Rozdział VI
Na następną imprezkę ojca przyszło czekać dobry miesiąc. Tym razem byłem w łóżku jeszcze przed zegarową dziesiątką. Coś mi strzeliło do łba i po kąpieli strzyknąłem sobie na ciało, ale tylko raz, dezodorantem ojca. I zadbałem o to, żeby zobaczyła, że idę spać w t-shircie. Chciałem, żeby matka jak najszybciej przyszła i zasnęła. Przez ten miesiąc fiuta też nie dotykałem. Zapadłem jednak od razu w kamienny sen. Obudził mnie dopiero charakterystyczny odgłos zwłok ojca opadających na tapczan.
Nie dziwiłem się, że dotarł do domu. Ojciec opowiadał mi o swojej metodzie. Pije, ale kontroluje wódkę, by nie zapanowała nad nim. Jak? Przyznał, że nie jest w stanie wyjaśnić tego dokładnie, ale da się to zrobić, tylko nie można odpuścić ani na moment. Po powrocie do domu odpuszcza sobie, pozwala wódce rozlać się po organizmie i traci przytomność. Stąd pewnie miał wśród kolegów opinię mocnej głowy.
Czekam. Matka się nie rusza. Rozbieram się do naga i ostrożnie rozwalam na mojej połowie. Obiecuję sobie tym razem panować nad emocjami i jeszcze wolniej, o ile to możliwe, masować pałę. Wyswobadzam oddech i przymykam oczy...
Nagle zesztywniałem. Matka dotknęła mojej nogi, a właściwie delikatnie położyła na niej dłoń. Leżała na plecach, ale miała uniesioną głowę. Musiała mnie obserwować od dłuższej chwili. Chciałem się odruchowo cofnąć, ale zaraz odpuściłem, nie chciałem mimo wszystko obudzić ojca. Niezależnie od tego, jak ciężko chrapał, jego obudzenie mogłoby się skończyć dramatem. Ryzyko zbyt wielkie. Leżymy i patrzymy na siebie. Matka patrzy na moją twarz, ale co jakiś czas zerka na pałę, która jak na złość nie chce w ogóle opaść. Może dlatego, że tak jak znieruchomiałem, tak też nie cofnąłem ręki. Zastygłem w pozycji z ręką na fiucie.
Byłem przerażony i sparaliżowany. W końcu matka uniosła się i usiadła na pościeli. Jej twarz zapadała w cieniu, a światło ulicznej latarni rozświetlało od tyłu rozpuszczone włosy. Położyła mi na chwilę dłoń na klatce piersiowej i powiedziała dziwnym głosem: „Dokończ”. A po chwili, gdy cofnęła rękę, powtórzyła cieplej: „Dokończ, dokończ”. Dopiero teraz zacząłem powoli ruszać ręką. Skóra na wacku stała się niesamowicie wrażliwa. Właściwie jej nie przesuwałem, tylko dotykałem. Poruszałem po niej opuszkami palców. Wciąż się bałem i nie wiedziałem, jaki ma plan. Czy rzeczywiście oczekiwała, że zacznę się na jej oczach onanizować? A może liczyła na to, że sam się opamiętam i dam dowód dojrzałości. Dałem jej, ale dojrzałości seksualnej. Ale to za chwilę.
Jestem jak sparaliżowany, cały drżę, a najbardziej drżą mi palce na wacku. Całe ciało zaczyna opanowywać przeciągana w czasie rozkosz, ale już teraz wiem, że przy choćby jednym mocniejszym ruchu nie wytrzymam. Siedząca matka spojrzała na siebie i podciągnęła kołdrę, zasłaniając dekolt. „Dokończ, nie męcz się. Teraz już nic na to nie poradzisz”. Nie patrzyła jednak na wacka, tylko na moją twarz. Jej ściszony głos, ale wcale nie wypowiedziany szeptem, wydał mi się niesamowicie zmysłowy. Po dłuższej chwili, która wydawała mi się wiecznością, przeniosła wymownie wzrok na wacka, po czym spojrzała mi znów w oczy, uśmiechnęła się i pokiwała głową z takim gestem, w którym było widać jednocześnie zrezygnowanie i zachętę. Zacząłem poruszać ręką... i chyba zobaczyłem światło w tunelu. Nie wiem, ile to trwało, ale gdy znów otworzyłem oczy, matka siedziała tak samo. Wyglądała jeszcze piękniejsza z tymi włosami opadającymi na ramiona. „Kocham cię” – wyszeptałem, choć głos uwiązł mi w gardle i zabrzmiało to bardziej jak szloch.
„Wiem, synku, wiem. Zawsze mnie kochasz, przecież jestem twoją mamą” – jej głos nadal brzmiał aksamitnie. Wykonała taki ruch, jakby chciała ręką poprawić moją leżącą teraz, ale nadal powiększoną faję. W ostatniej chwili jednak się powstrzymała. Wzięła głębszy oddech i już normalnym brzmieniem głosu, choć nadal po cichu powiedziała: „Idź się obmyć”.
Gdy wróciłem z łazienki, matka już spała.
---
Nie, nie wydawało mi się. To nie był sen. Wstałem rano z pełną świadomością tego, co zaszło w nocy. Bałem się spotkania z matką i jej pierwszego spojrzenia. Ona chyba też. Przez cały poniedziałek kręciliśmy się oboje w milczeniu po kuchni, poza tym starałem się schodzić jej z widoku.
W nocy starzy strasznie się łomotali. Matka krzyknęła raz nawet całkiem głośno.
W końcu we wtorek znów oparliśmy się tyłem o kuchenny blat. „Powinieneś już mieć dziewczynę” – powiedziała matka z powagą, patrząc w podłogę. A po chwili zastanowienia: „Ale w sumie to się nie śpiesz”. W ogóle jej nie przyszło do głowy, czy może już jakąś miałem.
Resztę tego dnia też chodziła zamyślona. Ojciec zauważył, ale nie reagował. Matka nieraz miewała takie dni niezależnie od cyklu miesięcznego. Przyzwyczailiśmy się do tego od dawna, wiedzieliśmy, że w pracy znów musiało ją coś ruszyć. Widać było, że po tylu latach pracy wciąż jest pielęgniarką z powołania.
To był cichy dzień.
W maju imieniny znajomych ojca wypadały po sobie kolejno przez trzy weekendy. Tak więc moja ukochana mama znów poszła spać do mnie, choć po ostatnim numerze nie miałem takiej pewności. Zakładałem raczej dmuchany materac, ewentualnie dywan. Ale tak na logikę – co by wtedy pomyślał ojciec? Stąd nie zdziwiła mnie kołdra i poduszka matki, które wieczorem spokojnie sobie czekały na moim wyrze. Była to zapowiedź... no właśnie – czego?
Reszta tygodnia minęła przecież spokojnie, matka wróciła do równowagi, w domu znów było sielankowo, a stary nie miał powodów, by coś podejrzewać. Takiej atmosferze pomagało u nas przede wszystkim to, że starzy, oboje, nieźle zapierniczali w swoich pracach, przez co w domu te nieliczne wolne chwile bycia razem nigdy nie były marnowane na głupoty. Nie przypominam sobie nawet w życiu ani jednej rodzinnej kłótni czy większych sporów. Matka, przy całej swojej kobiecości, miała jednak sporo również z faceta, a na pewno była takim samym skutkowcem jak ojciec. Jak jest jakiś problem, to się go załatwia w pięć minut, a jak nie da rady, to się go olewa. Po co się denerwować?
No i zawsze jedliśmy razem, a jak się je, to się..., a właśnie że tak: jak się wspólnie je, to się gada. Stąd starzy byli na bieżąco z tym, co się ze mną dzieje i z moimi poglądami podrostka. Mieli kontrolę i nie krytykowali, gdy wygadywałem czasami głupoty, najwyżej uśmiechali się ironicznie, ewentualnie przy następnej kolacji padało sakramentalne pytanie: „No i co, warto było?” albo „Ale wczoraj się nie pozabijaliście?”.
Tak, mieliśmy dobry kontakt, co sprzyjało pacyfikowaniu moich młodzieńczych pomysłów do wypróbowywania ich co najwyżej jeden raz. Albo pozostawiania w sferze planów. W ostateczności, ale to bywało rzadko, gdy na rzeczy było coś grubszego typu podpalenie śmietnika, rozmowa kończyła się stwierdzeniami typu: „Czy ty naprawdę musisz mieć takich głupich kolegów? Kiedy oni wydorośleją?”. Z akcentem na „ONI”. Wiadomo, że chodziło nie o nich, tylko o mnie. Tak więc młodość przeżyłem w umiarkowanym terrorze ze strony rodziców, a na pewno znacznie spokojniej od moich kumpli.
Przypomniała mi się tutaj taka historia, coś zupełnie niezwiązanego z tym opowiadaniem, ale wspomnę. Otóż był sobie królewicz, którego trzeba było jakoś wychowywać. A nie wypadało, żeby młodego następcę tronu karał ktokolwiek, nawet władca. Stąd przysposobiono pewnego chłopca z gminu. Odziano go, nauczono etykiety dworskiej i cały czas spędzał z królewiczem, stając się jego najlepszym przyjacielem. Ale gdy królewicz coś przeskrobał, to na jego oczach bito, i to tęgo, owego chłopca. Łatwo się domyślić, że dużo nie rozrabiali. Moi starzy przyjęli podobną taktykę, znęcając się słownie, gdy trzeba, nad tym wymyślonym „moim głupim kolegą, z którym nie wiadomo po co się zadaję”, używając sobie do woli i ze wszystkimi epitetami. A ja wiedziałem, że ten kretyn i idiota to było moje takie alter ego.
Ale nie tym razem. Takiego kryzysu w rodzinie nie było. Walenie na oczach matki? Oni nigdy nie mieli tajemnic. A co będzie, jak matka spęka i mu powie? Postawiłem ją w bardzo niezręcznej sytuacji.
Więcej taki numer oczywiście nie mógł się powtórzyć. Byłoby to i bezczelnością, i chamstwem z mojej strony, a rodzice zawsze traktowali mnie lekko na wyrost poważnie – ot na tyle, bym miał do czego aspirować. Można powiedzieć, że dawali mnie sobie samemu na wzór z przyszłego roku. Taka retrospekcja, tylko wzwód, przepraszam, w przód. Tymczasem... matka przyłapuje mnie w moim, właściwie w naszym łóżku ze stojącą fają w dłoni – i co miała robić? Wdrukować mi w psychikę stres na całe życie? Nie miała wyboru, musiała to wziąć na klatę i zrobiła to całkiem mężnie i delikatnie jednocześnie. Powtórka nie wchodziła w grę – zawaliłby się cały nasz świat, a w szczególności dziecka traktowanego odpowiedzialnie prawie jak partner. Teraz obecność matki w moim łóżku miała być bez wątpienia darem zaufania.
Dodaj komentarz