She's the only one for me cz. 29

przepraszam, myślałam, że dodam wczoraj wieczorem, ale się nie udało... i zapomniałam się wylogować do tego...

    Tanja wypadła z klatki, niczym szalona. W końcu już dawno przestał wysyłać „strzałki”. A jeśli odjechał?! Cała zziajana zaczęła się rozglądać po ulicy, a nigdzie go nie widząc, bezradnie odgarnęła włosy. Zaczęła ją ogarniać wściekłość i żal jednocześnie…
- Tanja! – dosłyszawszy znajomy głos niemalże pisnęła z radości, po czym odwróciwszy się, prędko popędziła ku niemu. Właśnie wysiadał z samochodu – jest prawie dziesięć po czwartej… długo ci zeszło – bąknął, patrząc na zegarek.
- Rodzice… nie chcieli… mnie wypuścić! – wykrztusiła, ciężko dysząc – wiesz, jaka jest mama… musiałam jej nieco nakłamać – dodała z niesmakiem, po czym ugryzła się w język. Może lepiej będzie, jeśli on się o tym nie dowie? Jeszcze sobie pomyśli, że się go wstydzi, albo co? – to… o czym chcesz rozmawiać? – zmieniła pośpiesznie temat.
- Chodź – skinął na nią ręką, po czym uchylił drzwi od samochodu.
- Dokąd? – zdziwiła się.
- No chyba nie będziemy gadać na mrozie i to w dodatku pod twoją klatką?
- No raczej nie – uśmiechnęła się blado.
- No to wsiadaj – ponowił „zaproszenie”, na co posłusznie zanurzyła się w środku. Była bardzo tym wszystkim zaskoczona, ale mimo to postanowiła dowiedzieć się, o co chodzi. Jak dotąd był „bez zarzutu”, więc z pewnością ma szczere intencje.  
    Po zupełnie przemilczanej „przejażdżce”, podczas której uporczywie patrzyła w okno, udali się do tego samego lokalu, w którym niegdyś zrobili im to „nieszczęsne” zdjęcie. Gdy zasiedli przy stoliku i złożyli zamówienie w postaci dwóch kaw, znowu zapanowała cisza. Głupio jej było znowu pytać o to samo, to znaczy, o czym mają mówić, a jemu z kolei w ogóle zacząć.
- No, to o co…? Wiesz… - w końcu ich głosy zlały się w jedno, gdyż w tym samym momencie postanowili rozpocząć rozmowę – dobra, to ty mów! – parsknęła, „udzielając mu pozwolenia”.
- Damy pierwsze! – odpowiedział jej tym samym.
- No dobra. Ja się tylko chciałam zapytać, o co chodzi? W końcu czas ucieka, a ja nic dalej nie wiem – przyznała nieśmiało. Od razu ciężko westchnął, drapiąc się przy tym w czoło. Zraziło ją to, zaczęła się spodziewać czegoś strasznego…
- No więc… chciałbym to wszystko wreszcie wyjaśnić – popatrzył jej w oczy. Natychmiast przeszły ją ciarki, wyczuła w spojrzeniu jakby wyrzut. W odpowiedzi uniosła ramiona, co miało oznaczać, iż nie wie, o co chodzi – jak to dalej będzie? Ja muszę wiedzieć, bo… to wszystko jest chore… raz mnie wyzywasz, że to zrobiłem, to tamto, a później… ratujesz życie. Jak to z tobą w końcu jest? – zasypał ją pytaniami. Zamilkła na moment, gdyż kompletnie ją zamurowało.
- No sorry, ale… chyba nie powiesz mi, że to brednie z Tarją, która kazała ci mnie pilnować? W końcu ona mi to powiedziała, a nie ma przecież powodu, żeby kłamać – zauważyła, wymownie unosząc na niego wzrok.
- No racja, radziła mi to, ale nie rozumiem, czemu jesteś o to zła? – zmarszczył brwi. Nieco ją to poirytowało, może ma teraz zamiar zgrywać ofiarę?!
- No jak? Szukałeś w tym przecież interesu dla siebie i bezczelnie się przy tym do mnie przystawiałeś! – odparowała, z lekka oburzona.
- Co?! Żartujesz chyba?! To raczej ty do mnie!
- Nie, to nie ma sensu! – prychnęła i poderwała się z miejsca.
- Tanja, czekaj! – chwycił ją za rękę i z powrotem usadził na miejsce – obraziłem cię tym? No wybacz, ale ja nie widzę w tym żadnej ironii! Kto się pozwolił całować? Zrobiłem to na siłę? Za pierwszym razem sama przecież to zainicjowałaś! Nie było tak? – zmierzył ją wymownie. Natychmiast oblała się rumieńcem, wracając do tamtego dnia. To oczywiste: miał przecież rację.
- No, ale za drugim, to ty sam z tym wyskoczyłeś… - bąknęła speszona – „chciałbym pocałować w jeszcze jedno miejsce” – zacytowała z nutką ironii w głosie.
- Dobra, więc wychodzi na to, że obydwoje przystawialiśmy się do siebie nawzajem – wzruszył ramionami – tyle, że ja nie robiłbym tego do kogoś takiego, jak ty, tylko dla zabawy – popatrzył nań znacząco.
- To znaczy? Co niby ze mną nie tak? – skrzywiła się z lekka.
- Nie o to chodzi – westchnął, po czym przetarł ręką twarz – widzisz… ja też… do jasnego groma, jestem człowiekiem i widzę, jak z kim należy postępować. Po co miałbym cię wykorzystywać w takim stanie, w jakim byłaś? Dałoby mi to coś? Przecież nawet nie pozwalasz się dotknąć, to…
- Acha, chodzi ci o seks, tak? No to żeś się wydał! Biedna, mała Tanja nie da się tknąć, dlatego teraz muszę jej wyjaśnić, co i jak, a potem się zmyję? – pokręciła głową z niedowierzaniem – rany, a ja byłam taka głupia i myślałam, że jesteś... moim przyjacielem?
- Tanja, do diabła, nie słuchasz mnie! – oburzył się – chcę ci właśnie wytłumaczyć, że nie o to mi chodziło! Ludzie! – wyprostował się na krześle, ciężko opadając na oparcie. Na taką reakcję znowu się speszyła, gdyż jak zwykle powiedziała za dużo – staram ci się powiedzieć, że jeśli nawet chciałbym wykorzystać sytuację, to i tak byś się przecież nie dała, więc już dawno bym się zmył. Uznałbym cię przecież za stratę czasu. Mało to łatwych kobiet na świecie?  
- Niektórzy faceci lubią trudne babki… wtedy wydaje im się to ciekawsze – mruknęła, spuszczając głowę.
- Widzę, że się dużo tasiemców naoglądałaś! – parsknął lekko. Od razu posłała mu przedrzeźniające spojrzenie – no dobra, czasem tak bywa – przyznał pokornie – ale nie w moim przypadku. Moim zdaniem takie zachowanie jest głupie i tylko ci, co mają zamiast mózgu ser szwajcarski, bawią się w takie rzeczy. Poza tym nigdy nie patrzyłem na ciebie od sfery fizycznej, ale przede wszystkim emocjonalnej, a to różnica! – zaznaczył.
- No i niby co z tego? Bo już nic nie kapuję – rzuciła z nieukrywanym wyrzutem. Po tych „romantycznych akcjach” jakoś ciężko było w to uwierzyć.
    Westchnął do siebie, przymykając oczy. Wywnioskowała z tego, że owa rozmowa sporo go kosztuje. Najwyraźniej nie wiedział, jak ma przekazać to, co chce powiedzieć, bądź… wstydził się tego.
- A to, że… jeśli w jakiś sposób… no… że skoro… - plątał się – no, jak, załóżmy, całuję cię, to nie wynika to z tego, że chcę się tobą pobawić, a robię to na poważnie! – wyrzucił w końcu z siebie. Na owe słowa zaś poczuła przypływ gorąca. Czy to było w pewnym sensie jakieś wyznanie…? – szanuję cię, bo jesteś dla mnie ważną osobą… i dlatego nie chcę, żebyś myślała sobie o mnie, że jestem jakimś zboczeńcem, jak ten… oszczędźmy sobie może epitetów – dokończył z niesmakiem.
- Wcale tak o tobie przecież nie myślę – bąknęła zmieszana.
- Tak? To dlaczego zwyzywałaś mnie wtedy pod swoim domem?
- No, bo mnie w pewnym sensie wykorzystałeś! Uczyłeś się na mnie, jak się właściwie zachowywać, no dobre sobie! – obruszyła się.
- Tarja namawiała mnie tylko do tego, żebym był dla ciebie miły i nie traktował czysto rutynowo! A jeśli rzeczywiście chciałem się czegoś od ciebie nauczyć, to tylko dlatego, że w kółko wmawiałaś mi, że jestem potworem! To naturalne, że człowiek zagląda wtedy w głąb siebie i próbuje wyrugować to, co się innym nie podoba.
- Nie musisz mi tego ciągle wypominać… byłam na ciebie zła, więc musiałam się czegoś uczepić – mruknęła, mieszając kawę.
- Ja cię nie wykorzystałem, a jeśli tak myślisz, to przykro mi, ale jestem czysty. Wszystko, co robiłem było szczere – wzruszył ramionami – za to z twojej…
- Co „z mojej”? – zdziwiona uniosła na niego wzrok znad filiżanki.
- Jak, co? Sama się przecież przyznałaś, że byłem ci potrzebny tylko do tego, żeby się uczyć na nowo przytulać, całować… i takie tam – zacytował z wyraźnym wyrzutem. Natychmiast oblała się rumieńcem.
- Ja to tak powiedziałam, bo…
- Jeśli rzeczywiście robiłaś to tylko dlatego, to wiedz, że to wcale nie jest miłe dla tej drugiej strony, która może sobie pomyśleć nie wiadomo co… wszyscy w końcu jesteśmy ludźmi i ponieważ mamy uczucia, to… no wiesz… w każdego uderzyłoby coś takiego: znasz kogoś, podziwiasz… a potem ten ktoś okazuje się być oszustem, który tylko zabawia się twoim kosztem. A wiedz, że ja nie lubię być zabawką – zmierzył ją znaczącym wzrokiem – już raz byłem i nie pozwolę więcej robić z siebie idioty – zakończył stanowczo.  
    Wysłuchała tych słów w kompletnym osłupieniu. Już sama nie wiedziała, jak ma je odbierać.
- Ja tak nie myślę… nie jestem taka! – wykrztusiła w końcu – nagadałam tych głupot, bo byłam wściekła! Tarja mi powiedziała, że ci kazała tak robić i… no wkurzyło mnie to! To zabrzmiało tak… perfidnie – spuściła pokornie głowę. Było jej strasznie głupio.
- No tak… widzę, że na chama usiłuje mnie od ciebie odsunąć… - westchnął, wspierając się ręką o blat stołu.
- To znaczy? – uniosła na niego zdezorientowany wzrok.
- Widzisz… ona twierdzi, że… no, że nie chcę być dla ciebie TYLKO przyjacielem i jej zdaniem nie sprawdziłbym się, jako… załóżmy… - przejechał nerwowo palcem po stoliku.
- Jako mój… chłopak? – dokończyła niepewnie.
- W moim wieku, to raczej jako facet – parsknął drętwo – ale tak, masz rację, właśnie o to chodzi.
- Czemu? – dopytywała, a serce zabiło jej mocniej w obawie, że zaraz wyjawi jej jakiś straszny sekret, który w istocie go wyeliminuje.
- Bo ja wiem? Pewnie uważa, że… wybacz, że to powiem, ale pewnie sądzi, że nie jesteś gotowa na nowy związek, a ja… no… właściwie to ostatnio często się nad tym zastanawiałem, czy nie założyć rodziny? Mieć, ja wiem? Żonę, dzieci? Chyba już na to czas… inaczej zostanę sam do końca życia – uśmiechnął się sztucznie. Jakoś dziwnie było mu rozmawiać o tym właśnie z nią. Choć już samo to, że w ogóle jej o tym mówił było czymś niezwykłym.
- A twoja rodzina? – zauważyła nieśmiało.
- Tam oni… chyba nigdy nie będzie między nami, jak powinno być… w końcu to obcy ludzie. Jedynie ona, Hanna, jest ze mną powiązana więzami krwi, więc…
- A co? Masz już jakąś kandydatkę na żonę, że tak o tym mówisz? – mierzyła go uważnie, choć unikał jej wzroku z racji „trudnego” tematu.
- Jakaś by się znalazła… ale nie wiem, co ona na to i czy byłaby na to gotowa? – przyznał, nareszcie odnajdując spojrzeniem jej twarz.
- Na pewno by chciała, tylko że… może sama nie byłaby pewna, czy jest w tej właściwej gotowości? I może to by ją przytłaczało…? – poczuła, że do oczu zaczynają jej napływać łzy. Świadomość tego, że chyba nie potrafiłaby być dobrą towarzyszką życia sprawiła, iż miała ochotę pogrążyć się w czarnej rozpaczy – w końcu miłość, to nie wszystko… trzeba patrzeć też trzeźwym okiem… - wciągnęła powietrze, byle się tylko nie rozpłakać.
- No racja, ale na niektóre rzeczy potrzeba po prostu czasu… i choćby się nie udało, warto próbować – odparł wymownie.
- Porażki bym nie zniosła – wykrztusiła i zerwała się z miejsca, by pędem opuścić lokal. Owa rozmowa znowu ją przerosła. Podążył jednak za nią i zatarasował jej przejście.
- Wiem, że to trudne, ale dosyć podchodów. Powiedz „Nie”, a pójdę sobie. Będę się trzymał z dala od ciebie, bo nie potrafię być tylko twoim przyjacielem – wyrzucił z siebie prędko, nim opuści go odwaga.
- Nie idź! – rzuciła mu się na szyję, tuląc całą sobą do jego ramienia – potrzebuję cię, bardzo! Zawsze! – dodała stłumionym głosem.
    Mimowolnie rozejrzał się dookoła, gdyż stali się obiektem obserwacji zaciekawionych gości lokalu. W końcu „sceny” są dobrą pożywką dla oka. Na szczęście owo miejsce oferowało także kącik dla spragnionych tańca, gdzie na okrągło grała muzyka. Nawet w owym momencie poruszało się tam kilka par. Poczuła, że odsuwa ją od siebie, a następnie zdziwiona usłyszała „Chodź”. Pozwoliła więc ująć się za dłoń i poprowadzić w „roztańczone” miejsce.  
- Jakby co, to nie umiem tańczyć – uprzedził, biorąc do ręki jej dłoń, a drugą położył w talii.
- Ani ja. Dlaczego mnie tutaj zaciągnąłeś? – bąknęła, przyglądając się pozostałym parom, by wiedzieć, jak właściwie ma się ruszać.
- Żeby dokończyć naszą rozmowę bez wścibskich gapiów – wyjaśnił, również patrząc po innych, jakby wstydził się tej konserwacji. A może była to obawa?
    Skończyła się jedna wolna piosenka i zaczęła kolejna – w dodatku ta, której niedawno słuchała, „Morning Afterglow” Electrasy. Zaczęli więc powoli poruszać się w rytm melodii.
- I co teraz będzie? – uniosła na niego wzrok, gdyż ktoś musiał powrócić do owego, jakże trudnego wątku.
- Ja dobrze wiem, czego chcę – zmierzył ją wymownie.
- Ja też – zapewniła gorąco – wiem, że… że cię kocham i nie chcę się rozstawać… ale jednocześnie bardzo się boję…
- To zrozumiałe… - westchnął ciężko – ale jestem gotów zaczekać, aż przezwyciężysz swoje obawy – popatrzył nieśmiało. Wyraz jej twarzy z zatroskanego zaczął się przemieniać w promienny, pełen wdzięczności, aż wreszcie lekko się uśmiechnęła. Zaraz też przybliżyła się i przytuliwszy doń, położyła głowę na jego ramieniu. Zabrał więc ręce i objął ją nimi. Trwało to tak dłuższą chwilę. Piosenka się skończyła i zaczęła o wiele szybsza, oni jednak pozostawali w tej samej „pozie”. Po paru minutach w końcu nieco się odsunęła i uniosła głowę.
- Będziesz ze mną? Ale na razie… bez większych zobowiązań, inaczej nie potrafię – szepnęła z wahaniem, jakby bała się odrzucenia.
- Znasz już odpowiedź – odrzekł tajemniczo, ale ona i tak wiedziała swoje.
- Kocham cię – wyznała z całkowitą pewnością.
- Ja ciebie też – odwzajemnił się tym samym.
   Natychmiast poczuła błogi spokój, oraz przyjemne ciepło, jakie „wydostało się” z jej wnętrza, a następnie „rozlało” po całym ciele. Przymknęła oczy i zaraz też otrzymała to, na co czekała: całusa, który z przyjemnością oddała. Już teraz bez wahań i wyrzutów sumienia. Choć ludzie wokół poruszali się o wiele szybciej, gdyż tak nakazywała melodia, wciąż stali w tym samym miejscu, wymieniając się spojrzeniami. W nich kryło się wszystko, co chcieli sobie przekazać.

    Rozdział 22

    - Co chcesz do żarcia? – Janne właśnie wszedł do pokoju, w którym ukrywał się kumpel – mam… Perttu? Jesteś tu? – ze zdziwieniem stwierdził jednak, iż ten jest pusty. Ale nic, przyjaciel zapewne załatwia potrzebę fizjologiczną. Rozsiadł się więc przed telewizorem i zapatrzył w jakiś program.  
    Minęła chwila, dwie, ale ten nie wraca… Udał się więc do łazienki, a wówczas okazało się, że ta jest wolna. A więc wyszedł? Czyżby się go pozbył…?
    Nic bardziej mylnego: uciekinier właśnie skradał się w okolicach bloku, w którym mieszkała Tanja. Stanął za jednym z drzew i spojrzał w górę: tam, gdzie znajdowały się okna jej pokoju. Było w nich jednak ciemno. Spojrzał na zegarek – była 19:54, a więc nie mogła jeszcze spać… No to gdzie jest?! Powinna „siedzieć na tyłku” i trząść się w obawie przed nim!
    Jeśli w istocie pojawił się w myślach panny Venerinen, to chyba tylko przez ułamek sekundy. W obecnej chwili była za bardzo zaabsorbowana swym towarzyszem i ani myślała, że może grozić jej jakieś niebezpieczeństwo. Nie przy nim. W owym momencie przechadzali się za rękę jedną z alejek w parku Sibeliusa, nazwanym tak od znanego kompozytora. Owo miejsce przyciągało turystów, gdyż można tutaj było podziwiać rzeźbę imienia artysty, złożoną z 600-set stalowych rur. Te sprawiały wrażenie, jakby unosiły się w powietrzu, tworząc falę, co było dla odwiedzających nie lada atrakcją. Tanja i Aleksi nie przyszli tu jednak, by podziwiać sztukę. Pragnęli cieszyć się swym towarzystwem z dala od innych, choć spędzili ze sobą już parę godzin. Ale, jak to mówią, „szczęśliwi czasu nie liczą”.
- Ile razy byłeś tak naprawdę zakochany? – podjęła się nowego tematu.
- Co to za pytanie? – zmieszał się z lekka. Takie wyznania go krępowały.
- Normalne! Chcę wiedzieć, co to była za jedna, albo jedne, kto wie? Która mogła mi cię zabrać – parsknęła żartobliwie.
- Co za wyznanie! Od kiedy to jesteś taka odważna? – odparł zaczepnie.
- Od kiedy cię znam – wystawiła język.
- No, nie powiedziałbym!
- Oj przestań i odpowiedz na pytanie! – zaśmiała się.
- To może ty pierwsza, co? W końcu wy, baby, uwielbiacie takie ploty! – parsknął zadziornie.
- Phe, takie rzeczy powierzam tylko przyjaciółce! – odwzajemniła się tym samym.
- No weź! Chcę wiedzieć, kto mógł mi cię zwinąć sprzed nosa! – przedrzeźnił ją.
- Aleś ty uparty! Właściwie, to nigdy nie podchodziłam do tych spraw poważnie… Zwykle były to przelotne znajomości bez znaczenia… - rzekła w zamyśleniu – gdy pojawił się on… ten psychol, wydawało mi się, że to, to, ale w ciągu jednej nocy okazało się inaczej… - westchnęła ciężko. W odpowiedzi jeszcze mocniej ścisnął jej rękę. Na ów gest posłała mu uśmiech, który zaraz przemienił się w triumfalny – teraz ty! Ja ci się zwierzyłam!
    Przewrócił oczami, mrucząc coś do siebie, ale wreszcie podjął się tematu:
- To chyba… drugi raz? Wcześniej było tak, jak mówisz: z żadną nie było to coś poważnego, a przynajmniej nie tak, jak teraz.
- Jak miała na imię? – podchwyciła zaciekawiona.
- Juuli, była moją pierwszą dziewczyną i może tak jakoś mi zostało? Znaliśmy się od dziecka. To ta, o której ci już kiedyś mówiłem… co uciekła z innym. Ona, ja i mój kumpel tworzyliśmy taką jakby magiczną trójkę! – parsknął na samo wspomnienie – a potem wszystko się skończyło…
- Opowiedz coś o nim – zachęciła.
- No… był w tym wieku, co ja. Dlatego wychowywaliśmy się w tej samej grupie. Miał na imię Ville, był w porządku – rozpoczął z lekkim uśmiechem – zawsze miałem wrażenie, że gdyby Juuli nie wybrała mnie, z pewnością by mi ją odbił! Lubił dziewczyny, ale był nieśmiały i nie potrafił do żadnej zagadać, dlatego zawsze ja jakąś upatrywałem, a potem przedstawiałem jej jego.
- Na serio? Sam trochę wyglądasz na takiego, co to nie umie podrywać! – zauważyła rozbawiona.
- Aż tak widać? – mruknął, udając obrażonego – no dobra, też byłem nieco onieśmielony do bab, ale mniej od niego. Poza tym ja już jakąś miałem, to nie musiałem rwać innych.
- Dobra, dobra! Przecież ja żartuję! Ale i tak, jak tak spojrzeć, to trochę się ich koło ciebie kręci – rzuciła ponuro.
- A co? Zazdrosna? – zachichotał zaczepnie.
- Mów i nie zmieniaj tematu! – skarciła pośpiesznie – kiedy zachorował twój przyjaciel? Z tego, co wiem, umarł na jakąś chorobę – spytała niepewnie. Obawiała się, czy w ogóle może poruszać ten temat.
- Jak miał 19 lat, trzy lata później umarł… akurat w tym momencie spotkał fajną dziewczynę i wszystko wydawało się iść w dobrym kierunku, ale po paru miesiącach dowiedział się właśnie o chorobie i babka go zostawiła.
- No co za jakaś…?! – urwała w pół słowa. Nie umiała znaleźć na nią słowa – widocznie taka była „dobra”!
- A co? Ty byś tego nie zrobiła? Takie coś bardzo wyprowadza z równowagi psychicznej – popatrzył nań znacząco.
- No co za pytanie? Jasne, że nie! Kiedy kogoś kocham, to nieważne, czy jest zdrowy, czy chory – zawołała oburzona.
- Dobra, już się tak nie denerwuj! – parsknął lekko, po czym odważył się otoczyć ją ramieniem, gdyż odtąd chyba już mógł czynić tak bez żadnych przeszkód z jej strony – zimno ci? – zapytał. Wszak na dworze panował dość spory mróz.
- Nie… jakoś tak przy tobie ciągle mi gorąco! Sama nie wiem, dlaczego? – zaśmiała się, tuląc do niego, a następnie ucałowała w policzek w podzięce za troskę.
    Minęło już dość sporo czasu, odkąd młody Ranielli zaczaił się pod jej budynkiem. Nie był tutaj bezpieczny. „Powinien siedzieć w domu na tyłku, a zachciewa mu się łazić za jakąś nic niewartą łajdaczką”! Już miał więc odejść „pod osłoną nocy”, gdy pod blok zajechał samochód. Wydał mu się znajomy…  
    Po chwili ze środka wysiadła właśnie ona, a za nią jego „niedoszła ofiara” – ten „idiota”, co „bawił się” w prokuratora. Stanęli obok pojazdu, coś tam do siebie mówiąc i szczerząc się przy tym, niczym „plastikowe kukły”. Trwało to dość długą chwilę, aż zakończyli „pogaduszki” pocałunkiem na pożegnanie.
    Krew się w nim zagotowała! Bez namysłu sięgnął za poły kurtki, za którymi chował broń skradzioną „gliniarzowi”. Tą drugą wyrzucił po drodze, gdyż uznał za zbędną. Wytargał pistolet i już miał w nich wycelować, gdy dostrzegł w szybie jednego ze sklepów znajome mu światła, które towarzyszyły mu od wczesnego dzieciństwa… Policja! Przerażony schował broń i rzucił się do ucieczki. Jednakże nie zauważył za sobą kosza na śmieci i z impetem wpadł na niego, wywołując hałas.
- Słyszałeś to? – Tanję nieco to zaniepokoiło.
- Tak. Pewnie jakiś pijak, albo co? – towarzysz wzruszył ramionami – czekaj, sprawdzę to – dodał, widząc jej przerażoną minę.  
    W tym czasie Perttu już się pozbierał i zaciągnąwszy jeszcze lepiej czapkę na oczy, a na nią kaptur od kurtki, szybkim krokiem skierował się w najciemniejsze zaułki miasta. Nie mogą go znaleźć…  
    Aleksi obejrzał miejsce, w którym ten co dopiero przebywał, i z ulgą stwierdził, iż nikogo tam nie ma. Może więc były to koty? Już miał odjeść, gdy jego uwagę przykuły ślady obuwia na śniegu. A więc ktoś tu jednak stał… Może zwykły pijak, jak to sam mówił? Postanowił nic jej o tym nie mówić, po co niepotrzebnie ją straszyć?

***

    - Jest pan zawieszony w czynnościach służbowych, wszczęto już przeciwko panu śledztwo – usłyszawszy owe słowa, Markko niemalże wybuchł ze złości. Na jego czoło wyszła gruba żyła, a twarz poczerwieniała nienaturalnie.
- Dlaczego?! Co niby takiego zrobiłem?! – warknął, nie zwracając uwagi na to, że stoi przecież przed samym szefem.
- W sądzie, w sprawie Tanji V., pewna osoba zarzuciła panu łapówkarstwo i tuszowanie spraw pańskiego syna. Poza tym prokuratura doniosła nam jeszcze o innych pańskich ciemnych interesach… - wyjaśnił przełożony.
- I wy wierzycie w te brednie?! To wszystko przez tego szczeniaka, tak?! Ja gówniarzowi nie kazałem gwałcić i uciekać! – wściekle uderzył pokaźną pięścią w blat biurka.
- To nie ma żadnego znaczenia! No, chyba, że to, że wręczałeś dla niego łapówki i umarzałeś sprawy! – szef odparł tym samym tonem – naprawdę jest mi przykro… - westchnął, przecierając twarz – dobry z ciebie glina, ale cóż… widać, pomyliliśmy się…
- Nie wierzcie w te brednie! Niczego nie zrobiłem! – powtórzył ochrypłym głosem.
- To już pokaże śledztwo. I mam nadzieję, że nie dojdzie do procesu! Póki co, sam wiesz: nie możesz wykonywać zawodu. Oddaj broń, odznakę i zwróć mundur.
- Do diabła! To moje życie! Ja muszę być gliną! – jęknął bezradnie. Na jego twarzy wymalował się szczery żal. Taki, jakiego zwykle nikt u niego nie oglądał.
- Trudno! Trzeba było o tym pomyśleć, zanim się dopuściłeś tych wszystkich rzeczy – komendant wzruszył ramionami.
- Jeszcze tego nie wiesz! Udowodniono mi coś?! – warknął groźnie.
- Tylko spokojnie! Nie będę tu tolerował takich wyskoków, jak ten z twoim synem w sądzie!  
    Po owych słowach Markko natychmiast zamilkł, a jego oblicze sposępniało do granic możliwości. Gdyby ten „debil”, Perttu, tu teraz był, to chyba udusiłby go gołymi rękoma! To wszystko jego wina! To przecież dla niego tuszował te sprawy i wręczał łapówki! A to, że sam brał? Cóż… skoro wydawał na niego tyle pieniędzy, to musiał jakoś podreperować swój budżet! To tak, czy inaczej wina tego „wyjca od siedmiu boleści”! Nie potrafił śpiewać, ani trzymać kobiet krótko, jak się należy!

***

    - Więcej nie rób takich numerów! Oszalałeś?! A jakby cię gliny złapały?! – wyrzucał Janne. Niestety, jego uprzedni entuzjazm był tylko chwilowy: Perttu wrócił i do tego jeszcze bardziej wściekły, niż zwykle. Co więcej, właśnie siedział przy stole i czyścił broń. Gospodarza aż przechodziły ciarki, mimo to postanowił go „nachrzanić”. Ten jednak milczał, uporczywie wpatrując się w pistolet, jakby intensywnie nad czymś myślał… - to chociaż, jak cię już wsadzą, to mnie nie wydaj, że cię tu ukryłem… - dodał niepewnie, choć, teraz już były wokalista, zdawał się w ogóle go nie słuchać.
    Wtem dobiegł ich telewizyjny komunikat:
- „Starszy aspirant, Markko Ranielli – ojciec znanego wokalisty zespołu ‘Fairy Tales’, Perttu, oskarżonego o gwałt, który zbiegł z sądu podczas przerwy w rozprawie – został zawieszony w czynnościach służbowych, jako podejrzany o przyjmowanie i wręczanie łapówek. O jego losie zdecydują wyniki prowadzonego przeciwko niemu śledztwa” – słysząc to, Janne aż zbladł – No… niech cię – wybąkał zaskoczony – wiedziałeś o tym?
- By to szlag! – syknął w odpowiedzi, po czym… wycelował lufę i strzelił wprost w ekran. Z ekranu aż posypały się iskry, siła uderzenia sprawiła, że telewizor aż odbił się od ściany i niemal spadł na podłogę.  
- ZWARIOWAŁEŚ?! – przerażony właściciel zerwał się z siedzenia – kosztował majątek! Co ja niby teraz będę oglądał?!
- Zamknij się, bo i ty dostaniesz! – wysyczał wściekle. Wtem rozległ się potworny łomot do drzwi. Janne przysłowiowo „prawie narobił w gacie” – nie otwieraj! – „kumpel”, choć ciężko było powiedzieć, czy można go tak nadal nazywać, wymierzył w niego z broni.
- A… a jak to policja? – przełknął nerwowo ślinę – je… jeśli nie otworzę, to… to… wyważą drzwi! – wyjąkał przerażony – opuść to, dobra?! Chyba jesteśmy przyjaciółmi, nie?!
- Dobra – mruknął, gdy walenie w drzwi nie ustawało – ale jeśli mnie wydasz, to wrócę tu i cię zabiję! – zagroził, po czym zerwał się z fotela i uciekł w głąb mieszkania w poszukiwaniu jakiejś dobrej kryjówki. Ledwo żywy gospodarz ruszył do osoby, która znajdowała się na zewnątrz.
- Kto… kto tam? – wykrztusił zdenerwowany.
- Otwierać, policja! – usłyszawszy takowe słowa od razu poczuł uderzenie gorąca, a ręce kompletnie mu się spociły.
- A… w jakiej sprawie? Niczego… nie zrobiłem… - dukał, chcąc zyskać na czasie.
- Mamy nakaz rewizji! Proszę otworzyć, albo wejdziemy siłą! – co miał zrobić? Obejrzał się za siebie, czy aby „gościa” nigdzie tam nie ma, i zaczął „dobierać się” do zamków. Po chwili, gdyż trzęsły mu się ręce i dlatego nie mógł ich rozbroić, w końcu udało mu się otworzyć drzwi – podkomisarz Mika Kotilainen. Mamy nakaz prokuratora, aby przeszukać to mieszkanie! – wyjaśnił, pokazując jakiś „świstek”, oraz odznakę.
- A to niby dlaczego? Już powiedziałem… - próbował udawać głupiego, lecz nie bardzo mu to wychodziło. Był w końcu muzykiem, a nie aktorem!
- Musimy sprawdzić, czy nie ukrywa pan tutaj zbiegłego Perttu R., w końcu się przyjaźnicie! – policjant skinął na trzech towarzyszy. Ci natychmiast ruszyli do środka. Janne już zupełnie się spocił.
- No co pan? Gdzie to ja? – parsknął drętwym śmiechem – przecież… to wariat! Jak…?
- Tak? To dlaczego się pan tak denerwuje? – „glina” zmierzył go podejrzliwym wzrokiem.
- Bo nie co dzień włamują mi się do mieszkania – mruknął.
- Mamy nakaz, więc to zupełnie legalne! Lubi pan bawić się bronią? – uniósł brwi, oglądając zniszczony telewizor.
- To… skąd panu to przyszło do głowy? – wybąkał patrząc, jak policjanci bez żadnych skrupułów wywarzają drzwi od łazienki – zepsuł się… i rzuciłem w niego butem, ale wyszło tak, że…
- I dlatego w pana mieszkaniu jest łuska?! – mężczyzna skinął na jednego z kolegów. Po chwili już pakowali do woreczka nabój, oraz jego resztki – módl się pan, żeby to nie był ten sam, co w sądzie! A wygląda mi na nasz! – „gliniarz” wycelował w niego palec.
- „Coś ty mi narobił?!” – pisnął do siebie w myślach. To już go właściwie pogrążyło!
- Mieszka pan sam? – dobiegł go głos drugiego z przybyłych. Przytaknął, nerwowo masując się po karku – to co tu robią dwa talerze i dwie szklanki?
- O Boże… - klapnął się ręką w czoło. Nie mógł powiedzieć, że z dziewczyną?!
- Jak pan to wytłumaczy? – przybyły zmarszczył brwi.  
    Tymczasem reszta kontynuowała przeszukiwanie. Jeden z „tropicieli” otworzył właśnie drzwi na balkon i rozejrzał po nim, ale oprócz „puchowej kołderki” ze śniegu, niczego na nim nie było. Zamknął je więc za sobą i zniknął. Gdy tylko to zrobił, zza ściany wyłonił się Perttu. Stał na gzymsie, tuż obok barierki. Uzbrojony i w gotowości. Jeśli go znajdą, zacznie strzelać…  
    Pewnie i by tak było, gdyby „tropiciel” zwrócił baczniejszą uwagę na ślady na śniegu. Jednakże zignorował je, przypisując gospodarzowi mieszkania.
- Gościa nigdzie nie ma! – zakomenderował zaraz potem.
- Ale panicz coś nam kręci! Zabierzemy więc pana do siebie – dowódca uśmiechnął się ironicznie.
- Ja… jak to?! Za co?! Dlaczego?! – pisnął oburzony.
- Ukrywanie zbiegłych podejrzanych jest przestępstwem, jakby pan tego jeszcze nie wiedział!
- Człowieku, nie wiesz, z kim masz do czynienia! Jeszcze parę miesięcy temu byłem obecny we wszystkich mediach, a teraz…!
- Nic z ciebie nie zostało, wiem! – parsknął ironicznym śmiechem – bierzemy go! Trzeba go przesłuchać!
- Szefie! Mamy dwa różne rodzaje odcisków palców! – zakomunikował jeden z „gliniarzy”.
- Oj… wtopiłeś, „panie sławo”! – zarechotał Mika – dobra, dajcie mi tu obrączki i spadamy do Urzędu… to znaczy na komisariat! Przepraszam, pomyliłem twoje aresztowanie ze ślubem! – naigrywał się dalej. Janne wcale to nie bawiło. Był strasznie zdenerwowany, po czole aż spływały mu kropelki potu. Prócz tego był wściekły. Miał ochotę dorwać Perttu, wyrwać mu broń i osobiście go zastrzelić! Policjanci założyli mu kajdanki, po czym poprowadzili za sobą.  
    Po chwili mieszkanie opustoszało. Uciekinier powoli i ostrożnie „dosunął się” do barierki i robiąc tylko jeden ruch, który mógł go kosztować życie, wślizgnął się na poręcz. Następnie zeskoczył z niej i odbezpieczając broń, przycisnął się do ściany. Za drzwiami panowała jednak cisza… Postanowił zaryzykować: wybił łokciem szybę w drzwiach i sięgnąwszy przez nią do klamki, z powrotem wszedł do mieszkania. Gdy tylko to zrobił, wycelował przed siebie broń. Wszedł jednak do drugiego pomieszczenia, to znów następnego… nic, zupełna pustka. A więc zabrali „idiotę” i przez wiele godzin będą go męczyć przesłuchaniami…
- No, stary, byłeś przydatny, ale jak mnie wydasz… sorry! – zarechotał pod nosem, po czym zapakował usta jabłkiem, jakie leżało na stole – szkoda, że nie ma telewizora… może by coś o debilu powiedzieli. Idiota… nawet go na to nie stać… - mrucząc tak do siebie podszedł do rozbitego odbiornika i trącił go bronią, aż ten spadł na podłogę, jakby już zapomniawszy, iż sam go przecież zniszczył.

nutty25

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 5777 słów i 32503 znaków.

1 komentarz

 
  • ~~

    To jest świetne! Co kolejne to bardziej nie mogę sie doczekać następnego!   :yahoo:

    29 paź 2016

  • nutty25

    @~~ cieszę się :)

    29 paź 2016