She's the only one for me cz. 13

Rozdział 9

    Aleksi zatrzymał się pod okazałym, długim budynkiem. Może z 5-cio piętrowym? Gdyby nie jego „ciągłość”, śmiało można by przypisać mu miano „mrówkowca”. Jednakże posadzone dookoła drzewa zacierały nieprzyjemne wrażenie „blokowiska”, które można było odnieść z racji tego, iż tuż naprzeciwko wznosiła się bliźniacza kamienica. Tutejsza architektura była jednak zrównoważona z naturą – gdzie budowla, tam i choćby skrawek zieleni.
- Jesteś pewny, że to tutaj? – zwrócił się do towarzyszącego mu kolegi.
- Na bank! Teraz tylko trzeba sprawdzić, kto to dokładnie był – odparł pewnie. Udali się więc do środka. Musieli iść na czwarte piętro, toteż trochę się zziajali, gdyż trzeba było czekać na windę, a Aleksemu zależało na czasie. W końcu stanęli pod pożądanymi drzwiami. Po chwili oczekiwania otworzyła im jakaś starsza kobieta. Zawahał się. Co prawda, obecnie „seniorzy” bywają coraz „sprytniejsi” i potrafią obsługiwać komputery, ale czy mają jakie takie pojęcie o muzyce? Jakoś nie wyobrażał sobie owej „babuszki” na koncercie „Bajek”, śpiewającej i skaczącej razem z innymi nastolatkami… W istocie, kobieta nie miała pojęcia, o czym w ogóle mowa:
- Że kto? Jakie znowu „Fairy Tales”? – marszczyła bezradnie brwi – nikt taki tutaj nie mieszka.
- Wiemy, że nie – zniecierpliwiony Aleksi przewrócił oczami – mieszka pani sama?
- A co to ma do rzeczy?
- Ktoś, kto miał komputer, napisał z tego adresu coś, co jest nam potrzebne – wyjaśnił powoli.
- No mam komputer, potrzebują panowie? – rozchyliła szerzej drzwi, jakby chciała ich wpuścić do środka.
- Nie, nie! Czy ktoś inny z niego korzysta?
- Z czego?
- Zaraz się zabiję! – warknął pod nosem. Jego towarzysz trząsł się ze śmiechu, z trudem zachowując powagę – z komputera, Internet! Wie pani, co to jest?
- No oczywiście, że mam! Z dziećmi przecież rozmawiam przez komputer – odparła dumnie, jakby uraziło ją jego pytanie.
- Świetnie, więc ma pani dzieci… - odsapnął ciężko – odwiedzają panią? Korzystają z pani komputera? – drążył dalej.
- A po co? Mają swoje. Kompletnie pana nie rozumiem – rozłożyła bezradnie ręce.
- O Boże… - przetarł twarz – a więc to znaczy, że mieszka pani sama?
- Nie… To znaczy tak, teraz tak.
- Pewnie zaraz powie, że jest wdową – prychnął do siebie – czyli nikt MŁODY tutaj nie mieszka?
- A to mieszkała, moja wnuczka Tiina.
- O, i to jest…!
- …Ale wyprowadziła się ze dwa tygodnie temu do domku nad morzem, a w tej chwili to i tak jest w pracy – wzruszyła ramionami.
- Ach, tak… no cóż – westchnął ciężko – w takim razie niech pani poda adres wnuczki. Udamy się do niej, jak już będzie w domu – wyciągnął z teczki notes, kobieta zmierzyła go wystraszonym wzrokiem – nie aresztujemy jej, ani nic z tych rzeczy, obiecuję! Spytamy tylko o coś, naprawdę. To jak się wnuczka nazywa…?
    Gdy już wywiedzieli się wszystkiego, ruszyli na dół. Wnuczka owej kobiety musiała zaliczyć bardzo szybki awans społeczny, bądź wpakować się w gigantyczny kredyt hipoteczny. Bowiem lokalizacja, jaką wskazała kobieta, należała do najdroższych na rynku budowlanym. Domek z widokiem na morze był nie lada atrakcją.
- Żebyś siebie widział! Myślałem, że umrę ze śmiechu – parskał w chwilę potem towarzysz prokuratora.
- Ale śmieszne, rzeczywiście! Trzeba było mi pomóc! – obruszył się Aleksi.
- Jakbym się odezwał, ryknąłbym jej w twarz i jakby to wyglądało? – wybuchł jeszcze większym śmiechem.
- Wątpię, żeby zrozumiała, o co ci chodzi… - wymruczał, wpatrując się w kartkę – skąd miała na przeprowadzkę w tamte rejony? Nie wyglądają na super zamożnych…
- Może sobie zarobiła? – ziewnął kolega.
- W takim razie albo musi mieć ponad 100 lat i być babką własnej babci, albo robi niezłe przekręty – parsknął kpiąco.
- Ranielli na pewno je robi – odrzekł na to, wpatrując się w ścianę.
- O czym ty mówisz? Słyszałeś coś? – zaniepokoił się. W odpowiedzi towarzysz wskazał palcem na niewielki skrawek papieru, informujący o mini-koncercie, który ktoś przykleił w klatce schodowej – do licha! – wściekły Aleksi zerwał świstek i czym prędzej wyszedł na zewnątrz. „Kolega po fachu” parsknął pod nosem i ruszył za nim. Dobrze go znał: wściekał się, bo dwoił się i troił, a Ranielli i tak śmiał mu się w twarz.
    Tymczasem Enni przemierzała korytarze uczelni, gdy ktoś ją zaczepił:
- Będzie świetne granie, przyjdź! – jakiś „koleś” wcisnął jej w rękę niewielką kartkę i prędko się oddalił. Zdezorientowana odwróciła papier i pobieżnie prześledziła jego treść: „Najlepsze kawałki ‘Fairy Tales’, tylko w hali na terenie fabryki ‘Hyytelömakeisten’. Wstęp wolny. 15.05, godzina 19:00”.
- Co?! No śmiechu warte! – prychnęła kpiąco – jeny… Tanja! – jęknęła przeciągle, gdyż zdała sobie sprawę z tego, jak zareaguje na to przyjaciółka…
    Ta wracała właśnie ze sklepu z matką, pomagając jej z ciężkimi zakupami. Jak zwykle wzrok miała wbity w chodnik, a Krystyna gadała, ile wlezie:
- Nie spodobało mi się to, ale co mogę? Ale ty też myślisz, że źle wyglądał, co? – zagadywała córkę.
- Tak… no już ci przecież mówiłam, że trzymał się za klatkę – mruknęła zniecierpliwiona, gdyż powtórzyła to już chyba z 15-ty raz! Wtem jej uwagę przykuł leżący na ziemi, ubłocony świstek papieru… mimo śladów obuwia i tak można było się doczytać, iż chodzi o „Bajki” – to niemożliwe! – jęknęła do siebie.
- Oj, niestety! Ale tak to właśnie wygląda. Mam nadzieję, że nic mu nie jest – pani Krysia pokiwała głową.
- Co ja dalej zrobię?
- A co ty możesz? Najwyżej zaprowadzimy go do lekarza, ja wiem…? – myślała kobieta.
- Oni go nigdy nie zamkną! Po prostu się wywinie! – wściekle szarpnęła torbami, które trzymała w rękach.
- Kogo?! Kto?! – przeraziła się matka.
- No jego! Nie widzisz, co tu jest?! – warknęła, tupiąc w pomiętolony świstek – po prostu urządza sobie koncert, ot tak sobie!
- Ten śmieć?!
- A niby kto inny?! Nie, ja mam tego dość! Wyjeżdżam z tego kraju! – pisnęła desperacko i czym prędzej popędziła przed siebie. Krystynie ciężko było ją dogonić.

***

    15-ty maja wypadał w sobotę, więc Perttu i reszta szykowali się już do występu. Zgodnie z tym, co głosiła ulotka, owa hala usytuowana była na terenie fabryki, której właściciel zgodził się „na wynajem” budynku za sporą kwotę. Koszty (łącznie z ustawieniem sceny i sprzętów) ponieśli pozostali członkowie zespołu, którym nie ograniczono dostępu do kont bankowych. Teren z dala od centrum miasta był bardzo atrakcyjny, gdyż nie wabił „nadgorliwych” stróżów prawa… Wszyscy byli bardzo podekscytowani, oczekując na występ w biurze kierownika hali, jakie imitowało obecnie garderobę. Jedynie Jyrki stanowił wyjątek, widząc wszystko w czarnych barwach…
- Jest już z połowa hali! – zawołał uradowany Tuomas. To cud, że pomimo całego tego „bagna”, jakie zafundował im kumpel, nadal mieli fanów.  
- Będziemy grać to, co śpiewałeś z Tanją na festynie? – wtrącił Janne.
- No jasne, a co? – wokalista bezczelnie wzruszył ramionami – przecież to ulubiony kawałek publiki!
- I możesz to wyć z czystym sumieniem? – z kąta odezwał się Jyrki.
- A tego co ugryzło? – parsknęła reszta.
- Nie wiem, o co ci chodzi i lepiej mnie nie wkurzaj – lider zmarszczył brwi.
- Przypomnieć ci? Trzy miechy później, autokar, trochę alkoholu, dziewczyna… - zaczął liczyć na palcach.
- Zamknij się! Już ci powiedziałem, że niczego nie pamiętam! – warknął wściekle. Ledwo wypowiedział te słowa, a tu ktoś zapukał do drzwi – wlazł! – krzyknął rozkazująco. Był pewien, że to ich menadżer, który wyszedł na moment. Do środka wszedł jednak… znajomy prokurator – a ty czego tu?! – prychnął oburzony.
- Dla takich, jak ty „pan” – uśmiechnął się cynicznie – co? Rządzicie się? – wszedł w głąb, rozglądając się po wnętrzu.
- Nie twój interes! To nasza kapela! – burknął Janne.
- No tak… bo macie kasę, inaczej twój koleżka już siedziałby w areszcie – odparł w tym samym tonie.
- Jakoś go pan do tej pory tam nie zamknął! – parsknął Tuomas. Twarz Aleksego natychmiast sposępniała. Ten „grubas” niestety miał rację.
- Ale zamknę… niech tylko zrobi fałszywy ruch! – popatrzył na wokalistę zimnym, znaczącym wzrokiem.
- Dobra, dobra! Nic na mnie nie masz! A teraz won stąd! To, że jesteś jakimś tam durnym prokuratorkiem, nie znaczy, że ci wszystko wolno! – Perttu ponaglił go ręką. W tym momencie zza pleców prawnika wyłonił się Timo, który mu towarzyszył. Był w cywilu, ale Perttu i tak rozpoznał w nim podwładnego ojca – o… ma się obstawę – prychnął kpiąco.
- Jestem tu służbowo, w końcu zajmuję się twoją sprawą – mruknął obojętnie Aleksi – ale co racja, to racja! Mam już dość oglądania twojej parszywej mordy… udanego wycia… w końcu śpiewać to ty w ogóle nie potrafisz – uśmiechnął się wrednie i skierował do drzwi. Muzyk aż poczerwieniał, z rogu „kanciapy” dało się słyszeć cichy śmiech Jyrkiego, którego bardzo rozbawiły owe słowa.
- Ach… a ty być prokuratorem! – warknął „obrażony”.
- To się jeszcze okaże. Proces się nie kończy, ale twoja kariera… tak! – posłał mu bezczelny uśmiech i trzasnął drzwiami.
- A żeby cię szlag, ty gnido! – wściekle kopnął w perkusję.
- Ej, ej, ale spoko, dobra?! – Janne natychmiast podbiegł do sprzętu – bo rozwalisz!
- A co mnie to?! Skąd ten idiota dowiedział się o koncercie?! – syknął wściekle.
- Przecież kazałeś to porozwieszać po całym mieście! To niby skąd?! – Jyrki z pobłażaniem przewrócił oczami.
- Dobra, dobra! Nieważne! Zwijać się, za dziesięć siódma! – ponaglił zdenerwowany.  
    Tymczasem Aleksi i jego towarzysz przeciskali się już przez tłum rozszalałych „koncertowiczów”. W przeważającej większości były to nastolatki w koszulkach z logiem zespołu. Jak widać, mało kto uwierzył w winę Perttu, skoro do tej pory miał tylu fanów? Ewentualnie niektórych skusiło darmowe granie, bądź zwykła ciekawość.
- I co? Wracamy do domu?! – Timo starał się przekrzyczeć głośny tłum.  
- Nie, zostajemy! Będziemy to wszystko obserwować i jak tylko coś będzie nie tak, jakieś narkotyki, czy coś w tym stylu, oskarżymy go o dealerstwo! Wtedy to już kić murowany! – oparł się o ścianę.
- Aleś się na niego uwziął… - jęknął przeciągle – w życiu czegoś takiego nie zrobi, skoro cię tu widział!
- Musiałem mu coś powiedzieć… za dużo sobie pozwala! – wysyczał pod nosem.
- Co?!
- Nic! – mruknął, zakładając rękę na rękę. Był wściekły. Ten „bydlak” wyjątkowo gładko mu się wywijał, a on nie mógł nic zrobić… Do tego irytowały go te wszystkie rozszalałe „dzieciaki”, które nie miały o niczym pojęcia… zapatrzone w swojego idola, „głupie i niedoświadczone”. Nawet nie chciał myśleć, że ktoś mógł przyjść tutaj z przeświadczeniem o jego winie. Co prawda, muzyka powinna bronić się sama, niezależnie od tego, kto ją wykonywał, ale słowa „miłość”, czy „szacunek” brzmiały tak „obrzydliwie” w ustach tego człowieka…
    Koncertem zainteresowany był ktoś jeszcze... W oddali, za metalową siatką, która otaczała plac, na jakim znajdowała się fabryka, „czaiła się”… Tanja. Oczywiście razem z Enni, sama w życiu by tutaj nie przyszła. Jedyny budynek, w którym tętniło życie (nie wliczając w to niewielkiej „siedziby” stróża), aż drżał pod wpływem krzyków i pisków wielu gardeł. Parcela była dobrze oświetlona, dzięki czemu widziała wchodzących i wychodzących ze środka ludzi. To, że było ich tak wielu, było przerażające.
- Więc to prawda… - mruczała do siebie.
- Dobra, zobaczyłaś, to chodźmy! – przyjaciółka nerwowo rozglądała się na boki.
- Jak tak może być?! On powinien być w więzieniu, a nie urządzać sobie koncerty! To jest niesprawiedliwe! – z całych sił zacisnęła dłonie na metalowym ogrodzeniu.
- No trudno, taki jest już świat, proste! Zobaczyłaś, to idziemy! – „kumpela” próbowała ją wziąć za ramię, ale się nie dała.
- Jeszcze chwilę – mruknęła, uważnie wpatrując się w budynek hali.
- Rany, ty to lubisz komplikować sobie życie! Skoro tak go nienawidzisz i nie możesz na niego patrzeć, to po co tu jesteś? – Enni przewróciła oczami.
- Żeby to zwalczyć! Żeby się wreszcie odczepił! Żeby to pozwoliło mi żyć, patrzeć inaczej na świat! Rozumiesz?! – wykrzyczała wściekle, po czym wsparła czoło na ręce i zaczęła szlochać. Była już za bardzo zmęczona i zbyt słaba, by ukrywać emocje. Przed Enni mogła się otworzyć i wcale się nie krępowała. Przyjaciółka w geście współczucia położyła jej dłoń na ramieniu.  
    W hali zaczął się „występ”. Muzycy, jak gdyby nigdy nic, przywitali się z publiką, zagrali pierwsze akordy, powiedzieli parę „tanich” dowcipów, z których zebrani śmiali się, jak przysłowiowe głupki, choć były bardziej żałosne, niż śmieszne. Poirytowany Aleksi jedynie przewracał oczami. Było mu żal tych wszystkich „ślepców”… Stanął tuż naprzeciwko sceny i nie spuszczał wzroku z wokalisty, który, widząc go, uśmiechał się bezczelnie i, by podkreślić swoją bezkarność, wymyślał najróżniejsze epitety to na policję, to na pracowników prokuratury, aż w końcu na całe prawo. Chyba było mu mało, gdyż postanowił jeszcze zaśpiewać cover piosenki „I just wanna”, zespołu „Blue In Heaven”, który działał na rynku muzycznym w latach 80-tych XX wieku. Utwór, o iście psychodelicznym brzmieniu, śmiało można by zinterpretować, jako historię obsesyjnie zakochanego prześladowcy, który ściga swoją ofiarę. Czyżby miał na myśli własne postępowanie z Tanją?  
    Publika szalała mimo wszystko, niesiona przez szybką melodię. W momencie, gdy w zwrotce pojawiały się słowa „I like look down in your eyes”, wokalista wycelował w prokuratora palec, chcąc w ten sposób podkreślić swoją wyższość nad nim. Nie tylko przez wzgląd na podest, na którym stał, ale i obecną sytuację prawną. W Aleksim się zagotowało, lecz starał się nie dawać tego po sobie poznać. Choć z trudem, zachowywał kamienną twarz. Halę przeszył jeden wielki pisk, gdyż zebrane tam młode dziewczęta sądziły, iż ten gest jest dla którejś z nich. Rozbawiony Perttu upił łyk wody i przeszedł teraz do wykonania własnego repertuaru. Padło oczywiście na utwór, jaki śpiewał na „nieszczęsnym” festynie.  
    Melodia, która tak doszczętnie zmieniła życie Tanji, po raz kolejny poraniła jej uszy.
- Tanja, chodź… - Enni pociągnęła ją za rękę. Wiedziała, co to może oznaczać. Ta nie chciała jednak słuchać, jeszcze mocniej zacisnęła zsiniałe już dłonie, wpatrując się w budynek – to ci szkodzi! – jęknęła przeciągle.
- Nie! To nie ma znaczenia! To wciąż będzie za mną chodziło, nie ucieknę od tego! – odparła łamiącym się głosem. Ani drgnęła.
- Krzywdzisz się tylko! Tarja kazała ci tak robić?!
- Nie, ale ja sama jestem pewna, że tak jest najlepiej! Muszę to w sobie zwalczyć! To i tak będzie obok mnie, nie chcę się już tego bać, chcę temu stawić czoła!
- No dobra, ale nie dzisiaj! Ja mam już dość! – „zawyła” bezradnie. Przyjaciółka w ogóle nie zwróciła na to uwagi.  
    Atmosfera w środku stawała się coraz „cięższa”. Zwariowani fani skakali, to znów „kiwali się” w rytm muzyki itd. Ich zachowanie coraz bardziej wyprowadzało prokuratora z równowagi. Właściwie, co on tutaj robi?! To śmieszne: jakiś „cymbał” tak bardzo gra mu na nerwach, że aż słucha jego muzyki?! Żeby ta mu się czasem nie spodobała, na wszelki wypadek przecisnął się przez tłum i wyszedł na świeże powietrze.
- I co? Nic się nie stało! Ćpunem raczej nie jest, to i narkotyków nie rozprowadza – odsapnął „przygłuszony” Timo. Głośne dźwięki prawie pozbawiły go słuchu.
- Do diabła… takie koncerty nie są zakazane… nic na niego nie mam! – jęknął bezradnie.
- Daj już sobie z tym spokój… ja wiem, że nie lubisz przegrywać, ale… może on akurat jest niewinny?
- Weź przestań! – skrzywił się ironicznie – widziałem ją, to on! I musi za to odpowiedzieć, oni wszyscy powinni, ale większości się udaje! Prawo jest po ich stronie, ale nie w tym przypadku! Choć ten jeden raz pójdzie siedzieć! – pokiwał wściekle palcem, po czym nerwowym ruchem odgarnął włosy.
- Dobra, spoko… rozumiem – Timo wyraźnie się zmieszał na taki widok. Rzadko oglądał kolegę tak bardzo zdenerwowanym. Z budynku wyszło jeszcze dwóch innych, młodych ludzi, którzy nieśli w rękach puszki z piwem. Śpiewali, czy raczej wrzeszczeli na całe gardła. Przystanęli na moment i zaczęli się im przyglądać. Jeden z nich zaczął coś tam mruczeć pod nosem, po czym udali się dalej – wyglądali na pełnoletnich, za upijanie nieletnich też go nie posadzisz – parsknął na to policjant, gdyż koniecznie chciał rozładować napiętą sytuację.
    - Już? Przeszło ci? – Enni nachyliła się właśnie nad Tanję, która wciąż wspierając głowę o ramię, ciężko dyszała. Znowu przytrafiło się jej to samo, co w lunaparku: brakowało jej tchu, nie czuła nóg, które w całości zdrętwiały, a całe ciało przeszywał jakiś dziwny ból. Gorycz i łzy ściskały gardło, po głowie toczyło się jej z tysiąc myśli. Dlatego nie odpowiedziała na pytanie przyjaciółki, bo było wręcz jeszcze gorzej, ale była pewna, że jeśli się z tym wszystkim oswoi, może te dziwne uczucia znikną?
- A co to za lasencje? – wtem usłyszały czyjeś głosy. Przerażona przyjaciółka natychmiast odwróciła się za siebie: oto stali przed nimi ci sami „kolesie”, którzy wyszli uprzednio z hali. Tanję zamurowało, odruchowo uniosła głowę – ej, ja znam tą drugą! To przecież ta od procesu! – parsknął jeden z nich.
- A no faktycznie… i co, mała? Przyszłaś posłuchać, jak gra? W środku jest jeszcze trochę miejsca, będziesz lepiej słyszeć śpiew wolności – parsknął drugi.
- Odwalcie się, dobra? – Enni zastawiła przyjaciółkę, stając tuż przed nią – co to? Mało takich z twarzą, jak ona?
- A ty co? Jej adwokat? – zarechotał młody.
- My chcemy się tylko zapytać, czy też możemy skorzystać z jej usług? Ile bierzesz? – śmiał się jego koleżka.
- Raczej nie byłoby cię stać, ona lubi znanych i bogatych! – wtórował mu towarzysz. Nerwy zaczęły brać nad nią górę. Czuła, że zaraz wpadnie w histerię. Oni nazywali ją prostytutką!
- Zostawcie… nas… - wyjąkała powoli, gdyż drżał jej głos.
- Ty, ona coś powiedziała! To jednak ma język w gębie! – parsknął obcy – no, to za ile, co?
- Zos… tawcie… NAS! – dokończyła zdecydowanym tonem.
- Tanja, spokojnie! – Enni zaniepokoił jej podniesiony głos – słyszycie?! Spadówa! – warknęła w ich stronę.
- Ale odważna się zrobiła! Dobra, ale cicho już, ok? My nie szukamy problemów! – młokos najwidoczniej odebrał to jako żart.
- ZOSTAWCIE NAS! ZOSTAWCIE! – zaczęła histerycznie piszczeć, jej głos poniosło echo. Nieopodal znajdowała się ulica, więc każdy mógł usłyszeć i wziąć to za napad.
- Stul pysk! Nic ci nie robimy! – syknął, tym razem już przerażony „typ”, po czym zrobił krok w ich stronę.
- ZOSTAWCIE NAS! NA POMOC! – nie przestawała krzyczeć.
- Słyszałeś to?! Chyba jakaś kobieta krzyczy! – Timo „nadstawił ucha”.
- I to niedaleko! – Aleksi bez namysłu pobiegł w stronę dochodzących krzyków.
- Zamknij ryja! Spadamy, bo nam problemów narobi! – warknął rozjuszony „oprawca”.
- Co tam się dzieje?! Stać! – i nie mylił się: z oddali już dało się słyszeć głos policjanta.
- No i super! – jęknął przeciągle, po czym rzucił się do ucieczki. Drugi chwycił z ziemi kamień i „na pożegnanie” cisnął go w dziewczęta. Enni, która stała na przedzie, została nim ugodzona w głowę. Cios był tak mocny, że upadła na ziemię.
- ENNI! RATUNKU! – Tanja, widząc to, wpadła w jeszcze większą histerię. Nie wiedząc, co ma robić, padła na kolana tuż przed nią i zaczęła oglądać drżącymi rękoma.
- Co się dzieje?! To pani krzyczała?! – tuż przed nią zjawił się Timo.
- Upadła! Ja… ja nie wiem… co się jej… - zaczęła się plątać, po czym cofnęła do tyłu i wybuchła płaczem.
- Ktoś jej coś zrobił? – mężczyzna nachylił się nad dziewczynę, za jego plecami stanął Aleksi. Widząc Tanję nic się już nie odezwał, w końcu ostatnio często na nią „wpadał”…  
- Co jej się stało? – zwrócił się do kolegi. Wiedział, że z nią już się nie dogada.
- Chyba oberwała w głowę… krew jej leci – wymruczał po dokładnych oględzinach.
- Możesz powiedzieć, co tu się stało? Ktoś was napadł? – zwrócił się do Tanji.
- On… on rzucił kamieniem i… i, no rzucił! – bełkotała nieskładnie. Zanosiła się histerycznym płaczem, więc rozmowa nie miała sensu.
- Zabierz ją do samochodu, trzeba ją odwieźć do szpitala – polecił koledze. Ten posłusznie wziął ją na ręce i skierował się we wskazanym kierunku.
- Żyje?! Nic jej nie jest?! – dziewczyna wbiła w prokuratora pytający wzrok.
- Tak… wszystko będzie dobrze… chodź – wyciągnął do niej rękę. Nie miała jednak zamiaru się ruszyć. Wbiła jedynie wzrok w dłoń, a jej ciałem co chwila wstrząsały drgawki, jakie wywołał płacz. Nie mógł jej tu zostawić, ale też i czas naglił. Nie wiadomo było, jak Enni mocno oberwała i dlatego trzeba było szybko odwieźć ją do szpitala. Podszedł i bez większych tłumaczeń wziął ją pod rękę, od razu się wyrwała i cofnęła – nie mamy czasu, musimy iść! Chodź ze mną – z powrotem wyciągnął do niej ręce.  
    Wróciła do rzeczywistości: przecież znowu zachowuje się jak „wariatka” i to znowu w jego obecności! Zaczęła się niezgrabnie zbierać z ziemi. Ponowił próbę podciągnięcia ją za ramię, tym razem nie zaprotestowała. Choć nie chciała pomocy, musiała jakoś wyjść z tego z twarzą. Gdy już stała na nogach, lekko wyszarpnęła jednak rękę i ruszyła za nim. Ucieczka była niemożliwa, w końcu nie wiedziała, dokąd zabrali przyjaciółkę. Na razie o nic siebie nie pytali, choć obydwoje byli bardzo ciekawi, co robią równocześnie w tym samym miejscu i to z powodu… „Bajek”?

***

    Siedzieli na szpitalnej poczekalni już z jakąś godzinę. Wymagane było szycie, kamień miał dosyć ostre krawędzie. Szczęściem, Enni odzyskała już przytomność, ale właśnie była na zabiegu. Tanja już nieco do siebie doszła. Siedziała na krześle i wpatrywała się w posadzkę. Po chwili kątem oka dostrzegła, że ktoś dosiadł się jedno miejsce dalej. Nie uniosła jednak głowy. Dobrze wiedziała, kto to.
- Zrobili wam coś oprócz tego kamienia? – Aleksi starał się zachowywać łagodny ton. W końcu to ona toczyła wojnę, on był jej zupełnie przeciwny.
- Nie… - odparła cicho – nie wiem, po co tam poszłam… to wszystko moja wina…
- Co tam w ogóle robiłaś?
- Właśnie o to chodzi: nie wiem! – zaśmiała się kpiąco – dowiedziałam się, że „Fairy Tales” mają tam dawać koncert… dlatego poszłam…
- No, ale chyba ich fanką nie jesteś? – parsknął, po czym natychmiast zamilkł. To było głupie i zaraz go za to zbeszta!
- Nigdy nie byłam… - wymruczała jednak słabym głosem. Odetchnął z ulgą.
- I wcale ci się nie dziwię… denna muzyka… - westchnął, wygodniej rozsiadając się na krześle.
- A ty? Skąd się tam wziąłeś? – uniosła lekko głowę i spojrzała kątem oka – może sam ich słuchasz, a się maskujesz?
- Po tym, co dzisiaj widziałem, w życiu nie wezmę ich płyty do ręki – mruknął ironicznie.
- A niby co takiego…?
- Ten cały wokalista to zwykły cham, ma się za pana świata… ci wszyscy ludzie są zwyczajnie ślepi. Przecież widać, że to kawał… nieważne… Myślałem, że coś na niego znajdę i dlatego tam poszedłem, w końcu niecodziennie podejrzany o gwałt daje koncerty – odrzekł pogardliwie.
- Nie można mu jakoś tego zabronić? – westchnęła ciężko, po czym pomasowała się po skroniach. Potworny ból głowy zaczął dawać o sobie znać, a wszystko to z nadmiaru łez i emocji.
- Staram się… ale nic mi nie wychodzi! Jestem beznadziejnym prokuratorem! – prychnął do siebie.
- Może to nie twoja wina? – rzuciła od niechcenia.
- Przepraszam, ale czegoś tu nie rozumiem… - zawahał się na chwilę – dlaczego czasami rozmawiasz normalnie, a chwilami… chcesz mnie zjeść? – dokończył nieśmiało. Nie wiedział, jakiej odpowiedzi może się spodziewać. Zamilkła i jeszcze niżej spuściła głowę, najwyraźniej zrobiło się jej głupio. Nie musiała jednak odpowiadać, o ile nie było to pytanie retoryczne, gdyż dołączył do nich Timo.
- Podałem już rysopis, może go złapią.  
- Chcecie go zamknąć? – uniosła wzrok na policjanta.
- No… chcemy mu wlepić karę za napaść, jakieś kolegium, czy coś? Prawie ją zabił, nie? – wybąkał niepewnie, przenosząc wzrok na Aleksego. Trochę bał się tej dziewczyny… Ten w odpowiedzi niedbale wzruszył ramionami.
    W tym momencie drzwi od gabinetu zabiegowego się otworzyły i wyszła zza nich Enni. Tanja natychmiast poderwała się z miejsca i pobiegła do niej. Bez namysłu, choć rzadko okazywała uczucia, rzuciła się jej w ramiona.
- Cieszę się, że nic ci się nie stało! – powiedziała szczerze. Wzruszenie zaczęło odbierać jej głos.
- No, prawie! – uśmiechnęła się lekko, wskazując na opatrunek na czole.
- I co? Nic poważnego? – Aleksi również się wyprostował.
- Robili mi jakieś badania, ale wstrząśnienia mózgu na szczęście nie mam! Jeny, pamiętam tylko, że czymś dostałam, a potem było już tylko ciemno! – zagestykulowała rękoma. Towarzysze parsknęli lekkim śmiechem. Jak na poszkodowaną, miała w sobie mnóstwo energii – na szczęście wyście się zjawili! Normalnie, jak jacyś ochroniarze! – puściła do nich oczko.
- Na drugi raz nie chodźcie same tam, gdzie są fani „Fairy” – pouczył prokurator.
- No jasne! Jesteście wozem? Może byście odtaszczyli rekonwalescentkę do domku? – zachichotała przymilnie.  
- Nie zostajesz w szpitalu? – spytała zdziwiona Tanja.
- Chcieli mnie zostawić, ale wyszłam na własną odpowiedzialność. Nic mi się tam nie poprzestawiało, więc myślę, że będzie dobrze. To jak? – zatrzepotała rzęsami. Aleksi odpowiedział jej śmiechem i uprzejmie podstawił ramię, by odprowadzić do pojazdu. Była w siódmym niebie! Czy trzeba aż „rozwalić sobie łeb”, żeby wyciągnąć od niego taki gest?  
    Tanja ruszyła z tyłu, za nimi. Wszyscy trzymali się od niej z dala, nawet ten policjant. Dobrze wiedziała, dlaczego: brali ją za „wariatkę”, bali się, że znowu z czymś wyskoczy, albo ich pobije… Było jej bardzo przykro, ale i tym razem nie mogła liczyć na przyjaciółkę, gdyż ta właśnie dyskutowała z prokuratorem i jego kolegą o różnych wypadkach, stłuczeniach, czy w końcu napadach i różnych takich… w tym wszystkim nawet nie zwrócili na nią uwagi. To Enni była w jej centrum, to ona umiała rozmawiać z ludźmi, obracać wszystko w żart, była też przezorna, przebojowa… Nie to, co ona. W przeciwieństwie do niej, „kumpela” wiedziała, czego chce. Marzyła o wielkiej miłości, przygodzie i dążyła do tych celów. A ona? Została sama, pusta, bez przyszłości z ponurą przeszłością, która stale przypominała jej, że jest nikim.

***

    Dzień przywitał wszystkich piękną, słoneczną pogodą, dzięki czemu nikt nie narzekał na niezbyt ciepłe powietrze, pomimo maja, i nieprzyjemny wiaterek, który bez litości smagał ciało. Wolni od pracy wylegli na ulice, to do parków, by nacieszyć się upragnionymi promieniami, a ci którzy nie mieli tyle szczęścia, raz po raz ją przerywali, z zazdrością spoglądając w okno. Tanja jednak najchętniej zostałaby w domu, zamiast siedzieć tu teraz i znowu czuć na sobie wzrok tych wszystkich ludzi. Owszem, ponownie znajdowała się na sądowej sali, gdzie toczyła się kolejna rozprawa.  
- Tak, miała na sobie wyraźne ślady przemocy – odpowiedział przesłuchiwany właśnie lekarz.
- Dziękuję… W swojej karierze lekarza na pewno miał pan już wiele takich przypadków, ale… czy badał pan może kiedyś Tiinę Saivisto? – kontynuował Aleksi. Po stronie Perttu i jego „ekipy” natychmiast dało się słyszeć poruszenie. Markko skrzywił się z niesmakiem.
- Skąd on o niej wie?! – syn wyraźnie sposępniał. Doktor zaczął intensywnie myśleć.
- Nie wiem… tyle ich było… - zaśmiał się.
- Jak często w ogóle zgłaszają się do szpitala kobiety, które twierdzą, że zostały pobite przez swoich bliskich?
- Sprzeciw! Jaki to ma związek ze sprawą? Przypominam, że mój klient został oskarżony o gwałt – wtrącił Risto.
- Na twarzy pani Venerinen widniały ślady przemocy, więc trochę się to z tym wiąże – odparł pośpiesznie.
- I tak podtrzymuję – ziewnął sędzia – panie prokuratorze, proszę się trzymać tematu. To jest sprawa pani Venerinen, a nie wszystkich kobiet świata…
- Dobrze… Pamięta pan panią Venerinen z tamtego wieczora? – zwrócił się ponownie do medyka – czy pana zdaniem była w pełni władz umysłowych?
- Co on wyprawia?! Chce ze mnie zrobić wariatkę?! – szepnęła oburzona Tanja.
- Spokojnie, on wie, co robi… chyba – odparła Krystyna.
- Rozmawiała wtedy z psychologiem, na wszystkie pytania odpowiadała normalnie – odpowiedział lekarz.
- A więc pana zdaniem doskonale zdawała sobie sprawę z tego, kto był sprawcą przemocy wobec niej?
- Tak.
- Sprzeciw! Pan Kietala przesłuchuje ordynatora, a nie psychiatrę – do „dyskusji” ponownie wkroczył obrońca.
- Pan wybaczy, ale ją oglądałem, choć tylko powierzchownie, bo nie dała się tknąć. Musieliśmy szukać dla niej kobiety-ginekologa, więc uważam, że czyn wywarł na niej dotkliwe wrażenia – odchrząknął medyk.
- Nie udzieliłem panu głosu, proszę odpowiadać na pytania – skarcił sędzia – panie Kietala, ma pan jeszcze jakieś?
- Nie, dziękuję wysoki sądzie – mruknął i zapatrzył się w papiery.
- Jak to?! Ten lekarz, to lichy świadek! – burknęła Krystyna.
- Trochę mi pomógł… - bąknęła – zwłaszcza po tym, jak go skopałam… - zarumieniła się na samo wspomnienie „konfrontacji” z ordynatorem. Nagle w pogrążonej w ciszy sali powstał wielki huk. Gdy spojrzały obok siebie, z przerażeniem odkryły, że wywołał go Juha, który osunął się na podłogę. Przerażona rodzina natychmiast poderwała się z miejsc, a żona pośpiesznie przy nim uklękła. Tanja zastygła w bezruchu, przybierając kolor kredy. Jedyne, co mogła teraz robić, to tylko stać i z kamienną twarzą wpatrywać się w równie blade oblicze ojca. Aleksi przepchnął się przez zebrany już nad mężczyzną tłum i z przerażeniem zajrzał, co też ze znajomym?  
    Po jakiejś pół minuty na salę weszli lekarze, którzy w razie czego czuwali nad przebiegiem, jakże emocjonującej sprawy. Czasami zdarzało się, że świadkowie, bądź oskarżeni mdleli podczas składania zeznań, więc ich obecność była tam jak najbardziej wskazana. Ułożyli mężczyznę na nosze i wynieśli na zewnątrz. Rodzina mogła tylko czekać. Sędzia natychmiast przerwał obrady. Perttu siedział w ławce i obserwował wszystko z nutką… rozbawienia. Jeszcze do niedawna również był tym poruszony, ale gdy tylko sobie przypomniał, jak „stary” Venerinen „fiknął”, na jego twarz od razu wystąpił uśmiech.
- Udało ci się – ojciec właśnie się nad niego nachylił i w geście pochwały poklepał po ramieniu. Tak, to prawda – w takiej sytuacji obrońca mógł przygotować się na kolejne ataki ze strony prokuratora, choćby ratując klienta „szopką”, jaką rzekomo „odstawia jej rodzina”… Ranielli zabrał dłoń i przeniósł ją pod ramię syna, musieli opuścić salę.  
    Po kilku minutach wszyscy znaleźli się poza nią. Na razie nie było wiadomo, co z Juhą. Tanja zasiadła na ławce pod ścianą i ciężko westchnąwszy, wsparła łokcie o kolana. Bała się o ojca, a to, że tak źle go ostatnio traktowała, sprawiało, że czuła się jeszcze gorzej. Tuż przed nią nerwowo krążyła matka, aż z „oględzin” wrócił jeden z lekarzy. Tym razem była to kobieta. Niestety, jak się okazało, konieczne były badania, dlatego postanowiono zabrać go do szpitala. Miał bardzo wysokie ciśnienie krwi i słaby puls, podejrzewano kłopoty z sercem.
- Ja wiedziałam! – łkała Krystyna – trzymał się tutaj! Na pewno coś go bolało!
- Może pani pokazać, gdzie? – dopytywała lekarka.  
    Tanja właściwie ich nie słuchała. Uniosła nieco głowę i spojrzała w kierunku prokuratora, który właśnie rozmawiał przez telefon. Była ciekawa, jaką ma teraz minę? Jak to odbiera? Ale pewnie zwyczajnie, takie sytuacje zdarzają się w sądach często. Ale, o dziwo, na jego obliczu malowały się jakieś emocje… był jakby podenerwowany, co chwila odgarniał włosy, aż w końcu zakończył rozmowę i ciężko westchnąwszy, schował telefon za poły marynarki. Odwrócił głowę i napotkał jej spojrzenie, natychmiast odwróciła twarz. Popatrzył więc po zebranych i gdzieś odszedł. W głowie kłębiło się jej teraz z tysiąc myśli, ale, choć powinna, wcale nie myślała o ojcu… raczej o tym dziwnym zbiegu okoliczności, przez który z przeróżnych sytuacji to właśnie on ją ratował. No, może za wyjątkiem tego niedoszłego samobójstwa z pociągiem. Tu wcale nie była w opresji, chciała tego… A jeśli ojciec dowiedziawszy się o jej śmierci tak właśnie by zareagował i, kto wie? Może nawet umarł? To chyba dobrze, że jednak nie pozwolił jej zostać na przejeździe…  
    Potrząsnęła głową. Nie chciała teraz o tym myśleć, zwłaszcza, że na korytarzu właśnie pojawił się wózek, którym przewożono Juhę do szpitala. Był już przytomny i stawiał opór, próbując unieść się na posłaniu, to znów odpychał ręce pielęgniarzy. Prędko wstała z ławki i pobiegła do niego.
- Tato… jak się czujesz? – wybąkała niepewnie. Na jego twarzy zarysował się lekki uśmiech. Pierwszy raz od wielu miesięcy usłyszał od niej to słowo: „Tato”.
- Już lepiej… nie wiem, po co mnie zabierają?! – westchnął oburzony.
- Musisz się przebadać, coś jest nie tak i dobrze o tym wiesz! – zaprotestowała żona.
- Wcale nie! Tylko mi się chwilowo słabo zrobiło! Już jest dobrze, chcę zostać na rozprawie Tanji!
- Nie… tato… lepiej jedź – bąknęła nieśmiało. Krystyna na owe słowa odetchnęła z ulgą. Córka najwyraźniej na powrót zaczynała rozumieć, że ojciec to przecież nie jej wróg. Mężczyzna posłał jej ciepły uśmiech i dał sanitariuszom znak, że mogą jechać dalej. Żona udała się za nimi, a ona została. Odprowadziła ich mętnym wzrokiem i po chwili zawróciła, gdyż miała zamiar udać się do łazienki. Tam chciała się w spokoju wypłakać. Powoli zaczynało do niej docierać, że któregoś dnia jej rodziców może zabraknąć. Wystarczy chwila, jakiś nieszczęśliwy wypadek… Czy tak chce ich traktować? Pokazywać na każdym kroku, że ich wcale nie potrzebuje? Przecież tak nie było, nie potrafiła dać sobie bez nich rady… a zwłaszcza bez ojca, który specjalnie dla niej zarabiał, by mogła sobie spokojnie studiować, ile tylko chciała, miast iść do pracy.
    Weszła właśnie w korytarz prowadzący do łazienek, gdy z pół metra dalej dostrzegła Aleksego, który rozmawiał tam z jakimś mężczyzną. W pierwszej chwili miała zamiar po prostu iść dalej i najzwyczajniej w świecie ich wyminąć. Jej uwagę przykuł jednak nieznajomy „typ”: to był ten sam, z którym spotkał się wtedy w centrum… do tego wszystkiego rozmawiali szeptem. A jeśli Kietala, to jakiś skorumpowany oszust, który właśnie przyjmuje łapówkę w zamian, za którą złagodzi Perttu karę? Serce od razu podeszło jej do gardła. Poczuła, jak grunt usuwa się z jej spod nóg. Sama tylko taka myśl oznaczała, że jest zgubiona!  
    Schowała się za ścianą i lekko zza niej wychyliwszy, zaczęła nasłuchiwać ich rozmowę. Nie było to łatwe, gdyż jawnie starali się, by nikt ich nie słyszał… to było podejrzane!
- Niestety, tego już nie udało się ustalić – mówił nieznajomy mężczyzna.
- Ale to… to na pewno ona? – Aleksi patrzył mu w oczy z nadzieją, ale i jakby strachem.
- Tak, wszystko się zgadza. Tu ma pan adres – „facet” wręczył mu jakąś niewielką karteczkę. Zupełnie, jak wtedy! Sięgnął po nią drżącą ręką, jakby się czegoś bał. Na korytarzu dało się słyszeć kroki, toteż prędko szarpnął za świstek i pośpiesznie schował go do kieszeni. Obok nich przeszedł jeden z policjantów, na ową chwilę zamilkli.  
    Zmrużyła oczy, to było jakieś podejrzane… Gdy „glina” przechodził obok niej, cofnęła się do tyłu i udała, że coś tam robi z paznokciami. Gdy już zniknął, z powrotem wyłoniła się zza ściany.
- Więc… to tyle, tak? – prokurator wrócił do rozmowy.
- Tak, reszta zależy już tylko od pana. Więcej nie wiemy, musi się pan sam dowiedzieć – odparł nieznajomy.
- Dobrze… dziękuję… Ile płacę?
- Może nie tutaj… niech pan przyjdzie do biura, to ustalimy ostateczną cenę – mężczyzna odchrząknął, po czym zapiął płaszcz.
- Dziękuję za wszystko, świetna robota – wystawił do znajomego dłoń. Ten odścisnął ją, życzył powodzenia, po czym poklepał go po ramieniu i ruszył w „swoją stronę”.
- „Co za grę prowadzi?” – przemknęło jej przez myśl. Cała ta rozmowa sprawiła, że w jej oczach stał się jeszcze dziwniejszy, niż dotąd… Ale ta cała konspira… może to jakieś brudne interesy?  
    Odetchnął ciężko, sięgnął do kieszeni, po czym rozwinął karteczkę i zaczął się w nią uporczywie wpatrywać. Ciężko jej było określić, co też wyraża teraz jego twarz: była to złość, strach, czy może smutek? W pewnym sensie wyglądał podobnie, jak wtedy w tym barze, do którego za nim poszła… Zgiął świstek i nerwowym ruchem z powrotem wsunął go do kieszeni, po czym oparł o ścianę i przez chwilę spoglądał w jeden punkt, jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu „odbił się” od oparcia i ruszył w kierunku toalet. Wykorzystała ten moment i opuściła „kryjówkę”.  
    Po chwili była już w damskiej łazience i myła ręce. Nawet nie patrzyła w swoje odbicie, nie chciała go widzieć, bo wyglądała okropnie. Była chuda, miała podkrążone oczy, ale tak zły stan nie utrzymywał się tylko na zewnątrz, ale co gorsza i wewnątrz: każde wyjście w miejsce, w którym było więcej ludzi, kończyło się napadami duszności, drżeniem i uczuciem niepokoju, które nakazywało jej uciekać, biec przed siebie i się nie zatrzymywać! Nagle dosłyszała szelest. Natychmiast odwróciła się przerażona. Dobrze pamiętała „przygodę” z Raniellim, a i nie miała ochoty znowu rozbijać lustra… Szczęściem, była to tylko jakaś nieznajoma kobieta, która właśnie weszła do toalety. Czym prędzej przetarła ręce i opuściła łazienkę, gdyż nie miała ochoty przebywać tam z kimś obcym.  
    Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, dojrzała, że te od męskiej są lekko uchylone. Przechodząc obok, niechcący „rzuciła okiem” do środka. Dojrzała czyjeś ramię, które wspierało się na umywalce. Zignorowała to jednak. Ot tak sobie, ktoś stoi przed lustrem… Wzruszyła ramionami i udała się pod salę, w końcu matka na pewno już jej szuka.
    Od dłuższej chwili wpatrywał się w swoje odbicie, zastanawiając, co ma robić: iść tam, czy nie iść? Właściwie, czego się dowie? Może nawet nie będzie chciała go widzieć? Co, zresztą, wcale by go nie zdziwiło… Jest do niej choć trochę podobny? A jeśli nie do niej, to może… do niego? Nie, nie chce tego! Co to za duma?! Wolałby nie żyć, aniżeli mieć świadomość, że jest jego „odbiciem”. Nawet nie wie, ile z jego charakteru pochodzi z tej jego „ciemnej strony”. Czy mógłby być zdolny do takich samych czynów, jak on? Myślenie o tym wszystkim sprawiło, że jego twarz przybrała groźny wyraz, aż sam się go przeraził… czy tak mógł wtedy wyglądać on? Zabrał rękę z umywalki i zatkał nią gładką powierzchnię lustra, by już na siebie nie patrzeć. Szybkim krokiem opuścił łazienkę.
- No, tu żeś się zapodział! Musimy iść na salę, sędzia już podjął decyzję, czy kontynuujemy – za nią czekał na niego kolega, Hannu. Kiwnął niechętnie głową i udał się przodem. Miał nadzieję, że „facet” jednak nie ma zamiaru tego dzisiaj ciągnąć. W tej chwili nie miał na to ochoty, choć, jako profesjonalista, powinien oddzielać sprawy prywatne od zawodowych. Rozum jednak wiedział swoje, a uczucia swoje.
    Zapełnili już „pokój”, wszyscy zajęli swoje miejsca. Tanja kątem oka obserwowała oskarżyciela, który po całej tej dziwnej rozmowie wyglądał już zupełnie inaczej. Był jeszcze bardziej posępny, poważny… W ogóle był bardzo tajemniczym człowiekiem, wręcz dziwnym. Czasami sprawiał wrażenie nieprzystępnego i zamkniętego w sobie, kiedy indziej znów, jak choćby wtedy w szpitalu po nieudanej prowokacji, otwartym i pełnym poczucia humoru. Jednak cały czas miała wrażenie, że coś w sobie nosi, coś ukrywa i może mieć to związek z jego pracą… Cała ta dziwna sprawa z Tarją… Nieźle trafiła! Prokurator z jakąś ciemną przeszłością! Ma w ogóle szanse w tym procesie?
- Z powodu zaistniałej sytuacji, choć nie dotyczy ona bezpośrednio oskarżonego, ale mimo to po części pozywającej, postanawiam odroczyć rozprawę do dnia 3.06 bieżącego roku, na godzinę 10:00 – sędzia wydał „werdykt”. Odetchnęła z wyraźną ulgą, martwiła się teraz o ojca i nie w głowie jej było „bawić się” w i tak przegrany proces!
- No! Jeden mądry się znalazł! Im to dziadostwo dłużej trwa, tym pewniej mogę na razie cieszyć się wolnością, chociaż i tak na niej pozostanę! – Perttu leniwie się przeciągnął. Specjalnie mówił podniesionym głosem, by prokurator i jego była go słyszeli. Ten pierwszy właśnie pakował rzeczy, z grobową miną, a Tanja posyłała oskarżonemu pogardliwe spojrzenie – co się tak, lala, patrzysz? – uśmiechnął się wrednie – twój stary nie musi udawać, i tak przegracie! – zarechotał kpiąco.
- Odwal się od niej – usłyszał mruknięcie. Obydwoje zwrócili uwagę w stronę, z której pochodziło.
- Dobra, zbieramy się – policjant wziął młodego Ranielli pod ramię.
- Do mnie to było? – ten jednak wcale nie miał zamiaru się zabierać. Dziewczyna nieco się zaskoczyła, w końcu prokurator nie miał obowiązku stawać w jej obronie.
- A widzisz tu jeszcze innego, bardzo pewnego siebie gnoja? – burknął, odwracając się w jego stronę.
- Zostaw go, to nie ma sensu – towarzyszący mu kolega, Hannu, zrobił już parę kroków do przodu.
- Nie pozwalaj sobie, dobra?! Nie wiesz, z kim masz do czynienia! – Perttu zdenerwowały owe słowa.
- Z degeneratem, który sam nie wie, co ma ze sobą zrobić! Aż mi się niedobrze robi, jak na was patrzę! Wszyscy wyglądacie tak samo: dumni i wyniośli, jakbyście uczynili nie wiadomo, jak dużo dobrego, a wiesz, jak byłoby najlepiej?! Jakbyś poszedł i się utopił! Zrobiłbyś choć tyle dla społeczeństwa, nim spaprasz życie następnej osobie! – prokurator wycelował w niego palec. Towarzysz zawrócił i pośpiesznie do niego podszedł, by stamtąd odciągnąć. Oskarżony już zaczął się do niego rwać, miał ochotę „przyłożyć mu w pysk”! Ale i on, jak widać, nosił się z takim zamiarem, skoro bezsensownie go prowokował.
- Tanja, chodź. Pójdziemy do szpitala – Krystyna wzięła ją za ramię. Ani drgnęła, za bardzo była zaintrygowana całą tą sytuacją.
- Kietala, trochę szacunku dla mojego syna! – Markko również zaczął się już denerwować. Z ledwością utrzymywał syna, który miotał na oskarżyciela przeróżne epitety.
- Spokojnie, Aleksi… niech sobie gada – kolega próbował wziąć go pod ramię.
- Ja jestem spokojny! – wściekle się wyszarpnął – pójdziesz siedzieć! Zobaczysz! – pogroził muzykowi palcem i szybkim krokiem opuścił salę. Tanja odprowadziła go zaskoczonym wzrokiem. Chwilami zachowywał się zupełnie, jakby był pod wpływem alkoholu, tyle, że przecież był trzeźwy. Może to jakiś „narwaniec”?
- Czy za każdym razem musi być tak samo? Skoro to wszystko tak cię wkurza, to po co zajmujesz się takimi sprawami? – tuż za nim podążał podenerwowany Hannu.
- Przepraszam… nerwy mi puściły – burknął, odblokowując samochód.
- Który to już raz? Może daj sobie lepiej spokój, co? Są i inne sprawy… pobicia, morderstwa…
- Mam je gdzieś! Wsiadasz, czy nie?! – otworzył drzwi pojazdu.
- Ja? Po co? – zdziwił się.
- Musimy w końcu odwiedzić tą młodą! Może ma coś na tą pseudo-gwiazdkę.
- A ty dalej swoje? Chcesz się dalej wnerwiać?! Ja na twoim miejscu bym zrezygnował!
- Oj, zamknij się! – uruchomił silnik i ruszył z miejsca.
- EJ! A ty gdzie beze mnie?! Zaczekaj! – pisnął poruszony towarzysz, po czym prędko dopadł do samochodu.  
    Tanja wraz z matką również opuściły budynek sądu.
- On ma coś na sumieniu… - wymruczała ta pierwsza.
- Kto? – zdziwiła się Krystyna.
- No ten prokurator! Nie widziałaś, jak się zachowuje? To nie pierwszy raz! Coś go gryzie, ciekawe tylko, co? – zmrużyła oczy, patrząc przed siebie.
- Nie tobie to wiedzieć. Ważne, żeby udowodnił winę temu bydlakowi! Widziałaś, jaki bezczelny?
- Może i nie mnie… ale i tak chcę wiedzieć – mruknęła pod nosem.

chyba znowu długie... mam nadzieję, że się spodoba... pozdrawiam ;)

nutty25

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 8279 słów i 47053 znaków.

Dodaj komentarz