She's the only one for me cz. 25

Rozdział 19

    Perttu był w bardzo nieciekawej sytuacji: po rozpatrzeniu donosu Tanji, „wybryku” z klubu i innych grzeszków, sędzia nie mógł dłużej przymykać oczu na owe „ekscesy” i nareszcie przychylił się do prośby prokuratura o tymczasowy areszt. Ten oznaczał osadzenie w areszcie śledczym… i to daleko od domu, bo jakieś 14 kilometrów od Helsinek, w mieście Vantaa. Właśnie zmierzał za strażnikiem do swojej celi. Po drodze mijali innych skazanych, którzy, wyglądając poprzez drzwi, czy też stojąc na korytarzu, wrzeszczeli za nim, to znów posyłali uśmieszki, całuski, inni mu wygrażali. Udawał niewzruszonego, a wręcz odważnego, ale tak naprawdę w środku aż trząsł się ze strachu… Ojciec aż za dobrze zarysował mu stosunek innych więźniów do gwałcicieli… Od wczesnego dzieciństwa wysłuchiwał przecież jego opowiadań o tym, który rodzaj winy pociąga za sobą najgorszą karę w więziennych murach.
    Był w tym gorszej sytuacji, że był tutaj sławny, a nawet, jeśli ktoś z tutejszych nie słuchał muzyki, to z nudów i tak oglądał dużo telewizji, bądź słuchał radia. A w owych mediach poświęcano sporo czasu wytoczonej mu sprawie. Teraz tym bardziej: wokalista „Fairy Tales” w areszcie, toż to był skandal! Niemal, na miarę tego, gdyby prezydent innego kraju (to jest mężczyzna) przyszedł na spotkanie z ich głową państwa (kobietą) w identycznych szpilkach!  
- „Niech no ja stąd tylko wyjdę… zabiję cię, dziwko!” – furczał w myślach. „Klawisz” właśnie stanął przed jedną z cel i zaczął rozbrajać zamek – mogę zadzwonić na chatę? Powiem matce, że już dojechałem – mruknął w jego stronę.
- Co to, Ranielli? Żarty sobie stroisz? To kić, nie hotel! Telefonu się zachciało! – zarechotał kpiąco i zgiąwszy w pół, uprzejmie „zaprosił” go do celi. Muzyk prychnął wściekle i ruszył do środka.
- Trochę szacunku! Twoje szczeniaki być może słuchają moich piosenek! – burknął, stając już w progu niedużej, podłużnej „klitki”, w jakiej znajdowało się łóżko, szafka na ubrania, stolik z krzesłem, i inne „niegroźne” sprzęty. Całości dopełniało niewielkie, zakratowane okienko, które wpuszczało choć trochę naturalnego światła. Tuż przy drzwiach ulokowano wejście do ciasnej toalety. Jakież upokorzenie w stosunku do jego „domowych włości”! To tak miał skończyć on – „wielka gwiazda” fińskiej sceny muzycznej?!
- Przykro mi, ale nie. Mają 10 i 7 lat, więc to raczej niemożliwe… a nawet, gdyby były starsze, zabroniłbym im. W końcu psychol-gwałciciel to nie najlepszy wzór do naśladowania, nie sądzisz? – odparł tymczasem strażnik, posyłając mu znaczący uśmieszek.
- Jeszcze stąd wyjdę, a wtedy będziesz mnie całował po tyłku! – warknął, kiwając przy tym palcem.
- Bo ja wiem? Prędzej tutaj zdechniesz! – zarechotał, po czym zamknął go na klucz i odszedł.
- Niedorobiony debil! Pingwin, kupa gnoju! – darł się za nim, choć tym samym mógł pozbawić się ewentualnej ochrony z jego strony, aż w końcu bezradnie kopnął w metalowe drzwi – jasna cholera! – przejechał rękoma po włosach – jak się stąd wydostać…? Zadowolona, tak?! Bo teraz bez przeszkód możesz się zabawiać z tym kretynem… ale nie myśl sobie!
- Ty, panienka, co? – zza drzwi naprzeciwko dobiegł go czyjś głos – gadasz do siebie? Uuu… ledwo wlazłeś i już głupiejesz? – zarechotał jeden z osadzonych.
- Stul pysk! – syknął podenerwowany.
- Oj, ale nie wyrażaj się, bo ci mydło do ryja wsadzę! I ja wcale nie żartuję!
- Idź się utop! – prychnął, odwracając się do niego plecami – „co robić? Oni mnie tu zeżrą!” – zaczął gorączkowo myśleć. Nie dość, że współ-jeńcy już go „uwielbiali”, to jeszcze do tego zaczął odzywać się u niego głód papierosowy. Przed zamknięciem tutaj wszystko mu zarekwirowali, więc i ową „ukochaną” paczkę. Palić wolno było jedynie na „spacerniaku”, w wyznaczonych godzinach. Jak on to wytrzyma?!
    Jedyny plus był taki, że cela była jednoosobowa. Co, jak co, ale w Finlandii skrupulatnie przestrzegano praw człowieka (a przynajmniej w jego wypadku, bo jeśli chodziło o Tanję…) i dlatego też w ten sposób zapewniono mu pewną miarę bezpieczeństwa. To znaczy tutaj konkretnie, bo za murami owego pokoju… Ale co tam! Już mu teraz wszystko jedno, niech się dzieje, co chce. On musi stąd wyjść i to za wszelką cenę!

***

    W jednej z helsińskich szkół dyrektor jak zwykle pracowała „na pełnych obrotach”. To przeglądała dokumentację nauczycieli, to znów osiągnięcia uczniów, wniesione skargi i zażalenia, czy pomysły pracowników, jak jeszcze ulepszyć wydajność nauczania. Wtem do jej biura zajrzała sekretarka:
- Pani Pakkainen, jacyś reporterzy do pani – zwróciła się do niej.
- Co? W jakiej sprawie? – zdziwiła się.
- Chcą uzyskać jakieś informacje, wpuścić ich?
- No dobrze – rzuciła niepewnie, obawiając się jakieś uczniowskiej afery, choć nic jej o tym nie było wiadomo. Po chwili do gabinetu weszła para: kobieta i mężczyzna. Ten pierwszy ubrany był w płaszcz i kapelusz, niczym jakiś detektyw, zaś towarzyszka miała na nosie tak grube okulary, iż można było odnieść wrażenie, że to denka od słoików. W obu rękach zaciskała teczkę, natomiast towarzysz telefon komórkowy, który chyba miał pełnić rolę dyktafonu. Albo więc zbyt przejęli się swoją pracą, bądź… byli to jacyś przebierańcy.
- Dzień dobry, jesteśmy z gazety… - zawahał się przez moment, jakby w istocie coś kręcili – eee… „Krzyk Suomi”…
- „Głos”! – szepnęła „niedowidząca”, toteż prędko się poprawił. Dyrektor zmrużyła podejrzliwie oczy.
- No więc chcielibyśmy do kolejnego numeru napisać artykuł o Perttu Ranielli. O tym, jak ze sławnego muzyka przerodził się w przestępcę. Stworzyć taki jakby portret psychologiczny – od najmłodszych lat, do teraz. Ponoć tutaj uczęszczał, więc chcielibyśmy wiedzieć, jak się uczył, czy skończył szkołę i tak dalej. Może nam pani coś o tym powiedzieć? – kontynuował z krzywym uśmiechem – pani wybaczy, to moje pierwsze zlecenie w tym zawodzie i naprawdę się denerwuję – odchrząknął, widząc minę kobiety.
- No nie wiem… mają państwo jakieś dokumenty na potwierdzenie tego, kim są? – drążyła, wiercąc ich na wskroś. W odpowiedzi nieznajomy sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął zeń legitymację prasową. Zatkał jednak przy tym kciukiem fotografię identyfikacyjną, po czym schował własność tak szybko, że kobieta ledwo zdążyła cokolwiek przeczytać – no dobrze… macie państwo szczęście, bo akurat już tutaj uczyłam, gdy Ranielli uczęszczał do naszej placówki – kontynuowała uspokojona – jeśli to państwu nie przeszkadza, proszę samemu przejrzeć dokumentację. Jeszcze wtedy nie mieliśmy komputerowej bazy danych – to powiedziawszy, ruszyła w głąb gabinetu na poszukiwanie potrzebnych papierów.
- Dziesięć razy to powtarzaliśmy: „GŁOS”! – szepnęła przybyła, gdy ta nie słyszała.
- O rany, „głos”, „krzyk”… na jedno wychodzi! – mruknął speszony.
- Taa, tak, jak „morze” i „jezioro” – parsknęła kpiąco, lecz prędko się uspokoiła, gdyż dyrektor wróciła już z kilkoma teczkami. Na ich widok od razu zrzedły im miny, gdyż to oznaczało, że czeka ich sporo roboty… Do tego rozmówczyni nie mogła im pomóc, bo została pilnie wezwana do jednej z klas.
- Do prymusów to on nigdy nie należał! – drwił po chwili „dziennikarz”, czyli… Aleksi, ma się rozumieć. „Lewą” legitymację załatwił mu Hannu, który znał się z pracownikiem „Głosu Suomi”. Z początku, co prawda, kręcił nosem, bo „Aleks” nie prowadził już przecież sprawy panny Venerinen, ale gdy dotarło do niego, iż ten „odwali” za niego kawałek roboty, chętnie na to przystał.
- Oczy mnie bolą od tych okularów… - jęknęła Tanja.
- Nie marudź, tylko szukaj jej dokumentacji, pani perfekcyjna! Ona musi gdzieś tu być! – polecił towarzysz, wertując papiery w niezwykle szybkim tempie.
- Mam jakieś zdjęcie! Chyba z trzeciej klasy! – wskazała na fotografię, ukrytą pośród stosu papierzysk. Wyrwał ją z jej ręki i uważnie się przyjrzał.
- Widzisz? W ostatnim rzędzie z prawej! – pokazał palcem.
- Acha… rzeczywiście podobna… ale jak się nazywa? – zmarszczyła brwi. W tym właśnie momencie powróciła dyrektorka. Spłoszona Tanja sięgnęła po okulary i tym samym niechcący rozsypała papiery. Zaczęli je gorączkowo zbierać.
- I jak? Mają już państwo coś ciekawego? – zagaiła niepewnie przybyła.
- Tak… to może nam pani teraz co nieco o nim powiedzieć? W końcu nie ma to, jak ustna relacja – wyprostował się, posyłając jej sztuczny uśmiech. Towarzyszka również zostawiła papiery i zaczęła pośpiesznie wyszukiwać w telefonie dyktafonu. Należało w końcu zachowywać wiarygodność! Gdy w końcu udało się jej wszystko ponastawiać, podstawiła aparat tak blisko twarzy kobiety, że prawie ją nim uderzyła. Ta złożyła to jednak na karb grubych okularów. Odchrząknęła więc i zaczęła „nudną”, jak dla nich opowieść…
- …No, a potem się bardzo opuścił… to było po śmierci Siri Hiltunen – zakończyła, łapiąc dech. Po ostatnich słowach „reporterzy” spojrzeli po sobie zaintrygowanym wzrokiem.
- A kim ona była? – spytał zaciekawiony Aleksi.
- Chodzili razem do klasy. Z tego, co wiem, była jego dziewczyną – zamyśliła się – naprawdę nie rozumiem, co mu strzeliło do głowy? To był taki dobry chłopak! Wszystko było w porządku! Był lubiany, planował założyć zespół i…!
- Tak, tak… - przewrócił oczami – dlaczego umarła? To znaczy… jak?
- A tego, to za bardzo nie pamiętam… chyba w wypadku samochodowym? Czy ja wiem…? W każdym razie, to się po części przyczyniło do tego, że nie kontynuował nauki.
    Wyszli ze szkoły z garścią nowych informacji, ale to wszystko wydawało się być zaledwie wierzchołkiem potężnej góry lodowej, o nazwie „Przeszłość Perttu Ranielli”. Być może między innymi dlatego był taki „zwichrowany”?  
- Na pewno mu odbiło po śmierci tej młodej! Teraz tylko trzeba się dowiedzieć, jak umarła! – prawnik, aż zacierał ręce. Towarzyszka natomiast mogła teraz myśleć wyłącznie o uldze, jakiej zaznała, gdy zdjęła okropne okulary – świetny miałaś pomysł! Jakbym powiedział, że jestem z prokuratury, to bym sobie tylko problemów narobił, w końcu nie wolno mi na razie wykonywać zawodu! – zwrócił się do niej, zrywając z głowy, teraz już zbędny, kapelusz – mogłabyś być detektywem! Albo… pracować w takim biurze, jak to w „C.S.I Las Vegas, Miami…” i nie wiem, czego jeszcze!
- Taa… ledwo widzę na oczy! – mruknęła, trąc powieki – i co teraz?
- Nie wiem… trzeba by szukać dalszych informacji… tylko gdzie? – spojrzał na nią pytająco, po czym… - INTERNET! – zaraz też obydwoje znali odpowiedź na owo pytanie.  
    Za „detektywistyczną siedzibę” obrali mieszkanie Aleksego, gdyż panował tutaj błogi spokój: bez Kaari, matki, a więc i propozycji kawki, oraz głupich zaczepek. Do takiej pracy potrzebne było przecież całkowite skupienie.
    Tanja, choć niepewnie, przekroczyła progi jego skromnych włości. Gdy była tu pierwszy raz, po „nieszczęsnym” wypadzie do wesołego miasteczka, nawet się dobrze nie rozejrzała. Nie pozwalała jej na to złość. Teraz robiła to z prawdziwym zainteresowaniem. Jak na samotnie pomieszkującego mężczyznę, panował tutaj względny porządek – no, nie licząc kilku ubrań, „porzuconych” na fotelu (który posiada chyba każdy śmiertelnik), i brudnego kubka po wypitej kawie. Może to stąd, że tak naprawdę nie miał kiedy nabałaganić?  
    Mimo że mieszkanie urządzone było w surowym stylu, to i tak sprawiało wrażenie przytulnego. Może to przez niewielki metraż? A może żywiona do gospodarza sympatia nakazywała jej tak sądzić?
    Zdjęła kurtkę i udała się do wskazanego przez Aleksego pokoju, on sam wyszedł do sąsiedniego, by zadzwonić do Hannu. Może „łaskawie” ruszy tu swój tyłek, by pomóc?
    Od czasu do czasu czuła na plecach nieprzyjemne ciarki, ilekroć docierało do niej, że przebywa z mężczyzną sam na sam w zamkniętym pomieszczeniu. Prędko więc karciła się za takie myślenie, powtarzając sobie, że darzy go zaufaniem i bynajmniej nie jest taki, jak Perttu. Odetchnąwszy, uruchomiła komputer i wpisała w przeglądarce hasło „Perttu Ranielli”. A nuż jakiś fan dotarł do prywatnych informacji z jego życia?  
- Przyjedzie, o ile żonka mu pozwoli – mruknął Aleksi, stając w progu. Miał na myśli oczywiście kolegę z prokuratury.
- Ty się pewnie cieszysz, w końcu jesteś sam i nikt ci nie marudzi – parsknęła, wpatrując się w ekran laptopa.
- Jeśli miałbym mieć taką żonę, jak on, to na pewno! – przewrócił oczami i zawrócił do kuchni, by zrobić coś do picia.
- A co? Aż taka zła? – zawołała korzystając z tego, że drzwi były otwarte.
- O tak! Plastikowa, pusta lala Barbie! Zresztą, widziałaś ją w biurze, to możesz sama ocenić! – odkrzyknął z drugiego pomieszczenia.
- Jak to…? – zmarszczyła brwi, poszukując w pamięci zasugerowanego zdarzenia. Z takim opisem zgadzała się jej jedynie ta „blond cizia”…
- No ta blondyna z wielkim przodem i jeszcze większym tyłem. Gadała ze mną, jak wtedy przyszłaś… zdaje się, że chyba tego dnia dałem ci Aleksa?
- To żona Hannu…? – wybąkała olśniona. Z jej serca spadł ogromny ciężar. Jak mogła pomyśleć, że spotyka się z taką „lalą”?! Z tego wszystkiego parsknęła śmiechem, potrząsając głową na boki.
- Śmieszne, nie? Sam nie wiem, co on w niej widzi – wrócił do pokoju, odbierając jej radość, jako naśmiewanie się z kolegi.
- Czy ja wiem? – odchrząknęła, udając poważną – przecież wam się podobają takie babsztyle… z krągłościami! – prychnęła zdegustowana.
- Zależy, komu… może i jest na co popatrzeć, ale po dłuższym przebywaniu z nią stwierdza się, że zamiast mózgu ma sylikon. A jaka namolna, jak już sobie coś ubzdura! – zachichotał ironicznie – i jak tam? – podszedł bliżej i nachylił się nad nią. Znowu poczuła na plecach ciarki, lecz tym razem nieprzyjemne i przyjemne jednocześnie. Ciężko było to dokładnie określić. To tak, jakby jedna jej część bardzo lubiła jego bliską obecność, ale ta druga bardzo się jej obawiała.
- „Wyników 1082”… – wyczytała, przełykając ślinę.
- No... sporo tego! Ale jak trzeba, to trzeba… - westchnął tak ciężko, jakby już miał dość, a przecież jeszcze nawet nie zaczęli. Jednakże na myśl o tym, że trzeba będzie przejrzeć każdą stronę, która miała jakąkolwiek tylko wzmiankę o liderze „Fairy Tales”, robiło mu się niedobrze…
    Tak to upłynęły trzy godziny, Hannu nie dołączył, a wieści też zbyt wiele nie było… Przez ten czas wypili kawę i herbatę, na dworze się ściemniło, a rodzina Tanji z pewnością zachodziła w głowę, co się z nią stało? Wyszła zaraz po obiedzie i, jak dotąd, nie wróciła… - Dobra, to… - spojrzał na kartkę, leniwie się przeciągając - …chyba 224 strona i nic! Zrobiło się późno, także może… - uciął w pół zdania, gdyż odwróciwszy się za siebie stwierdził, iż dziewczyna wcale go nie słucha, gdyż podparta ręką, właśnie drzemie w fotelu. Nic dziwnego: czytanie w kółko o tym, jaki to Perttu jest „wspaniały”, ile ma wzrostu, lat, wagi, kiedy wyrosły mu zęby mądrości… każdego by uśpiło i to chyba na śmierć!  
    Uśmiechnął się lekko i rozejrzał po pokoju w poszukiwaniu czegoś do przykrycia. Z reguły nie miał w domu zbytniego ciepła, bo niska temperatura raczej mu nie przeszkadzała. Gdy po paru minutach „gorączkowych” poszukiwań w końcu znalazł jakiś koc, podszedł i okrył ją nim, starając się jej nie dotykać. Nie chciał jej przecież obudzić. Choć chyba powinien – nie dzwoniła do domu, a jej rodzina była bardzo przewrażliwiona na jej punkcie…  
    Poruszyła się, co go spłoszyło, iż w rezultacie cofnął się, prawie przewróciwszy na torebce, którą tam postawiła. Na szczęście tylko coś tam „pomarudziła” i drzemała dalej. Usiadł z powrotem na krześle przed komputerem, lecz zamiast patrzeć w niego, wzrok miał skierowany właśnie na nią. We śnie wyglądała tak niewinnie i uroczo... No dobrze, na jawie także. O ile nie wyskakiwała z tymi swoimi humorami. Chociaż dla jednego uśmiechu mógł jej to wszystko wybaczyć.
    Traktował ją, jak coś drogocennego, coś co łatwo stłuc, czy uszkodzić. Czasami wręcz nie miał pojęcia, jak ma się przy niej zachować. Co będzie właściwe, a co nie? Zależało mu, by miała o nim, jak najlepsze zdanie. By zawsze wyglądała tak, jak dzisiaj, czyli w tych swoich kolorowych stylizacjach, a nie szara i ponura, zupełnie bez życia. Bynajmniej nie chodziło mu o jego własny gust, a jej dobre samopoczucie. Czy on mógłby się w jakiś sposób do niego przyczyniać? A może już to robił? Nie miał pojęcia, ile jeszcze da radę ciągnąć to na zasadach „zwykłej przyjaźni”. Kiedy wybuchnie i powie jej, że tak się po prostu nie da? Miał świadomość tego, iż wówczas wszystko się skończy, a lubił jej towarzystwo, potrzebował go.
    Wykonała gest, jakby swędział ją nos, a na jej ustach zarysował się lekki uśmiech. Chyba o czymś śniła. Raczej nie o młodym Raniellim, bo w takim wypadku z pewnością nie byłby to miły sen. W takim razie nie będzie go jej zakłócał. Odwrócił się w stronę laptopa i powrócił do poszukiwań.
    Minęło z jakieś pół godziny, gdy telefon Tanji zaczął niemiłosiernie „wrzeszczeć”. Zerwała się, jak poparzona.
- Co to?! – zawołała zaspana.
- Rodzice – zaśmiał się, podając jej torebkę. Zmieszała się, gdyż gotów pomyśleć, że jest od nich całkowicie uzależniona. W końcu był to nie pierwszy raz, gdy „upominali się” o nią, niczym o bezbronne dziecko.
    Po kilku minutach zebrała się do kupy i ruszyła do drzwi. Krystyna oczywiście „znosiła jajo”, a jej dukanie do słuchawki ani trochę jej nie uspokoiło. Aleksi, jak na „dżentelmena” przystało, jak zwykle postanowił ją odwieźć.
- Nie obraź się, ale… - zawahała się na moment – chciałabym się przejść, jest ładny wieczór – uśmiechnęła się niepewnie.
- No to w takim razie odprowadzę – odrzekł natychmiastowo.
- Nie rób sobie kłopotu! – pokręciła głową na boki, ale widząc jego minę natychmiast się poddała.

***

    Wieczór w istocie był uroczy, mimo że mroźny. Na niebie skrzył się miast okrągłego księżyca, srebrny rogalik, któremu towarzyszyło kilka puszystych obłoczków. Pod wpływem ujemnej temperatury utworzył się szron, jaki pięknie pobłyskiwał na gałęziach nagich drzew, liniach energetycznych i tramwajowych, oraz elewacjach budynków. Zapalone lampy potęgowały ów efekt, w rezultacie czego miało się wrażenie, jakby przeniosło do krainy miniaturowych diamentów. Powietrze było ostre i przejrzyste. Rozmowa toczyła się, jak zwykle, o Perttu, Internecie, areszcie, tej jakiejś tam Siri itd.
- No ładnie to może jest, ale zimno! – Aleksi chuchnął w czerwone z zimna dłonie.
- To nie trzeba było ze mną iść – parsknęła zaczepnie Tanja, wzruszając przy tym ramionami.
- Tak! Bo bym ci pozwolił! Chyba zwariowałaś? – zauważył z przekąsem.
- O, jaki się obrońca znalazł! – zaśmiała się, po czym schyliła i wzięła z pięknie połyskującego trawnika jakiś patyk.
- Co ty robisz? Po co ci to? – śmiał się razem z nią.
- Rycerzu Aleksi, mianuję cię sir Kietala! – wzniosła kij do góry – klęknij przede mną!
- Odbiło ci? – uniósł brew.
- No klękaj! Tak się pasuje na rycerza, nie?
- No wariatka! – przewrócił oczyma, ale mimo to posłusznie spełnił jej „rozkaz”, klękając na jednym kolanie. Szczęściem, w tych okolicach kręciło się mało ludzi, inaczej na pewno mieliby z niego niezły ubaw! Bądź pomyśleli, że się jej publicznie oświadcza, albo co?
- A więc, jak już mówiłam, mianuję cię! Odtąd jesteś moim rycerzem i masz być na każde moje skinienie! – wygłosiła, kładąc na jego ramieniu patyk.
- Taa! Jestem od dawna, lepiej wymyśl co innego!
- Cicho! Nie udzieliłam głosu! Ucałuj dłoń damy na przeprosiny! – wystawiła dłoń. Miało to być oczywiście żartem, ale odebrał to na poważnie, gdyż ujął jej rękę w swoją i złożył na niej pocałunek, niczym w jakichś starych, XIX-wiecznych czasach. Zmierzył ją przy tym tak dziwnym wzrokiem, że aż zrobiło się jej gorąco. Nadal trzymając ją za dłoń, wstał z klęczek.
- Chciałbym pocałować w jeszcze jedno miejsce, ale nie wiem, czy dama pozwoli – jego ton brzmiał zupełnie poważnie. Tak bardzo, że aż przeszły ją ciarki.
- Przestań… - uśmiechnęła się drętwo – bo dama ucieknie! – próbowała silić się na żarty, ale nie bardzo jej to wychodziło. Delikatnie wyszarpnęła rękę z jego uścisku i trochę się odsunęła.
- Żartuję tylko – odchrząknął zmieszany i bezradnie wetknął ręce w kieszenie.
    Ruszyli w dalszą drogę. Nie było już jednak tak, jak przed tym feralnym „pasowaniem”. Miała wrażenie, że on ma za złe jej zachowanie. Patrząc jednak na to z innej perspektywy, musi ją zrozumieć! Wyraźnie przecież zaznaczyła granicę pomiędzy nimi. A może nie…? W końcu sama ją przekroczyła tam, w Esplanadi… Ale potem wyjaśniła mu sytuację! A jeśli tak naprawdę tylko go w ten sposób krzywdzi? Nie zasługuje na coś takiego – nikt nie zasługuje. Może więc najlepiej byłoby… przestać się widywać? Tak, zdecydowanie. Tylko, że ona wcale tego nie chce.
    Było mu głupio z powodu swojego „wyskoku”, trochę go poniosło… Właśnie tego się obawiał. Najchętniej zaszyłby się teraz w czterech ścianach, by wszystko przemyśleć. Chociaż odpowiedź na dręczące go wątpliwości była tylko jedna: albo ona się na coś zdecyduje, albo należy to zakończyć. A przynajmniej ograniczyć kontakty do niezbędnego minimum. O ile takowe było jeszcze konieczne.
    Pomimo zakłopotania próbowali nawiązać rozmowę na byle jaki temat, aż w końcu padło na księżyc, gwiazdy, przejeżdżające samochody. Pijaka, który spał na ulicy, a jakiego to nie mogli dobudzić funkcjonariusze miejskiej straży, by stamtąd „eskortować”, bo, wszak, groziła mu śmierć z wychłodzenia. Nerwowość jednak pozostała, oboje mieli ochotę zapaść się pod ziemię!  
    Na szczęście nie musieli zaczynać z kopaniem dołów, w których mieliby się schować, bo oto byli już u celu: pod budynkiem, w którym mieszkała. Wyciągnęła z torebki klucze i stanęła pod drzwiami.
- Możesz już iść, poradzę sobie – uśmiechnęła się lekko, obrzucając go nieśmiałym spojrzeniem.
- Poczekam, aż wejdziesz. Jak znam tego idiotę, to może już zwiał z aresztu i właśnie na ciebie poluje? – parsknął drętwym śmiechem. Dowcip do wyszukanych raczej się nie zaliczał.
- Wiesz, że jakoś się tego nie boję, choćby i tak nawet było? – odważyła się spojrzeć mu w oczy, a przez jej oblicze przebiegł blady uśmiech. Zdziwił się na takie słowa, gdyż dotąd drżała na samo tylko imię tego „wyjca” – nie, kiedy jestem z tobą – podeszła bliżej i wyciągnęła ręce, obejmując nimi jego twarz. Pchnęło ją do tego to samo uczucie, co w parku, ale i świadomość, że ktoś się o nią troszczy, znosi jej „dziwactwa”. Czuła, że jest mu to winna, a i sama tego chciała – ponieważ jesteś tak wspaniałym rycerzem… dama zezwala: możesz ją pocałować tam, gdzie chciałeś – dodała, uważnie obserwując jego reakcję.  
    Znowu patrzył tym swoim „dziwnym”, jak dla niej, wzrokiem, którego nie potrafiła rozszyfrować. Pewnie zastanawiał się, skąd u niej taka odwaga? Identyczna, jak w Esplanadi? Miała wrażenie, że po prostu się wycofa i pójdzie sobie, co byłoby i zrozumiałe. Mimo że trwało to sekundy, dla niej było istną torturą.
    Wreszcie poczuła na talii nieśmiały dotyk, toteż przeniosła ręce za jego szyję, by dać mu w ten sposób do zrozumienia, iż zgadza się na ów gest. Przyciągnął ją więc do siebie i nachyliwszy się, pocałował w usta. Zaraz też odwzajemniła się, gdyż pragnęła tego równie mocno. Znowu było tak, jak wtedy w parku, tyle że z większą śmiałością. W tej chwili przestał liczyć się mróz, przechodnie, nawet ten, kto właśnie wychodził z klatki, a przecież mógł to być ktoś z rodziny. Wówczas komentarzom nie byłoby końca! A zwłaszcza, gdyby była to Kaari, bądź Matti. Któreś z rodziców za to, zapewne doznałoby rozległego zawału serca. Bynajmniej nie z zachwytu.
    Pomimo niesprzyjającej pogody, jak i wścibskich oczu mieszkańców osiedla, owa chwila mogłaby trwać wiecznie. Niestety, natarczywa komórka Tanji znowu zaczęła ją nawoływać – to zniecierpliwiona matka wysyłała sygnały. Wykorzystała to, by odsunąć się od niego i, ot tak, najzwyczajniej w świecie ruszyła do klatki.
- I nic więcej nie powiesz? – popatrzył na nią zdezorientowany.
- No… cześć – uniosła niedbale ramiona.
- Nie o tym mówię – przewrócił oczami – tak się nie żegnają „przyjaciele” – zaakcentował, czując, jak rośnie w nim złość. Jej zachowanie było po prostu… cyniczne.
- Sorry za to… zapomnij. Dzięki za odprowadzenie – wydukała mechanicznie, po czym prędko otworzyła drzwi i jeszcze szybciej zniknęła w środku. Uciekła, jak wtedy. Zupełnie, jakby miał jej wyrządzić jakąś krzywdę.
- Że jak?! O ile wiem, nie mam sklerozy! – zawołał poirytowany. Z chęcią poszedłby za nią, ale drzwi były już zatrzaśnięte – no jest cudownie, nie ma co! Robi z ciebie idiotę! – mruknął do siebie i nawrócił w swoją stronę. Przez cały czas miotał coś pod nosem. Zachowywała się, jak pies ogrodnika. Chciała brać, lecz nie dawać nic w zamian. O nie, nie z nim te numery!
    Weszła do domu tak cicho, że nikt nawet nie zauważył. Robiła to specjalnie, gdyż nie chciała nikogo widzieć. A tym bardziej się tłumaczyć, bo znowu usłyszałaby kazanie. W tej chwili miała dość wszystkiego. Czuła się rozbita na milion kawałków, jakby ktoś stworzył z jej mózgu wymyślne puzzle. Prędko zdjęła wierzchnie odzienie i migiem pokonała odległość z przedpokoju do siebie.
- Nic jej nie jest! Przecież już idzie! – Kaari właśnie opuściła pokój rodziców i prawie przewróciła się na butach siostry – o… zguba wróciła! – parsknęła do siebie, po czym założywszy ręce na boki, udała do jej „królestwa” – można wiedzieć, gdzie to się szwendasz? – otwarła drzwi na całą szerokość. Tanja nie odpowiedziała. Siedziała na podłodze, plecami wsparta o łóżko. Głowę miała schowaną w ramionach, które wspierała na kolanach. Obok spał zwinięty w kłębek Aleks – a ty co? – parsknęła, podchodząc bliżej. Ta wciąż milczała, zamiast jej głosu, dosłyszała siorbnięcie nosem – Tanja…? – teraz była już trochę zaniepokojona – w porządku? – nachyliła się nad nią. Nadal nie odpowiadała, jakby pogrążona w swoim własnym świecie – Tanja, popatrz na mnie – położyła rękę na jej przedramieniu – płaczesz? Powiedz coś, wszystko dobrze?
- Nie… - w końcu doczekała się odpowiedzi. Jednakże ulga była tylko chwilowa, gdyż z jej tonu wyraźnie było widać, iż rzeczywiście szlocha.
- Co się stało? Powiedz – zachęciła, klękając naprzeciwko – znowu ten debil? Jeny… - przewróciła oczami. Gdyby tylko mogła, dorwałaby go i posadziła na krześle elektrycznym!
- On jest w więzieniu…
- Już? To przecież fajnie! To w końcu kto…? Napadli cię, czy jak?! – spanikowała, oglądając ją z każdej możliwej strony.
- Nie… Źle mi, to wszystko… - odrzekła enigmatycznie.
- Przecież było już lepiej – westchnęła – co się stało, że znowu jest gorzej? Musi być przecież jakiś powód.
- No! Jesteś w końcu! – w progu stanęła roztrzęsiona matka. Na sam dźwięk jej głosu Kaari aż się wzdrygnęła – dziewczyno, wiesz, co ja tu przeżywałam?! Myślałam, że zawału dostanę, a ty…! – weszła w głąb pokoju – co jest? – bąknęła, zaskoczona widokiem córek na podłodze.
- Mamo, wyjdź może na chwilę, co? Pogadam z nią – starsza z nich posłała jej znaczące spojrzenie.
- Co jej się stało?! – kobieta jak zwykle gotowa była wpaść w panikę. Albo w istocie dostać owego zawału.
- Jak wyjdziesz, to się dowiem – Kaari wciąż mierzyła ją wymownym wzrokiem. Odwróciła się więc i ruszyła do wyjścia – i zamknij za sobą drzwi, dobrze? – poprosiła. Krystyna wiedziała, o co chodzi, więc posłusznie spełniła jej „rozkaz” – no? To o co chodzi? Ktoś ci coś zrobił? – położyła ręce na przedramionach młodszej siostry i zaczęła je delikatnie głaskać, niczym bezbronne zwierzę.
- Ja sama sobie zrobiłam… - wymruczała ochrypłym głosem.
- Co? Nie rozumiem…
- Boję się… - ciągnęła jękliwie.
- Czego? Jego? Jest w więzieniu, ale jak coś, to możemy…
- Siebie, wszystkiego! – uniosła gwałtownie twarz i wsparła o nią rękę. Po policzkach toczyły się coraz to nowsze łzy.
- Musi być jakiś powód! Co jest? – Kaari nie dawała za wygraną. Tanja spuściła wzrok, jej oblicze nabrało rumieńców. W tejże chwili analizowała, czy w ogóle może jej to powiedzieć. Wydawało się to przecież takie żenujące i krępujące – chodzi o niego? – siostra nie czekała jednak na odpowiedź i postanowiła zgadnąć sama.
- Kogo? – mruknęła, udając głupią.
- No, Aleksego. O niego, tak? Zrobił ci coś?
- Ja… No… Sama nie wiem! – bezradnie machnęła rękoma.
- Jak to?! Mów w tej chwili! Co?! – źrenice starszej z nich od razu się rozszerzyły.
- Nic!
- No to jak w końcu?! – Kaari już w ogóle nie wiedziała, o co jej chodzi.
- Nieważne! – z powrotem skryła twarz w ramionach.
- Tanja, ważne! Wiesz, co się z tobą działo! Nie możemy teraz pozwolić, żeby jakiś facet znowu coś ci zrobił! Dość już tego było!
- No i źle! Przez to mam teraz spaprane życie! Wiecznie się boję! Że to zajdzie za daleko, a ja tak nie chcę! Boję się tak!
- O czym ty mówisz?! Powiedz chociaż tyle! Jak inaczej mam ci pomóc?! – jęknęła bezradnie.
- Nikt nie może! Sama sobie nie mogę, to co dopiero ktoś?!
- Co ci zrobił?! – powtórzyła, chwytając ją za ręce. Chciała je zabrać z jej twarzy, inaczej się z nią nie dogada.
- Już powiedziałam! – zawołała piskliwie i zerwała się z podłogi, po czym zaczęła krążyć po pokoju. Zbudzony ze snu kot wlepił w nią swe wielkie oczy – sama to sobie zrobiłam! – zacisnęła dłonie w pięści, patrząc na siostrę wściekłym wzrokiem, jakby miała jej za złe to, że nie rozumie, o co jej chodzi.
- Ale co…? – spoglądała na nią ze strachem w oczach. Już dawno nie widziała jej w takiej histerii.
- Co ja mam robić?! Z jednej strony chcę tak, ale z drugiej nie! Boję się! – jęknęła, chwytając się za czoło. Kaari zerwała się z podłogi.
- Usiądź i powiedz mi, o co w ogóle chodzi. Może będę mogła jakoś pomóc? – wystawiła do niej dłoń.
- Nie! Nikt nie może! – bezradnie zwiesiła ręce.
- Oj, no! Nie powtarzaj już tego, tylko w końcu to z siebie wyrzuć! – pociągnęła ją za jedną z nich i usadziła na łóżku – no? To co nie tak z nim? – spytała, patrząc jej w twarz, choć ta ją spuściła.
- Z nim nic… a przynajmniej tak mi się wydaje… jest w porządku – wybełkotała, niczym przedszkolak, który boi się przyznać do winy przed dorosłym.
- To w czym problem?
- Nie wiem! – jęknęła przeciągle – jest podobnie… jak wtedy… to… No, do diaska, miałaś wtedy rację! Jestem o niego zazdrosna! Sama nie wiem, co to jest! – wyrzuciła z siebie podenerwowanym tonem, w jej oczach na nowo pojawiły się łzy.
- Wiesz i to lepiej, niż ja – siostra uśmiechnęła się lekko – po prostu się w nim zakochałaś. A co on na to?
- Nie wiem… nie wiem w ogóle, co myślą faceci! Coś w kółko mi mówi, że jest inaczej, że patrzy na mnie tak, jak tamten! Boję się i w ogóle… Nie chcę zadawać się z kimś, kto myśli, jak ten szmaciarz! – skryła twarz w dłoniach.
- A mówiłaś mu, co myślisz i czujesz?
- Chyba zwariowałaś?! – prychnęła z niesmakiem.
- Raczej tak się właśnie robi, gdy chcemy poznać zdanie tej drugiej strony. Ale dobrze… skoro wstydzisz się go o to spytać, to ja to zrobię – pokiwała głową w zamyśleniu.
- Zdurniałaś?! W życiu ci nie pozwolę! – Tanja była gotowa stłuc ją pięściami – nic mu nie mów, bo cię zabiję! – pisnęła, do reszty zażenowana.
- O jeny! Przecież nie pójdę do niego i nie powiem mu „Słuchaj: Tanja się w tobie zabujała”. Wyjaśnię mu tylko to i owo, jaka jest twoja sytuacja, i przy okazji przypatrzę, jak się będzie przy tym zachowywał! Co, jak co, ale znam się nieco na ludziach i potrafię odgadnąć ich zamysły. Chociaż wątpię, że o tym nie wie… przecież ciągle za nim chodzisz i patrzysz takimi oczkami kota ze „Shreka” – parsknęła, na co młodsza siostra pchnęła ją w ramię – oj, ja żartuję! Teraz idę do mamy powiedzieć jej, że już wszystko ok, prawda? – zaśmiała się, unosząc z miejsca.
- Naprawdę to zrobisz? – bąknęła, podnosząc na nią wzrok.
- No jasne! Od czego ma się starszą siostrę, co nie? – parsknęła lekkim śmiechem.
- Ja się chyba zabiję! – mruknęła, padając na łóżko, dzięki czemu prawie stratowała kota – po co ja ci to wszystko powiedziałam?! – jęknęła, zasłaniając ręką oczy.
- Wcale nie musiałaś. Już coś powiedziałam: od dawna wszyscy widzą, że coś do niego masz, także to żadne zdziwienie dla mnie – wzruszyła ramionami.
- O Boże… i co oni na to? – jęknęła, zabierając dłoń. W obliczu tego, co jeszcze rok temu wygłaszała całemu światu na temat mężczyzn, należało chyba tylko schować się do lisiej nory.
- Szczerze? Nie są za bardzo zadowoleni… ich zdaniem jest za wcześnie. Jak wam nie wyjdzie, to zaś się zdołujesz i takie tam… ale o tym pogadamy kiedy indziej – posłała jej łagodny uśmiech i wyszła z pokoju. Zawyła bezradnie i nakryła się poduszką. Owszem, sama powinna to z nim załatwić, ale… wstydziła się tej rozmowy, zwłaszcza po dzisiejszym. Jednocześnie też obawiała się, że przyprze ją do muru i każe decydować. Albo oznajmi, iż to koniec ich znajomości, bo tak dalej zwyczajnie nie można.  
    Całą drogę do domu zajęło mu roztrząsanie kwestii, co też było z nim nie tak? Nigdy nie miał szczęścia do płci przeciwnej, bo ta zawsze wymagała za wiele, albo znów zbyt mało… Dlatego też nigdy nie potrafił się z nią dogadać. I z Tanją wyszło coś dziwnego: dopóki nie powstała między nimi emocjonalna więź wszystko było dobrze. Ot tak, znajomi i nic poza tym. Teraz było jednak inaczej. Raz trzymała go na dystans, to znów wyskakiwała z czymś takim, jak to dzisiaj…  
    Czyżby już zawsze w relacjach damsko-męskich miał pełnić rolę „chłopca do bicia”? Kogoś, kim można się zabawić, gdy jest taka potrzeba chwili, a potem odstawić w kąt? Z nią, to wszystko możliwe, bo przecież bez skrępowania przyznawała się do nienawiści względem jego płci… Z drugiej strony te zapewnienia o tym, jaki to jest inny, dobry, opiekuńczy… Może aż za dobry? Niektóre kobiety nie potrafią docenić troski ze strony „faceta”. Uważają, że im się ona należy, skoro są tymi, rzekomo słabszymi… Od siebie nie muszą już dawać nic, o nie!  
    Od owego natłoku myśli aż rozbolała go głowa. Na szczęście w tej „mrocznej gęstwinie” zapaliło się małe światełko: siedząc przed komputerem, gdyż czymś zająć się musiał, inaczej te wszystkie myśli i wątpliwości zżarłyby go od środka, natrafił na pewną interesującą wzmiankę o wokaliście „Bajek”:
    „Piosenka ‘My fatal desire’ zadedykowana jest Siri Hiltunen, która zginęła tragicznie w wypadku samochodowym. Jak Perttu podkreślał to w wielu wywiadach, była jego wielką miłością, po której nie może już znaleźć żadnej odpowiedniej dziewczyny. Ostatnio widywany był z jakąś brunetką, może to coś poważnego?” – oczywiście były to stare informacje, gdy to Ranielli okręcił sobie wokół palca Tanję. Pod spodem aż roiło się od komentarzy w stylu „Ale ona brzydka”, „Wybrałby mnie”, „Jaki on romantyczny”, itd. Ale dobre i to: ma już potwierdzenie, że owa dziewczyna zginęła w wypadku. Teraz wystarczy tylko dopytać pewną osobę… Najpierw czekała go jednak jeszcze jedna wizyta.

nutty25

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 6738 słów i 37528 znaków.

2 komentarze

 
  • jaaa

    <3 chce kolejna!!!!!

    23 paź 2016

  • Kyo

    Świetne opowiadanie! Nie mogę doczekać się kolejnej części  :rotfl:

    23 paź 2016

  • nutty25

    @Kyo  :)

    23 paź 2016