She's the only one for me cz. 32

Rozdział 24

    Tanja spacerowała sobie po mieście w towarzystwie Enni. Dziewczyna wyraźnie lekceważyła sobie niebezpieczeństwo, jakie jej groziło i wykorzystała moment, że rodziców nie było w domu – wyszli do znajomych, którzy chcieli pochwalić się przed nimi nowym mieszkaniem. W jej mniemaniu nic nie mogło się jej stać na ulicy pełnej ludzi.
- Tak sobie myślałam… nie wiem, czy ciągnąć to z Kalle – wzdychała właśnie przyjaciółka.
- No, szczerze mówiąc, to dziwny jest, no, ale… może się tylko tak maskuje? – starała się jej coś doradzić.
- Taa… sama mówisz, że jest, jaki jest! W ogóle zresztą nie podoba mi się to, jak traktuje swojego własnego brata – przewróciła ze zniecierpliwieniem oczami – a tak w ogóle, to co tam u ciebie i Aleksa? – zmieniła temat.
- Niby w porządku… - przystanęła przed sklepową wystawą i zapatrzyła się w eksponowane za nią obuwie – dużo mi pomaga.
- To fajnie! Dobrze trafiłaś! – „kumpela” puściła do niej oczko.
- Szczerze mówiąc, to trochę się boję – przyznała, opierając się o szybę – a jak kiedyś mi się oświadczy? Co mam wtedy odpowiedzieć?
- No jak, co? Zgódź się!
- Tak, bo to takie proste! – przewróciła oczami – ale małżeństwo rządzi się swoimi prawami i obowiązkami! Trzeba być samodzielnym i spełniać… no sama wiesz! A jak nie będę tego potrafiła?! Znudzi się mną i szybko rozwiedzie… - westchnęła, chowając ręce w kieszenie.
- O jeny, to po co takie zobowiązanie? – Enni wzruszyła ramionami.
- Zawsze marzyłam, że kiedyś wyjdę za mąż, bo to dla mnie takie jakby zabezpieczenie, że ta osoba myśli o mnie poważnie… potem może mieć dzieci, a później, gdybyśmy się już zestarzeli, siedzielibyśmy na ławce i trzymali się za ręce, jako para siwych staruszków… - rozmarzyła się, raz po raz głęboko wciągając powietrze.
- Rany, gadasz, jak jakaś bohaterka telenoweli! – parsknęła rozbawiona – chodź do parku, to se posiedzimy!
- Ale z tobą to nie chcę, jesteś dziewczyną! – zniesmaczyła się.
- Oj, dobra! Nie bądź taka wybredna, bo w końcu z nikim nie usiądziesz! – śmiała się dalej, po czym pociągnęła ją za rękę. Gdy tylko zniknęły, zza rogu jednego z budynków wyłonił się kloszard, który bacznie je obserwował. Miał na sobie znoszony płaszcz, na głowie zdarty kapelusz, a twarz owinięta była w jakieś brudne szmaty, jakby bolały go zęby. Poczekał, aż dojdą do końca ulicy i poszedł ich śladem.
    Tymczasem Aleksi przebywał w gabinecie Tarji. Gdy już wiedział o Perttu nieco więcej, postanowił stworzyć jego portret psychologiczny.  
- Cóż… myślę, że to dlatego, iż udało mu się dostać ją siłą. Wydaje mi się, że jemu podoba się przemoc, dlatego ją zgwałcił, a ponieważ nadal ma nad nią przewagę, to prześladuje – rozmyślała, sporządzając notatki.
- I co? Może spełnić to, co powypisywał na ścianie? – popatrzył na nią pytająco.
- Nie oszukujmy się: to człowiek pozbawiony wszelkich skrupułów. Ba, właściwie uczuć. Co mu zależy? – odpowiedziała wymownym spojrzeniem.
- No to pięknie… - westchnął, padając na oparcie – muszę zadzwonić do Tanji i ostrzec ją, żeby na razie nigdzie sama nie wychodziła.
- A co tam… u niej? – spytała z wahaniem – niedawno posprzeczałam się z nią przez telefon i od tamtej pory już do mnie nie zachodzi.
- Raczej dobrze – mruknął, wzruszając ramionami.
- Co? Ty też jesteś jeszcze na mnie zły?
- Nagadałaś jej bzdur, że tylko udaję, bo chcę na niej poćwiczyć współczucie! No daj spokój, czy to nie powód, żeby być wściekłym? – skrzywił się.
- To nie tak! Wytłumaczyłam jej przecież, że…!
- Jak tak bardzo chcesz mnie od niej odsunąć, to chociaż nie w taki sposób! – wymierzył weń pełen wyrzutów wzrok.
- Wcale tego nie chciałam! – pokręciła głową na boki – chciałam jej to przekazać w inny sposób, ale najwyraźniej źle to odebrała… w każdym razie, nie wtrącam się do waszego życia. Róbcie, co chcecie – rozłożyła ręce – a tak w ogóle… to myślę, że masz u niej jakieś szanse, także próbuj – dodała z lekkim uśmiechem.
- Wiem… właściwie to od jakichś dwóch tygodni jest moją dziewczyną – uniósł niedbale ramiona, udając, że uporczywie szuka czegoś w telefonie. Tak naprawdę zawstydzenie nie pozwalało mu spojrzeć na kobietę.
- Naprawdę? To wspaniale! – szczerze się ucieszyła – a jak tam sprawy z matką? – i w taki oto sposób zagadała go, przez co zapomniał, że ma wykonać do Tanji telefon na temat tego, czego dowiedział się o „wyjcu”. Była przecież zagrożona…
    Właśnie dlatego, a raczej z powodu bezmyślności, przechadzała się z przyjaciółką w okolicach skateparku Micropolis. Nawet się śmiała, wygłupiała… W końcu weszły w głąb niego, pomiędzy tzw. rampy, na których szaleli amatorzy, bądź zawodowcy deskorolki. Choć był środek zimy, nie zabrakło tam tych, którzy zjeżdżali po oblodzonych przeszkodach. Przysiadły na murku i zaczęły się im przyglądać. W tym czasie zza wystawionego nieopodal pomnika wyłonił się wspomniany wcześniej kloszard i bacznie je obserwował…  
    Żartowały i co chwila parskały śmiechem, gdy Tanji rzucił się w oczy kot, błąkający się pod nogami skaterów. Umaszczeniem był bardzo podobny do Aleksa. Zwierzę było zdezorientowane i wyraźnie przerażone „powietrznymi ewolucjami”. W pewnym momencie jeden z „deskorolkowców” nieomal, a wpadłby na niego. Skręcił więc i wywrócił się na betonową przeszkodę.
- Przeklęte bydle! Zjeżdżaj stąd! – warknął na zwierzaka. Ten spłoszył się jeszcze bardziej i zaczął uciekać. Tanja nie odrywała od niego wzroku, marszcząc brwi.
- Biedny kociak! Może go złapiemy? Będzie partia dla Aleksa! – parsknęła Enni. Towarzyszka, jakby posłuchała jej od razu, bo oto zerwała się z miejsca i czym prędzej za nim pobiegła – ej, ej! Ale nie tak szybko! – zawołała za nią.
- Aleks! – ta wydała z siebie krzyk. Istotnie: ów kot, to był właśnie on! Ale skąd się tutaj wziął?! Był jednak tak bardzo przerażony (nie pozwalała mu przecież na przechadzki po mieście), że w ogóle jej nie słuchał. Wręcz przeciwnie: właśnie biegł ku bardzo ruchliwej ulicy – Aleks, chodź tu! – krzyczała bezradnie, ścigając przerażonego pupila. Nie mogła pozwolić, żeby coś mu się stało. Bardzo go kochała.  
    Ten był już na jezdni. Pisnęła ze strachu, po czym wybiegła za nim, nawet nie patrząc, czy w ogóle kierowcy jej na to „zezwolą”. Powstał potworny pisk: z jej powodu zderzyły się dwa samochody, ale ona w ogóle się tym nie przejmowała. Biegła na oślep, wypatrując kota. Został jej trzeci, ostatni pas drogi. Wtargnęła na niego, po czym poczuła lekkie uderzenie. Upadła na nawierzchnię i już niczego nie pamiętała. Przed pierwszym pasem stanęła blada Enni, która już prawie zemdlała z emocji.

***

    - Gdzie ona jest?! – przerażona dziewczyna została brutalnie potrząśnięta przez spanikowaną Krystynę.
- Nie wiem! Jeszcze nie powiedzieli! – z oczu Enni popłynęły łzy.
- Jak to się w ogóle stało?! – dopytywał Juha.
- Mówiła, że widziała Aleksa, pobiegła za nim i… i wpadła pod samochód! – wyrzuciła z siebie.
- Tego prokuratora? – mężczyzna uniósł brew.
- Nie…! Kota!
- Jak to?! To gdzie byłyście?! – pani Venerinen miała dzikość w oczach, jakby pałała żądzą rozszarpania jej na kawałki za to, że pozwoliła córce wyjść z domu.
- No… w mieście… w parku! Ja… ja nie wiem! – skryła twarz w dłoniach, gdyż miała wrażenie, że zabije ją sam tylko wzrok kobiety.
- Skąd by się tam wziął kot?! – małżonek kpiąco wykrzywił usta.
- No ja… ja sama nie wiem! Przecież mówię! – rozkleiła się na dobre.
- Zostaw ją, Krysa… chodźmy zapytać lekarza, gdzie leży – westchnął, zwracając się do żony. Ta puściła więc dziewczynę i przecierając oczy, ruszyła za nim. Idąc, minęli po drodze Aleksego, który zmierzał ku Enni. Zawiadomiła go z jakieś 10 minut temu. Bardzo się śpieszył, by jak najprędzej dotrzeć do szpitala. Właśnie stanął przed nią z kamiennym wyrazem twarzy.
- Sorry! Wyciągnęłam ją z domu! – rzuciła mu się na szyję i wręcz już zanosiła od płaczu.
- Gdzie jest? – spytał rutynowo.
- Oni… oni właśnie poszli się dowiedzieć! Ale… ale pielęgniarka miała mi powiedzieć, co… i jak!
- Jak to się stało, że potrącił ją ten samochód? – kontynuował tak zimnym tonem, że aż ją to przerażało.
- Wybiegła na… jezdnię, taką trzy… pasmową… - odsunęła się, mierząc go niepewnym wzrokiem.
- Co…? Po co? – zmarszczył brwi – chyba nie chciała…?
- Przepraszam, pani Kantaa? – obok nich pojawiła się wspomniana pielęgniarka.
- Tak, to ja! Co z Tanją?! – spytała ze strachem w oczach.
    - Ma pani wstrząs mózgu… lekkie stłuczenia, ale poza tym chyba będzie dobrze – lekarz właśnie zaglądał jej do oczu. Światło latarki bardzo ją drażniło.
- Mogę już iść do domu? – wykrztusiła ochrypłym głosem. Wszak, nienawidziła szpitali, toteż perspektywa pięciu tylko minut pobytu w takim zachęcała do prędkiego brania nogi za pas, bez zastanawiania się nad konsekwencjami takiej ucieczki.
- No chyba pani żartuje? – mężczyzna parsknął śmiechem – musi pani zostać na obserwacji przynajmniej do jutra! Musimy doprowadzić mózg do porządku, co nie? – dodał żartem.
- Bardzo boli mnie głowa… - skrzywiła się.
- To normalne przy tego rodzaju obrzękach.
- A te… mdłości? – chwyciła się za czoło.
- To również! No nic… - westchnął, unosząc się ze szpitalnego łóżka – postaramy się szybko postawić panią na nogi! I tak miała dużo szczęścia – pokiwał głową i wyszedł.  
    Od policji wiedziała już, że wtargnęła na jezdnię i potrącił ją jeden z samochodów. Szczęściem, na pasie, na którym doznała wypadku, uprzednio akurat był korek, dlatego pojazd jechał z niedużą szybkością. Jednakże przy upadku uderzyła głową o beton, dzięki czemu została zakwalifikowana do ofiar wypadków samochodowych i szpital murowany. Na samą myśl o tym zemdliło ją jeszcze bardziej…
- Córcia! – w progu stanęła spanikowana matka, po czym pokonała odległość od drzwi do jej łóżka w jakieś… jedną setną sekundy? – coś ty, dziecko, narobiła?! Jak ja się o ciebie bałam! Boże mój! – zaczęła biadolić.
- Dobrze już, Krysa! – obok niej stanął ojciec – jak się czujesz? – zwrócił się do dziewczyny.
- Okropnie… to wstrząs mózgu – przejechała ręką po skroni – chcą mnie tu zostawić, a ja nie chcę…
- Po coś wybiegła na tą ulicę?! Od małego uczyłam…! – „ględziła” rodzicielka.
- Musiałam! – obruszyła się, unosząc z łóżka, po czym na nowo na nie padła, wykrzywiając twarz w grymasie oznaczającym silny ból – tam był… był Aleks… Jak mi niedobrze… - jęknęła bezsilnie. Na jej ostatnie słowa Krystyna wymieniła z Juhą porozumiewawcze spojrzenia – co? Coś nie tak…? – wystękała, obserwując ich uważnie.
- A to… wzięłyście ze sobą kota? – matka odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Nie… skąd? Przecież nigdy tego nie robię… sama nie wiem, skąd on się tam wziął… Gdzie on jest?! – ponownie się zerwała i znowu było to samo: bezradnie opadła na posłanie.
- No… w domu, niby gdzie? – kobieta posłała jej delikatny, acz współczujący uśmiech. W tym momencie w sali pojawiła się i Enni.
- Jeny, Tanja! Prawie zawału przez ciebie dostałam! – dopadła do łóżka, zalewając się łzami. Tuż za nią stanął Aleksi, oddychając z wyraźną ulgą. Widząc to, Krystyna wstała z kucek i cofnęła się nieco do tyłu. Juha wziął ją pod ramię i na moment wyprowadził na korytarz. Nie powinni przeszkadzać młodym – po coś, wariatko, wybiegła?! Skąd on by się tam wziął?! – „jęczała” przyjaciółka.
- Na serio… to był on – wykrztusiła, poirytowana tym, że jej nie wierzą.
- Kto? – Aleksi wreszcie się odezwał.
- Aleks… kot… był w parku…
- No ja też widziałam tam kota, ale, żeby to od razu był on? – „kumpela” posłała jej drętwy uśmiech – może był tylko do niego podobny?
- To był Aleks… wszędzie bym go poznała – upierała się przy swoim. Enni odwróciła głowę i wbiła w znajomego pytający wzrok. Była przerażona taką pewnością… Ten westchnął i włożył ręce w kieszenie, mierząc poszkodowaną wzrokiem pełnym współczucia, ale i wyrzutów. Był na nią zły, że tak bezsensownie ryzykowała życiem.
- Może chcesz czegoś? Pić, jeść? – spytała towarzyszka.
- Nie… mam wrażenie, że zaraz puszczę pawia… także wiesz… - odparła krzywym uśmiechem.
- To ja… pójdę i… no… no sobie coś wezmę – poderwała się z łóżka i wymieniwszy się z Aleksim znaczącym spojrzeniem, udała do drzwi i wyszła. Przez chwilę stał obok szpitalnego posłania, aż w końcu usiadł na miejscu, które uprzednio zajmowała.
- Przestraszyłaś mnie… Enni tak się darła do tego telefonu, że myślałem, że nie żyjesz – mruknął, biorąc ją za rękę.
- A co…? Brakowałoby ci mnie? – palnęła najgłupsze z możliwych. To pewnie przez ten uraz głowy… sama za bardzo nie wiedziała, co mówi.
- No jasne… razem z tobą za dużo by było tych, co to sobie poszli w diabły i kopnęli mnie w tyłek – zmierzył ją nieśmiało.
- Ja musiałam za nim iść… to mój kot i… i jest od ciebie, a to… dla mnie tym ważniejsze – popatrzyła nań ze zbolałą miną.
- Jesteś pewna, że on tam był? Mógł być tylko podobny… kotów jest przecież dużo, co to? Jeden jest taki na świecie, jak on?
- Ja go znam! Wiem, jak się zachowuje i… no… jestem pewna i już…! – wykrztusiła, po czym wykrzywiła twarz i rozpłakała się. Sama już nie wiedziała, czy to naprawdę był on?! A jak nie i na darmo ryzykowała życie?!
- Nie płacz… na szczęście źle się to nie skończyło… no, prawie – westchnął, przecierając dłonią jej policzek. Zaczęła się niezgrabnie gramolić, po czym wyprostowała na łóżku, choć wcale nie było jej łatwo utrzymać pion – chcesz gdzieś iść? – zdziwił się – masz leżeć.
- Nie… Chcę… chcę, żebyś mnie objął… - mruknęła, spuszczając głowę. W odpowiedzi przysunął się bliżej i przytulił do siebie. Zawsze, gdy działo się coś złego, bądź przytłaczającego, właśnie tego oczekiwała od ludzi: by pokazali jej, że są blisko i dzięki temu mogą jej pomóc. Choćby i takim prostym gestem.
- Nawet, jeśli to był on, to nie opłacało się za nim biec. To tylko głupi kot… znaleźlibyśmy innego – rzekł, gładząc ją ręką po plecach.
- Nie! Był od ciebie! – odsunęła się, patrząc mu w oczy z wyraźnym wyrzutem. Chciała go w ten sposób skarcić za takowe myślenie.
- No to cię chyba nie przegadam – parsknął lekko, odgarniając jej włosy z twarzy. W tymże momencie głęboko się nad czymś zamyśliła.
- Ja… ja coś pamiętam… to był on! Musiał być on! – popatrzyła nań z takim przekonaniem, jakby bała się, że bierze ją za wariatkę – jak go pierwszy raz zawołałam, to się odwrócił i chciał do mnie iść, ale… - przerwała, by zaczerpnąć tchu – ale jechał taki młody… deskorolką i spłoszył go! – po jej policzkach znowu pociekły łzy. Westchnął głęboko i na nowo ją do siebie przytulił.
    W progu stanęła Kaari. Przez chwilę zawahała się, czy wejść, czy tak też ich pozostawić? W głębi siebie znowu czuła zazdrość. Przyszedł do niej do szpitala, próbował chronić przed „wariatem”, który nastawał na jej życie. A ona? Zawsze trafiała na nieczułych drani, przy których musiała liczyć tylko na siebie.
    - Juha, a jak jej…? – Krystyna pokręciła palcem obok głowy.
- No przestań! – oburzył się mężczyzna, choć w głębi siebie sam nie był tego do końca pewien. Po tylu przeżyciach było to raczej możliwe… W tym momencie z sali wyszedł Aleksi – i co? Tobie też mówiła o tym kocie? – na jego widok poderwał się z miejsca.
- Jest pewna, że to był on… - zamyślił się – ponoć zareagował na imię.
- No, ale jak?! Zawsze był w domu, to jakim cudem miałby się znaleźć na ulicy?! – oburzyła się kobieta.
- Mieszkacie dość wysoko, więc nie mógłby uciec przez okno…
- Nawet ich nie otwieramy, jest zima! – zaprotestowała.
- W takim razie, może ten psychol się włamał i wykradł go? – myślał głośno.
- No co ty mówisz? – skrzywiła się – po co miałby iść do nas po kota?!
- Może właśnie po to, żeby doprowadzić ją do szaleństwa? Myślę, że po prostu chciał jej wmówić, że ma zwidy, ale skończyło się o wiele gorzej – mruknął ponuro. Był na niego wściekły, choć jeszcze nie miał pewności, czy aby na pewno było tak, jak mówił.
- Teraz najważniejsze, to przekonać się, czy kota faktycznie nie ma w domu! – wtrącił Juha – jedź może ze mną do domu, co? Potem tu wrócimy – zwrócił się do Aleksego. Ten przystał na propozycję, gdyż sam był tego ogromnie ciekaw. Krystyna została, oczywiście, w szpitalu, by wspierać córkę. Po niedługim czasie dołączył i Matti, który również bał się o siostrę.

***

    Jakieś pół godziny później Aleksi, oraz towarzyszący mu „teść”, byli na miejscu: pod drzwiami mieszkania rodziny. Coś tam w istocie było podejrzanego… bynajmniej jednak nie obecność Aleksa, jak gdyby nigdy nic, wylegującego się w swym posłaniu.
- Niech pan nie rusza! – prokurator cofnął rękę Juhy – widzi pan te ślady? Wyraźnie widać, że ktoś przestrzelił zamek. Trzeba będzie zdjąć odciski palców, czy należą do niego – wyjął z kieszeni telefon.
- A no rzeczywiście! – gospodarz szeroko otworzył oczy – a kot? – to powiedziawszy, pchnął lekko drzwi i wszedł do środka. Zaczął nawoływać zwierzaka, ale z tego nie było ani śladu…
    - Jest pan pewien? Przecież kot mógł uciec tuż po włamaniu – jakiś czas potem policjant zadawał już rutynowe pytania.
- Drzwi były zamknięte! Jak miał to zrobić? Przejść przez drewno? – wtrącił zdegustowany Aleksi.
- Wie pan, włamywacz mógł zostawić je na chwilę uchylone, a wówczas zwierz zwiał, bo się przestraszył. W końcu to był kot, a nie pies obronny – zauważył funkcjonariusz.
- Tak, czy inaczej, ten wariat się tu włamał, a skoro jest stuknięty, to mógł przyjść właśnie po kota! – odparł poruszony.
- Kietala, i panu coś się rzuca na umysł? – parsknął „glina”.
- Moja córka nie jest szalona! – oburzył się Juha.
- Spokojnie, panie Venerinen – upomniał go Aleksi – a wy się lepiej postarajcie, facetowi jeszcze gorzej miesza się we łbie! Widzieliście chyba ściany i drzwi od mieszkania? – zwrócił się do policjanta.
- Robimy, co możemy! Niestety, nie było go w domu tego jego koleżki. Może być wszędzie, także…
- To go tam szukajcie, albo ja sam to zrobię! – burknął, po czym ruszył do drzwi.
- Gdzie idziesz? – zawołał za nim spanikowany Juha. Nie bardzo wiedział, jak ma się zachowywać przy policji.
- Poszukać kota! – odkrzyknął i zniknął.
- A to już nie ma jednego w głowie? – parsknął na to „glina” i odszedł do podwładnych, którzy zdejmowali właśnie odciski palców, to szukali śladów włamania. Jednakże oprócz kota nic innego nie zginęło. Były za to inne ślady: po wejściu do pokoju Tanji okazało się, że jej biurko zostało przetrząśnięte, ubrania powyrzucane z szafek, a na łóżku leżała kartka: „Nie uciekniesz, złotko!” – Juha na cały ten widok znowu poczuł w klatce piersiowej znajomy ucisk. Dobrze, że córka tego nie widziała.

***

    Niestety, choć Aleksi zjeździł z pół miasta, nie znalazł nigdzie kota. Był tym bardzo przybity, gdyż zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo Tanja jest do niego przywiązana. Na razie postanowił więc jej o nim nie wspominać, co wcale nie było takie łatwe, gdyż w kółko o niego pytała. Zastanawiała się, co tam robił i kto go wypuścił…? Jak na razie nie wiedziała, co rodzina zastała w domu. I chyba miało tak pozostać, gdyż postanowili zatrzeć wszelkie ślady.  
    Spędziła w szpitalu trzy dni. Do czasu, aż wstrząśnienie mózgu nieco ustąpiło. Po tym okresie mogła wyjść do domu. Pod właściwy adres miał ją zawieźć Aleksi, gdyż szła nadal kręciło się jej w głowie. Właśnie sprowadzał ją po schodach na dół. Towarzyszyli im rodzice wraz z Kaari.
- Może ja ją poprowadzę, co? – siostra właśnie się do niego zwróciła.
- Nie, nie trzeba – Tanja odpowiedziała za niego, po czym posłała jej znaczący uśmiech, który oznaczał tylko jedno: „wolę iść z nim, niż z tobą”. Ta więc, gdy młodsza siostra nie widziała, przewróciła oczami i założywszy rękę na rękę, ruszyła za nimi.  
    Krystyna zostawiła męża nieco w tyle, dlatego też nie zauważyła, iż ten oparł się o ścianę szpitalnego budynku i bardzo ciężko oddycha. Reszta stanęła już przy samochodzie. Tanja oparła się o niego, a Aleksi otworzył jej drzwi. Za jednym z drzew stał ten sam, co ostatnio, „obdartus”. Miał bardzo zacięty wyraz twarzy, a jego dłonie drżały, zaciskając się na korze pnia. Z każdą kolejną sekundą wpatrywania się w nich, a zwłaszcza w nią – w Tanję – złość rosła w nim jeszcze bardziej… Tak, to był on – Perttu. W zanadrzu, jak zwykle trzymał broń, którą koniecznie chciał wykorzystać przeciwko nim! Gniew wzbierał w nim tak bardzo, że był gotów to zrobić w każdej chwili, choćby i teraz! Nie mógł już znieść, jak ta „zdrajczyni” uśmiecha się do tego drugiego, jak on „skacze” wokół niej i „obmacuje wzrokiem”.
- Gdzie ojciec? – pani Krysia w końcu zauważyła nieobecność męża.
- Tam został… - Kaari wskazała go palcem, niepewnie mrużąc oczy, po czym prędko pobiegła ku niemu. Matka zrobiła to samo.
- Co mu jest?! – Tanja była gotowa popędzić za rodziną.
- Spokojnie, zostań! – Aleksi zatarasował jej drogę ramieniem – lekarz zabronił ci zbyt dużego wysiłku. Wsiądź do środka, a ja spytam – nakazał jej i ruszył ku stopniom. Skrzywiła się, przewracając oczyma, ale posłusznie zanurzyła się w pojeździe. Denerwowało ją to „chuchanie na nią”! Przecież czuła się trochę lepiej. Co to, nie wolno pochodzić po schodach?! Zaraz jednak złość zmieniła się w obawę o ojca. A jeśli choroba powróci?
- BU! – nagle usłyszała pukanie w szybę. Aż podskoczyła w miejscu. Gdy odwróciła głowę, okazało się, iż to jakiś żebrak. Postanowiła go zignorować, pewnie przyszedł prosić o pieniądze… najlepiej w ogóle się do niego nie odzywać. Obdartus jednak nie miał zamiaru odejść… wręcz przeciwnie, wciąż stroił jakieś głupie miny, aż z jego twarzy spadł materiał, odsłaniając oblicze… Perttu! Od razu ją sparaliżowało, przerażona włączyła blokadę przycisków. Zaczął szarpać za klamkę.
- POMOCY! – zaczęła krzyczeć, choć dobrze wiedziała, że z wnętrza samochodu nikt jej nie usłyszy. Do tego reszta była u góry schodów. Postanowiła zaryzykować: wcisnęła przycisk i odsunęła nieco szyby, by jej krzyki były bardziej słyszalne – NA POMOC! POMÓŻCIE MI! – wykorzystał to i zaczął pchać do środka brudne „łapy” – ZJEŻDŻAJ! – pisnęła przerażona.
- Zamknij ryja, dziwko! No chodź tu! Czego się boisz?! – furczał wściekle.
- NA POMOC! – wcisnęła się na drugie siedzenie: to, na którym siedział kierowca, byleby tylko wariat się do niej nie dostał!
- Już lepiej? – Krystyna właśnie wlepiała w męża zaniepokojony wzrok.
- Tak… tylko mi się zakręciło w głowie! To takie straszne?! – jęknął przeciągle – lepiej chodźcie do Tanji, a nie!
- A właśnie… zdawało mi się, że chyba słyszałam jej krzyk…? – bąknęła Kaari, po czym zwróciła się ku Aleksemu. Ten się wiele nie namyślał. Natychmiast nawrócił i ruszył na dół, a dziewczyna za nim. Będąca w pojeździe Tanja wciąż wrzeszczała, przez co zaczęła zwracać uwagę przechodniów.
- Zostaw pan ten wóz! Kradniesz pan?! – zawołał jakiś mężczyzna. Ten natychmiast wytargał zza „łachmanów” pistolet. Nieznajomy od razu zbladł – dobra… jak chcesz… to nie moje auto! – pisnął, zapierając się rękoma, po czym od razu uciekł.
- Niech mi pan pomoże! RATUNKU! – na darmo wrzeszczała, strach w takim wypadku naturalnie bywa silniejszy.
- Ej! Zostaw ją! – na szczęście przybyła reszta. Perttu odwrócił się ku nim z furią w oczach. Aleksemu w ostatniej chwili udało się odepchnąć Kaari, po czym sam się schylił, dzięki czemu kula utkwiła w kamiennych stopniach. Dziewczyna przewróciła się i stoczyła dwa schody w dół. Tanja wrzeszczała z przerażenia. Myślała, że siostra oberwała. Na szczęście, ktoś zawiadomił policję, iż do jednego z samochodów „dobiera się” jakiś włóczęga. Z radiowozu już wyskoczyli policjanci. Widząc to, „oprych” schował broń i zaczął uciekać.  
- Łapcie go! To ten poszukiwany! – krzyknął prokurator. „Gliniarze” natychmiast rzucili się za nim w pościg. Z chęcią zrobiłby to samo, ale musiał doglądnąć Kaari, w końcu „brutalnie” jej „przyłożył” – w porządku? – nachylił się nad nią. W odpowiedzi jedynie pokiwała głową. Była w zbyt wielkim szoku, aby wypowiedzieć w ogóle jakieś zdanie. Z wnętrza samochodu „wykaraskała się” Tanja.
- Co z nią?! – zawołała wystraszona.
- Nic takiego… a ty? – zwrócił się do niej.
- Nie zdążył niczego zrobić, ale… chciał się dostać do… - nim zdążyła dokończyć, osunęła się na chodnik. Jak za dawnych „dobrych” czasów…
- Do diabła! – syknął, prędko do niej dopadając – no i po coś, kretynie, lazł za nimi?! Trzeba było zostać z nią! – warknął do siebie, targając ją z ziemi.
    Tymczasem Perttu biegł, co sił w nogach. Na plecach czuł „oddech” „pingwinów”. Jak na złość dla niego, tuż przed nim roztaczało się lodowisko, na którym bawili się ludzie. Przeskoczył więc barierkę i ślizgając się na podeszwach, starał się wtopić w tłum, co łatwe nie było: jak tu utrzymać równowagę na lodzie? Tacy, co się przewracają, od razu przykuwają przecież uwagę.  
    Pościgowi przystanęli i zaczęli się bezradnie rozglądać dookoła. Chyba stracili go z oczu! Jeden z nich wzywał właśnie posiłki, gdy towarzysz dostrzegł na tafli wyjątkowo niezgrabnego kloszarda… Bez namysłu wbiegł na lód. Niestety, tak, jak i Perttu, nie mógł sobie poradzić z gładką powierzchnią. Zebrani, którzy mieli na sobie łyżwy, zaczęli się z niego śmiać, sądząc, iż to jakieś przedstawienie, czy co? Ścigany właśnie podnosił się z lodu po kolejnej „wywrotce”, a odwróciwszy głowę, ujrzał wroga. Zebrał w sobie wszystkie siły i stanął na równe nogi, po czym walcząc z „rozjeżdżającymi się” stopami, doczepił do jednego z ludzi.
- Co pan?! – oburzył się na to jakiś nieznajomy, sądząc, że ma do czynienia z brudnym pijakiem. Perttu odepchnął go brutalnie i „pojechał” ku kolejnej „ofierze”. Mężczyzna aż się przewrócił. „Żebrak” postąpił tak jeszcze z kilkoma innymi uczestnikami zabawy, aż wreszcie dotarł do końca tafli. Uradowany przeskoczył barierę i popędził przed siebie.
- Ari, złaź z tego lodu! Nie czas na zabawę, wieje nam! – warknął jeden z policjantów, po czym sam rzucił się w pogoń za uciekinierem.
- Jasne! Łatwo mówić! – burknął oburzony współpracownik, leżąc zupełnie rozkraczonym na lodzie.
    Perttu dobiegł do rogu i skrył się za wiatą przystanku autobusowego. Ciężko dyszał, gdyż nie mógł już złapać tchu. Brak kondycji i tytoniowy nałóg dawały mu się we znaki… Zaraz potem przebiegł tamtędy „glina”, po czym przystanął kawałek dalej, rozglądając się na boki. Wykorzystał moment, iż ten go nie widzi i wyskoczył z kryjówki. Ale chyba za szybko… Zawadził bowiem butem o jej konstrukcję, dzięki czemu powstał naturalny huk. Policjant natychmiast zwrócił ku niemu twarz i dojrzał go.
- Stój, bo strzelam! – wrzasnął, wyciągając broń.  
    Nie miał zamiaru posłuchać! „Wrócił” do ucieczki. Pościgowy spełnił groźbę i wystrzelił. Wokół rozległ się krzyk przerażonych ludzi, którzy natychmiast padli na ziemię. Ale nie on, nie ścigany. Wydawał się mieć więcej szczęścia, niż rozumu. Ale to zdawało się go powoli opuszczać: oto, z naprzeciwka, nadjeżdżał radiowóz. Przystanął, nerwowo przygryzając wargę. To chyba koniec.  
    Rozejrzał się dookoła, po czym zaczął powoli wznosić ręce do góry. Pojazd zatrzymał się, z wnętrza zaczęli wysiadać policjanci. Ten, który go gonił, z szerokim uśmiechem zmierzał już w jego stronę. Przymknął oczy, głęboko odetchnął, a gdy je otworzył, dojrzał przed sobą morze… W jednej chwili rzucił się do ucieczki.
- DO DIABŁA! – syknęli podenerwowani „stróże prawa”. Wydawało się, że już go mają!  
    Przebiegł przez ulicę, po czym wskoczył na mur, który oddzielał skarpę od ogromnej tafli wody. W dole, o kamienne „cegły”, obijały się jej bałwany.  
- Ranielli, stój! Nie rób tego! – wrzasnął dowodzący. Dobrze wiedzieli, że jeśli skoczy, to może przypłacić to życiem… W odpowiedzi posłał im triumfalny uśmiech, po czym zasalutował i rzucił się w głęboką toń – NIE! – „gliniarze” natychmiast dopadli do murku, po czym spojrzeli w dół: fale kłębiły się, a po nim nie było ani śladu – mieliśmy go mieć żywego! ŻYWEGO, do diabła! – warknął zdenerwowany dowódca.
- Może żyje? Przecież go nigdzie… - bąknął podwładny.
- Do licha… Trzeba sprowadzić nurków! Albo zdechł, albo ma dziewięć żyć, jak kot! – furczał wściekły szef.
- Co najwyżej potężnego świra! – uzupełnił jeszcze inny „glina”.

nutty25

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 5480 słów i 30567 znaków.

3 komentarze

 
  • Użytkownik ~~

    Czekam na następne )

    2 lis 2016

  • Użytkownik jaaa

    <3

    2 lis 2016

  • Użytkownik Beno1

    :kiss:

    2 lis 2016

  • Użytkownik nutty25

    @Beno1 :kiss: ;)

    2 lis 2016