Rozdział IV
Którejś nocy zachciało mi się siku, a może nie tylko siku, w każdym razie wylądowałem w końcu na obrzeżu wanny, siedząc przodem do łazienkowych drzwi i zacząłem walić konia. Drzwi nie domykałem, żeby nie robić hałasu. Siedziałem wyprężony i wygięty do tyłu, opierając się drugą ręką o tył wanny. No i przeżywałem swoje pięć minut. Miałem zamknięte oczy, a w nich obraz matki. W którymś momencie coś mnie rozproszyło, otwieram oczy i... nadal widzę matkę, ale ona stoi teraz realnie w otwartych drzwiach łazienki i ma taki wyraz twarzy, którego nigdy nie zapomnę, ale i nigdy nie dam rady opisać. Rozbawienie, zdziwienie, przerażenie, otwarte usta, wszystko w jednym. Zerwałem się jak oparzony, szukam jakiegoś ręcznika, matka coś głośno szepcze, gestykuluje, jeszcze do tego w zamieszaniu trąciła mi penisa ręką.
Matka znika w ich pokoju, ja w swoim, zapomniałem o niedokończonym koniu, ale szybko tej nocy nie zasnąłem. Myślałem o tym, co będzie rano.
Rano stoimy obok siebie w kuchni, oparci tyłem o blat, i zastanawiamy się, które pierwsze coś powie. Spogląda na mnie co chwila z zakłopotaniem. Ja miałem wzrok wbity w podłogę.
Nie przepraszałem za to, co stało się w nocy. Byłem nauczony nie przepraszać z byle powodu, tylko najpierw sprawę omówić, wyjaśnić. Ale co tu wyjaśniać? Przekroczyliśmy Rubikon. Już więcej nie będę jej dzieckiem. Odtąd jej syn stał się młodocianym mężczyzną. Kimś zupełnie innym. Skok w nową rzeczywistość, zapewne równie ciekawą, ale moje dzieciństwo właśnie się skończyło. To już będzie nowa matka i nowy syn, z nowymi relacjami. Skończył się pewien etap w moim życiu. A ja nie lubię zmian gwałtownych, a tym bardziej nieoczekiwanych. Nie byłem na to przygotowany. Czułem się, jakbym wiele stracił, a nowe będę dopiero budować. Na razie pustka, jakby odarto mnie, nie wiem z czego, i nic nie zostawiono. Wstaje nowy dzień, pierwszy dzień z reszty mojego nowego życia i minie trochę czasu, zanim je sobie na nowo urządzę. I wcale nie wiem, czy będzie tak samo fajnie jak poprzednio. Na razie świat mocno się oddalił ode mnie. Będę go musiał dopiero na nowo oswoić.
„Muszę z tobą porozmawiać, albo może lepiej ciotka..., chociaż nie, to nie jest dobry pomysł, ciotka by ciebie...” – znów krótka chwila wahania i w końcu wybrnęła – „...wiesz, jacy są psycholodzy”. Tak, wiedziałem, to znaczy ona nie wiedziała, co ja wiedziałem, że wiem. Mniej więcej w tym czasie, kiedy już nie dało się ukrywać mojego dojrzewania wystającego spod pościeli czy bokserek i przytulasy z mamą ustały definitywnie, zaczęły się „bardzo ciepłe” pożegnania z ciotką i zawsze jakoś tak niechcący wykombinowaliśmy, że któreś musiało na przykład po coś wrócić do pokoju albo skoczyć do toalety i w tym całym zamieszaniu w naszym ciasnym mieszkanku miałem zawsze swoje dziesięć sekund sam na sam z ciotką i jej coraz bardziej dziwnymi przytulaskami i „cmokami” prawie koło ust. Do tego zawsze obejmowała mnie w biodrach i potrząsała ze śmiechem.
No dobra, w końcu przeleciałem siostrę swojej matki, ale to było parę miesięcy później, gdy już skończyłem osiemnaście lat. No OK, jak już chcecie koniecznie wiedzieć, to przeleciałem ciotkę kilka razy. Te spotkania to były, jakby to powiedzieć – dwuosobowe miniorgietki. Nadrobiłem w ten sposób całą edukację z pornoli, do których zasadniczo nie miałem dostępu, nie licząc komputerów kolegów. A u kolegów wiadomo – porno ma mniej więcej taką samą popularność jak gry komputerowe, więc też tego za dużo nie było, ot tyle, żeby się orientować.
I co ci psycholodzy mają we łbach? Najpierw mnie ciotka kilka razy prawie zgwałciła, a na pewno mocno zdeprawowała, a następnie stwierdziła: „Mój kochany, jednak jesteśmy rodziną, nie możemy tego robić”. A podobało jej się na pewno. No chyba widziałem, co się z nią robiło na naszych schadzkach. Zawiedziona NA PEWNO nie była. Za to od tamtego czasu moja zboczona ciotka na każdym rodzinnym spotkaniu wyczekuje odpowiedni moment, i gdy reszta jest zajęta uwagą akurat w innym kierunku, patrzy mi prosto w oczy tak długo, aż odwzajemnię spojrzenie, po czym odwzajemnia najbardziej wymownym uśmiechem. Jej uśmiech wtedy mówi: „Byłeś we mnie, zlałeś się we mnie, było pięknie. Pamiętam”. Ale więcej mi nie dała.
Na razie jednak siedzę z matką w kuchni. Znaczy stoimy obok siebie oparci o blat. „Wiesz...” – w końcu zaczęła mówić dalej. „Powinnam była być na to przygotowana, ale ty nigdy nie zostawiałeś śladów ani na bokserkach, ani na ręczniku, ani na pościeli. Z jednej strony wciąż się cieszyłam, że to jeszcze przede mną, ale z drugiej zaczynałam się martwić, czy z tobą wszystko w porządku”. Ufff..., afery nie będzie. Napięcie powoli schodzi, ale jest mi wciąż tak samo potwornie głupio i nadal jestem tak czerwony jak nigdy. „W sumie cieszę się, że to się stało, choć szkoda, że w takich okolicznościach...”.
„A niby, kurwa, w jakich!” – pomyślałem w myślach wkurzony na nią, na siebie i na wszystko wokół. Dobrze zaczęła, ale najwyraźniej nie wiedziała, co powiedzieć dalej. Ja tym bardziej. Wciąż milczałem. W dodatku mimo kapci i bokserek czułem się teraz, jakbym stał obok niej nago.
W końcu wypaliła: „To dobrze, że to robisz i nie próbujesz z tym walczyć. To normalne w twoim wieku”. Zacząłem się śmiać z początku histerycznie, a potem, nadal zażenowany, ale jakoś tą przemową rozbawiony, dodałem: „Co robić...?”. „Wiesz...” – kontynuowała. „Będziemy musieli się zastanowić, co z tym dalej zrobić” – najwyraźniej znów brakowało jej pomysłów, co mówić. „Postaram się” – tym razem ja wypaliłem. Nie wiem, który z naszych tekstów był głupszy, ale uspokoiła mnie tym gadaniem, a skutkiem tego napięcie przeszło na wacka, który nagle drgnął.
Matce nie uszło to uwagi, musiała się cały czas tam patrzeć, ale jakby zupełnie nic nie kojarzyła i pojechała z takim tekstem, że...
No niestety, kobiety tak mają, potrafią czasami zaskoczyć brakiem wnioskowania przyczynowo-skutkowego w najbardziej oczywistych sytuacjach. Nawet pielęgniarki tak mają. Nawet moja matka. Ich mózgi są przedziwne. Nieraz przecież zwijała się w ukropie na izbie przyjęć, mimo że zazwyczaj stoi przy stole i podaje chirurgowi narzędzia. To najwyższy sort pielęgniarski. Dałaby sobie radę nawet na wojnie. Jestem tego pewien. Ale w domu, gdy nic się nie dzieje, potrafi czasami z niej wyjść najbardziej niezorientowane babskie stworzenie pod słońcem i nie jest to jakaś gra. Nie wiem, może one sobie resetują mózgi? Może potrzebują adrenaliny do normalnego funkcjonowania?
Tu niby wiele się działo w tym momencie, przynajmniej ze mną, gonitwa myśli, ale matka była w zupełnie innym stanie mentalnym. Starała się być tak delikatna, że straciła całą czujność i pojechała z takim tekstem, że świat znowu zaczął mi się walić. Mianowicie...
„Nie uderzyłam ciebie w peniska tam w łazience? Znaczy czy nie dotknęłam za mocno? W penisa znaczy?”. Przez moment szukała jeszcze jakiegoś słowa, a że miała czasami naukowe zacięcie, w końcu powiedziała: „Teraz się chyba mówi w penis”. No tak, poważna rozmowa, starała się być dokładna, jakby to miało jakieś znacznie. Kurrr..., ale nie w tej chwili!
„Prącie?...”.
Nosz... kurna, teraz jej się przypomniał termin medyczny. Tego już było za wiele. Patrzy na niego, mówi mi o nim i zachowuje się tak czule jak najlepsza zatroskana mama. Szkoda, że jeszcze palcem go nie wskazała. Ale ja nie mam już pięciu lat! W głowie mi szumi i nie kontroluję wacka.
No i czubek zaczął rozsuwać tkaninę rozporka, a ja poznaję kolejne poziomy zażenowania. Spojrzałem na nią, trochę się uśmiechnąłem jak idiota, matka zobaczyła, że ja widzę, gdzie ona się patrzy i zanim zdążyłem zareagować, pojechała jeszcze dalej, całkiem po bandzie (chyba nadal nieprzytomna): „Czyli nie dokończyłeś tego w nocy?”. „Nie było okazji” – rany, walimy już takimi tekstami, że... Co tu się dzieje?!
Dopiero teraz matka się zreflektowała, odwróciła głowę, chrząknęła niezdarnie i zaczęła coś kombinować.
W końcu odepchnęła się rękoma od blatu. „Wiesz co?” – zaczęła. Pocałowała mnie w policzek i powiedziała coś, czego bym się nigdy nie spodziewał: „Dokończ sobie, a ja pójdę coś kupić”. Po czym zrobiła coś jeszcze dziwniejszego: tak, jak stała, na halkę założyła płaszcz.
Wzięła torbę i od drzwi obdarzyła mnie jeszcze jednym matczynym uśmiechem.
W następnej chwili waliłem w łazience na stojaka, krzycząc w ręcznik: „Kocham cię, mamo, kocham, jesteś najwspanialszą kobietą na świecie”. Stary na szczęście spał po rybach.
2 komentarze
Maxel
czytam od pierwszego, nie opuszczając akapitów. Podoba mi się twój styl, jest ciekawy, nie ma tutaj czegoś nachalnego, doskonale opisujesz emocje, jakby to nazwać poza emocjami, psychiczne dylematy jakie się pojawiają. Kciuk leci w górę.
kitu
To moj ślad obecności,że czytałęm ten odcinek.Opinie osobistą wpisałem pod poprzednim odcinkiem.