She's the only one for me cz. 17

Rozdział 12

    Tanja w towarzystwie Enni zmierzała znaną już jej trasą – do prokuratury. Do budynku prowadziła min. szeroka ulica, z obu stron otoczona przez wysokie budynki. Po jezdni mknęły tramwaje, to znów samochody i autobusy. Obawiała się, by w całym tym nagromadzeniu hałasu oraz mikro-wstrząsach, nie opadło ciasto, które niosła na ręku. Był to wypiek matki – ciasto czekoladowe według polskiego przepisu – który ta jej dosłownie wcisnęła, byleby tylko przekazała adresatowi, to jest „przemiłemu prokuratorowi”… Mimo że początkowo była do owego pomysłu bardzo sceptycznie nastawiona, to „ględzenie” Krystyny, jak to powinna być mu wdzięczna i w ogóle, wreszcie przekonało ją, że może nie to jest to do końca taki zły pomysł? Wszak nie były to pieniądze, a zwykłe ciasto, niby nic. Byleby tylko nie miał uczulenia na gluten, bądź był na diecie…
- Jak coś, to ja mu dam! – „nadawała” rozochocona „kumpela”.
- Weź przestań! Nawet do niego nie wejdziemy – ostudziła nieco jej entuzjazm.
- Czemu? – jęknęła przeciągle.
- A słyszałaś, żeby ktoś szedł do prokuratury specjalnie po to, by przekazać głupie ciasto? Damy jego sekretarce, a ona już mu tam poda.
- O jeny, a co to, nie wolno?
- Nie, bo to błaha sprawa, a my nie jesteśmy jego rodziną! – warknęła zniecierpliwiona.
- To wymyśl coś, żeby wejść! Już dawno go nie widziałam! – jęczała jej nad uchem. Mimo wszystko zamyśliła się na moment. Te telefony… a gdyby tak mu o tym powiedzieć? Nie… wyśmieje ją… - o czym tak myślisz? Masz coś? – zaciekawiła się Enni.
- Nad niczym! – burknęła i przyśpieszyła kroku, wchodząc do budynku. Gdy jednak pokonały schody i znalazły się na piętrze, okazało się, że wręczenie ciasta drogą „z ręki do ręki” chyba rzeczywiście będzie niemożliwe… Przy biurku sekretarki, czyli Celli, stała jakaś kobieta i wypytywała właśnie o Aleksego:
- Mogę wejść do mecenasa Kietali? Mam do niego ważną sprawę.
- Myślę, że tak… tylko go zawiadomię – „grubaska” posłała jej uśmiech, po czym okrążyła stanowisko i ruszyła do właściwych drzwi.
- Hej! Pamiętasz mnie? – Enni już machała do niej ręką, Tanja miała ochotę zapaść się pod ziemię… „Puszysta” odpowiedziała jej uśmiechem i ruszyła w korytarz wypełniony drzwiami.
- Co?! Nie żartuj! Do diabła… - prokurator właśnie rozmawiał przez telefon – założy jej cywilną? No to jeszcze lepiej… pięknie…
- Aleksi – usłyszał pukanie do drzwi – jakaś pani do ciebie. Mówi, że to ważne. Przyjmiesz ją? – zapytała, stając w drzwiach. W odpowiedzi skinął ręką i wrócił do rozmowy:
- Dobra… dzięki. Jakby co, to informuj mnie… ok, na razie – odłożył słuchawkę, a położywszy ramię na blacie niechcący strącił jakieś papiery, których na jego biurku zawsze było mnóstwo. Schylił się więc po nie i właśnie wtedy w progu stanęła owa kobieta. Zamknęła za sobą drzwi i ruszyła w głąb. Gdy wychylił się zza biurka, serce podeszło mu do gardła. Hanna, choć z tą swoją kamienną twarzą, z podziwem rozglądała się po biurze – co pani tu…? – wykrztusił z trudem.
- Nieźle sobie radzisz – rzuciła pod nosem i zrobiła jeszcze parę kroków, aż zatrzymała się obok krzesła. Przystanęła, zapewne wahała się, czy może usiąść. Niepewnie wskazał więc na miejsce. Kobieta usiadła.
- Chce czegoś pani? – wymruczał, spuszczając wzrok, po czym wbił go w blat stołu.
- Znowu przechodzimy do uprzejmości? – na jej obliczu zarysował się sztuczny uśmiech. Sam nie wiedział, co ma o nim myśleć. Widząc jego minę również spuściła głowę, a twarz na nowo przybrała niewzruszony wyraz – przyszłam zobaczyć, jak sobie radzisz… - kontynuowała niepewnie – to… to pewne? – uniosła głowę i spojrzała w jego stronę. Nie mogła napotkać oczu, gdyż te uporczywie „wierciły” dziurę w biurku.
- Co? – uniósł wzrok i posłał jej zimne spojrzenie, wyraźnie się zmieszała.
- No… to, co wiesz.
- Podobieństwo nie wystarczy? – ciągnął w tym samym tonie.
- Jest wielu ludzi, którzy wyglądają…
- Dobra, rozumiem. Nie musisz kończyć – założył rękę na rękę – mam przy sobie swoje świadectwo urodzenia. Od pięciu lat w kółko je przy sobie nosiłem, jeżdżąc z miejsca na miejsce, jak idiota, żeby się dowiedzieć, skąd się wziąłem i tak jakoś już do mnie przylgnęło – poderwał się z krzesła i ruszył do służbowej teczki, w której wszystko nosił.  
    Kobieta głęboko westchnęła i zaczęła nerwowo wyłamywać palce. Wyglądało na to, że chyba mu nie wierzy, musi się wpierw upewnić… Postawił teczkę na blacie głośniej, niż pozwalały na to maniery, i drżącymi rękoma zaczął ją otwierać. Nie spuszczała z niej wzroku, jakby to od niej zależało jej życie. W końcu udało mu się wydostać „świstek”. Położył go na biurku i przesunął ku niej dłonią, po czym zastygł w bezruchu, czekając na jej reakcję. Przez chwilę może nawet miał nadzieję, że to jednak nie ona? Sprawiała wrażenie zimnej i pewnej siebie, nie chciał takiej matki… Zaraz, jakiej znowu matki?! On jej nie ma!  
    Najwyraźniej zamierzyła sobie, że na razie potrzyma go jeszcze w niepewności, bo dotąd nie wzięła do ręki owego „przeklętego” świadectwa. Jedynie wpatrywała się w nie pustym wzrokiem. Obserwując jej klatkę piersiową wnioskował, jak bardzo jest zdenerwowana: strasznie szybko oddychała, ręce jej drżały… Wreszcie wyciągnęła jedną z nich po „świstek”. Ze zdenerwowania odgarnął włosy i przejechał ręką po twarzy. Miał ochotę ją ponaglić, wrzasnąć „No szybciej! Ty wredna babo!”, ale nie mógł, głos uwiązł mu w gardle. Gdyby takie rzeczy były możliwe, z pewnością to właśnie serce, które by do niego wpadło, zatarasowałoby struny głosowe.  
    Wzięła papier do ręki i zaczęła czytać. Z uwagą obserwował jej gałki oczne, które „przesuwały się”, oznaczając, iż naprawdę jest pogrążona w lekturze. Z każdym kolejnym słowem dłonią, którą trzymała świadectwo, wstrząsały coraz to nowsze dreszcze, jej oczy zaczynały się robić szkliste. Wiedział, co to oznacza. Za gardło zaczęły go ściskać łzy, nie miał jednak zamiaru przy niej płakać. Zacisnął dłonie w pięści, jakby to miało mu w czymś pomóc. Chwyciła się za usta i prędko odłożyła kartkę – I co? Jednak to ja? – spytał z trudem. Starał się mówić wyniośle, ale głos odmawiał posłuszeństwa. Nic nie odpowiedziała, zabrała rękę i obiema zakryła całą twarz – ja niczego nie chcę… chciałem tylko wiedzieć… z czyjej woli tu jestem… nie musimy się więcej spotykać – kontynuował z trudem.
- I ja mam to teraz tak zostawić?! – krzyknęła stłumionym głosem – to miało już nie wracać!
- I wcale nie musi! Powiedziałem coś!
- Mam to tak zostawić?! – powtórzyła, zabierając ręce z twarzy – bo to takie proste?! Po co?! Po co mnie szukałeś?! Po co mi wszystko burzysz?!
- Po co?! Żeby zobaczyć, jak wyglądasz! Zobaczyć coś, co wszyscy nazywają „matką”! Do diabła, chociaż tyle, bo ojca nie mam i nigdy nie istniał! Nie kazałem sprowadzać siebie na ten świat! Wcale mi się tu nie podoba! Więc po co, do wszystkich diabłów, mnie urodziłaś?! No po co?! Ani ty mnie nie chciałaś, ani ja nie chciałem tu być! – wściekle uderzył pięścią w stół, kobieta aż podskoczyła w miejscu.
    Będące na zewnątrz dziewczęta nieco zaniepokoiły te dziwne hałasy, jakie dochodziły z jego biura.
- Co się tam dzieje? – zdziwiła się Tanja. Zamiast iść, rozmawiały jeszcze z Celli, a dokładniej mówiąc, to Enni „kłapała dziobem”. Znała jej „taktykę”: chciała wszystko przedłużyć, bo wciąż miała nadzieję, że ten może się w końcu wyłoni ze swojej „siedziby” i zamieni z nią chociaż słowo.
- Nie wiem, weszła tam jakaś kobieta – „puszysta” wzruszyła ramionami.
- Może jakaś trudna sprawa? – Enni machnęła ręką – to gdzie robiłaś tą fryzurę?
- Już… już o tym mówiłam! – Hanna właśnie starała się przekrzyczeć wzburzonego syna.
- Ja też coś powiedziałem: nie musimy się więcej spotykać! Nie będziesz się przynajmniej musiała bać, że jestem taki sam, jak on, bo ci się usunę z drogi! Masz swoje dzieci, to się nimi zajmuj! Minęło tak dużo czasu, że jest mi wszystko jedno, czy będę cię znał, czy nie! Wiesz, po co chciałem się z tobą spotkać?! Tylko po to, żeby ci powiedzieć, że cię nienawidzę! NIENAWIDZĘ!
- Za co?! Że cię zostawiłam?! Tak, masz rację: wcale cię nie chciałam! Nie po tym wszystkim! A jakbyś wyrósł na takiego samego potwora?! Nie chcę tego nigdy więcej wspominać! Wiesz, co mi zrobiłeś?! Przez ciebie musiałam się wyprowadzić z domu! Wyrzucili mnie! – poderwała się z krzesła.
- To trzeba było uważać, a nie dać się… przelecieć! – prychnął wściekle. Nie miał dla niej w tej chwili żadnej litości, miał ochotę się po prostu na niej wyładować!
- Powinnam dać ci w twarz! – krzyknęła łamiącym się głosem.
- To proszę bardzo! Bij! Odpłać się za niego, no dalej! – rozłożył ramiona w geście „zachęty”. Nic nie odpowiedziała, tylko zawróciła i ruszyła do wyjścia. Ciężko dysząc, opadł na fotel, odprowadzając ją zawistnym spojrzeniem. Z oczu zaczęły płynąć łzy. W końcu schował twarz w ramionach, by ich nie widziała, nim wyjdzie.  
    Będąc już przy drzwiach nagle się odwróciła i spojrzała w jego stronę. Mimo wszystko czuła coś dziwnego. W głębi siebie zdawała sobie sprawę z tego, że to jeszcze jedno jej dziecko, jej cząstka, której wtedy nie chciała. Nawet widzieć na oczy… Instynkt macierzyński nakazał zawrócić i wykonać choćby mały gest, bez względu na to, jak on na to zareaguje. Może i mówi, że jej nienawidzi, ale skoro ją odszukał, to może tak naprawdę mu na czymś zależy? Może po prostu chce mieć rodzinę, której, jak mówi, nigdy nie miał? Miała nadzieję, że takową znajdzie, że jacyś inni ludzie wychowają go na dobrego człowieka, ona by tego nie potrafiła. Mimo tego nie udało się, „oszukali ją”.
    Podeszła i wyciągnęła rękę…
    Nagle poczuł na głowie dotyk. To była ona, położyła na niej swoją dłoń. Poczuł się dziwnie, w dzieciństwie zawsze marzył o takich gestach, ale teraz… jakoś ciężko było mu takowe odbierać. Zaskoczony powoli uniósł głowę – wciąż trzymała na niej swoją rękę. Spojrzał na nią zaczerwienionymi oczyma. Z tych jej również ciekły łzy. Patrzyła wprost. Przez chwilę udało im się uchwycić kontakt wzrokowy, aż w końcu kobieta porwała dłoń i czym prędzej wybiegła z biura. Odprowadził ją wzrokiem. Nie wiedział, co ma o tym myśleć.
    Właśnie zatrzasnęła za sobą drzwi. Stojącym naprzeciwko dziewczynom od razu rzuciła się w oczy jej zapłakana twarz.
- Wszystko w porządku? – zatroskała się Celli. W odpowiedzi skinęła głową i pośpiesznym krokiem skierowała się ku schodom prowadzącym na dół.
- Co to za jedna? – zaciekawiła się Enni.
- Nie wiem… - kobieta przygryzła wargę – zaczekajcie tu, zajrzę, co u niego – zostawiła je na moment i udała się do drzwi.
- Zabiła go, czy jak? – myślał ciekawski „gość”. Tanja, jak zwykle, trąciła ją w ramię. Była zaskoczona całym tym widokiem.
- Aleksi? Wszystko dobrze? – Celli zajrzała do biura. Siedział nieruchomo, wpatrując się w jeden punkt, lecz, gdy tylko usłyszał jej głos, szybko zaczął wycierać twarz.
- Tak… o co chodzi? – spytał zachrypniętym głosem.
- Jest ktoś jeszcze do ciebie… mogą wejść? To Tanja i jej koleżanka.
- Coś ważnego?
- Chcą ci coś dać.
- Niech tu zostawią… chyba wezmę wolne do końca dnia, jakoś kiepsko się czuję – wstał z miejsca, po czym, na wszelki wypadek, raz jeszcze przetarł twarz i ruszył do drzwi.
- Dajmy to jej i spadajmy stąd! – szepnęła podenerwowana Tanja. Zaczęła czuć się tutaj nieswojo…
- Ale ja chcę się przywitać! – marudziła Enni.
- I tak jest nie w humorze! Słyszałaś chyba?! – syknęła, gdy wtem ten, o którym mówiły, minął Celli i ruszył gdzieś przed siebie.
- Cześć! Masz czas? Tanja chce ci coś dać! – zawołała za nim Enni.  
- Niech zostawi w biurze! – machnął ręką i szybko się oddalił. Udawał, że poprawia włosy, by w ten sposób się zamaskować. Nie chciał, by widziały jego nastrój i ślady po łzach. Wyśmiałyby go, w końcu „faceci” „rzekomo” nie płaczą.
- Szkoda… - zachmurzyła się.
- A nie mówiłam?! – syknęła podenerwowana Tanja – ale z tobą, to tak zawsze, tylko marudzić potrafisz! Mogę to tam położyć? – zwróciła się do „grubaski”.
- Jasne, wejdź! – przytrzymała jej drzwi. Weszła więc niepewnie i ruszyła do biurka, po czym położyła na nim ciasto i załączoną karteczkę, którą napisała na wypadek, gdyby prokurator nie chciał, bądź nie mógł z nią rozmawiać. I wcale się, zresztą, nie pomyliła.
    Już miała wychodzić, gdy spostrzegła, że umieściła „podarunek” na jakichś papierach. Nie mogła tego tak przecież zostawić, bo się poplami, a wtedy raczej ją „ukatrupi”, aniżeli ucieszy z wypieku! Ostrożnie więc za nie szarpnęła i wyjęła spod zawiniątka. Przy okazji na podłogę upadła jeszcze jedna kartka, która musiała być na wierzchu. Wystraszona, prędko za siebie spojrzała. Bała się, że zaraz wróci i ją ofuknie! Szczęściem, Celli była zagadana z Enni. Pośpiesznie więc się schyliła po rzecz i podniosła. Jakież jednak było jej zdziwienie, gdy okazało się, że owa kartka, to świadectwo urodzenia. To ci heca, pewnie potrzebował do jakiejś sprawy, albo co? Owemu komuś z pewnością nie spodobałoby się, że ktoś obcy (czyli w tym wypadku ona), „rządzi się” jego prywatną własnością, no, ale… i tak to zrobi!  
    Obejrzała się więc za siebie i upewniwszy, że nikt jej nie widzi, zaczęła pobieżnie śledzić tekst… To jego! Ciekawość kazała jej czytać dalej. Może dowie się, ile ma lat, że „romansuje” z Tarją…? Zakodowała w umyśle cyferki i już miała odłożyć papier na miejsce, gdy dostrzegła jeszcze jedną ciekawostkę… tam, gdzie powinny być dane o ojcu, pisało, iż jest nieznany. Do tego wszystkiego nazwisko „odziedziczył” po matce…
- I jak? Już? – nagle w progu stanęła Celli. Serce od razu podskoczyło jej do gardła! Czym prędzej wcisnęła kartkę pomiędzy inne.
- Ta… tak! Pewnie! – po czym odwróciła się do niej ze sztucznym uśmiechem i ruszyła do drzwi. W głowie znowu miała teraz z 1000 myśli… Przypomniała sobie nagle zdjęcie, które kiedyś oglądała, a które należało do niego. Przecież kobieta z owej fotografii była bardzo podobna do tej, którą niedawno widziały. A jeśli tak naprawdę szukał… matki? Tarja chyba ją oszukała!
- Idziemy…? – nim „kumpela” zdążyła dokończyć, ta już szarpnęła ją za rękę – ej, co jest?! Co ci się tak nagle śpieszy?! – zawołała zdezorientowana.
- Dowiesz się po drodze! – syknęła, po czym pociągnęła ją w stronę schodów.
    W tym czasie przesiadywał na podłodze męskiej łazienki i patrzył w ścianę, licząc bezwiednie wszystkie płytki, jakie na niej ułożono. O tej godzinie raczej nikt tutaj nie wejdzie, w końcu pomieszczenie było prywatne, a koledzy i koleżanki w owej chwili „raczyli się” przerwą obiadową. Tylko on nie miał ochoty na jedzenie, wolałby się zagłodzić. Znowu stracił sens swej egzystencji. Wszystkie sprawy, procesy, dowody… nagle to wszystko odeszło w bok, nie było nic. Zazdrościł teraz Ville, że tak „po prostu” sobie odszedł i zostawił to całe „bagno”. Gdyby tu był, może wszystko byłoby łatwiejsze? Tylko on go rozumiał, bo tak, jak on, nie znał swoich rodziców. Różnica polegała jednak na tym, że on nie mógł szukać matki, czy ojca, bo najzwyczajniej w świecie jego rodzicielka, tuż po porodzie, uciekła ze szpitala i nie podała swoich danych. Miał jednak w sobie więcej siły i nie bardzo przeżywał swoją samotność. A może tak naprawdę tylko on tak myślał? Gdy przyjaciel się rozchorował, widział, jak bardzo wtedy pragnął mieć rodzinę, bo tylko ona mogła mu pomóc – tylko dzięki niej mógł dostać szpik bez czekania w milionowej kolejce. On nie mógł nic zrobić.  
    Już na samą myśl o tym złapał się za włosy i mocno zacisnął je w dłoniach, jakby chciał je sobie wyrwać. Nerwowym ruchem odgarnął je do tyłu i przeniósł ręce na twarz, po czym ciężko westchnął. Nie chciał już płakać, bo nie miał na to ochoty. Wszystko wydawało się jednak go do tego skłaniać. Komu miał powiedzieć, co naprawdę myśli i czuje? Że od początku wszystko było bez sensu? Że ma dość, ale i z drugiej strony jakaś nadzieja na lepsze jutro wciąż go tutaj trzyma?  
    Właśnie w tym momencie przypomniał sobie pewną kobietę, w średnim wieku, która wzięła go na jakiś czas do siebie. Miał wtedy 12 lat. Był wściekły, bo owo „wredne babsko” chciało go zaadoptować i tym samym rozdzielić z Ville i Juuli. Dał jej nieźle w kość! Na każdym kroku pokazywał jej, że nie chce u niej być! To podkładał jej nogi, to znów grymasił przy jedzeniu, specjalnie wchodził z błotem do domu… Kobieta wyglądała na dobrą i szczerą. Teraz żałował tak głupiego zachowania, bo przecież mógł mieć dzięki temu dom… Zresztą Juuli i tak okazała się, jaka się okazała. Jedynie dla Ville „opłaciło się” terroryzować biedaczkę.  
    W końcu jednak nieco się do niej przekonał, ale wtedy okazało się, iż ta jest w ciąży i nie chciała już adopcji. Dlaczego? Głównie przez jego zachowanie. Uznał wtedy, iż to, że po raz kolejny został odtrącony, to właśnie kara. Mimo to ona powiedziała mu (bo to właśnie to było w tej chwili dla niego najistotniejsze), że Bóg nie każe dzieci, ale widzi je i dlatego powinien się zachowywać właściwie, bo wówczas dostanie nagrodę. To właśnie ona nauczyła go odmawiać „Ojcze Nasz” w należyty sposób. Miała zwyczaj często się modlić i chciała to zlać i na niego. Może właśnie to powinien teraz zrobić…?
    - Widziałaś? – będąca już na zewnątrz Enni zrobiła wielkie oczy – i co? Ile ma lat? Bardzo stary?
- Myślałam, że to dla ciebie nie ma znaczenia – uszczypnęła Tanja.
- No, ale wiedzieć chyba można, co nie? – przewróciła oczyma.
- Dobra, to z tego, co pamiętam ma chyba 30 lat… i jest jeszcze coś! Tylko nikomu nie gadaj! – wycelowała w nią palec, w odpowiedzi pokiwała głową – on nie ma ojca!
- Kaput? – przyłożyła do skroni dwa palce, które miały imitować samobójstwo.
- Nie! W ogóle go nie zna, kapujesz? Ma nazwisko po matce. Możliwe, że ta babka, co tam była, to ona, bo nawet do niego podobna.
- No nie wiem… - skrzywiła się – ale jak tak jest, to… biedny! Muszę go pocieszyć! – już miała nawrócić, by z powrotem wpaść do budynku, ale Tanja skutecznie zatarasowała jej drogę.
- Oszalałaś?! Nie możesz! Jak się dowie, że to przeglądałam, to mnie zabije! – syknęła – zresztą, ma Tarję, to ona go pocieszy – dodała z przekąsem.
- Oj, przestań! Coś się tak tego uczepiła?! Tego akurat nie wiesz! – odparowała naburmuszona „kumpela”.
- Sama to przecież…! Cicho! Idzie! – z całej siły szarpnęła ją za rękę i pociągnęła za róg.  
    Rzeczywiście: właśnie opuścił budynek i wpatrując się w komórkę, szedł przed siebie wolnym krokiem, aż dotarł do samochodu.
- Wychodzi wcześniej? – zdziwiła się Enni – no i po coś mnie tu zaciągnęła?! Mogłam z nim pogadać!
- Stul dziób! Patrz: a to cham, nie ma mojego… no dobra, mamy ciasta! – pisnęła oburzona.
- No co? Nie chce się otruć! – zachichotała.
- Przestań! – urażona Tanja odepchnęła ją tak niezręcznie, że ta straciła równowagę i wywaliła się na chodnik, jaka długa.  
    Usłyszał jakiś dziwny huk, ale obejrzał się tylko w lewo i prawo, bo tak naprawdę nic go w tej chwili nie obchodziło.  
    Tanja chwyciła się za twarz i robiąc minę niewiniątka, cofnęła się do tyłu.
- Wariatko! Chcesz mnie zabić?! – oburzona przyjaciółka zaczęła zbierać się z ziemi.
- To… twoja wina… bo… bo się czepiasz…! – wystękała, po czym wybuchła śmiechem. Enni była nieźle wzburzona!  
    Tymczasem Aleksi zapakował do samochodu służbową walizkę, oraz coś w rodzaju reklamówki, w której znajdowało się ciasto, a której Tanja nie dostrzegła. Co, jak co, ale nikt dla niego nigdy nie piekł (Juuli ta „sztuka” nie wychodziła), więc nie mógł przepuścić takiej okazji. W takim nastroju, jak teraz, myśl o przekupstwie nawet nie przeszła mu przez głowę.  
    Ta, która dostarczyła mu wypiek, wciąż nie mogła się opanować. Przyjaciółka z wściekłej, zaczęła się uśmiechać. Po raz drugi od dłuższego czasu widziała, żeby ta się szczerze śmiała.
- No! Nasz prokur się do czegoś przysługuje, przez kłótnie o niego odzyskujesz dobry humor! – wyszczerzyła się.
- Nie przez niego, tylko twoje akrobacje – przewróciła oczami, po czym na nowo parsknęła śmiechem – jak go nazwałaś? – spytała po chwili.
- No „prokur”, nie? Co będę mówić w pełnej wersji? To za długie!
- To może lepiej „pokraka”, co? – chichotała dalej.
- Bo zaraz ty będziesz leżeć! – tak się przedrzeźniając i przepychając, ruszyły do domów.  
    Tanja, o dziwo, miała dobry nastrój, który nie opuszczał jej już do końca wieczora. Około 21:00 zadzwonił jednak telefon. Czym prędzej do niego dopadła, by sprawdzić, czy to znowu ten ktoś?! Jeśli tak, nie będzie czekać i wszystko powie! Gdy jednak popatrzyła na wyświetlacz, okazało się, że to ten, któremu miała ewentualnie donieść o owej sprawie, czyli Aleksi.
- Tak? – bąknęła niepewnie.
- Tu ja… „potwór” – niby był to żart, ale było w nim i trochę ironii.
- Oj, dobra, nie musisz mi tego ciągle wypominać… - speszyła się z lekka.
- Właśnie skończyłem ciasto, które mi przyniosłaś. Naprawdę dobre! Ty je piekłaś? – wyjawił, zerkając kątem oka na ostatnie kawałki wypieku.
- No… eee… właściwie to… tak jakoś… - poplątała się. Nie wiedziała, czy przyznać się, iż to wyrób matki i Kaari, które spędziły na jego pieczeniu pół popołudnia? Ona nie miała do tego za grosz talentu! A może to dlatego, że nigdy zresztą nie próbowała piec?
- Dzięki, ale nie musiałaś – za późno, zrozumiał, że to jej! Zrobiło się jej strasznie głupio, że tak „wykorzystuje” rodzinkę – raczej przekupny nie jestem…
- To nie przekupstwo, ale podziękowanie! Chyba nieuważnie czytałeś karteczkę – naburmuszyła się – i… i no… dzięki jeszcze raz, że jakoś tak… że… że zniosłeś moje mdlenie! – wyrzuciła z siebie jednym tchem, inaczej nigdy by tego nie powiedziała.
- Nie ma sprawy… nie pierwszy raz… - podrapał się w głowę, po czym natychmiast ugryzł w język. To było uszczypliwie! Dzięki temu może rozpętać kolejną „bitwę”…  
- Wiem… głupio mi, ale… to mi się często zdarza… - bąknęła jednak. Mógł więc odsapnąć z ulgą…
- To raczej zrozumiałe… masz problemy i w ogóle… Acha! Muszę ci coś powiedzieć! – przypomniało mu się – ale może nie przez telefon, to ważne…
- Co? – zdziwiła się, ale i jednocześnie zaniepokoiła – powiedz teraz!
- Lepiej nie, przyjdź, to…
- Powiedz teraz!
- Tanja…! – jęknął przeciągle.
- Powiedz teraz, TERAZ!
- Nie bądź dzieckiem, naucz się cierpliwości, dobrze?! – podenerwował się z lekka. Speszyła się i zamilkła. Rzeczywiście: zachowywała się, jak pięciolatek…
- To… to ma związek z nim…? – bąknęła niepewnie, by się jakoś zrehabilitować.
- Tak, ale nie powiem ci teraz, bo się znowu zdenerwujesz i zepsuję ci noc.
- Już mnie zdenerwowałeś! – zawołała z wyrzutem – coś poważnego?
- Raczej nie tak bardzo… przyjdź DO BIURA, to się dowiesz, ok? A teraz życzę ci miłych snów i dalszych udanych wypieków, pa! – pożegnał się.
- I… i nawzajem… tylko… tylko bez tych ciast, pa, pa! – zawołała pośpiesznie. W słuchawce dało się słyszeć parsknięcie, po czym jeszcze jedno „Pa” i połączenie się urwało.  
    Odłożył telefon na stół i wziął do ręki dołączoną do ciasta karteczkę, po czym raz jeszcze spojrzał na jej treść: „To ciasto, które ma być jako podziękowanie za to tam na komisariacie. Ja tego nie wymyśliłam, tylko mama, także jakby co, to pretensje do niej. Ja nie daję łapówek! Tanja V.” – przeczytawszy owe słowa znowu uśmiechnął się pod nosem. Bywała wredna, ale musiał przyznać, że chwilami i zabawna.
    - Z kim sobie urządzasz takie pogaduszki, co? – do pokoju Tanji zajrzała Kaari. Przerażona prawie upuściła komórkę.
- Dzwonił ten facet… zachwalał wasze ciasto – mruknęła, chowając za siebie telefon.
- O, to super! Chyba się udało, co? – parsknęła.
- Co? – bąknęła niepewnie.
- No, chyba wkupiłyśmy się w jego łaski. To ważne dla sprawy, nie?
- Oj, dobra tam, przestań z tym! – skrzywiła się – coś się stało? – dodała, widząc siostrę w pokoju. Zwykle wchodziła tam, gdy miała coś ważnego do powiedzenia, albo po prostu zamienić z nią słówko. No, ale na myśl zawsze przychodzi to pierwsze.
- Chodź do pokoju rodziców. Będziemy oglądać jakiś film, który Matti przyniósł z roboty – zachęciła ją. Pomyślała chwilę, po czym zerwała się z łóżka i udała za nią. Po chwili były już w pokoju, gdzie cała sofa została „oblężona” przez matkę, ojca i brata. Pozostały jeszcze dwa miejsca dla nich. Było głośno i wesoło, a na ich widok rodzice zdawali się jeszcze bardziej ożywić.  
    Znowu poczuła się dobrze ze świadomością, że ma obok siebie rodzinę i razem z nią może się cieszyć i wymieniać uwagami, to znów żartować… Po raz pierwszy od wielu miesięcy wreszcie to dostrzegła. Może źle oceniła tego „potwora”? A jeśli to prawda i nie zna swojego ojca? Może wychowywał się bez niego? Ona ma przecież pełną rodzinę, powinna się z tego cieszyć i przestać dokuczać innym, a zwłaszcza tym, którzy mogą przecież nie mieć tego, co ona.

***

    - I co zamierzasz robić dalej? – Tarja spojrzała uważnie w oczy swego rozmówcy.
- Nic… sam, zresztą, nie wiem… - zawahał się – z nią na pewno nic! – dodał pośpiesznie.
- To twoja matka, także…
- I ona nie chce mnie znać, to nie ma żadnej różnicy – uciął szybko – sam teraz nie wiem, ale… mam wrażenie, że źle wybrałem – westchnął, nerwowo wyłamując palce.
- Z czym? – zdziwiła się.
- Tym, że zostałem prawnikiem… mam tego dość…
- Nie mów tak! Jesteś obiecującym oskarżycielem, w twoim środowisku…
- A czy kogoś to obchodzi? To normalne, że wsadzasz za kraty, albo bronisz. Ludzie nie widzą w tym nic szczególnego! Zresztą, nie po to, to robię, żeby mieć jakąś sławę, tu chodzi o spłacenie długu!
- Co ty opowiadasz? – parsknęła lekkim śmiechem.
- Wiesz, o co mi chodzi! Nie powinno mnie tu być, więc chcę chociaż tyle się przysłużyć – mruknął, mierząc ją kątem oka.
- Nie mów takich rzeczy. Skoro tu jesteś, to znaczy, że byłeś potrzebny.
    Tanja przeszła przez próg poradni. Miała już umówioną wizytę, więc tylko skinęła głową ku kobiecie w rejestracji i ruszyła w głąb. Na poczekalni jeszcze nikogo nie było, a przynajmniej do Tarji nie. Podeszła więc do drzwi i chwyciła za klamkę. Wówczas dobiegły ją jednak głosy ze środka – to znaczy, że ktoś tam jeszcze jest i musi poczekać. Już miała się cofnąć i usiąść na krześle, w końcu podsłuchiwanie jest niewłaściwe i co ją tam obchodzi, o czym tam rozmawiają? Zrezygnowała jednak, gdy rozpoznała owe głosy… to znaczy, wiedziała, że jeden z nich musi należeć do Tarji, ale ten drugi…
- Dobra, zostawmy to, i tak mam swoje zdanie – machnął ręką.
- I właśnie dlatego żywisz do matki urazę? Postaw się na jej miejscu: na pewno teraz, po tylu latach, cieszy się, że cię widzi.
- To trzeba ją było ostatnio widzieć! – prychnął – powiedziała, że jej narobiłem kłopotów, bo ją przeze mnie wywalili z domu! A co ja mam do tego?! Byłem nieukształtowaną fasolką, co niby miałem zrobić?! – wykrzywił twarz w grymasie, który miał oznaczać ironiczny uśmiech, ale żal znowu ścisnął mu gardło i wyszła z tego mina „cierpiętnika”, aniżeli kpina.
- Naprawdę tak powiedziała…? Powinnam z nią o tym pogadać… to by się przydało wam obojgu. Daj mi jej adres – zadecydowała kobieta.
- Tarja, zwariowałaś?! Ja jej nie znam! Może chcesz mi jeszcze zrobić terapię grupową, co?!  
    Tanja jeszcze mocniej naparła na drzwi, by lepiej słyszeć, lecz nie potrafiła rozszyfrować, kogo miał na myśli mówiąc, że go nie zna. Z kontekstu wynikało, że chyba chodziło mu o matkę?
- Ona sama jest zagubiona, potrzebuje, żeby ktoś jej wytłumaczył, jaki jesteś i, że wcale nie musi… - kontynuowała psycholog.
- Ona się mnie boi! Że jestem taki, jak on! Widziałem to! – oburzony założył rękę na rękę.
- Nie wiesz, co jej dokładnie zrobił ten człowiek. Mógł ją przecież torturować, czy coś… zrozum ją – tłumaczyła spokojnie.
- Ja rozumiem i dlatego nie chcę tego ruszać!
- Nie wydaje mi się… nie możesz zrozumieć czegoś, co…
- Taa, ja wiem! W takim razie ona nie rozumie mnie, a ja jej! Ale jedno w tym wszystkim jest pewne: ten bydlak zafundował nam niezłą kaszanę! Mam nadzieję, że leży teraz w rynsztoku! – wysyczał z nienawiścią.
- Aleksi, co jak, co, ale to jednak twój ojciec! – pokiwała palcem – gdyby nie on, nie byłoby cię tu!
- I dobrze by było! Mam gdzieś takie życie! Nie ma czegoś takiego, jak „ojciec”, oni wszyscy kpią sobie z ojcostwa! Ja, Ville, ona… dużo by wyliczać! Czy się nami chociaż zainteresowali?! Dobrze, że on nie wiedział, jakim cudem się znalazł na tym zakichanym świecie, bo jakby się dowiedział tego, co ja… - westchnął ciężko.
- Tak, czy inaczej, myślę, że powinieneś spróbować dotrzeć jakoś do matki.
- Nie mam kogoś takiego! – pokręcił głową na boki.
- No dobrze! – przewróciła oczami – to w takim razie do tej KOBIETY! Może wtedy wszystko by się odmieniło? Miałbyś wreszcie rodzinę?
- Wszyscy, którzy są mi potrzebni, są obok mnie.
- Ale i tak wciąż jesteś sam…
- Tylko nie zaczynaj znowu! Nie mam zamiaru nikogo szukać, ani tym bardziej się żenić! – prychnął kpiąco.
- Przecież ja nie mówię o tym! – wywróciła oczami – mówiłeś, że ona ma dzieci, to…
- Dobra, dobra…! O rany, ale już późno! – z przerażeniem spojrzał na zegarek – muszę wracać, przerwa się skończyła! – prędko poderwał się z miejsca. Słysząc owe słowa, Tanja natychmiast odskoczyła od drzwi. Nie słyszała rozmowy dokładnie, ale mimo wszystko sporo się z niej dowiedziała… „Pacjent” szedł już do drzwi.
- Aleksi! – Tarja zatrzymała go jeszcze, odwrócił się zniecierpliwiony – nie wyzywaj tak na ojcostwo, w końcu sam masz szansę nim kiedyś być i pokazać, że potrafisz dobrze wykonywać tą „rolę”, w przeciwieństwie do innych – spojrzała nań znacząco. W odpowiedzi lekceważąco machnął ręką i zamknął za sobą drzwi – chyba jednak do niego dotarło! – uśmiechnęła się mimo wszystko pod nosem, choć niejeden mógłby stwierdzić, iż po prostu „olał sobie” jej słowa.  
    Tymczasem Tanja odeszła w głąb korytarza, by ten jej nie widział, i gdy tylko zniknął, odczekała chwilę, po czym „wślizgnęła się” do gabinetu – O, jesteś, Tanja! Przepraszam, ale poprzednia rozmowa mi się nieco przedłużyła – przywitała ją psycholog. Ta była jednak jakaś dziwna… jakby… znowu ponura? Kobieta odczytała to, jako kolejny „nawrót” jej złego humoru.  
    W rzeczywistości Tanja była na nią wściekła, bo przecież ją oszukała! To o nim mówiła! Musiała o nim, bo wszystko przecież do siebie pasowało, ale dlaczego się zaparła?  
    Mimo wszystko rozpoczęły rozmowę: opowiedziała jej o coraz lepszych relacjach w domu, wizycie na komisariacie, procesie… i tak dalej… Przez cały ten czas Tarja nie mogła jednak oprzeć się wrażeniu, że rozmówczyni się do niej dystansuje. Sama zainteresowana walczyła ze sobą, byleby tylko nie wytknąć lekarce kłamstwa. Ale wówczas zdradziłaby się z tym, że podsłuchała jej rozmowę z poprzednikiem.
- Jak ci się współpracuje z Aleksim? – Tarja zadała jej, jak dla niej, bardzo dziwne pytanie.
- Bo ja wiem? Chyba w porządku – uniosła niedbale ramiona. Jest o nią zazdrosna, czy jak?
- To dobrze – uśmiechnęła się w jakiś dziwny sposób i przepisała jej silniejsze leki uspokajające.
    Ledwie Tanja opuściła budynek poradni, a w jej torebce zabrzęczała komórka. Prędko ją odszukała, a gdy wyciągnęła, okazało się, iż to znowu ten numer… I zaś historia się powtórzyła: przyłożyła telefon do ucha, ale nikt się nie odzywał…  
- Wiem, że to ty! Nie dzwoń do mnie, bo dowalę ci jeszcze jeden zarzut! – wykrzyczała wściekle i tym razem sama zakończyła rozmowę. Teraz już miała pewność, że to Perttu. Stanęła na środku chodnika i zaczęła myśleć… Prokurator i tak miał jej coś powiedzieć, więc… Wybrała na aparacie numer i odczekawszy chwilę, połączyła się z domem – halo? Mama? Już wyszłam od psycholog, ale gdzieś jeszcze idę… dobra! Dam znać! Tak! Na razie! – zakończyła, po czym zmieniła kierunek na przeciwny.

***

    Sam ma szansę zostać kiedyś ojcem… Owe słowa od chwili, gdy tylko je usłyszał, nie wychodziły mu już z głowy. Zaczął nawet rozmyślać, jakby to było… Ale nie! Nie potrafiłby, do tego trzeba mieć podejście, żywić do dzieciaka uczucia… Zresztą, najpierw musiałby spotkać odpowiednią kobietę, która zostałaby matką ewentualnego potomka. W końcu nie mógłby pozwolić, żeby wychowywał się, jak on, bez „tatuśka”, bo doskonale wiedział, jak to jest… Ale gdzie ma taką znaleźć, skoro żadna nie potrafiła stworzyć z nim czegoś trwałego? A może tak naprawdę, to wina była po stronie tych kobiet i to one nie nadawały się do związku, skoro nie pasowało im, że pracuje do 23:00…?  
    Nagle przemyślenia przerwało ciche pukanie do drzwi. Wyprostował się więc i zawołał rutynowe „Proszę!”. W drzwiach pojawiła się głowa Tanji.
- Mogę…? – rzuciła nieśmiało.
- No jasne! – odchrząknął – miałem ci coś przecież powiedzieć… - choć niepewnie, ruszyła do środka – siadaj – polecił jej.
- To… o co chodzi? – kontynuowała tym samym tonem, gdy już zasiadła.
- A więc… niedługo dostaniesz taki papier, w którym będzie pisało, że musisz się zgłosić na policję i złożyć zeznanie – wyjaśnił spokojnie.
- CO?! Nie! Tylko nie tam! – od razu zbladła, słysząc owe słowa – po co?! Już im wszystko wtedy powiedziałam!
- Nie o to chodzi… - westchnął. Oddałby chyba wszystko, co ma, byleby tylko nie musiał jej tego mówić! Wszak, kolejna „histeria” murowana… - Perttu złożył na ciebie doniesienie o pobicie.
- Że jak?! – wykrzywiła się kpiąco – niczego mu nie zrobiłam! Nie może!
- To była czynna napaść, także… wiesz… może ci wytoczyć sprawę cywilną i już raczej ku temu dąży.
- Ale przecież jest oskarżony w mojej, jak może się jeszcze mnie czepiać?!
- Trzeba to wszystko złożyć do kupy i przedstawić dowodowo, jaka jest sytuacja…  
- Czyli? – popatrzyła pytająco.
- Papiery sądowe, zaświadczenie od psychologa w co cię wpędził… gdy to wszystko pokażesz, od razu dadzą ci spokój, a ja mogę to nawet wykorzystać w sprawie.
- To co mam zrobić? – bąknęła.
- No, załatw to wszystko.
- Pomóż mi – szepnęła cicho i spuściła głowę. Owe słowa, szczerze mówiąc, go zatkały. Pierwszy raz usłyszał z jej ust prośbę.
- Wierz mi, że bardzo bym chciał, ale… nie zajmuję się czymś takim i poza tym… mam na głowie już tą sprawę z procesem o gwałt – wyjaśnił z trudem, gdyż bał się jej reakcji. Na szczęście tylko spuściła nisko głowę. Najwyraźniej czuła się zawiedziona – ale… pomogę ci zebrać te papiery! Mam znajomą adwokat, Anję Riivisti, w razie czego ci pomoże, jeśli ten idiota będzie chciał coś załatwiać sądowo. Dam ci do niej adres, to możesz pójść i wszystko jej opowiedzieć. Powiem jej, żeby przeszła się z tobą na policję, będzie za ciebie mówić i w ogóle – zaczął się gorączkowo tłumaczyć, jakby bał się, że zaraz mu wybuchnie płaczem.
- Dzięki… - mruknęła nieśmiało.
- No… nie ma za co… - sam nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć – ale ciasta już piec nie musisz! – dodał żartem, który „przypieczętował” drętwym uśmiechem.
- To naprawdę nie była próba przekupstwa! – zaparła się rękoma – mama pomyślała, że…
- Spokojnie, przecież ja nic nie mówię – wszedł jej w słowo – było mi bardzo miło, naprawdę. To wszystko? – popatrzył pytająco.
- Z czym? – bąknęła rozkojarzona.
- No, czy chcesz mi jeszcze coś powiedzieć? Przypomniałaś sobie coś ważnego, co może pomóc w sprawie?
- Właściwie… to tak – odchrząknęła, przywołując na pamięć tajemnicze telefony.
- Poczekaj… zaraz kończę tu godziny pracy, także… - spojrzał na zegarek – jeśli to dla ciebie nie problem, może poszlibyśmy gdzie indziej? Żeby nie było aż tak oficjalnie.
- Gdzie? – nieco przeraziły ją owe słowa. Z jakiej racji nagle taka propozycja?
- No… nie wiem, może na przykład… napić się kawy, czy coś? Oczywiście w celach służbowych – zastrzegł, widząc jej minę.
- No… dobra… - wybąkała niepewnie, na co ten po chwili, w końcu wybuchł śmiechem, i to już wcale nie drętwym – co? – uniosła brew.
- Coś ciężko nam się dogadać – zauważył ze śmiechem.
- A… a no tak! Racja! – parsknęła lekko, acz nie tak „odważnie”, jak on.
- To chodź, ze dwie ulice stąd jest taka przytulna kawiarnia – podniósł się z miejsca. Kątem oka dostrzegła, że świadectwo, które oglądała, wciąż leży upchnięte między papierami, w które je wsadziła. Najwyraźniej więc o nim zapomniał. Całe szczęście, bo w przeciwnym razie mógłby skojarzyć, że wepchnęła się w jego osobiste sprawy.  
    Po jakichś 10-ciu minutach byli na miejscu, to znaczy w owym lokalu. Nigdy wcześniej tutaj nie była, a rzeczywiście: miejsce było warto odwiedzenia. Utrzymane w pastelowych kolorach, stoliki zdobiły stroiki ze sztucznych kwiatów, paliły się świeczki zapachowe. W menu oferowano najsmaczniejsze fińskie słodycze, oraz europejskie przysmaki. W powietrzu unosił się zapach parzonej kawy, czekolady oraz… mleka. Mimo że gości było niewielu, Tanja i tak czuła się dziwnie. Miała wrażenie, że wszyscy na nich patrzą, to znów bała się, że może tu gdzieś być Perttu, albo któryś z jego kumpli… to znów fani… Nie chciała jednak okazywać paniki, jaka znowu zaczęła ją ogarniać. Za dużo by tego było w stosunku do niego. W końcu się zmęczy i przestanie jej udzielać pomocy.  
    Wybrali miejsce w kącie, by być jak najmniej zauważalni, i zajęli miejsca. Następnie zamówili kawę, oraz gorącą czekoladę, a Tanja czym prędzej wyciągnęła telefon, by wspólne wyjście nadal miało służbowy charakter. Po paru minutach wyjaśnień prokurator wiedział już wszystko – Hmm… to możliwe… - wymruczał, wpatrując się w wyświetlacz.
- To serio może być on? – spytała jękliwie.
- Skoro to się powtarza? Trzeba sprawdzić, z jakiej sieci jest ten numer, to może wtedy się dowiemy. To tylko połączenia? Żadnych sms’ów? – dopytywał, poluzowując krawat.
- Nic! – pokręciła głową na boki.
- Ok, spróbuję to rozwikłać – ziewnął, po czym leniwie się przeciągnął – chwilami mam już dość tej roboty… niby się tylko siedzi, ale do tego dochodzi i śledztwo, ruszanie w plener, te wszystkie akta… także nie polecam nikomu! – rzucił żartem.
- Ale pewnie dużo się zarabia? – wtrąciła nieśmiało.
- Co to, to tak… ale i ryzyko jest.
- Dlaczego właściwie zostałeś prawnikiem? – zaciekawiła się. Na owo pytanie wyraźnie się zmieszał, a więc znaczyło to, iż sam nie wiedział, jak ma na nie odpowiedzieć.
- Właściwie… to teraz sam nie wiem… - przyznał, splatając ze sobą dłonie, po czym położył je na stoliku – nie wiem, może jako dzieciak uważałem, że to jest fajne? Tyle było tych filmów z salą sądową w tle, dzielnymi obrońcami i zawziętymi prokuratorami…
- To dlaczego akurat to drugie, a nie na przykład obrońca? – po tym pytaniu już nieco się speszyła, język chyba za bardzo się jej rozwiązał.
- Bo… to było dla mnie ważne… zresztą, obrońcę łatwo jest oszukać. Może dać się omamić, a także przekupić… a ja? Wiem z założenia, że dana osoba jest winna, bo mam przecież przed sobą dowody i już samo to, że staje przed sądem, oznacza, że ma coś na sumieniu… tak więc od razu przystępuję do udowodnienia jej winy.
- Przypuśćmy, że… gdybym ja, na przykład… została oskarżona o zabicie Perttu, a ty byłbyś oskarżycielem w tej sprawie…
- Ale proszę cię… nie zaczynaj z tym znowu! Naprawdę nie chcę się kłócić! – jęknął przeciągle.
- Ale nie wiesz, o co chodzi! Ja też nie chcę! – zaprotestowała – wysłuchaj do końca! – zamilkł więc i podparłszy ręką brodę czekał, co też powie dalej – no więc… no to przypuśćmy, że tak by było. Więc, czy patrząc na mnie uwierzyłbyś mi, gdybym powiedziała, że jestem niewinna? – dokończyła.
- Tanja, ale ja nie mogę tego brać pod uwagę! To obrońca ma ci wierzyć, ja tylko…
- Ale przecież jesteś człowiekiem i też masz wątpliwości i uczucia, co nie? To jak? Powiedz szczerze: twoim zdaniem mogłabym zabić? – wyprostowała się „dumnie” i odważnie spojrzała mu w oczy. W pewnym sensie nieco mu ulżyło po tych słowach. Zawsze był przecież „potworem”, a tu nagle taka ocena… Nie chciał być jednak złośliwy i dlatego nie przygadał jej, że wreszcie to dostrzegła. Zamiast tego postanowił udzielić jej odpowiedzi na owo pytanie. Zamyślił się, zaczął jej przyglądać, aż w końcu wyrobił sobie zdanie na ten temat.
- Nie… ty nie… a przynajmniej wyglądasz bardzo niewinnie.
- Mówisz tak dlatego, że mnie trochę znasz – speszona spuściła wzrok.
- Bywasz porywcza, także, kto wie? – wzruszył ramionami, na co posłała mu przedrzeźniającą minę – a tak poważnie mówiąc, to nie. Ludzie zdolni do takich rzeczy nie starają się doszukiwać w innych człowieka, jego dobrych cech, a ty to robisz. Widać, że zależy ci na innych, ponieważ ciągle ich zaciekle przede mną bronisz – uśmiechnął się na wspomnienie owych kłótni, gdy to wypominała mu jego „potworną” naturę. W odpowiedzi wykrzywiła lekko twarz, gdyż było jej głupio z tego powodu – nie obraź się za to, co ci teraz powiem, ale… - zawahał się. Uniosła zaciekawiony wzrok, co miało znaczyć, że mimo wszystko chce wiedzieć – no, ale… to bardzo przykre, że spotkało cię takie coś. Gdyby nie to… zapewne nadal byłabyś… myślę, że fajna.
- Skąd możesz wiedzieć, jaka byłam? – rzuciła niepewnie.
- Chociażby teraz jesteś… - odparł z wyraźnym wahaniem. Na moment utkwiła w nim zaskoczony wzrok, po czym prędko go spuściła.
- Nikt nie zasługuje na nieszczęścia, jakie go spotykają – odchrząknęła po chwili – no, chyba, że jest naprawdę wredny…
- W dużej mierze sami coś na siebie ściągamy – westchnął, mieszając kawę. Jej intensywny zapach uderzył ją w nos.
- Albo i nie… czasem to spada bez naszej zgody i nie możemy się z tym pogodzić – rzuciła cicho.
- Co na przykład? – zmarszczył brwi. Zaciekawiła go ta wypowiedź, bo mógłby ją odnieść do siebie.
- No… ja sama to wszystko na siebie ściągnęłam, bo mogłam się nie wdawać w znajomość z Perttu, a przynajmniej być ostrożniejszą, a ty… - urwała w pół słowa. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że przecież on nie wie, że ona wie!
- Co ja? – popatrzył pytająco.
- No… dokończ, skąd ja mam wiedzieć? – parsknęła sztucznym śmiechem.
- Jest wiele rzeczy, na które nie mam wpływu, a bardzo bym chciał. Jest też coś, do czego sam doprowadziłem i teraz tego żałuję… - wymruczał, wciąż bezwiednie mieszając napój.
- Co to takiego…? – bąknęła niepewnie, w końcu może go zdenerwować ta jej aż nazbyt przesadzona ciekawość. Rzeczywiście: patrzył na nią przez chwilę, jakby zastanawiał się, skąd u niej taka nagła odwaga? Mimo to udzielił odpowiedzi na owo pytanie:
- Przez całe życie bardzo chciałem się z kimś spotkać, ale nie wiedziałem, gdzie ta osoba jest… teraz, kiedy ją wreszcie znalazłem, żałuję tego.
- Aż tak źle?
- Raczej, ale cóż… bywa – odłożył łyżeczkę i oparł się o krzesło.
- Ale chyba jest lepiej, niż ostatnio, co? – zauważyła, mając na myśli ich spotkanie, gdy to prawie ją najechał.
- Raczej tak… wszystko zawsze w końcu wraca na swoje stare miejsce – wzruszył ramionami – chociaż czasem ci się to wcale nie podoba, mimo wszystko wciąż przy czymś obstajesz… może dlatego, że często brakuje odwagi, żeby coś skończyć? A może dlatego, że ma się nadzieję, że coś się zmieni, naprawi?
- A może tak już jesteśmy stworzeni, że wciąż się odradzamy…? – wtrąciła, głęboko wzdychając.
- Jak głupie kwiatki…?
- Ej, ja to miałam powiedzieć! – parsknęła.
- A ja to, co ty przed chwilą. Zabierasz mi myśli! – udał oburzenie, po czym również się roześmiał.
- Dopiero niedawno dotarło do mnie, że miałeś rację z tymi kwiatkami… to było ładne porównanie – popatrzyła nieśmiało.
- No, w pierwszej chwili jakoś za bardzo cię to nie ruszyło – zaśmiał się, mając w pamięci jej nerwową odpowiedź.
- Głupio się zachowałam – przyznała z pewnym trudem – ale było fajne… skąd to wziąłeś? To porównanie?
- Znałem kiedyś pewną kobietę, która pierwsza mi to powiedziała… ale też musiało trochę minąć, zanim zrozumiałem, o co jej chodziło – przyznał z rozrzewnieniem – ale dobra, depresyjnie się zrobiło! Albo zmieńmy temat, albo wynośmy się stąd – sięgnął do kieszeni po telefon komórkowy. Na owe słowa zdała sobie sprawę z tego, że wcale już jej nie przeszkadza, iż siedzi w lokalu, przez który raz po raz przewijają się coraz to nowi ludzie. Wręcz posiedziałaby tu jeszcze dłużej. Spokojna rozmowa z tym „facetem” wydawała się być interesująca i wciągająca… chociaż ponura.
- Jak dla mnie, to mogę jeszcze zostać. Ostatnio mało wychodzę z domu, także… - zauważyła z wahaniem – chyba, że ty musisz iść?  
    Zamyślił się na moment. Właściwie, to czy musi wracać? Przecież nikt na niego nie czeka, jak to się mówi „dzieci mu nie płaczą”.
- Nie, nie! Nie muszę – odparł pośpiesznie – to w takim razie… zapodaj jakiś temat – uśmiechnął się przebiegle. Na moment zapadła cisza, gdyż poza „depresyjnymi klimatami” nie miała innego pomysłu… Wydawało się, że jedynie to może ich połączyć we wspólnej dyskusji.
- No… dobra, to ile już miałeś spraw? – zapytała „olśniona”.
- Cóż… ta twoja, to moja czwarta.
- Co?! Dopiero?! – wybałuszyła oczy.
- No co? Aż taki stary jeszcze nie jestem – udał oburzenie.
- I co to było? Morderstwa, kradzieże? – drążyła zaintrygowana.
- Przypadki podobne do twojego – odrzekł jakimś dziwnym tonem. Nie zraziła się jednak, gdyż w swej ciekawości chyba nawet tego nie zauważyła.
- Dlaczego akurat takie? Wybacz, ale patrząc na mnie, to raczej niełatwa praca? – zadała kolejne pytanie. Z chęcią odparowałby, że akurat ona jest bodaj najtrudniejsza we współpracy, lecz nie chciał psuć w miarę miłej atmosfery.
- To prawda, ale dążyłem do tego. Po prostu… taki kierunek mnie interesował – odparł po chwili zastanowienia, trącając palcem koronę sztucznego kwiatu.
- Sorry, ale dziwne masz zainteresowania – wymsknęło się jej.
- Może? Ale ktoś to musi robić – wzruszył ramionami – a ty? Czym się interesujesz? – odbił piłeczkę. Całkiem zręcznie zresztą, gdyż nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Nie chciała mówić, że teraz już niczym, dlatego po chwili namysłu wspomniała o dawnym zamiłowaniu do mody, oraz muzyki.
- Ale „Fairy Tales” nie lubię, żeby nie było – zastrzegła, kiwając palcem.
- Spokojnie, nie mnie oceniać, co lubisz – odparł zaczepnie.
- Kiedy naprawdę! Grają przeciętnie, a ten kretyn ma piskliwy głos – żachnęła się.
- Może mu się poprawi po tym, jak mu przyłożyłaś? – rzucił od niechcenia, na co ta wybuchła szczerym śmiechem – na drugi raz, jakby co, to uprzedź mnie najpierw. Umówimy się i razem mu wlejemy, co? – dodał, puszczając oczko. Po chwili już obydwoje naśmiewali się ze „spranego” muzyka, to znów z omdleń, sędziego, Markko Ranielli, aż przeszło na temat studiów, pogody i innych takich. W rezultacie spędzili w owej kawiarni prawie dwie godziny. W końcu komórka Tanji zaczęła ją „nawoływać”, co oznaczało, że matka zaczyna się niepokoić.
- Już po szóstej, kolację tu szykujemy, a ciebie jeszcze nie ma! Na pewno wszystko dobrze?! – dopytywała spanikowana.
- Tak… - wymruczała zniecierpliwiona. Rozmówca już podśmiewał się z niej pod nosem – zaraz wracam… tak, dam sobie radę! Oj, mamo! Dobra… to pa! – odłożyła telefon – o rany… nieźle mnie czasem wkurza! – mruknęła speszona.
- E tam, z jednej strony to fajnie, że rodzice tak o ciebie dbają. To miłe.
- Ale nie przesadnie!
- Martwią się o ciebie, to zrozumiałe. Też bym chciał, żeby ktoś się tak o mnie bał – przyznał, szukając portfela.
- Bez przesady… na pewno jest ktoś taki – rzuciła nieśmiało, a na plecach aż poczuła ciarki. Dobrze wiedziała, że nie powinna tego mówić, ale koniecznie chciała wyciągnąć od niego, czy ma tą matkę, czy nie? Skutecznie się jednak kamuflował, wręcz doskonale wymigując od tematów typu „rodzice i rodzina”.
- Tak… ja sam! – parsknął z pobłażaniem – no gdzie te pieniądze?
- Daj spokój, ja mogę zapłacić.
- Przestań! To facet powinien płacić! Ja cię tutaj wyciągnąłem, więc ja płacę.
- Ale sprawa była moja! – zauważyła, choć poświęcili jej zaledwie z pięć minut.
- Tanja, nie denerwuj mnie! – popatrzył znacząco.
- To ty mnie wkurzasz! Ja płacę i koniec! – uderzyła dłonią w blat. Klienci z sąsiadujących stolików od razu spojrzeli w ich stronę.
- Dobra… jak chcesz, poddaję się! – od razu zasłonił się ręką, by w razie czego ktoś go nie rozpoznał.
- O nie… - bąknęła jednak po chwili – nie wzięłam portfela… - zarumieniła się.
- A widzisz? Nie mówiłem? – zachichotał triumfalnie, po czym z miną zwycięzcy wyciągnął spod lady swój portfel.
- Ale nie wymądrzaj się, co? Mamy równouprawnienie – wystawiła język.
- Dobra, następnym razem ty byś zapłaciła, ale ponieważ robota mi zabrania, spotkania nie będzie – rozłożył bezradnie ręce.
- Jesteś niemożliwy! – pisnęła, z trudem powstrzymując śmiech.
- „Żebyś wiedziała, jak bardzo ty jesteś niemożliwa” – rzucił w myślach, po czym wyliczył potrzebną kwotę.

***

    Tanja usiłowała zamknąć drzwi jak najciszej, by uniknąć natarczywych pytań matki. Udało się! Teraz tylko przemknąć do siebie i… Wtem oślepiło ją nagle zapalone światło. W przedpokoju, niczym strażnik strzegący owego miejsca, stanęła pani Krystyna i oczywiście zaczęła czynić jej wyrzuty:
- To gdzieś tak długo była, co?! Enni była tutaj po szkole, ale ciebie oczywiście nie było! Nie znikaj mi tak, bo ja nie wiem, gdzie ty jesteś, a wiesz przecież, że on się kręci, to…!
- Wiem… straciłam poczucie czasu! – machnęła ręką – to co jest do jedzenia?
- O… jesteś wreszcie! – w progu kuchni stanęła Kaari – zapomniałaś już, że dzisiaj miałam ci dawać lekcję gotowania?  
- Serio…? Ups, przepraszam! Nie to, że się wykręcam, na serio zapomniałam! Najwyżej możemy to przełożyć! I jak się dzisiaj tato czuje? – „nadawała” wesoło, jak to miała dawniej w zwyczaju. Rodzina była bardzo zaskoczona.
- No… chyba dobrze… - wybąkała matka.
- Kaari, wiesz co? Tak sobie pomyślałam, że mogłybyśmy wybrać się razem do kina. Tak dawno nie byłam… co ty na to? – zwróciła się do siostry.
- Na serio…? – wykrztusiła zdziwiona, gdyż dotąd młodszą trzeba było siłą wyciągać z domu.
- No tak! Co jest teraz ciekawego w repertuarze? Chodź do kuchni, to pogadamy. Muszę zrobić sobie coś na ząb – pociągnęła ją za rękę i obie zniknęły w owym pomieszczeniu. Pani Krysia jeszcze chwilę stała w tym samym miejscu, patrząc w drzwi, które to się za nimi zamknęły, i z zaskoczenia nie mogła niczego wymówić. Po dobrych paru minutach w końcu się ocknęła i czym prędzej pobiegła do męża, by mu o wszystkim opowiedzieć.

nutty25

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 9903 słów i 54210 znaków.

2 komentarze

 
  • Użytkownik nutty25

    jak daję za długie części, to napiszcie. daję dłuższe, bo to jest bardzo długie i nie wiem ile by ich inaczej wyszło tutaj

    13 paź 2016

  • Użytkownik aniaaa

    Jak dla mnie długość jest dobra :-D

    13 paź 2016