She's the only one for me cz. 11

Z podłym humorem przekroczył w poniedziałkowy poranek próg prokuratury. Sobotnie wydarzenia nadal skutecznie odbijały się na jego nastroju. Zaraz jednak praca miała, jak zwykle, przesłonić mu cały świat. Jedyne lekarstwo. Przeszedł korytarz, przywitał się z Celli i już miał iść do siebie, gdy zaczepił go Tanno Virkinainen.
- Kietala, do mojego biura! – wycelował w niego palec, po czym odwrócił się i pośpiesznym krokiem udał do gabinetu. Jęknął do siebie i wzniósł oczy ku górze. Wiedział, o czym „słonina”, jak go zwał, będzie z nim rozmawiać: o tej nieszczęsnej prowokacji… Celli popatrzyła na niego ze współczuciem, ton „szefunia” wskazywał na duże niezadowolenie. Wzruszył ramionami i udał się za nim, bo jeszcze gotów wysłać po niego posłańca – czy rozumie pan, co to znaczy rozkaz?! – już od samych drzwi Virkinainen zaczął „suszyć mu głowę” – zezwoliłem na tę prowokację?! Co?! Zezwoliłem?!
- Nie – wzruszył ramionami. Nie miał ochoty na sprzeczki.
- Więc czemu pan to zrobił?! To jest naruszenie prywatności i domniemanej niewinności! Za takie coś mogę pana zawiesić, a nawet wytoczyć proces sądowy!
- Niech on to zrobi – mruknął obojętnie.
- Słucham? – szef zmarszczył brwi – kpisz pan sobie ze mnie?
- A powinienem?
- Że jak?!
- Czegoś tu nie rozumiem… - udał zamyślenie – tak się pan troszczy o jego los, a nie pomyśli o obywatelach. Tanja Venerinen jest przez niego nachodzona, ale mimo to go pan nie zamknie, bo jego czyn wcale nie był taki straszny, podczas, gdy ja urządzam przeciw niemu prowokację, która w dodatku nie wyszła… to robię coś okropnego, wręcz zagrożonego więzieniem… gdzie tu sprawiedliwość?
- Nie wymądrzaj się pan! – mężczyzna wycelował w niego drżący palec, a na jego czoło wręcz wystąpił pot. Był to bardzo ciekawy widok, zwłaszcza, że w biurze wcale nie było gorąco. Szef musiał się więc czymś bardzo zdenerwować…
- Ależ nie mam takiego zamiaru. Radzę tylko panu, żeby się pan zastanowił. W końcu piastuje pan bardzo odpowiedzialne stanowisko.
- Co proszę?!
- Załóżmy, że temu… muzykowi zaś coś odbije i postanowi poszukać sobie kolejnej dziewczyny do „zabawy”… kto wie? Może na przykład to będzie… pańska córka? – powiedział spokojnie.
- Jeszcze jedno pańskie słowo…! – twarz mężczyzny spurpurowiała, owe słowa bardzo go rozjuszyły.
- Radzę to przemyśleć i wydać właściwą decyzję – chwycił za klamkę i po prostu wyszedł.
- Do diabła! – szef syknął pod nosem. W pewnym sensie ten „żółtodziób” miał rację.

    Rozdział 8

    Tego dnia na dworze była piękna pogoda: świeciło słońce, po niebie leniwie toczyły się nieliczne chmury… było nawet ciepło, jak na Helsinki. Tanja spędziła pół dnia na wpatrywaniu się w krajobraz za oknem: przechodniów, przejeżdżające samochody, dzieci biegające po skwerze naprzeciwko… „Czymś się zająć…” – myślała przy tym - „tylko czym?” – mimowolnie zawędrowała wzrokiem na białe, nieużywane kartki papieru, które leżały na jej biurku. Dawniej zawsze projektowała na nich jakieś ciuchy, gdyż interesowała się modą. Teraz to jednak porzuciła. A gdyby tak do tego wrócić…?  
    Po 10 minutach wiedziała już, że tak, że to dobry pomysł i może to właśnie to oderwie ją od tych wszystkich negatywnych myśli. Korzystając z pogody postanowiła jednak… dołączyć do tych wszystkich ludzi i wyjść na dwór, by to tam rysować. Istniał jednak pewien szkopuł: Enni była na uczelni, Kaari w pracy, tak, zresztą, jak i Matti, a rodzice… chyba woli iść sama. Tak, właśnie. Co prawda, już raz udała się w „samotny rejs” i skończyło się to źle, ale teraz raczej nie powinno, bo ma zamiar udać się w miejsce, o którym zapatrzony w siebie i muzykę, Perttu, raczej nie ma bladego pojęcia…  
    Po przekonaniu matki, że da sobie radę, a w razie czego zadzwoni, w końcu wyszła na ulicę. Znowu pojawiło się to uczucie… co tutaj robi, a jak ją ktoś rozpozna? Po co to wszystko? I tak dalej… Zaciągnęła na głowę kaptur od kurtki i trzymając go jedną ręką, zatykała się, gdy tylko dojrzała obok siebie nastolatki, przechadzające się w zupełnie czarnych strojach. W takich właśnie chodziła „fanatyczna” część fanów „Fairy Tales”…  
    Udało się! Bezpiecznie dotarła do Esplanadi! Pozostało teraz tylko znaleźć to miejsce, które pokazał im kiedyś Aleksi… Nie było łatwo. Wszystkie drzewa wyglądały tak samo, alejki zdawały się „wić” w podobnych wzorach… z tego, co pamiętała, miała to być ścieżka, która prowadziła do owego celu. Tylko skąd się zaczynała…?  
    Myślała tak i myślała, aż natrafiła wzrokiem na bardzo stare, grube drzewo. Natychmiast przypomniała sobie, co mówił o nim Aleksi: był tu jako dziecko, bawił się z kolegami i jeden z nich przypadkowo wpadł w krzaki, tuż obok owego drzewa. Gdy wyciągnęli z nich „poturbowanego”, dostrzegli na ziemi jakby ścieżkę, po której pokonaniu odkryli to piękne miejsce… Czym prędzej podbiegła do owego „monumentalnego” pnia i odchyliła gałęzie, które obecnie były, niczym krzewy. Rzeczywiście! Widniała tam ścieżka. Udała się nią z bijącym sercem. Miała nadzieję, że nikt inny nie ma w tej chwili ochoty podziwiać przyrody w tym pięknym „zakątku”… Szczęście chyba jej jednak dzisiaj sprzyjało: było zupełnie pusto. Westchnęła głęboko i spojrzała przed siebie: przed nią roztaczało się spokojne morze, mewy fruwały, przekrzykując się jedna przez drugą, drzewa powoli zaczynały się już zielenić, a chmury tworzyły na niebie przeróżne wzory…  
    Usiadła na wystającym z ziemi kamieniu i zastygła w bezruchu, obserwując ten cudowny widok. Tutaj czuła się spokojna i wolna. Zaczęła wdychać świeże powietrze, po czym przymknęła oczy, pozwalając, by wiatr łagodnie muskał ją po twarzy… W pewnym momencie poczuła na dłoni jakby łaskotanie… zdziwiona otworzyła oczy i natychmiast dostrzegła spacerującą sobie po niej biedronkę.
- A ty co tu robisz? – zaśmiała się – ciekawe, jak wam jest? Może lepiej byłoby być taką biedronką…? – przyglądając się jej uważnie, zaczęła do niej mówić, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ta i tak nie rozumie.
    Dzień roboczy się skończył, w sprawie przeciwko Perttu na razie nic nowego nie było, a wszystko było już przygotowane na następną rozprawę. Długo myślał nad tym, co zrobić, żeby wsadzić go do tymczasowego aresztu. Najlepiej by było, żeby to był stały, ale to dopiero po wyroku, który musi być skazujący… Najlepiej na dożywocie!  
    Humor jakoś do tej pory się nie poprawił. Może dlatego, że od dłuższego już czasu zastanawiał się nad życiem? Nad sensem swojej egzystencji? Chwilami już mu się wydawało, że jest bezcelowa. W takich sytuacjach lubił porozmyślać na świeżym powietrzu. Nadawało się do tego tylko jedno miejsce: tam, gdzie nie było nikogo, kto mógłby zakłócić spokój myśli. Udał się więc do swego ulubionego parku. Gdy był już prawie u celu miało się okazać, że tym razem musi chyba zmienić plany, bo oto, gdy już stanął w swoim ukochanym miejscu, okazało się, że ktoś „zajął” je pierwszy… Nie wiedział jednak, kto, bo owa osoba siedziała odwrócona do niego tyłem. Głowę miała nad czymś pochyloną i dlatego nie wiedział, czy jest to kobieta, czy też mężczyzna? Poczuł się trochę zawiedziony, w końcu im więcej osób będzie wiedzieć o tym „cudzie natury”, tym częściej będzie brakowało tutaj spokoju…  
    Ruszył jednak do przodu, w końcu jedna osoba w niczym nie przeszkadza.
    Tanja, która właśnie siedziała nad rysunkiem, bardzo się przeraziła. Usłyszała za sobą jakiś szelest, serce aż podeszło jej do gardła. Na myśl przyszło tylko jedno: Perttu ją tu znalazł! Odwrócić się, czy nie? To chyba będzie jednak najlepsze, w innym wypadku zaskoczy ją od tyłu! Choć z oporami, wykonała gwałtowny obrót. Aleksi wystraszył się takiej reakcji.
- To… ty…? – bąknął niepewnie.
- Jak widać… cześć – mruknęła na powitanie – nieźle mnie przestraszyłeś – przyznała, z powrotem się odwracając.
- Przepraszam, nie chciałem… to ja… ja sobie pójdę – nawrócił.
- Czekaj! Przecież to twoje znalezisko – „zamknęła” prace w teczce i uniosła się z kamienia – ja pójdę – westchnęła, prostując się.
- Żartujesz? Zostań, skoro ci się tu podoba.
- Nie, i tak muszę już iść – przewróciła oczyma. To była tylko taka wymówka, było tak miło i spokojnie, że każdy na jej miejscu nie chciałby się jeszcze stamtąd ruszać.
- Wydawało mi się, że coś robiłaś… - zauważył nieśmiało – nie musisz uciekać, nic ci nie zrobię.
    Owe słowa nieco ją zdenerwowały, najwyraźniej wracał do niedawnych wydarzeń!
- A to ja się boję? – dumnie się napuszyła, choć w środku czuła coś zupełnie innego. Nie lubiła być z mężczyzną sam na sam, a zwłaszcza w takim odosobnionym miejscu – to chyba ty mnie, bo chcesz wiać – kontynuowała jednak odważnie – ale chyba wiem, dlaczego… bo odstawiam szopki, tak?
- Ale nie wracajmy do tego, co? – jęknął przeciągle – wystarczy mi problemów w robocie… - burknął, zasiadając na pniaku. Zdenerwował się, więc miał już gdzieś uprzejmości. I tak tu zostanie, bo jak to powiedziała: on pierwszy znalazł to miejsce!
- Coś… nie tak z tym procesem? – spytała niepewnie. A może Perttu coś zmalował, albo, co gorsza, ma dowód uniewinniający?
- Poza tym, że być może stracę tą sprawę, to nic takiego – uśmiechnął się ironicznie, po czym podniósł z ziemi kamyk i zamachnął się nim. Ten uleciał spory kawałek i zanurzył się w wodzie, po której nawet nie dało się zauważyć, że coś właśnie uderzyło o jej gładką taflę.
- Jak to…? – z powrotem zajęła uprzednie miejsce.
- Chcą mnie odsunąć za tą zakichaną prowokację.
    Pierwsze, co jej przyszło na myśl, to „I dobrze ci tak! Po coś się na nią upierał? To od początku był spalony pomysł!”, zaraz jednak potem miejsce „nienawiści” zajął trzeźwy osąd: przecież to w pewnym sensie jej wina, bo to jej sprawa i jej proces. Chciał w ten sposób zdobyć dowód, żeby ten „padalec” poszedł siedzieć…
- Naprawdę cię odsuną…? – bąknęła nieśmiało.
- Bo ja wiem…? Może? Szef i tak nie darzy mnie sympatią – wzruszył ramionami.
- A co wtedy będzie ze mną…? To znaczy z moją sprawą? – wyjaśniła pośpiesznie, by ten nie zaczął sobie roić w głowie jakichś sprzecznych informacji.
- Jak mnie odwołają, ktoś inny ją przejmie, albo… - urwał w pół słowa. Nie chciał kończyć, to mogłoby ją wytrącić z równowagi. I tak za dużo już powiedział!
- Albo co? – nie uszło to jednak jej uwadze. Zamilkł, nie mógł kontynuować. Zignorowanie pytania odebrała jako coś strasznego, coś, o czym nie może się dowiedzieć. Ciekawość, ale i niepokój zaczęły ją nakłaniać do dalszego wypytywania… - no powiedz, co?
    Odetchnął ciężko. Musiał przecież przekazać to jak najdelikatniej. W końcu lubiła wpadać w histerie.  
    Owo „westchnięcie” zabrzmiało dla niej, niczym łaska, którą jej okazuje poprzez te wyjaśnienia. Z oburzenia aż uniosła brew, a twarz przybrała wyraz oczekiwania.
- No… mogą to wszystko zacząć od nowa… - odparł niepewnie.
- Co? Nie rozumiem…
- Od nowa przesłuchania, zbieranie dowodów… ogółem: całe śledztwo od początku.
- CO?! Dlaczego? – jęknęła przeciągle.
- Ponieważ ja, jako odwołany, mogłem dopuścić się niedopatrzenia, albo utrudniać śledztwo. Wszystkim musi się więc zająć nowy potwór – uśmiechnął się znacząco.
- A dopuściłeś się? – zignorowała ów docinek.
- Starałem się robić wszystko profesjonalnie, ale jestem tylko człowiekiem, więc wszystko jest możliwe… - podniósł kolejny kamień i zamachnął się ku błękitnej toni morza – na przykład prowokację, zdaniem mojego szefa, mogłem zrobić w czasie śledztwa… ale cóż…
- No to zrób coś, żeby cię nie odwołali. Ja nie chcę tego wszystkiego od nowa!
- Przykro mi, ale to nie ode mnie zależy – popatrzył na nią znacząco – chociaż osobiście wolałbym przy tym zostać. Nowe śledztwo, w zależności od prokuratora, może wykazać jego niewinność…
- Nie wierzysz mi… wiedziałam – parsknęła, kręcąc głową na boki. Zrobiło się jej przykro, że w oczach ludzi to ona jest tą winną. Ale z drugiej strony, czego można się spodziewać po „bezdusznym potworze”? Uniosła się z miejsca i zaczęła zbierać swoje rzeczy.
- Właśnie, że nie! – zaprotestował – wierzę ci i dowody to potwierdzają. Dlatego chciałbym, żeby to zostało w moich rękach, zrobiłbym wszystko, żeby go wsadzić! – rzucił następny kamień.  
    Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Jest szczery, czy tylko udaje? Z bezradności schyliła się ku ziemi i również wzięła do ręki kamyk.
- Wszystko jest takie beznadziejne – mruknęła, po czym też się zamachnęła i z całej siły wyrzuciła rzecz z ręki – wow, dalej od ciebie! – pisnęła wesoło.
- E tam, bo na stojąco! – oburzył się.
- To też wstań i rzucaj, co? Taki stary już jesteś, że musisz siedzieć? – dumnie się napuszyła.
- Ha, ha! – prędko się wyprostował – to teraz zobaczymy, kto będzie lepszy! – schylił się po kolejny kamień i rzucił go przed siebie – jest dalej!
- To nie fair, twój był cięższy! – założyła rękę na rękę i czym prędzej pobiegła na poszukiwanie większego „okazu”. W rezultacie rozpętała się „wojna na kamienie”, która trwała jeszcze z dobre dziesięć minut. Ale dlaczego coś dobrego miałoby się szybko kończyć? Tu akurat owo przysłowie wcale nie musi się sprawdzać.
- Patrz! – podczas poszukiwań „dalekosiężnego pocisku” Aleksi znalazł naprawdę ciekawy okaz: był to kolorowy kamyk, poprzecinany falistymi wzorkami, którego aż żal było zanurzyć w morzu. Tanja prędko do niego podeszła.
- Jaki ładny! – zachwyciła się.
- Może ma w środku jakieś cenne minerały? – zadumał się, patrząc pod opadające w dół słońce. Kamyk był jednak zbyt gruby, by odsłonić przed nim swe wnętrze, bądź to światło zbyt słabe.
- Skąd wiesz? – zaciekawiła się.
- Nie wiem, tak myślę.
- Uczony się znalazł – parsknęła, mimowolnie przyglądając się jego skupionej twarzy. Nigdy przedtem tego nie robiła, powodowana złością i wstydem. Jej uwagę przykuł zwłaszcza odcień jego oczu, spoglądających spod ciemnych brwi. Wpadające weń promienie prześwietlały tęczówkę, wydobywając zeń błękitne tony. Może Enni miała trochę racji w tym swoim zachwycie nad jego powierzchownością? Ileż była ona jednak warta, jeśli wnętrze przesycone było zgnilizną…? Co ona właściwie rozważała?
    Potrząsnęła głową na opamiętanie, oczywiście przyciągając jego zdziwione spojrzenie. Po jej ostatnim zachowaniu uznał, że to tik nerwowy. Zamachnął się, by wyrzucić kamień, lecz ta niespodziewanie chwyciła go za ramię – Nie, zaczekaj! Jest zbyt ładny. Wezmę go do domu na pamiątkę – zawołała, prędko porywając dłoń. Mierzył ją z takim zdumieniem, że zaczęła żałować swoich słów, chociaż nie powiedziała przecież niczego złego!  
    Bez słowa otworzył dłoń i pozwolił jej zabrać upragnioną rzecz. Cóż takiego musiało być w tym kamieniu, że odważyła się dotknąć go z własnej woli? Może nie było w tym nic niezwykłego, ale patrząc na jej uprzednie zachowanie, był to jakiś postęp.
- Na mnie pora… ty zostań, jak chcesz – rzekł po chwili ciszy, spoglądając na zegarek.
- Nie, powinnam już wracać. Mama mnie zabije… - westchnęła, przecierając twarz, by ukryć zmieszanie.
- Nie chcę się wtrącać, ale… czy twoja matka aby nie przesadza? Jesteś w końcu dorosła – zauważył nieśmiało, gdyż obawiał się jej reakcji.
- Fakt. Zawsze była nadopiekuńcza, ale teraz to już totalnie jej odbiło! Ciągle się obawia, że ten łajdak gdzieś mnie dopadnie! Ciesz się, że masz z tym spokój! Bo raczej rodzice ci się nie wtrącają w życie? – rozgadała się, idąc w kierunku wyjścia z zakątka.
- Po części twoja matka ma rację, ale z drugiej strony, nie możesz dać się stłamsić – odparł dotrzymując jej kroku.  
- Też tak uważam, ale weź tu się od niej odgoń! Chwilami mam dosyć tej całej opieki! – wywróciła oczami.
- Ciesz się, że ją w ogóle masz. Niektóre kobiety zostają zupełnie same, bez żadnego wsparcia.
- Cieszę… - bąknęła, zaskoczona takim argumentem z ust „potwora”. Odgarnął gałęzie i uprzejmie wskazał jej ramieniem, iż ma iść pierwsza. Odchrząknęła więc i na wszelki wypadek zaciągnąwszy na głowę kaptur, wyszła na ścieżkę wiodącą do głównej alei.
    Do domu wróciła w nieco lepszym, niż ostatnio humorze. Co prawda to, co usłyszała od prokuratora, nie napawało optymizmem, ale miała nadzieję, że jednak pozostawią go przy jej sprawie. Chyba już nie tylko przez wzgląd na ewentualną wznowę śledztwa. Zaczęła łapać z nim jaki taki kontakt, a to bardzo pomagało we wzajemnej współpracy. Nie miała ochoty poznawać innego prawnika i znowu się przed nim otwierać, po raz enty opowiadać te wszystkie przykre szczegóły… Nawet, gdyby miała to być kobieta. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła zeń kolorowy kamyk. Ostatecznie ten „potwór” miał chyba jakieś uczucia…?
- Matko jedyna, dziecko! Gdzieś ty tyle była? Martwiłam się, przecież wiesz, jak to teraz jest z tym muzykiem! – z pokoju wyszła przewrażliwiona Krystyna.
- Rany, mamo, nie przesadzaj! W parku, nic się nie stało – jęknęła, zdejmując kurtkę – nawet… fajnie było – wzruszyła ramionami.
- Jak…? – kobieta przybrała jakiś dziwny wyraz twarzy. Była do głębi zaskoczona, w ostatnim czasie córka niczego nie określała mianem „fajnego”…
- Gdzie? – z kuchni wychyliła się Kaari.
- W Esplanadi – wzięła do ręki teczkę i ruszyła do siebie.
- A właśnie, Tanja – siostra posłała jej „tajemniczy” uśmiech – to kolejny krok! Znowu wyszłaś sama! Musimy to uczcić! Z neta ściągnęła się już jakaś komedyjka romantyczna, także chipsy już naszykowane, pozostaje tylko miejsce! – przyniosła z pomieszczenia ogromną miskę, wypełnioną owym przysmakiem. Tanja parsknęła na ów widok. Kaari miewała szalone pomysły i właśnie dlatego tak się dogadywały! Postanowiła, że opowie jej dzisiaj o tym, co stało się ze dwa dni temu. Może ona da jej jakąś radę, co powinna teraz robić?
    - „Całe szczęście, że chociaż przyroda tak poprawia jej nastrój” – pomyślała tymczasem pani Venerinen, z ulgą obserwując uśmiechniętą córkę.
  
***

    Przedmieścia Helsinek stanowiły doskonałe miejsce na lokum dla tych, którzy pragnęli uciec od tego całego zgiełku miasta i przy okazji zbliżyć się do natury, bowiem to tutaj zaczynały się życiodajne lasy. W tymże akurat odcinku wystarczyło przejść pieszo z jakiś kilometr, by natrafić na niewielkie jeziorko. Wszak Suomi była zwana krajem tysiąca jezior.  
    Jednakże Markko Ranielli nie szukał spokoju, czy tym bardziej kontaktu z przyrodą – on pragnął wygody i ta akurat willa, jaką zakupił tuż po tym, gdy Perttu rozpoczął karierę z zespołem, spełniała jego warunki w każdym calu. Był to nowoczesny, oszklony budynek z dwoma piętrami. Wnętrze urządził w surowym, „skandynawskim” stylu – zupełnie, jakby chciał w ten sposób dopasować miejsce do swej osobowości. W obecnej chwili akurat trwała tam ożywiona dyskusja:
- W pewnym sensie ma rację – kręcił głową Tanno.
- I ty słuchasz tego idioty?! Chce cię podpuścić, żebyś go zamknął! – warczał Markko.
- Masz pewność, że jest niewinny? Dobrze wiesz, jak bywało w przeszłości… - kolega posłał mu znaczące spojrzenie.
- Oj, przestań! – syknął podenerwowany – młody był i durny!
- Zrozum: ja już dłużej nie mogę! A jak mnie dorwą?! I tak za długo nam się udawało! – jęczał prokurator.
- Coś widzę, że ta twoja córka chyba za blisko wyjechała… może z jaki tysiąc więcej pozwoliłby wysłać ją w takie diabły, że Perttu na pewno jej tam nie dosięgnie? – prychnął pogardliwie.
- To nie jest śmieszne, Markko! Postaw się na moim miejscu! – przetarł spocone czoło – ale… jakbyś miał ten tysiąc…
- Wtedy przestałbyś ględzić?
- Na jakiś czas na pewno – odparł ożywiony, ale na widok wzroku gospodarza natychmiast przygasł – ja… ja chciałem powiedzieć, że tak…
- Najlepiej znajdź coś na tego gówniarza! Nie wiem… jakieś uchybienia, błędne dowody? Cokolwiek! Albo go w coś wrób!
- Markko! Jestem prokuratorem, nie mogę się bawić w takie rzeczy! Nie chcę ci nic mówić, ale przeginasz! – pokręcił nerwowo głową na boki. Ktoś inny na jego miejscu z marszu udałby się na komendę i doniósł na nieuczciwego policjanta, a tym bardziej on, skoro na co dzień zajmował się stawianiem zarzutów przestępcom… ale, no właśnie: nie zabija się kury znoszącej złote jajka.  
    Przechodzący obok Perttu dosłyszał ich rozmowę i przystanął na moment pod drzwiami. Gdy Tanno Virkinainen pojawiał się w ich domu były tego tylko dwa powody: albo przychodził „na piwko”, bądź, gdy (tak, jak teraz) zamykali się w małym pokoju, chodziło o niego i jego postępki… A więc tym razem dyskusja zapewne toczy się na temat tego „nieszczęsnego” procesu…
- Dobra… zapomnij o tym, co powiedziałem! Po prostu go jakoś ucisz! Daj mu do zrozumienia, że nie może sobie robić, co chce – „glina” postanowił zmienić front, w końcu ten „głupi” Tanno jeszcze gotów go zdradzić…
- No przecież już ci mówiłem, że go ganiłem, a ten ciągle swoje! Jest uparty, jak stado reniferów! Perttu musi się po prostu trzymać z daleka od tej młodej, to nie będzie miał powodów do tego, żeby mi suszyć głowę – „jęczał” prokurator.
- On się do niej wcale nie zbliża, odbiło ci?!
- Kietala w kółko powtarza, że tak – na dźwięk nazwiska, Perttu natychmiast wykrzywił twarz. A więc ten „idiota” prosi się, żeby go ustawić…? Czemu nie?  
    Prychnął pod nosem i wrócił do siebie. Dyskusja w pokoju trwała jeszcze chwilę, aż Markko udało się w końcu przekonać przyjaciela, żeby „ustawił młodego”. Po kolejnej pół godziny gość opuścił dom, a gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, „pan domu” zawitał w „siedzibie” syna.
- Jeszcze raz zrób coś takiego! – wrzasnął, starając się przekrzyczeć głośne dźwięki, jakie dobywały się z wieży stereo.
- O co ci chodzi?! – Perttu odłożył gitarę, na której układał melodię do następnego kawałka. Co to, to nie, nie da się wsadzić do „paki”. Zespół będzie się rozwijał, czy ona tego chce, czy nie!
- Mówiłem: nie łaź za nią! Chcesz się bardziej pogrążyć?!
- Od czasu tej idiotycznej prowokacji nawet jej nie widziałem! – prychnął z niesmakiem.
- I tak ma być! Nie pozwolę, żebyś mi, szczeniaku, karierę rujnował! – wycelował w niego drżący z emocji palec – i ścisz to dziadostwo! Łeb mi już przez ciebie pęka! – warknął wściekle, po czym z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi.
- Dziadostwo! – prychnął pod nosem – a co mnie twoja kariera?! To JA mam karierę i nie pozwolę jej sobie niszczyć! – wzburzony włożył na uszy słuchawki i wrócił do „brzdękania”. W umyśle tworzył już plany, jak „uciszyć” prokuratora. Jest niewinny, więc nie może iść do więzienia! Przecież niczego nie robi tej „zdrajczyni”, nie pozwoli się zamknąć!

***

    Po zakończonym seansie mało ambitnego filmu, Tanja postanowiła otworzyć się przed siostrą i opowiedzieć jej o „nieszczęsnym” wypadzie do lunaparku. Przez cały ten czas, gdy mówiła o owych zdarzeniach, nerwowymi ruchami obracała w palcach kolorowy kamyk, który przyniosła z parku. Siostra wysłuchała jej uważnie, leżąc na łóżku. Głowę podpierała ramieniem, ale teraz prędko się zerwała i głęboko zamyślona zapatrzyła w podłogę  
- Jak myślisz: mają mnie za świra, nie? – spytała niepewnie Tanja.
- Nie… no, co ty… - Kaari posłała jej uspokajający uśmiech. W spojrzeniu mogła jednak wyczytać prawdę…
- Mają – rzuciła ponuro.
- No coś ty! A nawet jeśli, to, to świadczy tylko o nich. Przecież masz ciężki okres w życiu, to…
- Dzięki za takie pocieszenie! – prychnęła kpiąco, po czym rzuciła przed siebie kamieniem i oburzona zasiadła na rogu łóżka.
- Ale ładny! Skąd go wzięłaś? – Kaari pochwyciła rzecz do ręki.
- Czy jakiś durny kamień jest teraz ważniejszy do mojej sprawy?! – pisnęła poirytowana.
- Oj, no dobrze już! A co cię tak obchodzi ich zdanie? Enni i tak pozostanie twoją przyjaciółką, jeśli jest nią naprawdę.
- Enni tak, ale nie potrzebuję, żeby ten potwór do końca sprawy patrzył na mnie, jak na wariatkę! Bo już widzę, że mnie za taką ma, a w takim wypadku może uznać, że tylko zmyślam i uwolni tego… tego… ach! – poderwała się z miejsca i wzburzona założyła rękę na rękę.
- Jaki „potwór”? Ranielli? Daj spokój! Wtedy podamy go do sądu za utrudnianie śledztwa – zaoponowała, wyraźnie już podenerwowana, Kaari.
- Nie mówię o nim! – nerwowo przewróciła oczami – o tym głupim prokuratorze! – prychnęła z pogardą.
- Oj, no, bez przesady! Nie musisz go aż obrażać! – parsknęła rozbawiona siostra – myślałam, że w Linnanmäki było fajnie?
- Było, do pewnego momentu…
- A czy to jego wina?
- Nie musiał mnie tam zapraszać!
- To nie trzeba było przyjmować propozycji – wzruszyła ramionami. Tanja przygryzła wargę. Nie miała na to kontrargumentu, a nienawidziła przegrywać w słownych potyczkach!
- Dobrze wiedział, że nie mogę jeszcze chodzić w takie miejsca, a wybrał akurat takie! – wykrzyczała, zaciskając dłonie w pięści. Tak, to, co powiedziała, było głupie, ale nie miała innego pomysłu!
- A skąd niby miał wiedzieć? – Kaari, co było oczywiste, bardzo zdziwił taki argument – jest twoim psychiatrą? No daj spokój!
- Spotyka się z Tarją, to mu na pewno powiedziała!
- CO?! – wybałuszyła oczy – skąd wiesz? Przecież ona jest od niego starsza! – słysząc owe słowa, siostra prawie już zadławiła się śmiechem.
- No… Enni ich widziała, ale, zresztą, mam to gdzieś! To tylko poświadcza, że z niego świnia, nie zaprasza się innej, jak się już jakąś ma! – kontynuowała wzburzona.
- Przecież pierwotnie nie miało go tam być, a i tak nie byliście sami! To żadna randka! Nie przesadzaj… - Kaari była wyraźnie rozbawiona jej problemem. To ją zdenerwowało jeszcze bardziej! Już miała otworzyć usta, by coś jej odpowiedzieć, gdy z kuchni dało się słyszeć potężny huk – co to?! – wystraszona rozmówczyni czym prędzej zeskoczyła z łóżka i pobiegła do drzwi. Tanja udała się za nią, dźwięk był niepokojący.
    Gdy stanęły w progu kuchni, zobaczyły Juhę, który z grymasem na twarzy wpatrywał się w zalaną wodą podłogę. Obok leżał pusty czajnik.
- Co się stało, tato?! – zapytała zaniepokojona Kaari.
- Upuściłem czajnik… - westchnął i schylił się po leżące na posadzce naczynie.
- Daj, ja to wezmę – Kaari była jednak szybsza i zwinnie schyliła się po czajnik. Tanja dostrzegła, jak w tym czasie ojciec chwyta się za lewe ramię i intensywnie je masuje.
- Coś cię boli? – wybąkała z trudem. Od pewnego już czasu zaniedbywała kontakty z „tatkiem”, jak to go w przeszłości zwała. To sprawiło, iż obecnie nie miała nawet odwagi, by zwracać się do niego na „ty”.
- Nie, nie! Tylko tak… coś mnie tu zaswędziało – prędko porwał rękę.
- Na pewno? – Kaari zmrużyła oczy.
- Tak… daj to, muszę zagotować wodę…
- Nie ma mowy! Ja to zrobię! – dziewczyna odsunęła od niego czajnik – idź do pokoju i odpocznij, ja ci zrobię kawę – dumnie się wyprostowała. Mężczyzna zaśmiał się i podziękowawszy, ruszył do drzwi. Po drodze posłał drugiej córce uśmiech, ale ta odpowiedziała mu tylko jakimś wymuszonym grymasem. Wyszedł zrezygnowany – widziałaś to? – Kaari zmieniła ton na wyraźnie zaniepokojony – chyba go bolało, co?
- Bo ja wiem… chyba by powiedział… - mruknęła niepewnie.
- Ale by było, jakby się rozchorował!
- Weź przestań! – skrzywiła się, nawet nie dopuszczając do siebie myśli, że ojciec mógłby przez nią podupaść na zdrowiu. Bo na pewno miało to związek z ostatnimi stresami, bez dwóch zdań – nawet nie gadaj takich bzdur… gdzie jest mop? Zetrę podłogę – westchnęła ciężko i ruszyła na jego poszukiwanie.

***

    Aleksi opuścił budynek prokuratury, jak zwykle pogrążony w myślach, dotyczących sprawy: odsuną go od tego, czy nie? Jak tak, to jakie przestępstwo z kolei mu „zaserwują”? Nie no, on dobrze wie, czego by chciał, ale jeśli miałaby to być znowu jakaś „histeryczka”… Nareszcie dotarł do samochodu, a wtedy okazało się, że… raczej nim nie pojedzie.
- No nie! – jęknął przeciągle. W oponie nie było powietrza. Mrucząc pod nosem udał się do bagażnika, by ją zmienić (bowiem dysponował odpowiednim do tego sprzętem, jak i umiejętnościami), ale wówczas okazało się, że i te pozostałe wymagają wymiany – co jest?! – teraz był już zdenerwowany, to nie był przypadek. Albo ktoś jest dowcipny, albo to zemsta…  
    W oczy natychmiast rzucił mu się napis na pobliskim bilbordzie: „Tanja V. to materialistyczna prostytutka”. A więc to zapewne fani – przyszli nabazgrać tą bzdurę i przy okazji poprzebijać opony pierwszemu, lepszemu pojazdowi. Pech chciał, że trafiło akurat na ten jego. Z nerwów miał ochotę skopać „martwe” opony, gdyż nie cierpiał tych wszystkich procedur związanych z odholowywaniem pojazdu. Mrucząc pod nosem sięgnął do kieszeni, by zadzwonić po pomoc drogową. Nie wiedział przy tym, że tuż nieopodal stoi inny samochód, z którego jest bacznie obserwowany…
- Wściekł się! – Perttu prawie już klaskał w dłonie.
- I to jest takie śmieszne? W takie rzeczy, to się małe dzieci bawią! – prychnął zażenowany Janne.
- Zamknij ryja! To dopiero początek!
- Tyś chyba zwariował? – Jyrki, który siedział na przednim siedzeniu, „leniwie” żując przy tym gumę, nerwowo przewrócił oczami – i co mu potem zrobisz? Graffiti? Dobra, niech zgadnę: to będzie napis „Kopnę cię w tyłek”? I to najlepiej na gaciach! – parsknął kpiąco.
- Wiem! Wysmarujemy portki Tuomasa, bo są największe, i wsuniemy mu pod drzwi! – rechotał Janne.
- Hej! Odwalcie się, dobra?! – jęknął „wielki” kolega.
- Ha, ha! No twórczy jesteście! – obruszył się Perttu – muszę go tylko sprowokować, żeby go od tego odsunęli!
- To dadzą innego, a wtedy to się będzie ciągnęło i ciągnęło…
- Wiecie co? Tak sobie ostatnio myślałem, że może… wróciłbym na studia? – wtrącił nieśmiało Tuomas.
- Oszalałeś, beko?! – zawołał wzburzony wokalista – robimy dalej karierę, nie pozwalam!
- I tak na razie nie gramy! A jak cię wsadzą, to co się wtedy z nami stanie?
- Nawet tak nie chrzań! – rozjuszony chwycił go za fraki – nigdzie nie pójdę, jasne?! Niczego nie zrobiłem!
- Jak to nie?! Ona gada co innego! Widzieliśmy ją wtedy, wyglądała strasznie! – przypomniał Jyrki.
- Stul ryja! Nawet tego nie pamiętam! Jak się sama prosiła, to niech teraz płacze, ale mnie do ciupy nie wyśle! Spotykamy się z menadżerem! – zmienił pośpiesznie temat.
- Po co?
- Robimy następny koncert!
- Zwariowałeś?! Kto ci przyjdzie? – Janne parsknął ironicznym śmiechem – tych paru fanatycznych debili, co to się drą na sali?  
- A kto ci powiedział, że to będzie coś dużego? Ot, taka mała imprezka, na której damy paru osobom „w łapę”, żeby powiedziały, co się tak naprawdę wydarzyło tamtego wieczora – zatarł ręce. W jego oku błysnęła tajemnicza iskra…
- Chyba zwariowałeś?! Nie, ja się na coś takiego nie godzę! – Jyrki nerwowo pokręcił głową na boki.
- Ty tu nie decydujesz, to mój tyłek i sam wiem, jak mam go bronić! Jedź już! – warknął na Janne – mam już dość patrzenia na tępy pysk tego lalusia!
    Kumpel coś tam wymruczał pod nosem, po czym posłusznie uruchomił samochód.  
    Aleksi, który stał nieopodal, nawet zwrócił na ów pojazd uwagę, gdyż odjechał z piskiem opon, ale nawet się nie domyślał tego, któż to siedział w środku… Poczekał na ekipę, która miała odholować jego „cztery kółka” do warsztatu na wymianę opon, a gdy ci już się zjawili, dopełniając swych obowiązków, udał się w drogę pieszo. Stąd do domu miał spory kawałek do pokonania, ale co tam, może się przespacerować… Nie cierpiał w końcu na „syndrom wygodnego kierowcy”, który po stracie auta zamienia je na metro, czy autobus.  
    Szedł przed siebie wolnym krokiem, to spoglądał w sklepowe wystawy. Jemu nie groziła tak zwana „gorączka zakupów”, w końcu był „facetem”, a to głównie w panie wymierzone były te wszystkie promocje, obniżki, rabaty… „Knajpy” zapraszały „na jednego”, kwiaciarnie zachęcały do zakupu kwiatów dla swej wybranki, a zabawkowe w wyjątkowo wredny sposób pokazywały dzieciom biednych rodziców świat, do którego nie mogły wejść: pełen drogich produktów i atrakcji, jakie należą się tylko tym bogatym. To właśnie przed taką wystawą zatrzymał się na dłużej. Zaczął wspominać czasy swojego dzieciństwa, kiedy to na rynku nie było jeszcze takich „cudeniek”. Zresztą, nawet jeśli i by były, to jego i tak nie byłoby na nie stać… Zawsze musiał się z kimś dzielić. Jedyną zabawką, która należała tylko do niego i jaką dobrze pamiętał, była mała, drewniana ciężarówka, którą, jak wiedział z opowieści, dostał od jakiejś miłej pielęgniarki, gdy po urodzeniu się jeszcze przebywał w szpitalu. Ponoć tak ją zauroczył, że zabrała ją swojemu dziecku i przyniosła właśnie jemu.  
    Nigdy się już potem nie rozstawał z tym pojazdem. Do czasu jednak. Któregoś dnia jak zwykle rozpędził się i „puścił” ją przed siebie, a ta obiła się o buty tego wrednego Miki. Chwycił ją i choć piszczał i wrzeszczał, starszy „kolega” rozdeptał samochodzik… Ciężko go było wtedy uspokoić. Płakał dzień i noc, aż Mira oddała mu swoją lalkę…  
    Ze świata wspomnień wyrwały go podniesione głosy po drugiej stronie ulicy. Odwrócił więc głowę w tamtą stronę. To była jakaś młoda dziewczyna, blondynka. Kłóciła się z pewnym, siwiejącym już mężczyzną.
- Nie, to nie! Sama sobie zarobię! – poruszona, zanurzyła się we wnętrzu luksusowego samochodu.
- Nie pyskuj do matki! Co to ona, twoja koleżanka?! – karcił ją ów mężczyzna, zapewne jej ojciec.
- Wcale nie pyskuję! Stwierdzam tylko fakt! – oburzona wyskoczyła z auta. Widać, miała porywczy charakterek!
- Powiedziałem „Nie”! Jak skończysz studia, to może! – „facet” był w jakiejś sprawie nieugięty. Naburmuszyła się i zaczęła nerwowo stukać palcami w dach pojazdu.  
    Już miał odwrócić wzrok i ruszyć dalej, bo co go obchodzą czyjeś kłótnie? Mało to takich? Lecz oto w ostatniej chwili jego uwagę przykuła kobieta, która właśnie opuściła supermarket.
- Ciszej trochę! Słychać was na pół kilometra, ludzie patrzą! Koniec dyskusji, powiedziałam ci coś i tego nie zmienię! – syknęła ostro.  
    Przełknął nerwowo ślinę, była taka podobna… Nagle spostrzegł, że odruchowo spojrzała w jego stronę. Widok jej twarzy od frontu potwierdził jego spostrzeżenie. Różniła ją jedynie fryzura, no i znaczny upływ czasu, jaki wyrył się na cerze. Kobieta patrzyła może z sekundę, po czym, ot tak, wsiadła do lexusa. Bo i dlaczego miałaby przejąć się jakimś nieznajomym mężczyzną, który uporczywie się jej przyglądał?
    Jeszcze przez moment stali na poboczu, tyle że niczego już nie mógł dostrzec, gdyż ich auto miało przyciemniane szyby, po czym odjechali. Wrócił do rzeczywistości: powinien za nimi jechać, żeby się dowiedzieć, gdzie mieszkają! Może to…! Zaraz, chwila, przecież nie ma samochodu! Że też akurat dzisiaj jakiś „kretyn” musiał mu poprzebijać te opony! Serce jeszcze do tej pory łomotało, jakby nie docierało do niego, że nadzieja, która właśnie się pojawiła, już prysła, niczym mydlana bańka…  
    Odetchnął nerwowo, rozejrzał się na boki i zmieniwszy kierunek, udał się w miejsce inne, niż jego dom.

oj, znowu trochę przydługie...

nutty25

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 6582 słów i 37342 znaków.

5 komentarzy

 
  • aniaaa

    Czekam na kolejną  :rotfl:

    29 wrz 2016

  • Kllaudii

    Świetne!!  :rotfl:  :rotfl:  :rotfl:

    29 wrz 2016

  • jaaa

    Super <3 i nie jest przydlugie jest idealne xd

    29 wrz 2016

  • :):)

    Fantastyczne!!

    29 wrz 2016

  • Beno1

    :bravo:

    29 wrz 2016