Opowieść inna, niż inne - rozdział 7

Opowieść inna, niż inne - rozdział 7- Dobrze się czujesz? - usłyszałam głos Sebastiana po swojej lewej stronie. Zwróciłam na niego wzrok i uśmiechnęłam się szeroko.
- Oczywiście... Dlaczego pytasz? - odparłam.
- Od jakiegoś czasu gładzisz się po brzuchu. Boli cię coś? - zapytał, zjeżdżając na wewnętrzny pas.
- Nieee... Martwię się tylko — powiedziałam.
- Czym?
- Tym, że zbliżamy się do granicy... Nie mamy pojęcia, czy tam już nie ma naszych podobizn.
- Wątpię, by mieli twoją. Oni szukają tylko mnie. Ty ich nie obchodzisz.
- Więc mnie zabiją.
- Pewnie taki mają plan. Ale nie martw się, wybierzemy małe przejścia graniczne.
- Jak długo jeszcze będziemy musieli tak uciekać? - jęknęłam.
Spojrzał na mnie i skrzywił się mocno.
- Nie wiem. Przepraszam, że cię w to wszystko wciągnąłem...
- Nie przepraszaj. Przecież sama tego chciałam.
- A teraz żałujesz... - mruknął cicho, wybierając zjazd z drogi szybkiego ruchu w stronę niewielkiej miejscowości, gdzie znajdował się zapomniany przez resztę kraju posterunek graniczny.
- Nie, nie żałuję — powiedziałam pewnie. - Nigdy nawet tak nie myśl! Jestem z tobą szczęśliwa, cieszę się, że odzyskałeś pamięć i do mnie wróciłeś. Choć pod sercem noszę dziecko innego, to widzę również, że przyzwyczaiłeś się już do myśli, że zostaniesz ojcem, co nadzwyczaj mnie cieszy. Tak bardzo za tobą tęskniłam, sądząc, że zginąłeś na misji, że chciałam się zabić, by tylko znów cię ujrzeć. To, że mi się nie udało, to doskonały przykład na to, że tak właśnie miało być! Że mieliśmy się znów spotkać, ale tu, na ziemi.
Ścisnął moją dłoń i jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Na misji tak bardzo za tobą tęskniłem — wyznał. - Przez cały czas nosiłem w kieszeni nasze wspólne zdjęcie. A potem, gdy wymazali mi pamięć, przez cały czas prześladowało mnie przeczucie, że utraciłem coś ważnego i nie mogłem przypomnieć sobie co... Wariowałem, próbując.
Pogłaskałam go po dłoni kurczowo zaciśniętej na kierownicy.
- Teraz znów jesteś ze mną, pamiętasz mnie i nic tego nie zmieni... Obiecuję ci to.
- A ja obiecuję, że dostaniesz wszystko, na co tylko zasługujesz, maleńka... Patrz, granica.
Spojrzałam przez przednią szybę i ujrzałam niewielkich rozmiarów budki strażnicze ustawione po dwóch stronach niewielkiego pasa ziemi niczyjej oraz rządowe znaki informujące nas o tym, że wyjeżdżamy z Rumunii i zbliżamy się do Węgier. Mieliśmy zamiar przejechać je pod skosem, następnie przez Austrię wjechać do Włoch i skierować się na południowy — wschód, do niewielkiej miejscowości, Urbino.
Kiedy zatrzymaliśmy samochód na końcu niewielkiej kolejki aut czekających na przekroczenie granicy, powietrze wokół nas było tak gęste i ciężkie od towarzyszącego nam napięcia, że niemal nie dało się oddychać. Mnie serce kołatało się w piersi tak mocno, że miałam wrażenie, iż za chwilę mi z niej wyskoczy. Sebastian uważnie rozglądał się dookoła, sprawdzając reakcje patrolu, ale chyba nie mieli tu jeszcze jego portretu, bo żołnierze nie zdradzali jakiejś przesadnej szczegółowości i natarczywości w sprawdzaniu pasażerów i bagażników. Gdy nadeszła nasza kolej, zbladłam tak gwałtownie, że strażnik zaniepokoił się, że zemdleję i przepuścił nas dość szybko, nawet nie zaglądając nam do bagażu. Raczej podobnie było na granicy węgierskiej, choć moja twarz nabierała powoli rumieńców, gdy sprawdzano nasze paszporty. Sebastian posługiwał się austriackim, w którym figurował jako obywatel Sebastian Becker. Podobno pod takim pseudonimem także wykonywał dla HYDRY zadania, ale były one raczej kwestii politycznej, dlatego nie bał się, że rozpoznają w nim Zimowego Żołnierza. Przynajmniej w Austrii...
Przez ponad pół godziny nie odzywaliśmy się do siebie, zszokowani tak sprawnym przekroczeniem pierwszej granicy na naszej trasie.
- J-jesteśmy b-bezp-p-pieczni? - wyjąkałam.
- Tylko częściowo, bo musimy przekroczyć jeszcze dwie granice, ale jak na razie tak, jesteśmy bezpieczni — zerknął na mnie, uśmiechając się nerwowo. Widziałam, że powoli schodzi z niego powietrze, bo zaczęły mu drżeć ręce na kierownicy.
- Może się zatrzymamy? Oboje jesteśmy zmęczeni, ty zaraz zemdlejesz... - powiedziałam cicho.
- Nie jest aż tak źle. Po prostu jeszcze nigdy nie byłem w takiej sytuacji. Raczej nigdy nie obchodziło mnie, jak i gdzie przekraczam granicę, ale teraz muszę uważać na każdy krok, uważać na ciebie — powiedział, kierując się w stronę widocznej z oddali restauracji. - Zjemy porządny obiad, kochanie, a potem wynajmiemy jakiś pokój. Mam jeszcze trochę pieniędzy, w tym forinty.
Kiwnęłam głową, szczęśliwa, że przynajmniej chwilowo mamy szansę stać się szczęśliwą rodziną. Martwiło mnie tylko to, że moi rodzice nie mieli pojęcia, co się ze mną dzieje.
- Bucky? - zagadnęłam go nieśmiało.
- Co tam?
- Martwię się.
- Czym?
- Tym, że moi rodzice nie mają ode mnie żadnych wiadomości. Na pewno są potężnie zdenerwowani moim zniknięciem.
- Przecież zostawiłaś im list.
- No wiem, ale wiesz, chciałabym z nimi porozmawiać... Dowiedzieć się, czy wszystko w porządku...
- Zadzwonisz z Włoch, dobrze? - zapytał miękko, parkując przed uroczą restauracyjką. - A teraz chodźmy coś zjeść. Umieram z głodu.
- Dobrze — zgodziłam się dość chętnie i ostrożnie wysiadłam z auta. Chwyciłam Sebę za rękę i weszliśmy do środka. Wnętrze utrzymane było w ciepłym brązowo — kremowym stylu, z prostymi drewnianymi krzesłami i stolikami. Usiedliśmy w stosunkowo ciemnym kącie i Sebastian zamówił nam po talerzu gorącego rosołu oraz dla mnie cannelloni z kurczakiem. Sobie zamówił taką górę mięsa, że aż kelnerka zaczęła mu się podejrzliwie przyglądać.
- Nie przesadziłeś lekko? - zapytałam z przekąsem, dobierając się do chlebka czosnkowego, które dostaliśmy na początek.
- Nie, dlaczego? - zdziwił się, pochrupując pieczywo. - Kiedy jestem zdenerwowany, zawsze tak dużo jem. Po tych... eksperymentach... mam zwiększony metabolizm.
- Tak, tyle że zobacz, jak patrzy na ciebie ta kelnerka!
- Zazdrosna? - zaśmiał się, puszczając mi oczko.
- Nie gadaj głupot, dobrze? - skarciłam go, choć w głębi duszy miałam ochotę wykrzyczeć, że tak, jestem cholernie o niego zazdrosna, bo ta kobieta ewidentnie się do niego śliniła! - Cały czas powinniśmy uważać, nie wiemy kto, gdzie i jak nas szuka. Sam mówiłeś, że HYDRA jest niebezpieczna. Skąd wiesz, że nas nie śledzą?
- Bo nie mają pojęcia, gdzie pojechaliśmy po przekroczeniu granicy — odparł niechętnie, spod oka obserwując uśmiechniętą kelnerkę, która uwijała się wokół naszego stolika.
- To znaczy, że na granicy wiedzieli?! - zdumiałam się.
- Nie. Przed granicą. W tamtym motelu — wyjaśnił lakonicznie.
- Co?! - zakrztusiłam się gorącą zupą.
- Spokojnie. Żaden nic nie powie.
- A-a-ale... A twój paszport? Przecież cię po nim namierzą!
- Pewnie tak — przyznał. - Ale to trochę im zajmie, bo ich agenci nie mieli żadnych szans na przekazanie informacji, gdzie się znajduję.
- Dlaczego?
- Bo zorientowałem się, że nas śledzą i zastawiłem na nich pułapkę, gdy ty spałaś — wyjaśnił spokojnie, atakując górę mięcha na talerzu.
- Zabiłeś ich? - szepnęłam przerażona.
- Nie miałem innego wyjścia — powiedział smutno, patrząc mi w oczy. - Musiałem chronić ciebie i nasze dziecko!

Gdy godzinę później startowaliśmy spod restauracji, uzbrojeni w wiedzę, gdzie znajduje się najbliższy hotel, wciąż byłam w lekkim szoku.
Po pół godzinie jazdy z przyjemnością padłam na szerokie łóżko w pokoju z łazienką, który udało nam się wynająć w niewielkim pensjonacie na uboczu, prowadzonym przez uroczą starszą parę.
- Nalejesz mi wody do wanny? - zapytałam lekko rozmarzonym głosem. - Mam ochotę na gorącą kąpiel.
- Oczywiście — uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. - A może chciałabyś wziąć kąpiel ze mną?
- A zmieścimy się? - zapytałam zdumiona tym pomysłem.
- No... - otworzył drzwi do łazienki. - Patrząc na gabaryty tej wanny, to przypuszczam, że zmieściłoby się tutaj z pół drużyny futbolu amerykańskiego.
Zaśmiałam się i zwlokłam zmęczona z miękkiej pościeli. Faktycznie, wanna chyba miała z pół hektara wielkości, łazienka niemal dorównywała wielkości pokojowi i wszystko było nieskazitelnie czyste.
- To jak? - ponowił pytanie, lekko trącając mnie w bok.
- Wskakujemy — zdecydowałam, pierwsza wchodząc do łazienki i biorąc się za napuszczanie przyjemnie ciepłej wody i eterycznych olejków zapachowych. Kiedy odwróciłam się w stronę Sebastiana, ten stał już przede mną bez żadnego ubrania i z kołtuńskim uśmiechem na swej przystojnej gębie.
- Rozbieraj się — powiedział, a pode mną aż ugięły się kolana. I co tam, że byłam w piątym miesiącu, miałam na niego diabelną ochotę! W chwilę później dosłownie zdarł ze mnie ubrania, gdy powiedziałam na głos to, o czym myślałam. Pisnęłam zadowolona, gdy pocałował mnie zachłannie.
- Chodź — mruknął, pociągając mnie w stronę wanny. Usiadłam tuż przed nim, rozkoszując sią ciepłem wody, cudnym zapachem i niesamowitą bliskością ukochanego, którego bardzo dokładnie czułam za plecami. - Kocham cię — mruknął mi do ucha, delikatnie masując mi barki. Zimny dotyk jego metalowej ręki cudnie łagodziła woda, która na całe szczęście nie stanowiła zagrożenia dla jego biomechanizmu.
Mruknęłam ukontentowana, gdy napięte mięśnie karku zaczęły się poddawać pod wpływem jego uścisku.
- Jesteś strasznie spięta — powiedział odkrywczo.
- Dziwisz mi się?
- Nie — odparł natychmiast. - Dlatego chcę, by było ci tu jak najmilej.
- I jest, kochanie.
- To dobrze, ale w Urbino będzie jeszcze milej.
- A dlaczego akurat tam?
- Bo bardzo mi się tam spodobało i chciałem cię już dawno tam zabrać.
- A skąd znasz to miejsce?
- Byłem tam kiedyś z rodzicami na wakacjach. Co prawda tylko przejazdem, ale bardzo mi się spodobało to średniowieczne miasteczko. Jestem pewien, że je pokochasz. Poza tym jest prawie zapomniane przez resztę kraju, choć zabytki ma niesamowite, to jest tam niewielu turystów — wyjaśnił spokojnie, całując mnie po szyi.
- Ale jeśli tak, to wzbudzimy sensację wśród mieszkańców.
- Nie, bo byliśmy kiedyś nieopodal miasteczka z misją z GROM-u i nikt nie zwrócił na nas uwagi, pomimo że tam nocowaliśmy. Mieszkańców nie obchodzi to, kim jesteś, ważne bylebyś przestrzegał zasad tam panujących, a zostawią cię w spokoju.
- Jakich zasad? - zaniepokoiłam się.
- Szanuj bliźniego, bądź dobrym mieszkańcem i... płać coroczny haracz — wyrecytował.
- Haracz?! Chcesz mi powiedzieć, że ciągniesz mnie gdzieś, gdzie rządzi mafia?
- Jedna z większych we Włoszech. Porozumiałem się z nimi. W zamian za niewielką współpracę dadzą nam spokój.
- Zwariowałeś?! W co ty się pakujesz?
- W nic niebezpiecznego — zapewnił mnie. - Im chodzi tylko o informacje na temat HYDRY. Nie cierpią się alergicznie i chcą ją zniszczyć, co w gruncie rzeczy nie trudno zrozumieć, biorąc pod uwagę politykę, jaką stosuje HYDRA.
- A skąd pewność, że nie wydadzą nas Ruskom? - zaczęłam się trząść. Objął mnie, gładząc po brzuchu.
- Nikt cię nie skrzywdzi. Doskonale wiedzą, jak ważnym graczem w tym wszystkim jestem i nie śmią zrobić żadnego kroku, który by mi zaszkodził bezpośrednio, czy też nie... To prawda, trzęsą tamtą połową Włoch i są bezwzględni, ale dla nich przede wszystkim oprócz wpływów liczy się też rodzina i wiara. Nie cierpią komunistów za to, co ci robili z katolikami.
- Ale ty przecież należałeś do komunistów! - odwróciłam się do niego gwałtownie. Moje mokre włosy uderzyły go z głośnym plaskiem w twarz. Skrzywił się lekko.
- Rozmawiałem z ich ojcem chrzestnym. To honorowy człowiek, pozwolił mi wszystko wyjaśnić, a nie zabił mnie na początku. Obiecał pomoc i ochronę przed HYDRĄ.
- A HYDRA ich nie zaatakuje?
- Nie, bo Towarzystwo Wielkiej Trójcy jest głęboko powiązane z Conta Nobre, a to jedyna organizacja mafijna, której boją się Rosjanie. Będziemy w ten sposób chronieni na dwa fronty.
- Dlaczego ty zawsze musisz pakować się w jakieś głupie powiązania? - jęknęłam, skrywając głowę na jego ramieniu. - Dlaczego aż tak bardzo ryzykujesz?
- By was chronić! Nie pozwolę, by HYDRA was dopadła! - powiedział twardo i delikatnie uniósł mi głowę. - Wikuś, z tym brzdącem jesteście dla mnie totalnie wszystkim, o czym kiedykolwiek mógłbym marzyć i nie mam zamiaru tego stracić, rozumiesz?
Nie odpowiedziałam, bo z moich oczu popłynęły mi łzy. Przytulił więc mnie mocno i tak siedzieliśmy w tej ogromnej wannie, aż woda nie zrobiła się już zbyt chłodna.

W pensjonacie w sumie spędziliśmy dwa dni. Gdy wyjeżdżaliśmy, Bucky zrobił przewidująco zapasy żarcia, a od uczynnej i kochanej gospodyni dostaliśmy pół blachy niesamowitego ciasta z niebiańską kruszonką, które dosłownie rozpływało się w ustach. Przed nami było jeszcze około tysiąca stu kilometrów do przejechania, które bez przystanków powinniśmy przebyć w jakieś dziesięć godzin, ale zdawaliśmy sobie świetnie sprawę z tego, że na granicach pewnie trochę postoimy, no i musieliśmy przecież zatrzymywać się, by opróżnić pęcherze i zjeść coś ciepłego, bo nasze zapasy zawierały głównie różnej maści kanapki, ciastka, napoje i duże ilości herbaty dla mnie i kawy dla Sebastiana. Tak na wszelki wypadek, gdyby jego super organizm wziął i jednak się poddał. Więc obliczaliśmy, że w Urbino znajdziemy się dopiero jakieś dwadzieścia godzin od wyruszenia z pensjonatu.
Koniec końców okazało się jednak, że na miejscu byliśmy dopiero po dwudziestu dwóch godzinach, bo niewygodna dla mnie pozycja sprawiała, że często zahaczaliśmy o toalety, na granicach były niesamowite korki, a im bardziej na południe Włoch, tym ulice stawały się węższe i bardziej strome, a swój punkt kulminacyjny osiągnęły właśnie w Urbino, gdy bardzo wczesnym rankiem wjeżdżaliśmy do malowniczego miasteczka położonego nad morzem, pełnego kolorowych domków. Z plaży i części ulic roztaczał się oszałamiający widok na starą warownię zbudowaną na szczycie wzniesienia, na którym zbudowane zostało Urbino oraz na odległą Etnę.
Po kilkunastu minutach manewrowania wśród ciasnych uliczek podjechaliśmy wreszcie pod nasz niewielki domek, gdzie stało już kilka drogich samochodów. Przełknęłam nerwowo ślinę, gdy wyszło z nich trzech facetów ubranych w czarne, gustowne garnitury. Z ich postawy śmiało można było wyczytać, że nie są tu zwykłymi obywatelami. Gdy wysiedliśmy z naszego auta, z ostatniego samochodu wyszedł czwarty mężczyzna, a powierzchownym wyglądzie dobrego dziadka. Jednak gdy tylko spojrzałam w jego oczy, zdrętwiałam dokumentnie, zdając sobie sprawę, że z tym człowiekiem nie należy zaczynać.




Od autora: nazwy włoskich mafii są zmienione specjalnie ;-)

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2749 słów i 15381 znaków, zaktualizowała 3 gru 2016.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • LesnaMoc

    Extra nie mogłam się doczekać tej części, jak zawsze zresztą:) kiedy next?

    3 gru 2016

  • elenawest

    @LesnaMoc jeszcze nie wiem :-P ale postaram sie jakos w tygodniu

    3 gru 2016