Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Przyłapany przez matkę 24(25)

Rozdział XXIV

Moja Ania to prawdziwy skarb. Odkrywanie jej kolejnych, przebogatych zresztą pokładów wrażliwości i zupełnie nietypowo pojmowanej wstydliwości, tudzież bycia porządną dziewczyną, trwało miesiącami. I wcale mi się nie dłużyło.
    Gdzieś po pół roku dopiero zacząłem chlapać jej minetę. Ona, oczywiście bardzo ciekawska (jakby co, to zawsze dodawała, że to z naukowego powodu), rozebrała mój organizm na czynniki pierwsze znacznie wcześniej. Zastanawiam się, czy jednak nie jestem jej Kenem. Tylko że mnie nie można urwać głowy i założyć z powrotem. Poza tym nie widzę większej różnicy, bo wszędzie pcha swoje rączki i wszystko dokładnie sprawdza, jak to działa.
    Gdy mnie pierwszy raz spuściła, a siedziała akurat na mnie okrakiem i długo perfidnie męczyła, bo wyczytała gdzieś, że można długo i powoli, „to się nazbiera”, to jak w końcu trysnąłem, to usłyszałem tylko „Fe, jakie obrzydliwe!” i szybko sobie wszystko wklepała łapkami lepkimi od spermy po brzuchu, po bokach i po cyckach. Potem się do mnie odwróciła. Acha, bo jak „pracowała”, to siedziała tyłem do mnie, żebym niczego nie widział i nie podglądał. To miał być dla mnie taki „niespodziany” prezent. Żebym nie wiedział – kiedy. Jeżeli dziewczyna ma taką fantazję i wyobraźnię, to ja jej wróżę wielką karierę nawet w laboratorium. No więc obraca się przodem do mnie, wystawia ten swój języczek i z obrzydzeniem wklepała sobie końcówkę tego, co zostało, w policzki, jeszcze do tego tak śmiesznie wykrzywiając rączki.
    A zaraz potem łapki na boki i macha, żeby obeschły.
    Następną godzinę musiałem zlizywać z niej zaschniętą spermę. A tak się śmiała i wrzeszczała z obrzydzenia, że aż jej matka zapukała w szybę od pokoju: „Dzieci, na pewno się dobrze bawicie?”.
    „Nie, mamo, nie wchodź teraz” – współczuję ogólnie wszystkim rodzicom dorastających dzieci, ale jej matce szczególnie. Sam nie wiem, co bym zrobił na jej miejscu. Jej stary z czasem (i z trudem) zaczął mnie tolerować, zacząłem u nich bywać w domu, ale na takie akcje pozwalaliśmy sobie tylko, gdy go nie było w domu i że raczej na pewno za szybko nie wróci. Przecież jej matka też musiała dojść do siebie, żeby facet nie wyczuł, co się u nich w domu wyprawia (Ania lubi być hałaśliwa, a wszystko słychać przez drzwi od pokoju). Tym bardziej że to wojskowy. Oni wbrew pozorom nie są głupi, a zawodowo wyczuleni na różne zmiany. A to, nie dość, że trep, to jeszcze prokurator.
    I to słownictwo, a raczej perfidna inteligencja erotyczna. Anię podnieca przekręcanie znaczenia słów, gdy się bawimy. Pochyla się nade mną, jeździ mi tymi swoimi cycuszkami po twarzy, mówi „Poonanizować ciebie?” i dopiero zabiera się do pracy.
    Właśnie. Ta mineta. Pewnego dnia było już prawie, prawie. Buszuję w jej włosach. A tu ciekawostka: parę piczy miałem okazję poznać, Hanka miała tę swoją fajną sztywną grzywkę, ale u Anki włosy były całkowitym wyjątkiem – grubsze niż na głowie, prawie jak druty. Anomalia. Pancerzyk taki, zwitki prawie jak te do mycia garnków. Może dlatego była taka sensytywna? Wielkie, niegolone kłębowisko. Nawet kostium musiała nosić trochę luźniejszy. W końcu przebiłem się nosem do różowej skóry jak u świnki...
    Po chwili drgnęła, coś nią lekko zabujało, ale dalej nic. Wzięła tylko głębszy wdech. Tego dnia już się bardziej nie męczyliśmy. Długo siedzieliśmy, ale mało gadaliśmy. W końcu mi powiedziała, że coś się wydarzyło i ma bardzo dużo przemyśleń. Domyśliłem się – to był pierwszy, jeszcze delikatny skurcz w jej życiu...
    Odpuściliśmy sobie dwa dni. Byłem tam. Nie zostawiłem jej samej. Z Anią można było spokojnie spędzać czas nawet bez seksu. Mogliśmy się nawet uczyć, każde ze swojej książki, byle na przykład poprzeplatać się nogami.
    Zapobiegliwa mama wjeżdżała wtedy z górą kanapek.
    W końcu chlapnąłem jej do końca. Oczywiście ostrożnie, powoli i podciągałem ją partiami. W końcu popłynęła... Fale skurczów dosłownie jak fala, od brzucha do góry, potem przepłynęły tam i z powrotem przez twarz, by skończyć się drżeniem kolan. Zjawisko. Tak więc, gdyby kogoś interesowało, to potwierdzam: długie orgazmy istnieją. Tylko znajdź sobie odpowiednią panienkę, podprowadź ją i... bądź cierpliwy.
    Szybko nauczyła się głębiej oddychać, a potem ni to wołać, ni to krzyczeć. Za drugim czy trzecim razem akurat jej matka wychodziła z łazienki. Wołamy ją. Matka uchyliła lekko drzwi: „Czy wszystko w porządku, Aniu?”.
    Wołamy, śmiejemy się niewinnie, ta ośmielona chciała już wejść do pokoju (leżeliśmy na środku pokoju na dywanie, oczywiście nago), ledwo włożyła głowę przez drzwi i natychmiast cofnęła z cichym jękiem „O Boże!”.
    Wołamy, że chce nam się pić, czy mogłaby coś przynieść. Po chwili drzwi otwierają się ponownie, wysuwa się ręka, po omacku chwyta taboret i przysuwa do drzwi, a następnie ta sama ręka na odległość postawiła dwie szklanki i dzbanek z jakimś sokiem. Potem bardzo cicho i delikatnie zamknęła drzwi, jakby jej tam w ogóle nie było.
    Wychowała córkę całkiem ciekawie. Chodzi się z nią myć nawet teraz, gdy jest już prawie dorosła. Gdy stary jest na służbie albo gdy jadą na działkę, śpi z nią w jednym łóżku (a jakże, ich stary też łowi), dziewczyna jest tak przesiąknięta babskim pierwiastkiem, że do chłopa ciągnie jak pszczołę do miodu. W dodatku stary jest dość zasadniczy i w domu naturalnie oschły. Anię tak wszystko bawi, co facetowskie, że... nawet mnie goli. Musiałem kupić maszynkę na żyletki. I pędzel. Wyobraźcie sobie, jak wymawia to słowo. Z jaką nabożną czcią! A więc pędzel to jest pędzel. Mój „pędzel” to też jest pędzel. I ja jestem... Tak mówi do mnie, na szczęście, gdy jesteśmy sami.
    Wychowana, jak to w wojskowych rodzinach, na dziewczynę porządną, uczciwą i szczerą. Więc chłopaki, te sprawy, wiadomo, nawet nie próbuj. Zero szans. Ale ona teraz ma chłopaka! Wszystko się zmieniło. Z chłopakiem jest inaczej – teraz już wolno. I ta cała skumulowana energia wybuchła mi w rękach. Wobec matki zawsze naturalnie szczera i otwarta – dlaczego teraz ma być inaczej? No dobra, hamuje się, głupia nie jest, ale pozwala sobie bezczelnie prawie do granicy. Matka niemal rwie włosy i ucieka wzrokiem, bo wygadujemy takie rzeczy, że boi się usłyszeć o słowo za dużo. A wszystko wisi w powietrzu... Tuż, tuż, tuż... zaraz za progiem. A z kontekstu i tak wszystko jasne. Świetna zabawa. A że dobraliśmy się z Anią nieźle, to wchodzę w klimat idealnie. Matka zresztą przerażona, że niby mówimy, ale nie do końca, więc w jej wyobraźni wszystko urasta do jeszcze większych rozmiarów. Efekt jest taki, że zaprzyjaźnia się ze mną i bardzo lubi z nami spędzać czas, żeby mieć jeszcze jakąkolwiek kontrolę nad córką. Nikt z dorosłych jeszcze mnie tak nie „lubił”! Nie wie, że Ania ciągle jest dziewicą. Za jej czasów było najpierw przerwanie błony, a potem – nie zawsze i nie za szybko ewentualnie inne sprawy jak choćby oglądanie gołego męża.
    No nie, teraz jest na odwrót. Ania czysta jak Maryja Panna, przynajmniej teoretycznie, ale z męskiej anatomii i fizjologii mogłaby już zdawać egzamin. Ze swojej budowy ciała też, choć nadal wiele rzeczy dzięki mnie odkrywa, a ja wolę powoli, za to dokładnie.
    Najlepsze jest to, że matka, już od jakiegoś czasu nieźle przerażona, coraz częściej nie wie, co robić i ma spowolniony refleks. Wykorzystuję to bezlitośnie. Uwielbiamy to. Siedzimy w kuchni, Ania na moich kolanach, gadamy, gadamy, a ja moją Anię co jakiś czas: a to po udach ciut za wysoko, a to pogładzę na jej oczach Anię wprost po cyckach, ale idealnie w takie tempo, że już miałaby otworzyć usta w proteście, a ja pół sekundy wcześniej przerywam. W końcu na jej oczach zaczęliśmy uprawiać prawie jawny petting, idealnie przesuwając czas reakcji tak co tydzień o kawałek sekundy. Z tego samego powodu Ania łazi po ich mieszkaniu – przy mnie i jednocześnie przy własnej matce – teraz już prawie naga. A to nowy ciuszek bardziej nieprzyzwoity, a to ramiączko niżej, a bluzka luźniejsza, a to jeden guzik mniej, a to w samym ręczniku coraz krótszym... i jeszcze go sobie bezwstydnie poprawia.
    Oj, szybko zdeprawujemy jej matkę, szybko... Tym bardziej że Ania uważa za coś naturalnego, że podoba mi się jej matka i że z chęcią także jej bym posmakował. Uważa to za powód do dumy! Z zadowoleniem wysłuchuje, że chciałbym, aby tak samo wyglądała w jej wieku. „A robiłbyś mi wtedy?”. „Oczywiście, że bym robiłbym” – to ją uspokaja i upewnia o mojej wierności. I jak tylko przechodzimy na kolejny etap naszych zabaw, to szepczę jej do uszka, co chciałbym robić jej matce (dla pewności o etap niżej). Rozmawiamy więc, co mogłaby mi robić jej mama, gdy Ania na przykład wyjedzie gdzieś na kilka dni albo dostanie okres. Oczywiście najlepiej, jakby Ania się patrzyła. A jak Ani nie będzie, to dzięki jej mamie będę wierny Ani. Może mi wszystko robić, żebym tylko nie łaził na inne pannice.
    Mam naprawdę bardzo mądrą dziewczynę.
    Ania gładzi mi przy matce stojącego wacka przez spodnie, całujemy się już normalnie z lizaniem – byle, na razie, nie za długo i że to niby takie żarty. Ale wszystko oczywiście tak, żeby matka widziała. Wielokrotnie już powiedziałem jej matce, jak piękną i zgrabną jest kobietą (wszystko w obecności córki), i za każdym razem dorzucam nowy, bardziej erotyczny szczegół. Gdy matka zabiera się już do protestów, to pół sekundy wcześniej Ania wybucha śmiechem i wszystko potwierdza. Robię pół kroku za dużo, matka prawie oburzona, wreszcie się zbiera w sobie, żeby przerwać tę grę, a Ania krzyczy: „Tak, tak, ja też chcę tak wyglądać w twoim wieku”.
    No i opowiada mamie wszystko, co jej robię, tylko używa lepiej dobranych określeń.
    Jedyne, co jej mama może robić, to kręci głową coraz bardziej zrezygnowana. Czyli... dobry znak.
    I coraz częściej siedzi z nami, gdy już się prawie nie hamujemy. (I wychodzi z pokoju coraz później...).
    Ustalamy z Anią, że jak już się zaczniemy pierdolić, to fajnie by było, żeby jej mama trzymała ją za rękę – przynajmniej na początku, tak żeby Ania miała większy komfort.
    A potem włazi mi na głowę, buch tymi swoimi cyckami w nos i szepcze do ucha: „Podnieca cię moja mama, co nie? Chciałbyś ją? Musimy coś wykombinować...”.
    Kwestii tego, przy kim ma stracić – matce czy przy Hance – jeszcze nie ustaliliśmy. Ale szkoda byłoby to tak w dwójkę, skoro można by podzielić się z bliskimi takim wspaniałym przeżyciem.
    I jeszcze jeden temat, choć nie wiem, czy zrozumiecie. Piję jej mocz.
    Tak? Straszne? Obrzydliwe? No to posłuchajcie:
    Ania była chora, jakaś prawie angina czy coś takiego. Leków nie bierze z zasady (bo nie ma już lekarzy, tylko są sprzedawcy recept). A naturalnych metod jest dużo. Wyczytała gdzieś, że picie własnego moczu wzmacnia procesy obronne organizmu, bo przyswaja się z powrotem wydalone przeciwciała. Teoria wcale niegłupia. Trzeba tylko wypróbować.
    A nie jest to takie łatwe. Mimo wszystko jesteśmy jednak normalni (chyba).
    Siedzimy w łazience, Ania przełamała w końcu naturalne opory i nasikała przy mnie do szklanki. Prawie pełna szklanka stoi na brzegu umywalki. My jak przed jakimś dziejowym egzaminem. No przełamujemy bariery, przełamujemy. Bez dwóch zdań.
    Pozwolę sobie tutaj na pewną dygresję. Otwierasz piwo i chlasz z butli – robisz to źle. Pierwsza przyjemność to poczuć w ręku ciężar butelki i bezwładność bujającego się w niej płynu. Druga przyjemność to delektowanie się chłodem butelki i mieniącymi się powstałymi na niej kroplami wody. Trzecia – przesunąć po tych kroplach dłonią. Czwarta – poczuć zmysłowy, smukły kształt szyjki butelki. Piąta – pokontemplować grafikę na kapslu. Szósta – poczuć miękkość poddającego się naszemu naciskowi metalu kapsla. Siódma – delektować się sykiem upuszczanego gazu. Ósma – podziwiać odgłos, barwę i gęstość płynu wpadającego do szklanicy. Dziewiąta – zachwycić się pianą... I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej... Dopiszcie sobie jeszcze dziewięćdziesiąt dziewięć przyjemności, jakie daje piwo.
    Coś w ten deseń uprawiam na Ani od pół roku.
    Ale mocz ma tyle wspólnego z piwem, co kolor.
    Może się nim nie delektujemy jak butelką piwa, ale uważnie obserwujemy, patrząc, jak podrażnia nasze kolejne zmysły.
    Krótko mówiąc: szklanka przyjemnie ciepła, wiadomo, 36,6 stopni (a jednak nas to zaskoczyło), pachnie cykorią, lekko gorzkawe, lekko słonawe, jest nawet pianka. Wąchamy na zmianę, próbujemy językiem. Ambrozja to nie jest, ale od ryja wbrew pozorom nie odrzuca jakoś tak strasznie. Wziąłem pierwszy łyk dla odwagi. Ania pociągnęła to „lekarstwo” mocniej. I w końcu całą szklanicę zmogliśmy na zmianę. Nawet się nie chciało rzygać.
    Dlaczego to piszę? To nie ma nic wspólnego z seksem. Ale z uczuciami tak. Piłem jej płyn. Płyn z wnętrza jej ciała. To było tak, jakbym spożywał kawałek niej samej. Niby moją spermą też się bawimy, ale to nie to samo. Teraz to było na poważnie. To było coś innego, choć równie bliskiego. Może nawet jeszcze bliższego, bo wcale nie chodziło o przyjemność. Poczuliśmy wtedy, jak niesamowicie bliscy jesteśmy sobie i jak wielka intymność nas łączy.
    Świat się nie kończy na seksie.

Dodaj komentarz