiąc przy tym dziwne miny.
- A co to? Na przesłuchaniu jestem? Nie muszę w tej chwili odpowiadać na pytania – udając obrażoną, odwróciła głowę w drugą stronę.
- Cześć, Aleks! – usłyszawszy głos kolegi uniósł twarz, gdyż do tej pory nachylał się do pojazdu, tuż nad dziewczynę. Timo przeszedł obok, uporczywie zaglądając, z kim to tak rozmawia…?
- Cześć… nie nazywaj mnie tak! – mruknął i pośpiesznie zatrzasnął drzwi, by ciekawskie oko "gliny” "nie wywęszyło”, iż to Tanja. Za późno: skojarzył fakty i już posyłał mu to swoje "słynne” drwiące spojrzenie. Zdenerwował się i prędko okrążył pojazd. Będąca już w środku pasażerka podśpiewywała sobie pod nosem. Towarzystwo prokuratora w jakiś niewytłumaczalny dla niej sposób wprowadzało ją w dobry nastrój. Może przez ten jego humor? – idiota! – prychnął, właśnie zasiadając na miejscu kierowcy.
- Kto? – zdziwiona przeniosła wzrok w jego stronę.
- Timo… w kółko się mnie czepia!
- O co?
- O takie tam… nieważne! – machnął ręką, gdyż bynajmniej nie miał zamiaru mówić jej, iż to o nią chodzi.
- Na serio będę mieć tą ochronę? – spytała z nadzieją.
- O ile te błazny się nie rozmyślą…
  Ruszyli z miejsca. Zamilkła na moment. Nic nie przychodziło jej do głowy, po prostu zwróciła twarz do okna i obserwowała migające obrazy. Spacerujące pary, to znów rodziny z dziećmi, bezpańskie psy i inne pojazdy. Niestety, po chwili świat stanął w miejscu, gdyż wpakowali się w korek.  
  Kątem oka zaciekle ją obserwował: zaczynał "od dołu”, czyli stóp, a kończył na "górze” – czubku głowy. Gdy zatrzymał się na nogach, od razu przypomniał sobie ich rozmowę z parku. Uśmiechnął się pod nosem i bezwiednie utkwił wzrok w jej kolanach. Miała na sobie spódnicę, która sięgała właśnie do nich, a ponieważ materiał się obsunął, były dobrze widoczne.  
  Poczuła się jakoś dziwnie. Miała wrażenie, że na nią patrzy… Serce od razu zabiło parę razy szybciej, gdyż nie znała powodu owej obserwacji. Przez chwilę udawała, że wcale tego nie widzi, ale mimo to spoglądała "z ukosa”. W końcu gwałtownie się odwróciła. Rzeczywiście: spotkała się z jego spojrzeniem.
- Na co tak patrzysz? – bąknęła niepewnie.
- Na… no… na twoje włosy, to naturalny kolor? – rzucił na poczekaniu. Sam nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć.
- Co? – skrzywiła się.
- No… farbowałaś je?
- Nie. A może ty, skoro się tym tak interesujesz, co? – parsknęła zaczepnie.
- Daj spokój! – machnął ręką – moja była chciała mi kiedyś ufarbować, ale się nie dałem.
- I dobrze… masz ładne włosy – przyjrzała się uważnie. Od razu zmierzył ją jakimś dziwnym wzrokiem. Speszona prędko spuściła głowę i zauważywszy "odkryte” nogi, prędko zaczęła zadzierać spódnicę.
- Ale mamy tematy… o włosach! – zaśmiał się dla rozładowania atmosfery. Odpowiedziała tym samym i znowu zamilkła. Zaczął się więc bawić kluczykami, to znów uchylił okno i co chwila przez nie wyglądał w nadziei, że zaraz ruszą. Włączył też radio, od niechcenia przełączając stacje. Czuł się dziwnie w jej towarzystwie… lubił je, ale z drugiej strony nie chciał niczego zepsuć przez palnięcie jakiegoś głupstwa. W tym był dobry.  
  I ona powoli zaczęła się niecierpliwić. Czuła, że tak jest źle, że powinna coś mówić! Miała wrażenie, że on się nie odzywa, bo nie chce z nią rozmawiać, a to sprawiało, że była spięta i zła na samą siebie. Póki co, przyglądała mu się nieśmiało, czekając na jakiś ruch z jego strony.
- Nie wyglądasz typowo… fińsko – zauważyła w końcu. Ów fakt "intrygował” ją już od dawna, ale dopiero dzisiaj odważyła się to wyjawić.
- To znaczy? – zdziwiony odwrócił twarz w jej stronę.
- No… nie masz takich typowych rysów twarzy, jak większość facetów tutaj.
- Bo tylko moja ma… babka, która mnie urodziła była Finką. Ten drugi jest, albo był obcokrajowcem.
- Wiesz to? Znasz swoich rodziców? – zaciekawiła się.
- Nie… ona powiedziała mi to niedawno.
- Nieźle… a z jakiego kraju on jest?
- Nie wiem, nie powiedziała mi. Sama już nie pamięta, albo nie chce powiedzieć – znowu trącił palcami kluczyki, jakby ten temat go denerwował. Tanja w ogóle jednak nie zwróciła na to uwagi.
- Może z Polski? Ale by było! – parsknęła – ja mam polskie korzenie!
- Oby nie… to by była "świetna” wizytówka dla waszego kraju… - mruknął ponuro.
- To znaczy, że widziałeś się z matką? – zaciekawiła się – i jaka jest?
- Naprawdę cię to interesuje? – popatrzył na nią pytająco. Taka reakcja nieco ją speszyła, w tonie jego głosu czuć było ironię.
- No… skoro pytam… Nie jestem jakąś ciekawską plotkarą, jeśli o to ci chodzi! – zaparła się rękoma.
- Nie… nie o to mi chodziło… tylko… wcale nie musi cię to obchodzić, w końcu to moja sprawa – przetarł czoło.
- No daj spokój! To przecież ważne! Ile jej nie widziałeś? – zignorowała ów fakt i dopytywała dalej.
- Od urodzenia – parsknął kpiąco – szukałem jej dosyć długo, aż niedawno znalazłem… ale wolałbym nigdy tego nie zrobić.
- To o niej wtedy mówiłeś? Jest aż taka zła? – patrzyła współczująco – czemu cię oddała?
- Młoda była… nie umiałaby mnie wychować…
- Nie wiesz tego. Zresztą, już chyba to lepsze, niż bycie w domu dziecka, nie?
- Jej to powiedz! – zaśmiał się gorzko – nie… był gorszy powód… ale nie powiem ci, jaki.
- Jak chcesz… ale jak coś, to chętnie posłucham – rzuciła nieśmiało.
- Wybacz, ale po co mnie tak przesłuchujesz? Książkę piszesz, czy jak? – uśmiechnął się ironicznie.  
  Poczuła się zbita z tropu. Sama nie wiedziała, czy ma się obrazić? Próbować wczuć w jego sytuację, dzięki czemu może zrozumie, że po prostu nie ma ochoty się przed nią otwierać? Walczyła ze sobą przez moment, aż wreszcie postanowiła mimo wszystko kontynuować:
- Tak tylko pytam, bo czasami… no chwilami masz takie podłe nastroje, także pomyślałam sobie, że może mogłabym ci posłużyć jakąś radą, czy coś? Sama co dopiero zaczynam zachowywać się, jak normalny człowiek, to… - wyznała szczerze, po czym urwała w pół zdania. Sama nie wierzyła w to, że w ogóle to powiedziała. Utkwił w niej wzrok i trwał tak przez chwilę, lekko się uśmiechając – co? – bąknęła po chwili speszona.
- Nic. Miła jesteś, ale nie powiedziałbym ci nawet wtedy, gdybyś była moją przyjaciółką, albo… dziewczyną, bo wtedy nie chciałabyś już nawet na mnie spojrzeć.
- Co ty bredzisz…? – po owych słowach po jej plecach aż przeszły ciarki – zabiłeś kogoś, czy jak…? – wydukała niepewnie.
- A słyszałaś kiedyś, żeby noworodki mordowały? – parsknął śmiechem.
- Aleksi, ja wcale nie żartuję! – naburmuszyła się.
- No, rzadko słyszę, żebyś mi mówiła po imieniu. Co to za zaszczyt?
- To może chcesz "Aleks”, co? – odrzekła przedrzeźniającym tonem, już kompletnie zażenowana całą tą rozmową. Atmosfera stawała się coraz cięższa. Zdawało się, że w dyskusję zaczynają się wkradać jakieś dziwne uczucia. Do tego z radia popłynęły pierwsze takty utworu "Bajek”. Niemal jednocześnie sięgnęli do przycisku, przełączającego stację, toteż ich dłonie się spotkały. Tanja oczywiście prędko porwała swoją. Popatrzył na nią zakłopotany, na co parsknęła śmiechem, by jakoś zatrzeć negatywne wrażenie po swym zachowaniu. Bardzo zaczęło jej zależeć na tym, by nie brał jej za "dziwaczkę”. Szczęściem dla niej, zawtórował jej, gdyż rozbawił go fakt, iż oboje tak bardzo nienawidzą twórczości "Fairy Tales”.
  Samochody, które stały przed nimi, w końcu ruszyły. Uradowany natychmiast wyprostował się w siedzeniu i jak gdyby nigdy nic, uruchomił samochód. Obserwowała go z wahaniem. Co też może jeszcze ukrywać? Nie ujechali jednak z dwieście metrów, gdy dostrzegli na drodze, czy raczej obok niej, jakiś wypadek. Kierowcy jednak zdawali się nic sobie nie robić z tej całej sytuacji, a przecież mogło być to coś poważnego: luksusowe, czarne audi rozbiło się na słupie wysokiego napięcia. Bez większego namysłu skręcił na pobocze.
- O rany, musisz się zatrzymywać? Przecież wiesz, że boję się widoku krwi! A jak są tam flaki i nie wiem, co jeszcze? – jęknęła przeciągle.
- Spokojnie, zostań tu, a ja zajrzę, co z pasażerami – otworzył drzwi i wysiadł.
- Taa… Matka Teresa w spodniach! – przewróciła oczami, mimo wszystko z zaciekawieniem obserwując jego poczynania.
  Dotarł już do pojazdu i zajrzał do środka. Była to dwójka starszych ludzi, być może małżeństwo. Mężczyzna miał ranę na głowie, z której ciekła strużka krwi, a kobieta na drugim siedzeniu w ogóle się nie ruszała. Nie miała na sobie żadnych śladów wypadku.
- Wszystko w porządku? Słyszy mnie pan? – Aleksi zagadnął kierowcę, gdyż był przytomny.
- Co się… stało…? – spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Mieliście państwo wypadek, pamięta pan coś?
- A… a tak! Co z moją żoną?! – próbował zerwać się w fotelu, ale pasy skutecznie go powstrzymywały.
- Niech pan się nie rusza! Zaraz zobaczę! – uspokoił go – trzeba wezwać pomoc, a panu nie wolno do tego czasu się ruszać. Może pan mieć jakieś obrażenia wewnętrzne – tłumaczył, po czym okrążył pojazd i zajrzał, co z nieprzytomną pasażerką.  
  Siedząca nieopodal w aucie Tanja już czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Nie lubiła takich sytuacji… jej wybujała fantazja od razu podpowiadała jej najstraszliwsze obrazy: od wspomnianych już "flaków na wierzchu”, po otwarte złamania kości i morze krwi. Z tego wszystkiego znowu poczuła duszność.  
  Aleksi tymczasem przyłożył kobiecie dwa palce do szyi. Tam znajdowała się tętnica, dzięki której można było sprawdzić, czy puls jeszcze bije.
- I co?! Co z nią?! – niepokoił się nieznajomy.
- Żyje – stwierdził po chwili – ale nie wolno mi jej dotykać, może mieć coś złamane… ale skoro oddycha, to chyba nie jest tak źle! Niech pan siedzi spokojnie, a ja zawiadomię pogotowie! – to powiedziawszy, sięgnął po telefon.  
  Zaciekawiona Tanja obserwowała każdy jego ruch: nie panikował, więc może nie ma tak dużo krwi…? A może zwyczajnie się jej nie boi? W jego pracy to chyba wskazane? Przełknęła nerwowo ślinę i już chwyciła za klamkę z zamiarem opuszczenia pojazdu, lecz w ostatniej chwili się zawahała. On to i tak załatwi bez jej pomocy… Z drugiej strony, panikę, to będzie miała w domu, jak matka zaś zacznie jej wyrzucać, że nie było jej przez pół dnia! – Już jadą! – zwrócił się tymczasem do mężczyzny.
- Dziękuję… - wystękał poszkodowany – nawet nie wiem, gdzie podziałem swój telefon! Przeklęty kot, a by go przejechało!
- Kot? – zmarszczył brwi – przepraszam, ale o czym pan mówi? – bąknął zdezorientowany.
- Wyskoczył nam na drogę! Żona krzyczała, żebym go ominął i jak już ominąłem, to prosto na słup! – wyjaśnił podenerwowany staruszek.
- A to historia… - rzucił do siebie, gdy wtem dobiegło go żałosne pomiaukiwanie. Nie musiał się namyślać, skąd też dochodziło – był to kot, który spowodował wypadek. Odszedł kawałek i zauważył go w rosnących na poboczu krzakach. W wielkiej panice musiał wdrapać się na trochę odstającą od ziemi gałąź i teraz bał się zejść, gdyż… był to malutki, pręgowany kociak. Podszedł więc do niego wolnym krokiem w obawie, że ten się go przestraszy. Rzeczywiście: kotek miauknął przeraźliwie, po czym spadł z gałęzi i zbierając się prędko na wszystkie nogi, zaczął uciekać – ej, ej! Zaczekaj! Rozjadą cię! – zawołał za nim i rzucił się w "pościg”. Kociątko, choć małe, biegło bardzo szybko, aż natrafiło na przeszkodę: przepływający tamtędy niewielki strumyk, który pełnił rolę czegoś w rodzaju kanału. Mały biegł ku niemu na oślep, aż wpadł do wody. Początkowo się przeraził, bo zresztą, od kiedy to koty lubią wodę? Zaraz jednak potem "oprzytomniał” i próbował przepłynąć strumyk, jednak dość wartki nurt zaczął go nieść ze sobą. Kociak znowu "spanikował” i zaczął wydawać z siebie bezradne piski. Aleksi bez namysłu wszedł do strumienia i zaczął wyłapywać kotka, który na nowo przyjął postawę obronną, jakby już przestał zwracać uwagę na to, że nurt może go "wessać” do jednego ze słynnych, fińskich jezior.  
  Tymczasem na miejsce zajechała już karetka, oraz straż pożarna i policja. Sanitariusze wraz ze strażakami zaczęli "dobierać się” do wraku, a "wybawcy” jak nie było, tak nie ma…
- No i gdzie on się podział?! – jęknęła do siebie Tanja, bezradnie wyglądając z samochodu, aż w końcu uchyliła drzwi i wysiadła. To nie był dobry pomysł… w jej stronę od razu ruszył jeden z ratowników.
- Jest pani świadkiem wypadku? To pani nas wezwała? – zaczął ją wypytywać.
- Nie… to… to chyba taki facet, który ze mną był, ale go teraz nie ma, bo… - nim zdążyła dokończyć, parsknęła gromkim śmiechem. Mężczyzna zmierzył ją ogłupiałym spojrzeniem, jakby uznał za żartownisię. Tak naprawdę to rozśmieszył ją widok Aleksego, który właśnie wylazł z jakichś krzaków z nogawkami przemoczonymi aż do kolan. Całości dopełniały gałązki, które uczepiły się jego marynarki – niech się pan jego spyta! – śmiała się dalej, mierząc w niego palcem. Ratownik, kręcąc głową, odszedł więc do wskazanego przezeń "dziwaka”.  
  Po kilku minutach akcji ratowniczej zapakowano rannych do ambulansu. Szczęściem, kobieta odzyskała przytomność. Wyglądało na to, iż to raczej niegroźne obrażenia. I dobrze, bo inaczej kociak miałby na "sumieniu” poważne wykroczenie! Teraz czekano tylko na lawetę, która przewiezie samochód do warsztatu. Usatysfakcjonowany prokurator mógł więc wrócić do swoich "czterech kółek”. Tam czekała na niego rozbawiona Tanja – Gdzieś ty się tak upaćkał, człowieku? – niemal już pokładała się ze śmiechu, czym ściągała na siebie uwagę zdziwionych służb.
- Lubisz koty? – zawołał, będąc już prawie "u celu”.
- No jasne… a co? – bąknęła zdziwiona. W odpowiedzi uchylił poły marynarki, za którymi "wił się” przerażony malec – skąd go wziąłeś?! – wybałuszyła oczy.
- To właśnie ten mały przestępca spowodował wypadek! – parsknął – chcesz go, czy mam przeciwko niemu wszcząć śledztwo?
- No nie wiem… a jak jest wściekły? – przyglądała mu się niepewnie, choć miała wielką ochotę wziąć go na ręce i "zagłaskać na śmierć”.
- Za bardzo bojaźliwy! Zresztą, jak się boisz, to mogę go zabrać do weterynarza. Przebada go i jak jest zdrowy, weźmiesz go do domu.
- No co ty…? – spojrzała na niego z niedowierzaniem – chcesz mi go dać?
- A co? Nie chcesz? Ja go nie mogę wziąć, bo zrujnowałby mi mieszkanie podczas mojej nieobecności… No trudno, najwyżej oddamy go do schroniska – zmarszczył brwi.
- Nie no, czekaj! Nie aż tak drastycznie! – wtrąciła pośpiesznie – pokaż go! – wyciągnęła ręce. Chwycił więc zwierzę za skórę i podał go jej. Kociak rwał się i próbował drapać – co mu się stało? – parsknęła na jego widok. Jego futerko było przecież całe mokre.
- Wpadł do wody, jak chciał przede mną zwiać! – po owych słowach Tanja obejrzała go od góry do dołu i wybuchła jeszcze większym śmiechem – co?! – poirytował się z lekka.
- I ty za nim do niej wlazłeś?! Ty jesteś naprawdę psychiczny! – zawołała ubawiona, aż tu nagle przerażony kot drapnął ją w ramię i zgrabnym ruchem wyrwał się z jej objęć, po czym zeskoczył na ziemię – łap go! – pisnęła, widząc, jak zwierzak niebezpiecznie pędzi ku ulicy. Towarzysz przewrócił oczami i wrócił do "pościgu”.
  - Uważaj, teraz będzie szczypać – ostrzegł w jakiś czas potem, po czym wylał na rankę, bo groźnym obrzękiem tego nazwać nie można było, wodę utlenioną. Na szczęście miał ją w samochodowej apteczce.
- Aj! Piecze! – pisnęła, krzywiąc się, niczym nieznośny, rozpieszczony bachor.
- Dobra, teraz potrzymaj to przez chwilę i będzie dobrze – podał jej kawałek gazy. Przycisnęła go więc do ramienia – to nic takiego, ale kot niewiadomego pochodzenia! – parsknął, oglądając się za siebie, gdzie po tylnym siedzeniu "błąkał się” nieznośny maluch. Rozglądał się wokoło swymi wielkimi, żółto-zielonymi oczami i pomiaukiwał żałośnie. Zapewne był głodny i do tego wystraszony z powodu nowego miejsca.
- Prawnik z kwalifikacjami pielęgniarki i do tego miłośnik zwierząt – mruknęła, oglądając zadrapanie.
- Jako dziecko zawsze chciałem mieć jakiegoś pupila, ale nie było jak – wzruszył ramionami.
- Zaczekaj… - zmrużyła oczy, po czym sięgnęła ręką i strzepała z jego marynarki resztki kłujących gałęzi – naprawdę jesteś chory! – pokręciła głową na boki.
- Czemu? Ty byś go nie ratowała? – zdziwił się.
- Dobra, przestań się nabijać! – parsknęła i odruchowo powtórzyła czynność z oczyszczaniem garnituru, niczym "rasowa” przyjaciółka. Gdy zorientowała się, że przekroczyła ustaloną przez siebie samą granicę, cofnęła ramię i nerwowym ruchem odgarnęła włosy, żeby jakoś ukryć zmieszanie.
- To co? Weźmiesz go? – zmienił temat, zwracając się przed siebie. Czas odjeżdżać, i tak mu się dostanie za to, że "wyrwał się z roboty” na tyle czasy.
- O ile rodzina nie będzie miała nic przeciwko temu… to tak! – uśmiechnęła się lekko – dziękuję za niego – dodała nieśmiało.
- Tam nie ma za co… wziąłbym go, gdyby nie robota… ale pod twoją opieką będzie bezpieczniejszy – puścił oczko i uruchomił silnik. Uśmiechnęła się pod nosem i odwróciła za siebie, by raz jeszcze spojrzeć na kociaka. Nie podejrzewała, że ten "potwór” jest tak pozytywnie "stuknięty”.
  Na miejscu, gdy już stanęli pod jej blokiem i wysiedli z auta, okazało się, że kotek woli chyba towarzystwo swego "wybawcy”. Zwinął się w kulkę i pomiaukując cicho, nie miał zamiaru opuszczać jego ciepłych dłoni.
- Do ciebie jest chyba jakoś bardziej przywiązany – zauważyła rozczarowana Tanja.  
- Co ty? Po prostu cię jeszcze nie zna, ja już go nosiłem na rękach, to wszystko! – przekonywał, głaszcząc suche już futerko zwierzaka.
- Może lepiej ty go weź, co? – bąknęła, przyglądając się temu widokowi, niczym zahipnotyzowana.
- Tanja, jest twój! – wywrócił oczami.
- Daj spokój… - zmieszana spuściła wzrok. Nie przywykła do żywych "prezentów”.
- Zaopiekujesz się nim, potrzebuje babskiej ręki! – zaśmiał się – bierz – wystawił do niej ręce z kociakiem. Nie potrafiła przejść obojętnie obok tego puszystego "stworka”. Oswoi go, choćby miała na to poświęcić z rok! Toteż sięgnęła po niego i "wymienili się” nim, niczym noworodkiem.
- Tylko nie prowadź śledztwa… to był wypadek z tym samochodem, on wcale nie chciał – parsknęła, nieśmiało unosząc wzrok.
- Tylko ci, co mają coś na sumieniu, uciekają, więc się muszę zastanowić… - udał zamyślenie, po czym lekko się uśmiechnął.  
  Najwyraźniej nabrała jakiejś większej odwagi, bo jak dotąd nie spuściła jeszcze głowy i nie uciekła, choć stali dość blisko siebie. Patrzyła w oczy darczyńcy z wdzięcznością, zaś on cieszył się z faktu, iż sprawił jej przyjemność. Do tego miło było widzieć ją taką zadowoloną po tych wszystkich atakach "histerii”. Szczery uśmiech i ten błysk w zielonych oczach, który pojawił się dopiero niedawno, dodawał jej znacznego uroku. Jakimż była teraz przeciwieństwem w stosunku do tej zahukanej dziewczyny, z którą kilka miesięcy temu siedział przy stoliku w kawiarni.
  "Groźne” mruknięcie kotka sprowadziło ich na ziemię. O ile ona miała mnóstwo czasu, to ten jego był mocno ograniczony – Muszę spadać, późno już – rzucił, po czym cofnął się nieco do tyłu, z zamiarem powrotu na miejsce kierowcy.
- No… no tak, racja! Sorry, zatrzymuję cię – bąknęła, odruchowo zwieszając wzrok.
- Tylko nie przepraszaj! – wycelował weń palec, na co uśmiechnęła się lekko – uważaj, żeby cię znowu nie podrapał – ostrzegł, po czym okrążył samochód. Odbiła się od drzwi pojazdu i stanęła tuż obok – acha! Słuchaj, przesłuchałem dzisiaj drugą babkę, która też ma złe wspomnienia z tym wyjcem, tylko muszę ją jeszcze przekonać, żeby powiedziała to w sądzie – dodał na pożegnanie.
- Co to znaczy? – spytała nieprzytomnie. Owa wiadomość zrobiła na niej już mniej przykre wrażenie, aniżeli sprawa z Tiiną.
- Że jeśli to powie, on już na pewno trafi za kratki! Z takimi dowodami, to byłoby niemożliwością, gdyby było inaczej.
- To fajnie! – na jej twarzy zarysował się szczery uśmiech. W głębi siebie chciała, żeby wreszcie zniknął.
- Razem z ojczulkiem – dodał znacząco.
- Jak to? – zmarszczyła brwi.
- To takie samo ziółko, jak synalek… ale kiedy indziej ci opowiem, naprawdę nie mam już czasu! – rozłożył bezradnie ręce, po czym prędko zanurzył się w pojeździe.
- To na razie! – nachyliła się do okna, odpowiedział jej tym samym i zaczął wycofywać samochód. Stała na dole, dopóki nie odjechał, kurczowo zaciskając dłonie na żywym ciałku kociaka, a następnie ruszyła do siebie.

***

  - Tobie serio odbiło! – śmiała się Kaari – i kto się nim niby będzie opiekował, co? – dopytywała, bawiąc się ze zwierzakiem. Był to uroczy "dachowiec”, szarej maści, którą przecinały czarne pręgi. Mały fikał koziołki i raz po raz usiłował gryźć jej dłoń. Owym zabiegom przyglądali się również brat i rodzice, którzy szybko przełknęli wiadomość o nowym "członku rodziny”. Jeśli jego obecność miała pozytywnie wpłynąć na samopoczucie młodszej córki, to musieli się na nią zgodzić.  
- Ja, a niby kto? W końcu go dostałam, nie? – odrzekła zdeterminowana Tanja.
- Taa? Od kogo? – parskała dalej, rozbawiona kocimi figlami.
- No… od Aleksego. Wyciągnął go z wody i powiedział, że jest mój – wyjaśniła, mimowolnie się rumieniąc. Na owe słowa matka jakoś dziwnie zmarszczyła brwi, po czym posłała stojącemu obok mężowi znaczące spojrzenie.
- A jak go nazwiesz? – spytał Matti.
- No… nie wiem… - przygryzła wargę – zależy, czy to kotka, czy kot… nie znam się na tym. Jutro zabieram go do weterynarza, także się dowiem! – na samą myśl o tym, aż przeszły ją przyjemne ciarki. Wreszcie jakieś zajęcie.
- Pójdę z tobą, mam wolne – wtrąciła równie podekscytowana Kaari, na co młodsza szczerze się ucieszyła.
- Tanju, możesz na moment? – zwróciła się doń Krystyna. Zdziwiona, uniosła się więc i pozostawiwszy rodzeństwo z kotkiem, ruszyła za nimi – słuchaj… co się z tobą ostatnio dzieje? Znikasz na bardzo długo, nie mówisz, gdzie jesteś – zaczęła już za drzwiami.
- No, to tak przypadkowo… na przykład dzisiaj, jakby nie ten wypadek… - zaczęła się tłumaczyć.
- Spotykasz się z tym prokuratorem? – Juha przeszedł do sedna sprawy.
- No byłam z nim, nie? No, ale…
- Nie o tym mówię… czy jesteście… no wiesz, parą?
- No co ty? – parsknęła kpiąco. W jej głosie matka musiała jednak wyczuć coś "podejrzanego”, bo jakoś nie bardzo uwierzyła w to zaprzeczenie.
- Z tego, co wiem, to nie powinnaś, bo to zaszkodzi sprawie. Poza tym… martwię się o ciebie, co dopiero miałaś takie przeżycia… Nie chciałabym, żeby ktoś cię znowu skrzywdził – wyznała szczerze.
- Mamo, o czym ty gadasz?! – poirytowała się z lekka – nie spotykam się z nim w TAKICH sprawach! Po prostu poszłam do niego, bo… no… ten debil przysłał mi sms’a, w którym grozi, że mnie zabije i, że… jestem dziwką – mruknęła z niesmakiem.
- CO?! I nic nam nie powiedziałaś?! Takie coś to od razu do nas, a nie…!
- Tato źle się czuje, a poza tym on jest prokuratorem i powinien o tym wiedzieć, żeby coś z tym zrobić. W końcu ma takie możliwości, nie?
- Jakoś do tej pory nie bardzo się w tym wszystkim sprawdza… - burknęła na to rodzicielka.
- Bo za młody do tego jest! – wtórował jej ojciec.
- Dajcie spokój! – skrzywiła się – nie wszystko przecież od niego zależy! Cała ta policja i ten sąd jest jakiś skorumpowany, co on przeciwko nim może?! – zaprotestowała, szczerze poruszona ich obiekcjami.
- Tak, czy inaczej, uważaj na siebie! Ja ci to mówię! Co dopiero z depresji wychodzisz! – pani Krysia pokiwała palcem.
- Mamo, on jest prokuratorem! Wątpię, żeby chciał się bawić w takie coś, jak ten idiota! – prychnęła z niesmakiem.
- Nie o tym mówię. To oczywiste, że nie każdy facet jest gwałcicielem, ale moim zdaniem nie jesteś jeszcze gotowa na żadne nowe związki! Co dopiero…
- To moje życie! – oburzyła się – uważasz, że jestem niesamodzielna, tak?! To w takim razie, kiedy według was będę, co?! Na dniach skończę 25 lat, niektóre w moim wieku mają już 5-letnie dzieci! Nie możecie trzymać mnie pod kloszem!
- Więc jednak coś was łączy, tak?
- NIE! Nawet nie myślę o takich rzeczach! Stwierdziłam tylko fakt! – wzburzona, prędko popędziła do łazienki i głośno trzasnęła drzwiami. Nie chciała pokazywać przed rodzeństwem, że jest zdenerwowana, bo zaraz posypałyby się pytania, a ona nie chciała tłumaczyć, o co chodzi. A przynajmniej nie przed Mattim, bo już by zaczął strzelać te swoje minki i "ględzić” "A nie mówiłem? Widziałem was przecież!”. Musiała się więc wpierw uspokoić.
- Nie miałabym nic przeciwko temu, ale on jest przecież prokuratorem, prowadzi sprawę – gdy tylko zniknęła, Krystyna bezradnie zwiesiła ręce, po czym udała się do kuchni.
- Z drugiej strony ona ma rację. Kiedyś i tak się zakocha i może nawet wyjdzie za mąż, obojętnie, czy ten facet będzie taki, jak ten łajdak, czy inny – Juha podążył za nią.
- Myślisz, że to w ogóle możliwe? – popatrzyła na niego z niedowierzaniem – jeszcze do niedawna bała się wyjść z domu sama, zrywała się na spaniu z krzykiem, wpadała w histerie, chciała się zabić… - na samo wspomnienie tych chwil, aż zadrżały jej ręce, w które chwyciła czajnik – jeśli on jej coś zrobi, to, to może wrócić! A jak następnym razem się jej uda i… i odbierze sobie życie?! – bezradnie chwyciła się dłonią za twarz.
- Mówiła, że ten prokurator podobno załatwił jej ochronę, także… - mąż podszedł do niej i współczująco objął ją ramieniem.
- Nie mówię o tym padalcu, tylko właśnie o nim! Ona potrzebuje kogoś, kto ją zrozumie, kto będzie się nią opiekował! Jakiś nieczuły drań na nowo ją zniszczy! – tłumaczyła przejęta.
- Nie znasz go przecież, skąd możesz wiedzieć, jaki jest? Zresztą, przecież się wyparła, ja jej tam wierzę – pocieszał Juha.
- A co? Może się miała przyznać?! Za dużo chodzi do tej prokuratury, a to już mówi samo za siebie! – zauważyła wzburzona.
- Słuchaj… skoro tak się o nią martwisz, to może go po prostu tutaj zaprosimy? – rzekł w zamyśleniu. W odpowiedzi żona uniosła na niego zaintrygowany wzrok – tak, zaprośmy go! Zobaczymy, jaki jest i jak to w ogóle między nimi się sprawy mają!
- Przecież ci w życiu nie przyjdzie! Powie, że to łapówka! Ja ci mówię, Juha: przez to wszystko anulują całą sprawę i tyle będzie! Jeszcze na dokładkę i nam dowalą się do tyłka, że próbujemy przekupstwem!
- Przesadzasz! – parsknął lekkim śmiechem – powiemy na przykład… że chcemy po prostu pogadać o tym wszystkim i odwdzięczyć się za całe zaangażowanie jakąś małą kawką, przecież nie damy mu w łapę! Krysa, no rozchmurz się! – potrząsnął nią żartobliwie. Kobieta westchnęła i w końcu przytaknęła głową na znak, że się zgadza. W tym momencie od drzwi odeszła Kaari, która przypadkowo szła do kuchni, ale słysząc ich rozmowę przystanęła i co nieco usłyszała…  

***

  Następnego dnia siostry Venerinen tak, jak się umówiły, udały się do weterynarza. Ten stwierdził, iż mają do czynienia ze zdrowym kocurem. Jedyny mankament stanowiły oczy zwierzaka – były zaropiałe, dlatego lekarz polecił stosować specjalną maść. Pozostało jeszcze tylko podać kilka obowiązkowych szczepień i dumna właścicielka mogła zabrać pupila do domu. Co wcale łatwym nie było, gdyż nie posiadała transportera i tym samym musiała nieść go na rękach, co wiązało się z drapaniem i wyrywaniem. Do tego wszystkiego mały panicznie bał się samochodów, co sprawiało, że tym mocniej wbijał swe ostre pazurki.
- To teraz już wiesz, jak go możesz nazwać! – uśmiechnęła się Kaari – i to musi być MĘSKIE imię! – dodała żartem.
- Bo ja wiem…? – Tanja zamyśliła się, poprawiając sobie kotka na ramieniu – może na przykład… "Aleks”?
- Co?! – siostra natychmiast wybuchła śmiechem – serio chcesz go tak nazwać?
- A co w tym złego?! – oburzyła się speszona.
- To prawie, jak człowiek! Nie obraź się, ale mnie się kojarzy z pewnym imieniem… "Aleksi” w dodatku – rzuciła uszczypliwie.
- No, bo to w pewnym sensie wzięło się od niego. W biurze tak go przezywają i to on go znalazł, także… - poplątała się z lekka.
- A propos, skoro już o nim gdybanie… rodzice już was połączyli – zachichotała tajemniczo.
- Co? – burknęła od niechcenia.
- I chcą go do nas sprosić…
- ŻE JAK?! – tym razem była tym już bardzo poruszona – odwala im, czy jak?!
- Cytuję: chcą go poznać, żeby zobaczyć, jaki jest, bo w końcu się obok ciebie kręci, a ty nie czujesz się jeszcze pewnie i dlatego to musi być jakiś "super facet”, a jak on jest, jaki jest, to do ciebie nie pasuje… Wszystko ma się okazać na tym spotkaniu!
- Pogięło ich całkowicie?! – bezradnie klapnęła się ręką w czoło – wcale się z nim nie zadaję! Nawet, gdybym chciała, to nie mogę przecież! – warknęła wściekle.
- Ale jak tak popatrzeć, to ostatnio często gdzieś znikasz i to wcale nie z Enni… a jak wracasz, to się zawsze okazuje, że byłaś gdzieś właśnie z nim. To znów daje ci kota… podejrzane, nie? – puściła oczko.
- Phe! Wziąłby go sam, ale z nikim nie mieszka, więc dał go mnie – wzruszyła ramionami.
- Oj, dobra, nie obrażaj się na mnie! Ja nie mam nic przeciwko temu. Fajnie by było, jakbyś pomimo tego wszystkiego znowu się zakochała, ale…
- Ja się w nikim nie zakochałam! To prokurator! – syknęła zdenerwowana i gdyby tylko nie trzymała kota na ręku, zacisnęłaby dłonie w pięści.
- Dobrze, już dobrze! Ale pozwól mi dokończyć! – pokiwała palcem – gdyby jednak tak było i coś byś do kogoś poczuła, to… jako starsza siostra mówię ci, że jest na to jeszcze trochę za wcześnie. Nieszczęśliwa miłość bardzo boli. Wiem coś o tym, dlatego potrzeba być silnym, żeby znieść jeszcze i coś takiego.
- Ja też dobrze wiem, jak to boli… i to nie tylko psychicznie – mruknęła znacząco – poza tym nie jestem stuknięta!
- Przecież ja nie o tym mówię! Chodzi mi tylko o to, że przy tych pogróżkach, telefonach i procesie, to byłby dla ciebie dodatkowy stres. O Boże, patrząc na to wszystko z boku zaczynam sądzić, że nie warto w ogóle się z kimś wiązać! – odetchnęła, kręcąc głową.
- Nie wszyscy faceci są tacy, jak Perttu – burknęła.
- CO?! – Kaari parsknęła tak głośno, że aż się jej wstyd zrobiło. Wszak, w ich stronę aż spojrzeli ludzie – jeszcze parę miesięcy temu ja musiałam ci to tłumaczyć, a tu proszę! Ten prokurator, to chyba jakiś cudotwórca!
- Przestań! – wysyczała poirytowana – chodzę przecież do Tarji, ona mi wiele tłumaczy…
- Ale on zajmuje się praktyką, nie? – mrugnęła znacząco, z trudem skrywając śmiech. Młodsza siostra bardzo się wypierała, a to oznaczało, że coś jest na rzeczy. Nawet, jeśli sama tego nie dostrzegała.

nutty25

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 7971 słów i 44323 znaków.

1 komentarz

 
  • BENO1

    super :blackeye:

    17 paź 2016