Materiał znajduje się w poczekalni. Prosimy o łapkę i komentarz.

Przyłapany przez matkę 3(25)

Rozdział III

Pojechał za to na nadmiarowe ryby. A to już inna historia, choć nie mniej ważna. Stary wracał wtedy zazwyczaj nad ranem, sprawiał jeszcze ryby i koło szóstej zwalał się do wyra jak kłoda. Dom teraz był nasz – matki i mój. Te wyjazdy ojca, również uświęcone wieloletnią tradycją od samego mojego dzieciństwa, powodowały, że matka miała całe łóżko dla siebie. Ich łóżko. No i wysypiała się za wszystkie czasy. Rano chrapanie ojca było słychać w całym mieszkaniu. Były to zwykle weekendy, a my z mamą, przyzwyczajeni do rannego wstawania, buszowaliśmy wtedy w kuchni i robiliśmy sobie – taka się z tego zrobiła tradycja – uroczyste i przewlekłe śniadanie. Działo się tak od maleńkości i był to jedyny wyłom w naszym rodzinnym harmonogramie, bo matka chodziła wtedy do południa w negliżu. Chodzi o podstawowe znaczenie tego słowa. Chodziła nieodziana, czyli np. w samej halce. Gdy byłem mały, nie zwracałem uwagi na jej nieformalny strój, a ponieważ te śniadanka mieliśmy systematycznie, matka przyzwyczaiła się tak chodzić i nie zauważyła, że dorastam. Piersi zakryte, nad nimi ramiączka halki, ale bez stanika. Dołem też nic zazwyczaj nie było widać, ale halka, delikatna halka, spoczywała, idealnie dopasowując się do jej ciała. Możecie sobie wyobrazić, jakie to na mnie robiło wrażenie.
    Nieco później w moim dorastającym życiu odkryłem, że istnieje coś takiego jak słońce wpadające przez okno, a ja zacząłem prosić o naczynia lub jedzenie, które akurat „przypadkowo” stały na parapecie albo szafce przy oknie. Kładłem tam najważniejsze rzeczy, potem robiłem tam miejsce dla brudnych naczyń. Za to na stole było ciasno i wciąż trzeba było coś przenosić. Niezorientowana matka był przeszczęśliwa, że syn tak bardzo angażuje się w pomoc w kuchni. Może robi to nieumiejętnie, ale nie można gasić jego zapału. Taki kochany synek!
    Moja matka ma ciało przeciętnie zgrabne i ładne, a to już dużo. Nie „przeciętne”, tylko „przeciętnie zgrabne”. Jest zadbana, wysportowana, a raczej „wybiegana” w pracy i świetnie się trzyma. W niczym nie przypomina modelek suchotnic. Ma wszystkie potrzebne krągłości w tych miejscach, gdzie trzeba. Uda nie za chude, odpowiednio umięśnione i z odrobiną tłuszczyku, tyłek dostatecznie pulchny i tę niezbędną warstewkę tłuszczyku na mimo wszystko płaskim brzuchu. Nic tylko przytulać. Po prostu nie ma nadwagi. I ma wypielęgnowaną fryzurkę. Włosy otaczają i chronią najważniejszą rzecz, czyli łechtaczkę i resztę najwrażliwszej skóry, ale nie rozrastają się konarami na pół miednicy.
    Właśnie te włoski, czyli krótką, postrzępioną szczecinkę nauczyłem się dostrzegać jako pierwszą, bo to było najbardziej widoczne przez halkę pod słoneczne światło. Znacznie później zacząłem doceniać całość jej figury w tych miejscach, krągłość bioder, płynne przejście w uda, wcięcie w talii i dziurkę między nogami, bo jej uda nie przylegały do siebie na całej długości. Na górze była brama, a niech będzie poetycko – rozkoszy. Miała tak zwaną figurę „w gruszkę”.
    Te sterczące włoski przyciągały mnie długo, były najbardziej widoczne na tle przeświecającej halki lub koszulki nocnej, ale mogłem je dostrzegać tylko w pełnym świetle słońca, stąd nieraz dziwnie kręciłem głową lub bujałem się na krześle. Matka to oczywiście inaczej interpretowała i martwiła się, czemu siedzę tak niewygodnie, zaraz spadnę. Dopiero później, gdy poznałem jej ciało lepiej, gdy nauczyłem się jej ciała wzrokiem, wystarczał mi cień odbicia słońca, by wszystko widzieć doskonale – w połowie oczami, w połowie realistyczną wyobraźnią wyćwiczoną na wspaniałym obiekcie. A może po prostu wiedziałem już, na co patrzeć, na co zwracać uwagę okiem fachowca i konesera. I wciąż mi się to nie nudziło.
    Z tą koszulką to w ogóle dziwna sprawa. Spała zazwyczaj w halce – krótkiej, śliskiej i oblepiającej ciało – i tak chodziła jeszcze rano nawet przy mnie. Dopiero potem, do śniadania, zakładała luźniejszą i ciut dłuższą bawełnianą koszulkę nocną. Tak lubiła.
    A ja nie narzekałem. Ani na jedno, ani na drugie.
    Jak wspomniałem, byłem wspaniałym dzieckiem, chętnie pomagającym, czy też raczej odciążającym mamę po całym tygodniu w niedzielnym śniadaniu. Co do zasady śniadaniu we dwoje. Matka w końcu przywykła, że ją usadzam na takim wysokim taborecie pod oknem, coś w stylu stołka barowego, a sam się krzątam, co najwyżej reagując na jej polecenia i rady. Usiądź sobie, mamo, spokojnie, a ja ciebie odciążę w pracy – każda matka o tym marzy i któraż matka by się nie dała na to nabrać? Perfidny plan był bardzo prosty: gdy tylko usiadła na zwykłym krześle, musiała zaraz wstawać, bo nagle nie dawałem sobie rady. Siedząc na wysokim stołku była zawsze w gotowości, żeby spuścić nogi na ziemię bez wstawania. A wtedy dbałem, żeby nie musiała się ruszyć ani razu.
    W końcu polubiła ten stołek i znalazła sobie na nim pozycję dla nóg, podciągając je wyżej. Widziałem, że się kontroluje, to znaczy kontroluje moje reakcje, ale ja byłem niewinny jak dziecko. A potem jak dorastające dziecko. I wykorzystywałem sytuację, żeby się do niej przytulać. Tak do czternastego roku życia mogłem do niej podchodzić na chwilę, akurat gdy była przerwa, bo jajka się gotowały, a wszystko inne było zrobione (oczywiście byłem mistrzem złego planowania, bo jajka można było spokojnie nastawić wcześniej). Rosłem wtedy jak na drożdżach, ale różnicę poziomów ratował jeszcze jakiś czas ten stołek, z którego matka nie dosięgała piętami ziemi. Miałem więc oprócz codziennego buziaka na dobranoc jeszcze jeden kontakt z jej piersiami – właśnie w niedzielne śniadania. Jajka lubiłem na twardo, więc było sporo czasu na przytulanie do piersi. Oczywiście pilnowałem, żeby łapskami nie zawadzić, bo bym ją spłoszył – ale i tak byłem w niebie. Staliśmy tak parę minut, a matka przytulała mnie i kiwała się trochę jak do kołysania, co wykorzystywałem umiejętnie do coraz lepszego wpasowywania się policzkiem w wystającą część biustu.
    Ale cały czas udawałem dziecko tuż, tuż, przed pokwitaniem.
    I świetnie mi się udawało, póki wzrostem nie przekroczyłem matki z taboretem.
    Nadal jednak udawałem nieświadomego chłopaka, w czym bardzo pomogła mi ciotka-psycholog, która kiedyś matce tłumaczyła, że przytulane i otaczane serdeczną opieką dzieci dojrzewają trochę później. I do dziś zastanawiam się, czemu owa ciotka opowiadała matce o tym tak obszernie i dokładnie i to w dodatku w mojej obecności. Aż zwróciło to wtedy moją uwagę, bo zazwyczaj o sprawach wychowawczych siostra matki gadała z nią specjalnie półgłosem i raczej, gdy nie było mnie w pobliżu. A ta ciotka to w ogóle cała historia. Przeciwieństwo swojej siostry, wciąż nowi narzeczeni. No domyślacie się. Odważna i otwarta na nowe trendy. Gdy raz przyszła nam opowiadać o tym, jak rozsmakowała się w naturyzmie – poruszano oczywiście kwestie zdrowia, higieny, słońca i witaminy D, waliłem konia całe popołudnie.
    Tak więc mama pokochała wysoki taboret i zrelaksowana i wypoczęta podziwiała swoje dorastające, nastoletnie dziecko, a ja bardzo pilnowałem się, żeby na nią nie zerkać. Na pewno zastanawiała się, kiedy nasze na wpół intymne matczyno-dziecięce kontakty cielesne będzie trzeba przerwać, a ja pilnowałem się jak cholera, żeby nie dawać żadnych podejrzeń. Wiedziałem swoje. Po śniadaniu matka, już uspokojona, że jeszcze tak bardzo nie dojrzewam, siadała na taborecie wyluzowana, już siebie nie kontrolując i zapatrzona w widok za oknem piła kawę.
    A ja miałem wtedy swoją nagrodę i pasłem oczy jej zgrabnymi nogami z nieraz nieźle do góry zaciągniętą nocną koszulką.
    A może mnie wtedy prowokowała? Całkiem możliwe, że pozwalała sobie wtedy na testy, które na pewno musiały jej sprawiać odrobinę perwersyjnej przyjemności, bo koszulka czasami aż tak bardzo nie powinna się podwijać. Myślę, że matki mają tu od natury swoje pięć minut na zaspokojenie perwersyjnego epizodu w ich życiu, a chyba każdy człowiek tej odrobiny perwersji potrzebuje. Tak więc, może prowokacyjnie, a może jednak mimowolnie gładziła wtedy gołe uda, trzymając w drugiej ręce kawę i patrząc ze zmrużonymi oczami w dal, w stronę porannego słońca.

Lucjusz

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka i obyczajowe, użył 1561 słów i 8643 znaków, zaktualizował 13 lut 2022. Tagi: #onanizm #masturbacja #matka #rodzina

2 komentarze

 
  • kitu

    Czytałem też IV odcinek...Napięcie(niby) rosnie,ale jesli dojdzie do zbliżenia matki z synem w ostatnim,25 rozdziale,to gratuluję cierpliwosci i autorowi,i czytelnikom.Czytałem wiele opowiadań erotycznych rozciągniętych w czasie o świetnie prowadzonej akcji,nawet w formie pamiętnika-ale to obecne jak narazie to wieje nudą,jest jakby o niczym,i narazie nie ma jakiejś myśli przewodniej...Propozycja:streszczaj się autorze,i albo porządnie rozwiniesz akcję albo stracisz czytelników-tak uważam.Pisze co myślę.

    11 lut 2022

  • Lucjusz

    @kitu Jest tu trochę psychologizowania. Z początku myślałem, że się zmieszczę w znacznie mniejszym formacie, ale wydarzenia rozwijały się niezależnie ode mnie. Sam z ciekawością czytałem swoje poprzednie rozdziały jakby pisane przez obcego autora. Teraz widzę, że narratorem jest chłopak, ale pisane jest bardziej z perspektywy matki, albo może bardziej do niej adresowane. Akcja na pewno przyśpieszy, ale nie od razu. Zdradzę, że w którymś z odcinków będzie nawet mordobicie, więc warto poczekać :).

    11 lut 2022

  • Qwerty123123

    Ok, duzo opisu duzo wyjaśnień ale to jest dział erotyczny i jeżeli czytelnik ma dojść do jakiego punktu który pasuje do tego działu zanim umrze ze starości to warto by było troche przyspieszyć akcje, statystyczny człowiek oscenia książkę po 2 stronach jesli go nie zaciekawi to ja porzuci wiec...

    10 lut 2022

  • Lucjusz

    @Qwerty123123 Spokojnie... Napięcie rośnie, będzie 25 rozdziałów :).

    10 lut 2022