Materiał znajduje się w poczekalni. Prosimy o łapkę i komentarz.

Przyłapany przez matkę 20(25)

Rozdział XX

Spóźniliśmy się na kolację, ale jeszcze jedli. Psiarskich dawno nie ma. Na stołówkę celowo weszliśmy całą bandą w dwunastkę. Jeśli jeszcze były jakieś animozje między rodzinami, to minęły, gdy zobaczyli nas w komplecie. Policzyli i upewnili się, że nikogo nie aresztowano. Znaczy nie złapano, skoro się tak skutecznie zaszyliśmy. Łapiemy jakieś resztki ze szwedzkiego stołu i się dosiadamy. Mój stary odwrócił się do stolika obok i coś obgadują z ojcem Hanki. No to Zbyszkowie siadają przy stole jego rodziców, wywołując chwilową sensację i plotki. Zwykle, jak się grupowaliśmy, to siedzieliśmy gdzieś na stołówce w kilka osób, wiedząc, że każda para chłopak-dziewczyna wywoła lawinę plotek i pytań od naszych matek. Tak więc tego akurat pilnowaliśmy, żeby mieć spokój. A tu taka odmiana...
    Pozostałe matki z zazdrością zerkają, czy jeszcze coś się wydarzy, ale my grzecznie do własnych stolików. No było trochę zawodu, a to przecież ostatnie wspólnie spędzane chwile na turnusie. W dodatku większość z nas ma osiemnaście lat, a to oznacza ryzyko, że za rok zaczniemy się wykruszać.
    Po kolacji, a widno miało być jeszcze dobrą godzinę, postanowiliśmy wybrać się już grzecznie, całą grupą (dobrze, że nie za rączki), odprowadzani teraz życzliwymi spojrzeniami głównie matek. Połowa z nas (czyli dziewczyny) do tej pory nawet nie przechodziła koło dzikiej nagiej plaży, w której istnienie nie do końca wierzyliśmy. Panowie oczywiście również zapewniali o swojej niewiedzy w tym temacie (he, he). Trochę się zeszło, bo to dwa kilosy. W ostatnich promieniach słońca minęliśmy na polnej drodze ze trzy samochody, które mogły jechać tylko z tego miejsca. Zresztą blachy warszawskie. Przekraczamy pagórek na wydmach i mijają nas w minutowych odstępach dwie nagie pary. Już przy pierwszej zapadła cisza, mimo że usłyszeliśmy „dzień dobry”. Przy drugiej popłoch, bo oboje byli ubrani, ale tylko od góry. Laska z gołą piczą pięknie prezentowała się w obcisłym topie, ale szczególną sensację wywołał koleś w koszuli z dyndającą całkiem przyzwoitą fujarą. Słyszymy za plecami szept dziewczyn „Chyba zboczeńcy!”.
    Na miejscu napotykamy ze trzy zwijające się koce, potem jeszcze jeden golas wylazł boczną ścieżką z krzaków. A więc to prawda. Plaża istnieje! Ze sto kroków od nas, na brzegu jeziora ostatnia para, tacy już mocno starsi. „Hellou!” słyszymy i pomachali do nas. Wiekowa dama w słomianym kapeluszu, z używanym, acz nadal pokaźnym cycem i z wyliniałą cipą (jak to chwilę później określiliśmy) oraz... gustownym, niezbyt rzucającym się w oczy kółkiem na łechtaczce. Pan o wyglądzie mocno piwnym, z brzuchem prawie do wielkich jajec. Nawet przy zmierzchu było widać, że chyba tu „mieszkają”. Mieli pomarszczoną, brązową skórę. Dziewczyny się rozglądają, my na bezczela się rozkładamy.
    Para nadłożyła drogi, żeby przejść koło nas. „A dzień dobry” i takie tam. Gadka. Mówią z niemieckim akcentem. Czemu tak późno i czy pierwszy raz? Chyba jesteście ostatni. Dobrze trafiliście, bo jeszcze będzie pół godziny słońca. I rzeczywiście, tarcza właśnie zaczyna wychodzić z cienia drzew nad taflę jeziora.
    „No to do widzenia. Może spotkamy się jutro, auf Wiedersehen” (pan puszcza do chłopaków oko). Znaleźliśmy grajdół niedaleko wody, otoczony górkami piachu, a więc miejsce bardzo strategiczne.
    Na wydmach zapadła cisza. Ale teraz to już kompletna.
    Zbyszek pierwszy wyskakuje z gaci i idzie na górę. Po dziewczynkach przeszła fala szeptów. Już góry krzyknął cicho „Pusto”. Ania klei się do mnie właściwie już od wczoraj, więc dałem jej do potrzymania moje ciuchy podczas rozbierania, żeby zająć czymś jej młodą główkę. Stanąłem przed nią w końcu nago jak grecki bóg i się jeszcze perfidnie przeciągnąłem. Ania stoi z moimi ciuchami, ale wygląda, jakby połknęła kij. Poleciałem zaraz na sąsiednie wzniesienie, spojrzałem we wszystkie strony jak aktor, żeby dobrze widziały, że się rozglądam i zawtórowałem Zbyszkowi: „Spox. Pojechali”.
    Naśladuję Zbyszka i staję bokiem do dziewczyn, ale tak, żeby sobie dobrze obejrzały, a wacek, nie powiem, nawet trochę drgnął. Dziewczynki mają teraz oczy jak talarki, a tymczasem Hanka staje przed nimi z biustonoszem owiniętym wokół pasa i strąca sobie, jak gdyby nigdy nic, jakieś niewidoczne ziarenka piasku z gołych cycków. Poświęca temu baaardzo dużo uwagi, jednocześnie coś tam paplając do reszty ich gromadki. W końcu rozebrała się do naga, wzięła koc i... zaczęła szukać miejsca akurat pośród reszty chłopaków. Panowie błyskawicznie podejmują działanie, teraz z tej strony wszyscy nago, a od dziewczyn jedna odważnie stanęła na środku grajdoła topless, ale... dla bezpieczeństwa trzyma stanik w ręku i uważnie przygląda się, nie wiem, krzakom albo trawie. Doceniam jej akt heroizmu.
    Chłopaki zaczynają szybko zagadywać do dziewczyn, póki te są jeszcze w szoku: „Masz wodę?”, „Daj, położę ci torbę”, „Czekaj, pomogę ci rozpiąć” i w końcu wszystkie zdjęły górę. Tylko połowa została w majtkach, więc jest sukces.
    Trzeci poleciał na górki i wraca „Jest luz, nikogo nie ma, pusto jak w dupie”.
    Dlaczego jak w dupie?
    Leżymy, właściwie siedzimy, tak mniej więcej naprzeciw siebie (nie licząc Hanki). I sobie wzajemnie oglądamy. Nie wiedzieć czemu dziewczyny są zawsze zboczone wtedy, gdy najmniej pasuje. My zasadniczo przelecieliśmy laski wzrokiem, upewniliśmy się, że z trudem, ale spełniamy standard nagiej plaży i spox. Fajnie było je oglądać teraz prawie wszystkie nago, ale żeby zaraz to było jakieś nie wiadomo jakie wydarzenie... no, powiedzmy – przyjemny widok. Przecież już dawno wszystkie zostały przez nas wielokrotnie porozbierane wzrokiem. Zasadniczo teraz tylko wymienialiśmy spojrzenia, potwierdzające nasze wcześniejsze obserwacje. Za to nasze kozy..., trochę się pokręciły, pozmieniały pozycje, pooglądały z uwagą okolice przyrody i po pięciu minutach siedzą z powrotem w kupie na jednym kocu.
    Tyłem do nas, ale co chwila się odwracają. I co robią? Ga-da-ją.
    One już tak mają.
    W końcu jeden się poświęcił i krzyknął: „Ej, dziewczyny, dajcie też popatrzeć”.
    „A co, wstydzisz się?” – odparowały. (Nie wiem, gdzie tu logika).
    Ale posłusznie odwracają się w naszą stronę. Czwarta zdejmuje majtki, oczywiście ze słowami: „A co, taki ciekawy jesteś?”. Chyba broniła w ten sposób honoru.
    Dobrze, że jednak mamy już mniej więcej po te osiemnaście lat. Zapewne jeszcze dwa lata wcześniej poleciałyby jakieś frajerskie teksty z naszej strony. A tak, trzymamy fason i bierzemy je na przetrzymanie. Spokornieją, same zdejmą. Wywiązuje się dyskusja o czym? No chyba nie wackach i waginach. Młodzież, gdy na prawdę trzeba, sięga do resztek swojej inteligencji, więc wywiązuje się żywiołowa dyskusja na temat... fryzur i golenia, tudzież metod i higieny. Nie bez znaczenia są też uwagi na temat różnic kolorów owłosienia na dole i górze, szczególnie u dziewczyn, i to nie tylko w kontekście farbowania łba. Ponadto prawie każda miała przynajmniej trochę z boków podgoloną cipę, wiadomo – kostiumy.
    Furorę robi jednak Hanka, mająca najbardziej wydepilowane bikini. Do tej pory siedziała wśród nas, teraz wstała, stanęła do nas przodem i mimo wysportowanej figury, wciągnęła jeszcze trochę brzuch, ukazując wszystko dokładnie i... z bliska. A cipę miała perfekcyjnie wygoloną...
    Pisk panienek był skutkiem tego, że każdemu z nas dygnął. Hanka, jakby tego nie zauważyła, stała jeszcze chwilę przodem do nas i coś nam pokazywała i tłumaczyła. Głównie chodziło o rzeczywiście nieźle wypielęgnowaną i pokaźną rudą „grzywkę”.
    Chuj z tą grzywką, w tej chwili każdy z nas może prawie zajrzeć do jej wnętrza. Wacki rosną. Emocje rosną. I dziewczyny, i chłopaki komentują jednak z zapałem grzywkę, która stała się chwilowo głównym obiektem uwagi. No nie ma jak gadanina w takiej sytuacji, bo co innego można robić? Przecież nie będziemy komentować jej warg sromowych. Wszyscy myślimy o czym innym, ale oficjalnie jest „grzywka”.
    „A pokaż. O, weź, tak zobacz” – nagle z wielkim zainteresowaniem zaczęliśmy porównywać jej rudy odcień z czerwienią zachodzącego słońca. Jeden z naszych nawet przytrzymał jej brzuch, żeby lepiej ustawić do światła. No fakt „Teraz się fajnie mieni w słońcu”.
    Nasze towarzystwo teraz się już zupełnie wymieszało, coraz to któreś pochylało się nad jej piczą, łapać odpowiedni kąt do słońca i zrobił się mały „sztuczny tłok”, bo nasze kozy wpadły właśnie na genialny pomysł – ocierać się o stojące fiutki i przypadkowo się na nie bokiem nadziewać tylko po to, żeby zaraz z piskiem odskakiwać. Cóż to za przednia zabawa! (Wiadomo, w grupie są odważne).
    Narobiły takiego pisku, że zaczęliśmy się poważnie rozglądać po górkach. Hanka, najbardziej przytomna, złapała jednego z naszych i żeby zapanować nad sytuacją, wzięła go do siebie i pokazuje, że też ma rude owłosienie. Ale zrobiła to tak (nie)umiejętnie, że mu na chwilę przytrzymała wacka. No powiedzmy – odgięła, żeby było lepiej widać. Ale chwyt był profesjonalny, całą dłonią dokładnie dookoła narządu.
    „O...” – dziewczynki zmieniły intonację głosu. „A to tak można?”. „Nie brzydzisz się?”.
    Jasne, uważajcie, bo uwierzymy. Może jedna czy dwie nie miały jeszcze wacka w ręku. Ale jak chcą, niech gadają. Wedle naszej oceny, jeszcze z początku turnusu, ustaliliśmy na odległość, że połowa powinna się już regularnie walić z facetami.
    „No co wy, tak to można normalnie” – mówi Hanka i parę razy mu odruchowo powaliła.
    No dobra, za dużo szczegółów. Ogólnie akcja jest taka: na zmianę piski, westchnienia i okrzyki zdumienia. Hanka pokazuje, że można złapać i tak, i tak, i że to nic takiego, i daje im na zmianę wypróbować. Najpierw dotykały nieśmiało palcem, ale po tym, jak Hanka pokazała jeszcze, jak się najlepiej ustawić, kucnąć czy pochylić i jakie ruchy są wtedy najlepsze, to tak się nawzajem nakręciły, że teraz na zmianę walą mu już regularnie.
    Wytrysk, jak wiadomo, przychodzi niespodziewanie. Szczególnie w takim hałasie.
    My już od paru minut stoimy na górkach, pilnując, żeby się jakiś zabłąkany kutas z komórką nie napatoczył. I mamy następujący widok: Ta leci cała sztywna, jak sparaliżowana, ręce na boki, tylko nogami ledwo przebiera i coś krzyczy, druga albo ją ciągnie, albo uwiesiła się na jej ręce, nie wiem, w każdym razie ją trzyma, ale też tak bardziej na odległość, chyba ją prowadzi, i też coś krzyczy, a drugą ręką zawzięcie macha, jakby się do niej coś przykleiło, trzecia, moja Ania, przyłożyła tej pierwszej chusteczkę higieniczną do policzka i przytrzymuje, żeby sperma dalej nie spływała, i też krzyczy, a raczej piszczy. Do jeziora z pięćdziesiąt kroków.
    To trzeba było widzieć!
    Pozostała trójka skacze w miejscu (no, może Hanka trochę mniej) i też wydają dźwięki.
    Wracają. Umyły ręce, ale nadal trzymają je z dala od ciała. I co chwila któraś sobie je wącha (ale też na odległość).
    A co z naszym kumplem? Gdy już wróciły (słońce dotyka tarczą wody), Hanka podeszła do niego wolnym krokiem, klęknęła przed zaczynającym mu zwisać wackiem... i starannie go oczyściła ustami.
    Słychać motorówkę na drugim końcu jeziora...
    Do ośrodka wróciliśmy dwiema grupami. Idą za nami ze dwadzieścia kroków. Do moich uszu doleciało tylko: „Nie drapie cię w gardle?”. Skubane zauważyły, że Hanka nic nie pluła.
    Kupiliśmy piwo. Dziewczyny zajęły werandę domku u koleżanki, której rodzice akurat gdzieś wyszli. Po szoku nie ma śladu. Są rozbawione i cholera, tego nigdy nie zrozumiem – wszystkie z czegoś dumne. Przecież ostatecznie obciągnęła tylko jedna? I to już po finale.
    Dla nas miejsca na werandzie zabrakło. Panny porozwalały się na leżakach i wszystkie..., zamiast normalnie pić, zaczęły sobie wkładać szyjki butelek do buzi. I się patrzą na nas. No co za przednia zabawa!
    „Anka...! Naaa...tychmiast do domu!” – wiadomo kto.
    Tylko dlaczego krzyczał do mnie?
    Piwo dopiliśmy na przystani.
---
    Następnego dnia, a był to już piątek, poszliśmy jeszcze raz, grzecznie, na nagą plażę. Okazało się, że bywa tam całkiem sporo ludzi, ale raczej nie od nas. Spędziliśmy pół dnia. Nic szczególnego się nie działo, może poza tym, że mamy już wyraźne pary. Czasami ktoś znikał w zaroślach, albo za długo siedzieli w jeziorze po szyję w wodzie. Hanka gadała z Niemcami chyba z godzinę, okazało się, że to starzy znajomi, potem dołączył Zbyszek i poszli na spacer... Tak cicho, jak u naturystów, to chyba nigdzie nie ma. Nie wiedziałem, że te samoloty na niebie to jednak słychać.
    Moja Ania w końcu też się rozebrała do rosołu, jako ostatnia, ale cały czas klęczała za mną, wciskając mi się w plecy. Tak że sobie raczej nie poleżałem. Za to miałem obśliniony kark, bo paplać nie przestawała, a jak rechotała, to wbijała mi zęby w skórę. Moją. No i te cycuszki jeżdżące mi po plecach... Poezja.
    Popołudnie to dla wielu był już czas pakowania.

Dodaj komentarz