Materiał znajduje się w poczekalni. Prosimy o łapkę i komentarz.

Przyłapany przez matkę 16(25)

Rozdział XVI

Zwłoki przywieziono na przyczepie traktora dopiero po śniadaniu. Kolejne żony podchodziły do platformy szukać swoich mężów i odbierać „bohaterów” niczym rannych z pobojowiska, by zabrać ich prosto do domków. Oczywiście pomagaliśmy.
    Ojciec, gdy już stanął na własnych nogach i złapał jako tako równowagę, zdążył jeszcze tylko podnieść pięść do góry i krzyknąć „Polska...!”, po czym runął w nasze ramiona i potulnie dał się zaprowadzić. Był kompletnie pijany. Tam, po drugiej stronie jeziora, musiała być naprawdę masakra.
    Tego dnia w ośrodku panował spokój jak nigdy. Plaża pusta, na obiedzie połowa, po obiedzie na plaży też raczej pustawo. Stary akurat zwlókł się z łóżka do stołówki. Podziwiam jego zdolność samoregeneracji. Poszedł z nami potem nawet na plażę, ale bezpiecznie nie wychodził z cienia parasola.
    Potem okazało się, że poszło sześciu kumpli, jak zwykle, te imieniny są przecież co roku, znają się jeszcze z polibudy, ale wróciło dwudziestu. Gospodarz miał kilka tygodni wcześniej wesele syna i mu zostało, bo jebana rodzina panny młodej okazała się niepijąca, prawie jehowy. Musiał odreagować to wesele. Pościągali resztę znajomych, kogo się dało, komórkami. Pół ośrodka! A rano, w ramach strzemiennego, ktoś odnalazł jeszcze nienapoczętą skrzynkę wódki...
    Przedpołudnie spędziliśmy nieoczekiwanie w mieszanym gronie, czyli z naszymi laskami. Czary matki? Syndrom... końca turnusu? A był to późny sierpień..., czyli właściwie czas końca wakacji. W dodatku połowa z nas była koło osiemnastki, czas przełomu. Reszta też wiekowo nie odstawała. „A lato tego roku było gorące”. Szczególnie duszne były popołudnia. Coś wisiało w powietrzu... Dobiegaliśmy wieku, w którym może się coś zmienić. I tak już zbyt długo jeździliśmy razem z rodzicami na wspólne wakacje. Dla postronnych mogłoby się to wydać nawet dziwne. My? Stare byki? Ale jak się zaczęło w to samo miejsce jeździć „od zawsze”, to jest inaczej. Poza tym naprawdę było co robić i tu, i w okolicy, a położenie na uboczu od innych ośrodków sprawiało nawet, że czuliśmy się trochę autochtonami.
    A może raczej połączył nas los naszych ojców? Moja matka była wyrozumiała, ale w innych domkach niekoniecznie odbyło się to w tak komfortowy sposób. Część z nas miała naprawdę nietęgie miny. Zaszyliśmy się na końcu plaży. Nawet specjalnie nie gadaliśmy. Chcieliśmy ten czas po prostu spędzić razem. I tak, nieoczekiwanie, nasza grupa z powrotem się zintegrowała. Zupełnie jak za gnoja.
    Ponieważ ojciec był na chodzie, popołudnie postanowiłem spędzić jednak z rodziną. Tym bardziej że atmosfera w ośrodku zgęstniała. Z opóźnieniem, ale wybuchło parę awantur. Do wątroby jednego w końcu przyjechała karetka. Aż tak bardzo nie znałem granic tolerancji matki. Wolałem być czujny. Ale nic. Leżał, oddychał, a matka go nawet o nic nie męczyła.
    Idziemy robić kółka.
    Trochę się pochlapaliśmy, potem znacznie dłużej pływaliśmy. Matka chciała mnie chyba zmęczyć. Wiedziała już, co będzie grane, ja oczywiście też. Ostatniej nocy nazbierało się „trochę” nowych tematów, których zupełnie nie planowaliśmy. Tym razem to był ostry spontan. Z mojego punktu widzenia wyglądało to jednak, aż się zdziwiłem, nieco inaczej. Oczywiście fakt, że matka osobiście mi waliła i to ładnych kilka minut, był niesamowity. Ciągle wracałem do tego myślami. Ale znacznie bardziej utkwił mi fakt, że przecież teraz to ja ją prawie cały czas pieściłem. Nieważne, że tym razem nie dała mi dotknąć piersi, nawet sam za bardzo o to nie zabiegałem, ale faktycznie... poza nimi masowałem i to intensywnie i jednoznacznie namiętnie prawie całe jej ciało. To nie było głaskanie. To był typowo erotyczny dotyk. Poruszałem całym jej ciałem. Tym razem te cycki nawet nie były tak ważne. Miałem ją w rękach. No dobra – w ręce. Ale zmiana polegała na tym, że praktycznie robiliśmy to już sobie nawzajem.
    Stajemy naprzeciwko siebie. W wodzie po szyję. Jednak to ja ją zmęczyłem. Patrzymy na siebie dłuższą chwilę. Stoi zrezygnowana. Pewnie też zastanawia się, która z tych rzeczy była dla nas najważniejsza.
    Zacząłem od czegoś zupełnie innego. I nawet dobrze wymyśliłem. Przecież obok leżał ojciec. Na pewno nadal o nim myślała. Pytam, dlaczego śpi w halce, a nie w koszuli nocnej i czy to ojcu nie przeszkadza. No więc: ona lubi ten dotyk, gładkość i chłód tkaniny, przez którą i tak wszystko czuć. Ojciec tym bardziej. Dawno temu, gdy się rozbierali, porywał ją w tej halce od razu do łóżka. I tak zostało. Koszulka nocna zawsze była z nimi, zawsze przygotowana, leżała obok. Taki fetysz albo afrodyzjak. Koszulka „do niezakładania”. Póki ich to kręciło, spierali się często w łóżku: „Ale ja muszę się w końcu przebrać”, „Nie, poczekaj, jeszcze nie zakładaj”. Ale aż do dziś matka rano przebiera się z halki w tę nocną koszulkę przy obudzonym ojcu i mówią do siebie oczami, że znowu zakłada ją dopiero rano. Znów nie zdążyli. Ale wysypiają się.
    I tak nieoczekiwanie, nie wiem, może to instynkt, zeszliśmy na temat ojca. Nawet powiem, że tak powinno być. Kocham oboje i o ojca też się teraz trochę martwiłem. Ale nic mu nie było. Właśnie przeniósł się z ręcznika na leżak.
    „Wcale się nie dziwię ojcu. Masz wspaniałe ciało”.
    „No trochę zdążyłeś się zapoznać z moimi piersiami, ty niepoprawny zboku”.
    „Ciało”.
    „Niżej nie dotkniesz. Rozumiesz, że to już by była przesada”.
    „Ciało”.
    „Więcej nie mam”.
    „Ciało. Całe”.
    „Boże, nie chcę, żebyś tak szybko dorastał. W twoim wieku chłopcy są na poziomie cycków. No i potem, wiadomo, pewnych innych rzeczy. Sama chciałam ci kiedyś o tym napomknąć, że koleżanka to nie tylko cycki i cipka. Ale ty tak lecisz... Zmiłuj się, jestem Twoją mamą, i tak pozwalamy sobie za dużo, ale w taki sposób powinieneś myśleć dopiero o swojej dziewczynie i to takiej raczej na stałe”.
    „Ale ja już nie potrafię ciebie inaczej przytulać, teraz twoje piersi są dla mnie tylko częścią całej ciebie”.
    „Nie przerażaj mnie, bo zaczynam mieć dreszcze. W kogoś ty się wdał, ano tak..., w ojca. Wy już o takich rzeczach z sobą rozmawiacie? Ale chyba nie o mnie? Mam nadzieję, że jak ojciec coś ci tłumaczy, to pokazuje na dziewczynkach za oknem, a nie na mnie. Będę się koło was bała przechodzić w kuchni” – zaczyna żartować.
    „Nie, z ojcem tak szczegółowo to nie gadamy. Mówi mi: sam rozumiesz, uruchom wyobraźnię, dziewczyny działają inaczej niż my..., tego typu rzeczy”.
    „Boże, on jeden normalny. Myślałam, że w tej rodzinie to my już wszyscy zboczeni. I co ci jeszcze mówił?”.
    „Że dziewczyny lubią, jak się na nie zwraca uwagę i się o nich mówi, że trzeba im zawsze nagadać jakichś głupot” – i zaraz się poprawiłem – „Znaczy, trzeba z nimi rozmawiać...”.
    „A, to w porządku, nie jest tak źle” – raptem przerwała, chyba zorientowała się, że rozmowa niebezpiecznie zbacza na wszystkie kobiety, więc mowa byłaby i o niej. Obróciła się wokół siebie i zatoczyła ręką po wodzie pełne koło, przyglądając się falom uciekającym spod palców. Kurczę, pierwszy raz w życiu widzę matkę tak zmieszaną. Ucieka przede mną wzrokiem.
    W końcu mówi: „Więcej nie muszę wiedzieć. To są wasze męskie sekrety, a ja jestem z twojego taty bardzo zadowolona...”.
    „Ale sama pytałaś?”.
    „Misiu, wystarczy, takie szczegóły zostawcie dla siebie. Nie zapominaj, że oprócz tego, że jestem twoją mamą, jestem również kobietą. To mnie krępuje. Sama ci o tym opowiadałam, ale w inny sposób, że dziewczynki trzeba po prostu... szanować. Rozumiesz?”.
    Myśli jeszcze, myśli i w końcu mówi: „Wy to jesteście naprawdę przedstawiciele innego gatunku, żeby nawet do kobiety ze śrubokrętem i kombinerkami? A to nie można inaczej?”.
    „No niby jak?”.
    „Z czułością, misiu, z czułością. Ech... wam do wszystkiego jest potrzebna instrukcja obsługi. A kobieta to nie jest jakieś maszyna, tylko żywa istota. To są uczucia. Seks powinien łączyć się z miłością”.
    „Gdy w tobie tryskałem, to kochałem ciebie jeszcze dwa razy bardziej niż zwykle...”.
    E..., e..., czas i obraz znieruchomiały, słyszę w uszach taki jednostajny dźwięk, gdy się odłącza aparaturę. Ja pierdolę, ale przywaliłem! Znaczy nie jestem pewien, ale chyba tak to powiedziałem.
    Matce też ktoś wyjął na chwilę wtyczkę. Ma śmieszną minę.
    Mówię: „Znaczy tryskałem przy tobie”.
    Acha, no to teraz jest jeszcze gorzej. Teraz oboje wiemy, że przekręciłem słowa.
    Twarz matki z zaskoczonej zmieniła się w niezwykle zainteresowaną. Teraz to ona jest górą i patrzy mi się głęboko w oczy. Chyba chciała się wkurwić na pokaz, ale zwycięża ciekawość. I widzę, że w jakiś perwersyjny sposób jej się to spodobało. Czyli jednak lubią, jak się o nich mówi...
    Ktoś włączył wtyczkę z powrotem, bo słyszę: „No ładnie..., ładnie”. Rozejrzała się i mówi: „Chodź, za długo stoimy w jednym miejscu”.
    Zrobiliśmy kółko.
    Teraz dla bezpieczeństwa stajemy dalej. Ale ciągnęła! Łapiemy oddech. Matka ma ewidentnie rozgrzane policzki. Zatrzymaliśmy się za liną. Ruszamy rękoma, bo prawie nie ma dna.
    „Dobra, co ci jeszcze mówił?” – jednak zwyciężyła ciekawość.
    Mówię o potrójnym spojrzeniu, o tym, żeby dziewczynie położyć rękę na twarzy przed pierwszym pocałunkiem. Opowiadam, że panienkę trzeba wstępnie podkręcić, a potem zostawić i przestać się interesować erotycznymi sprawami. Można potrzymać na kolanach, ale bez żadnych akcji. Ma się poczuć bezpiecznie, a potem zniecierpliwiona i wtedy zacznie się sama pchać pod łapska.
    „To jednak nie chcę wiedzieć, co dalej. Boże, co to za facetowskie teksty! Jak można tak manipulować dziewczętami!” – matka nie kryła oburzenia.
    No to mówię jej, bo nie wiem, jak mam ją w końcu traktować. Czy oprócz tego, że jest moją matką, to teraz ma być dla mnie dodatkowo kumpelą czy kochanką?
    „Może jednak traktuj mnie jak instruktorkę?” – zaproponowała.
    „Nie, mamo, za duże emocje”.
    „No to z dwojga złego wolę już to drugie, czyli kochanką. Ale taką delikatną kochanką, żebyś za dużo o mnie nie wiedział. Wolę ciebie tak popchnąć, żebyś dalej sam się nauczył”.
    „Ale jak mi zaczęłaś sama robić, to było coś fantastycznego, nowy rodzaj doznań. Czy na początku przy dziewczynie też mogę się onanizować? Bo w sumie to fajne” – robię z siebie głupka, na szczęście matka nie widzi dryfu, bo jeszcze nie doszła do równowagi po tym, jak się zaczęła oburzać na... w sumie ojca. A mnie chodziło tylko o to, by wrócić do wydarzeń minionej nocy.
    „Nie!” – słyszę, jak matka z całą naiwną szczerością mi klaruje: „Przy kimś masz to inaczej robić, normalnie, jestem przeciwniczką takich zabaw, onanizować się możesz, jeśli jeszcze musisz, tylko przy mnie”. (Mamo, jak ja cię... kocham).
    Więc uspokajam: „I tu się z tobą zgodzę, mamo. Nie martw się, jak się przy tobie onanizuję, to jest to coś zupełnie innego. Boczna linia erotyki, niesamowite uzupełnienie. Chcę to przy tobie robić niezależnie od normalnych zabaw z dziewczynami” – nie wiem, czy trochę nie przeginam, ale wolę ją postraszyć, bo wtedy lepiej łapie klimaty.
    „No w sumie już coraz rzadziej” – dodałem, by ją wyciszyć, bo wróciliśmy już w temat.
    „Na szczęście coraz rzadziej” – matka sama zaczyna się uspokajać.
    „Ale zrobisz mi to do końca? Przynajmniej raz?” – uznałem, że nadeszła odpowiednia pora na finalizowanie tego całego misternego dryfu. Zresztą spodziewała się, że będziemy o tym mówić. Przypomniałem jej, że tak nie do końca było fajnie, gdy opuściła pokój przed moim wytryskiem, gdy robiłem to przy niej pierwszy raz oficjalnie. I mówię, że ten „pierwszy raz” (z kolejnych „pierwszy razów” zresztą), że ten pierwszy raz, gdy kobieta mnie ejakuluje (tak, z premedytacją użyłem słowa z podręcznika) też chciałbym przeżyć z nią. Przecież to w sumie nic takiego, a nie chcę, żeby kojarzyło mi się z jakąś przypadkową laską, z którą nie wiadomo, czy potem będę.
    Co miała robić? Na taką argumentację! Gdy synuś napomyka między wierszami o poważnych związkach? No..., jestem bardzo odpowiedzialny.
    „Chyba będę musiała...” – mówi zrezygnowana. Ale jakoś z twarzy nie była specjalnie zmartwiona. I zaraz dodaje, chyba żeby się samej sobie usprawiedliwić: „Tak, wtedy to by była boczna droga, jeszcze byś sobie coś utrwalił, faktycznie to byłby błąd, gdybyś nie był tej dziewczyny pewny. Ech, co robić...”.
    Stoimy daleko od brzegu, ale się rozejrzała. I słyszę:
    „No cóż, trudno, będę musiała tobie, jak wy to mówicie..., zwalić? Chyba że nie chcesz, żebym ci zwaliła?”.
    „Nie no, mamo, bardzo chcę, żebyś mi zwaliła”.
    „Bo jak masz wątpliwości, żebym ci zwaliła, to możemy się jeszcze zastanowić”.
    „Lepiej nie, mamo. Zobacz, ile dziewczyn się tu kręci. Gdybyś mi potem zwaliła, to już by nie było to samo. Chcę, żebyś była pierwsza”.
    „Czyli definitywnie chcesz, żebym ci zwaliła?”.
    I tak się jeszcze przekomarzamy ze dwie minuty o tym zwalaniu. Spodobało jej się to słowo. Rany, jakie te baby są sterowne. Ojciec ma rację, wiedza, to podstawa.
    Chyba się podnieciła, bo nie dość, że nie zauważyła, że od dobrej minuty obejmuję ją pod wodą w pasie, to teraz odruchowo, a zaczynała się już śmiać, zarzuciła mi ręce na szyję. Parę sekund, potem błysk w oczach, „Co my robimy!” – cicho krzyknęła, rozejrzała się po oddalonym brzegu i ruszyła w kolejne kółko.
    Znów stajemy w wodzie, trochę dalej, teraz to już nas prawie zasłaniają trzciny. Szybki atak, zanim spadnie jej tętno: „No ale jak mi zwalisz, to chciałbym się tobie też jakoś odwdzięczyć”.
    Matka próbuje się jeszcze ratować przed tematem: „Muszę uważać, jak się będziesz do mnie przytulać przy obcych”.
    „Spoko” – uspokajam. – „Sam kontroluję. Przecież wiem, jak to może wyglądać. Ale chcę ciebie w ten sposób przytulać i obejmować, gdy nikt nie widzi”.
    „No dobrze” – powiedziała zrezygnowana.
    Odczekaliśmy, bo przepływał jakiś kajak. I tak się nam dziwnie przyglądał...
    „Ech” – westchnęła zrezygnowana. – „W takich sytuacjach to już się chyba nie uda nic zmienić. Ale błagam, pilnuj się chłopaku”.
    „Co ty, zmarnować taką kochankę” – nie wiem, czy ją tym uspokoiłem. – „Teraz ciebie przytulać, to jak drugi raz tracić cnotę” – wznoszę się na wyżyny.
    „Wiesz co, przerażasz mnie. Pogadajmy o czymś innym”.
    Więc mówię jej: „Słuchaj, dajesz mi w nocy tak dużo, że nie muszę się za dnia dopraszać, a już szczególnie przy obcych. Ale wiesz, mało prawdopodobne, żeby najbliższa panna okazała się ważną dziewczyną w moim życiu. Oczywiście chciałbym, ale bez prób się nie da. Nie chcę, żeby pierwsze lepsze cycki, którym przyjdzie mi się pobawić, były dla mnie tak ważne. A utrwalą mi się na pewno. I co, mam potem chodzić całe życie z obcymi cyckami w głowie? Tam jest tylko jedno honorowe miejsce i chcę, żeby było dla ciebie. Wolę mieć tam najlepsze cycki z możliwych i takie, które dla nie coś znaczą. Wspomnienia z cycków, które kocham”.
    „Co ty kombinujesz...?” – przerwała mi.
    „Ale poczekaj...” – mówię. – „Z logicznego punktu widzenia ma to sens?”.
    „Po co ci to?” – już wie, że przegrywa.
    „Chcę mieć jedne, wspaniałe, prawdziwe, bliskie i zupełnie bezstresowe cycki na samym początku mojej drogi. Wtedy wszystkie inne będę dobrze wybierać. I chcę, żeby to były twoje. Lepiej bym wybrać nie mógł”.
    „Ale już dotykałeś”.
    „Ale nie w ten sposób. To było z emocjami, kombinowałem, czy się da, robiliśmy coś innego. A chcę, żeby były głównym daniem i żeby je dostać...” – zbieram myśli – „tak po prostu. W najnaturalniejszy sposób”.
    Rozejrzałem się i mówię: „Wszystko do góry nogami. Robimy takie rzeczy, że hej, a tu dziura. Przecież od tego powinniśmy zacząć, żebym pieścił twoje piersi, tak jak to się normalnie robi dziewczynie. Bez tego etapu to jest wariactwo. To jak mam to teraz robić innym dziewczynom? Poza tym nie wiem, czy w końcu mogę dotykać, czy nie? To trochę dziwne, nie uważasz?”.
    Gładziłem matkę pod wodą na zmianę po biodrach, talii i po bokach na wysokości stanika.
    „To jak chcesz to zrobić?” – spytała.
    „Teraz tylko tak dla smaku. Ciebie to też ośmieli. Wiesz, musimy złapać równowagę w naszych relacjach, bo na razie jest naprawdę głupio. A pogadalibyśmy wieczorem” – wymyśliłem.
    „No dobrze” – odpowiada. – „Tylko ostrożnie. I nie rozpinaj, bo w wodzie sama nie zapnę”.
    Przez chwilę delektowałem się kształtem jej piersi przez tkaninę kostiumu, potem na moment położyłem dłonie na odkrytej części jej ciała i zaraz sam się wycofałem. Nie chciałem, żeby się pierwsza odsunęła, a mogłaby to zrobić. Przecież to dla niej też coś nowego. No i zdążyłem, co sprawiło mi dużo satysfakcji. Ale spojrzała się na mnie dziwnie, trochę nawet z wyrzutem, że nie dałem jej odegrać roli przyzwoitki. Czyżby miała zawiedziony wzrok? Cóż, wyciągam wnioski z nauki i obserwacji i robię się, gdy trzeba, młodych skurwielem. Nie żałowałem tych kilku straconych dodatkowych sekund. To była inwestycja. Dzięki temu będę miał więcej matki w nocy. Zapewne z dużym przebiciem.
    Uśmiechnęła się. Poszliśmy w następne kółko.
    Znów stajemy przy trzcinach. To dobra miejscówka.
    „A wiesz, że my w ogóle wszystko robimy od końca?” – zauważyłem. Rzeczywiście zauważyłem to dopiero teraz. Musiałem mieć przekonująco zdziwioną minę. – „Przecież my się jeszcze nie całowaliśmy!”.
    „No nie!”.
    „Tak, tak!”.
    Aż się obróciła w wodzie.
    „Piramida głową w dół” – dodałem. – „Trójkąt na czubku. Przecież to jest zboczenie. Kto tak robi?”.
    „No ale nie tu” – słyszę. Czyli jest już rozbrojona. Argument powrotu do normalności, widzę, był przekonujący.
    W najbardziej delikatnych i mocno opisowych słowach przedstawiam charakter tego typu pocałunków, mówię o naturalnej w takich sytuacjach namiętności, ta jeszcze próbuje się bronić, że to takie bardziej „cmokanie”, obiecuję, że zamknę oczy, bo to przecież matka, muszę ją szanować, w końcu musiałem użyć określenia „z językiem”.
    „Nie z językiem, tylko z języczkiem” – poprawiła mnie, ale była to już jej ostatnia reduta.
    Wpadam na pomysł...
    Powietrza nie starczyło nam na długo, tym bardziej że zanurzaliśmy się na wydechu. Musieliśmy mieć pewność, że będziemy niewidoczni. Gdy nasze głowy znalazły się już na pewno pod wodą, przywarłem do niej całym ciałem i poszliśmy w ślinę może na trzy sekundy. Odepchnęła mnie i wynurzyliśmy się metr od siebie, łapiąc powietrze. Gdyby nas ktoś obserwował z lądu, niczego by się nie domyślił.
    Trzeba było coś zrobić ze stojącym fiutem. Zresztą matka po tym wszystkim też nie mogła być ze skały... Cycków drugi raz nie dotykałem, ale tam, gdzie mogłem, pieściłem ją rękami pod wodą tak zmysłowo, jak może to robić tylko kochanek. Popłynęliśmy na drugą stronę jeziora, a po krótkim odpoczynku wróciliśmy, płynąc na plecach. Mimo że jezioro było typu rynnowego, mieliśmy w obie strony po kilkaset metrów. Na brzegu stał stary i był wkurwiony, co mu się rzadko zdarzało. To znaczy domyśliliśmy się z matką od razu, bo tego typu emocji nie okazywał zbytnio. Pilnował się, jak to prawdziwy facet, ale my swoje i tak dostrzegliśmy.
    „Pogięło was?”. A do matki: „Ile masz lat? Chłopak dorasta, a ty zachowujesz się jak jego młodsza siostra. Po wakacjach idziemy na kurs ratownika wodnego”, po czym wrócił na koc. Trochę miał racji.
    O, za to ojca ceniłem chyba najbardziej. Rzadko wypowiadał się w czasie przyszłym. Praktycznie za każdym razem była to informacja o powziętej decyzji i zapowiedź jej realizacji. Ojciec nie uznawał fantazjowania, marzeń i planowania bez pokrycia. Uważał, że to rozwala psychikę. Parę razy w dzieciństwie nawet wymógł na mnie, żebym zrobił to, o czym zbyt długo gadałem, nawet jeśli mi się to następnego dnia odechciało, czym skutecznie wybił mnie z bujania w obłokach. A basen był na osiedlu...
    Gdy już leżeliśmy, matka rozbawiona pochyliła się nad nim i powiedziała prawie szeptem „Chcę ciebie w żółtym czepku”.
    Stary przewrócił się na brzuch.

Lucjusz

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka i obyczajowe, użył 3714 słów i 21199 znaków, zaktualizował 13 lut 2022. Tagi: #onanizm #masturbacja #matka #rodzina

Dodaj komentarz