Rozdział XIV
Jak wspomniałem, można by się nie ruszać z miasta. Sporo czasu spędzaliśmy we własnym, młodym gronie, kumpli miałem sporo, dziewczyn zresztą też. Przynajmniej połowę znałem od głębokiej podstawówki, jeśli nie w ogóle „od zawsze”. Znajome laski ostatnio nieźle wyrosły i niestety był z tym problem.
Chodzi o to, że dziewczyn było sporo, ale znaliśmy je zbyt długo, by nas pociągały, mimo że niektóre w swoich kostiumach łaziły teraz prawie nago. I co z tego? Przecież jedna z drugą szczały przy nas kiedyś jeszcze na piasku. Naprawdę mieliśmy ochotę na coś nowego. Jeszcze kilka lat temu nas interesowały, gdy zaczynały im rosnąć cycki. Potem już nie. Teraz szanowaliśmy je jak siostry. Stanąć w ich obronie, dać komuś w mordę – chętnie. Nic ponadto.
U nich natomiast wszystko działało odwrotnie. Jeszcze kilka lat temu dla nich nie istnieliśmy, a swoją uwagę okazywały ostentacyjnie każdemu nowemu chłopakowi w ośrodku, nawet gdy był w naszym wieku i z pryszczami. A teraz... Podrosły, dojrzały, pozaokrąglały się i coś im się we łbach poprzestawiało, bo gdy my już powoli zaczęliśmy o nich zapominać, to nagle okazało się, że lecą głównie na nas, czyli chłopaków, których znają od gnoja, a przed nowymi wdzięczą się obecnie tylko po to, żeby zwrócić naszą uwagę i zazdrość.
W końcu to one zaczęły chlać. Skończyło się na tym, że nieraz odprowadzaliśmy półpijane laski parę kilometrów przez las z innego ośrodka, z jakiejś dyskoteki, wkurwieni, że sami nic nie mogliśmy ani zarwać, ani dobrze popić. Zamiast dymania mieliśmy rozrywki typu szarpanek z obcymi kolesiami, nawet parę razy pięści szły w ruch, ale głównie wygrażaliśmy z obcymi kolesiami, co nawzajem sobie zrobimy przy następnym spotkaniu. W sumie, jakby na to spojrzeć z boku, polskie wakacje mają w tym swój specyficzny urok.
Ponieważ na jachty bez lasek z naszego ośrodka też nie dawało się pójść, w końcu zrezygnowani też zaczęliśmy coraz częściej chlać na plaży, oczywiście osobno od nich, aż w końcu nasi starsi zaczęli protestować. Co te laski w głowach mają, to nie wiem. Pewnego razu wyczekaliśmy na chama i udaliśmy się w długą na dyskę do następnej miejscowości dopiero koło północy. Nasze panny oczywiście już tam na nas czekały. Dowiedzieliśmy się tylko od miejscowych, że są niebzykalne. Jasne, kurwa, jakbyśmy sami tego nie wiedzieli! Tylko powód był zgoła odmienny, bo to myśmy ich nie chcieli. Tym razem „za karę” wszystkie upiły się regularnie. Jedną praktycznie niosłem przez kilka kilosów z powrotem do ośrodka (plus rano oczywiście opierdol od jej ojca).
Za to ich mamuśki – chętnie. Niestety dostępne głównie w wyobraźni. Cały czas w obstawie tatusiów, którzy w dodatku na wakacjach odzyskiwali siły. Większość tych babek to naprawdę ostre lachociągi. Wodziliśmy tylko za nimi wzrokiem.
Wakacje mają swoje prawa, a już szczególnie, gdy od lat jeździ się w to samo miejsce. Ojciec zapowiedział, że dziś w domku spać nie będzie, kumple jeszcze ze studiów itd., zresztą klasyka od wielu lat. Wiedzieliśmy, to te domki z drugiej strony jeziora.
Wieczór.
Po kolacji w ośrodku udaliśmy się z matką na długi spacer. Długi z dwóch powodów. Od tygodnia nie było jak pogadać, a młodego żeńskiego narybku było w bród. Trzeba było matkę poinformować o całej sytuacji, a że niestety znała wszystkie panny i upierała się przynajmniej co do niektórych, na wyjaśnieniach zeszło mi sporo.
Co prawda wcześniej w wodzie też się nagadaliśmy, ale jak już wiecie, bardziej na matczyne sprawy. Właściwie można by powiedzieć, że nadrobiliśmy w tej wodzie pewien deficyt. Zbierało się na to od dłuższego czasu, bo jakby nie patrzeć, matka wiedziała już o mnie dużo więcej niż inne matki, w pewnym sensie wiedziała wszystko, a może i jeszcze ciut więcej. Szczegóły mojego walenia, otwartość do granic i to, że sama pozwalała sobie na dotykanie mnie. Niby to były tylko drobne gesty, ale nie w takich okolicznościach. Przecież dotykała mnie nie przed, czy po, tylko w trakcie, gdy się onanizowałem! Ten sam gest znaczy wtedy coś zupełnie innego.
W dodatku pomału przestawała się przy mnie wstydzić swojego ciała, może jeszcze nie nagości, ale ta halka stawała się coraz bardziej symboliczną barierą, a drobne przytulania, czy nawet spojrzenia, takie po prostu w ciągu dnia, przez te następne tygodnie miały teraz ewidentnie dwuznaczny charakter. Tego już się nie dawało ukryć. A było tego w sumie sporo, bo wiedziałem, kiedy zacząć i kiedy przestać, i nie robić tego za często, przez co opłacało się z nawiązką. Oczywiście ze szczególnym rytuałem każdego poranka u nas w mieszkaniu, gdy stary szedł do kibla i mieliśmy kilka bezpiecznych minut dla siebie. To już nie było przytulanie syna do matki. Miałem prawo wtulić się w nią z pełną erotyką i z lekkim podciąganiem halki. Uwielbiałem ten dotyk tkaniny przesuwającej się po jej skórze.
Z czasem to ją zacząłem wtedy przytulać. Brałem ją, obejmowałem do siebie. Matka wyraźnie dawała odczuć, że jej to odpowiada. Nie mogłem przecież być dla niej jednocześnie dzieckiem i kochankiem. No dobra, ten kochanek trochę na wyrost, ale wiecie, o co chodzi. Uwielbiałem zatapiać się w jej włosach, czuć ich zapach i wtulać w szyję. Szybko jednak ten rytuał zaczął się robić tak erotyczny, że zaczęła się wycofywać. Za bardzo się podniecała, szczególnie przez te włosy i wszystko po niej było widać. W końcu wypraktykowaliśmy, że gdy stary zaczynał wychodzić z łazienki, matka leciała rozbierać łóżko, a potargane włosy i w ogóle całą ją promieniejącą można było zwalić na fruwającą w powietrzu pościel. Ja, mimo że przez ranne wstawanie zwykle pierwszy zajmowałem łazienkę, teraz zmieniłem kolejność. Gdy stary wchodził do kuchni, stałem tyłem, kończąc drugie śniadanie i zaraz szybko się wymijałem z ojcem w drodze do łazienki. Dokładnie odbywało się to tak: stary wchodzi do kuchni, patrzy przez drzwi na matkę z fruwającym prześcieradłem w rękach, matka potargana i rozpromieniona patrzy się na ojca, ja się przeciskam koło ojca w stronę korytarza, stary rzuca za mną „Młody, nie spóźniaj się”, znikam w drzwiach łazienki, a stary zamyka drzwi od pokoju. Wszystko na tempa: raz-dwa-trzy-cztery. Kurna, jak łatwo nim sterować! Ablucji dokonywałem długo. Dawałem im pełne dziesięć minut. Potem przy śniadanku to już w ogóle sielanka jak z obrazka.
Z jednym szczegółem...
...W autobusie zacząłem teraz poznawać nowych ludzi. W mordę jeża, w szkole zawsze pierwszy, teraz na polibudzie mówię dzień dobry sprzątaczkom. Prymus mimo woli. W końcu ktoś mnie znienawidzi, że zawyżam normy. Jakby ktoś pytał, panowie profesorowie mają wolny czas tylko rano, aczkolwiek, przynajmniej teoretycznie, woleliby poświęcić go na końskie zaloty do sekretarek. Robię sobie opinię zdolnego studenta, jeszcze zanim zacząłem studiować.
No więc jest wieczór i spacer. I jest dokładne rozbieranie wybranych panienek. Matka MUSI pozachwalać mi i tę, i tamtą. O szczegółach charakteru nie rozmawiamy, wiadomo – wszystkie córki znajomych są inteligentne i porządne. To ostatnie wydaje się nawet być bliskie prawdy. To pierwsze – niekoniecznie. Omawiamy ich ciała. Przez grzeczność nie wspominam, że jest doskonalsza od każdej z nich. Tym bardziej że znam jej ciało już prawie na pamięć.
Szukamy jakichś zarośli czy chaszczy, w każdym razie długi spacer. Jednak musimy się pilnować. W końcu z całych tych spodziewanych przyjemności zostało, że szliśmy, trzymając się za rękę (paluszek w paluszek). To akurat było akceptowalne. Matki na plaży czy w ośrodku wykorzystywały ostatnie chwile chłopców tuż przed urwaniem się z rodzinnej smyczy, i czy się to chłopakom podobało, czy nie (raczej podobało), wykorzystywały ostatnie okazje do przytulasków, wycierania ręcznikiem (jakby sami nie potrafili), smarowania mamuś olejkiem czy trzymania głów synków jeszcze choć przez chwilę na swoich kolanach. No co? Albo się jeździ z „dziećmi” na wakacje, albo już nie. A czy chłopaki potem walili, to już ich trzeba spytać.
Ostatecznie wylądowaliśmy na jakimś starym pomoście w szuwarach. Nie można było ryzykować, na odludzie nie było co liczyć, wszędzie po krzakach albo coś się podejrzanego ruszało, albo gdy już wydawało nam się, że uszliśmy dostateczny kawał drogi, spotykaliśmy znów kogoś ze znajomych, jakąś parę, niekoniecznie zresztą w rodzinnych konfiguracjach. To dlatego, że wszystkie sklepy były daleko, w dodatku w każdym inne piwo, a bud z przysmakami w ośrodku nie było. Przypadek?
Na pomoście to ja położyłem matce głowę na udach. Odwrotnie, chociaż oboje mieliśmy na to ochotę, wyglądałoby zbyt podejrzanie. Za to skrzypiący pomost i wyrośnięty tatarak zapewniły nam przynajmniej odrobinę bezpieczeństwa. Ze szczegółów? Na przykład smyrałem matkę uschniętą trzciną po nodze. I inne takie. W końcu autentycznie rozmarzyliśmy się w zachodzącym słońcu. Było tak pięknie, że przegapiliśmy pierwszy powiew chłodu i mój misterny plan poszedł w pizdu. A chciałem ją wtedy pierwszy raz pocałować w usta.
Powrotna droga po ciemaku była raczej mało romantyczna. Mieliśmy nogi mokre od rosy i pilnowaliśmy, żeby się nie zabić na jakimś wykrocie. Jebane Mazury. Znaczy Warmia. A chuj z nimi. W Warszawie pewnie trzydzieści, tu w nocy piętnaście i leci w dół.
Dodaj komentarz