Rozdział IX
Poranek, kuchnia, stoimy oparci tyłem o blat. To już rytuał. Ale tym razem rozmowa się nie klei: „No i jak tam”, „Fajnie”, „Ale było”, „No nieźle”... Większość czasu zerkamy na siebie niepewnie, w końcu zapadła krępująca cisza. Może i dobrze, po co udawać.
Po dostatecznie długiej przerwie, gdy przez to milczenie upewniliśmy się nawzajem, że myślimy podobnie, matka się otworzyła:
„To, kto mówi pierwszy?”.
„Oddaję tobie palmę pierwszeństwa, jesteś rodzicem”.
„Ale ty jesteś mężczyzną...”.
No pięknie, kolejna lekcja życia. Ojciec parę razy poruszał tematy, że prawdziwy facet staje na wysokości zadania i krytyczne sprawy bierze w swoje ręce niezależnie czy to drobiazg, czy poważny problem, bo taka jest rola i powinność faceta i już, a tu dopiero matka pokazała mi, że to jednak ma sens. Że zasady nie są głupie.
Zapamiętam.
Zrobiłem z siebie przed chwilą pizdę, ale... zapamiętam.
Jest sprawa, wychodzisz do przodu. Nie jesteś już dzieckiem. Matka cię wystarczająco długo niańczyła. Teraz ty masz ją chronić. Tym bardziej że to tylko rozmowa, wszystko i tak jest jasne, nie ma czego ukrywać, matka w dodatku (przynajmniej moja) jest przyjacielem i chodziło tylko o to, kto pierwszy zacznie kiepskim tekstem na kiepski temat. Bo z tym zawsze najtrudniej, a tu dobrze zacząć się nie da. Trzeba to było wziąć na klatę i samemu przerwać krępującą ciszę.
Stary twierdzi, że takie decyzje wpływają na testosteron. Zachowujesz się po męsku, okazujesz zdecydowanie, odwagę i aktywność, i pyk, pyk, pyk lecą do krwi krople hormonu. „Nawet jak coś spierdolisz, ale weźmiesz to na klatę, to wieczorem pała lepiej stoi” – pozwolił sobie nawet na szczerość podczas jednej z naszych ostatnich męskich rozmów, widocznie uznawszy, że dojrzewam do pewnych zagadnień.
No to zaczynam, tak jak umiem, a zasadniczo myślę na głos, bo sam sobie jeszcze w pełni całej tej sprawy nie uzmysławiam. Przecież to był pierwszy raz, a w dodatku taki może być tylko jeden i rzadko komu się zdarza w tej postaci.
„Nie wiem” – mówię. „Właściwie nie wiem, jak się czuć. Niby było wspaniale, ale mam z tym kłopot. Czegoś zabrakło. Zdaję sobie sprawę, że dałaś mi Himalaje, więcej niżbym marzył, a autoerotyzm...”.
„Mów po ludzku, chłopaku” – przerwała matka.
„...a onanizowanie się jest, heh..., no dobra, onanizowanie się potrafi być jeszcze lepsze, niż się spodziewałem. Tylko potem już nie miałem tego uczucia zadowolenia”.
Matka ucieszyła się z tego wyznania. „Chyba popełniłam błąd, że wyszłam z pokoju. Nie powinieneś jednak tak wspaniałego momentu przeżywać w samotności. Już z dwojga złego lepiej, jeśli mama zastąpi ci na tę chwilę twoją dziewczynę. Wybrałeś już kogoś?”.
No nieźle. Sprytnie prześliznęła się po temacie. Zapewniłem, że w planach jest kilka ciekawych okazów, ale na razie sonduję możliwości i dostępność. Ugryzłem się w język, bo chciałem jeszcze dodać, że sonduję opinie wśród kumpli. Rozrywkowych panienek, dostępnych na prywatkach, było trochę w moim zasięgu, natomiast wyrywanie porządnej laski na stałe wśród dziewczyn z mojego rocznika wydawało mi się drogą przez mękę z niepewnymi szansami na bzyknięcie w realnym czasie. W tym okresie życia miałem inne priorytety. Matka by tego nie zrozumiała, nie chciałem jej rozczarować. No a poza tym zbyt dużo już zainwestowałem w złudne przekonanie matki, że jestem „prawie dorosły”. To znaczy, sam uważałem siebie już za dorosłego, ale niekoniecznie musiało się to pokrywać z matczynym zestawem poglądów.
W końcu ustaliliśmy, że nie wszystko w życiu wychodzi idealnie, ale ogólnie „nie było tak źle”. I że miałem coś w rodzaju kaca, ale już przeszło. Znaczy przechodzi.
Wystraszyłem się tego ostatniego, że „dopiero przechodzi”. To nie był trafiony zwrot. Widzę, że matki tym nie po pocieszyłem. Biorę więc, pomny nauk ojcowskich, wszystko na klatę i mówię: „Poradzę sobie”.
Ale przywaliłem! Skutek odwrotny od zamierzonego. Wystraszyłem matkę niechcący, bo zrozumiała coś zupełnie innego.
„Ojejku, misiu, strasznie ciebie przepraszam, nie tego chciałam, to miało zupełnie inaczej wyglądać. Nie chcę, żebyś się teraz po tym wszystkim cofał do tego, co było” – gorączkowo mówiła i myślała jednocześnie. Prawie panika. „Nie powinieneś sobie teraz robić tego tak jak małe chłopaki, tak byle jak. Ty już dorastasz i powinieneś zacząć to inaczej przeżywać, głębiej, bardziej świadomie. Twoje onanizowanie się nie powinno już być dla ciebie tylko fizyczną przyjemnością, powinieneś zacząć dostrzegać w nim w naturalny sposób źródło radości, doznań na wyższym poziomie, przecież w twoim życiu erotycznym będą się teraz coraz częściej pojawiać żywe osoby, twoje znajome i koleżanki. Będziecie robić coraz więcej przyjemnych rzeczy i w końcu z którąś zaczniecie to robić do końca...”.
No..., przyznam, że pojechała ładnie, zebrało jej się na nadrabianie zaległości w „uświadamianiu”, i to w ostatnim momencie. A że przyłapała mnie... A właściwie nie... Bo jakby się tak na trzeźwo zastanowić, to nawet nie przyłapała, tylko miała więcej okazji niż inne matki do..., no do udziału w moich poczynaniach. To dużo pomogło. Nie sądziłem, że kiedyś będziemy o tym rozmawiać na takim poziomie. I ten „wyższy poziom onanizmu”. Zaskoczyła mnie.
Starzy do tej pory oczywiście dbali o „te sprawy” tak, jak potrafili, ale ograniczało się to do uwag matki o „fajnych dziewczynach”, „ale takich naprawdę fajnych” (czytaj: porządnych), a ojciec puszczał w tym czasie oko. Oboje wiedzieli, że edukacja w szkole była wystarczająca (głównie w szkolnej szatni i kiblu).
A tu teraz taka tyrada. Przewiduję, co będzie dalej, i zgaduję: „Oczywiście wolałabym, żeby to była ta twoja jedyna, wymarzona” – no musiała. Każda matka lubuje się w takich tekstach. One to mają w genach. Ale matka idzie dalej.
„Nie mam złudzeń, że do tego czasu będziesz się jednak jeszcze trochę onanizować. Wolałabym, żebyś sobie utrwalił odpowiednie nawyki..., bo rzeczywiście ostatnim razem głupio wyszło”.
I na tym przerwała, po czym zaczęła mi się przez chwilę niepewnie przyglądać.
„Myślimy o tym samym?” – powiedziała w końcu.
Kurwa mać, jasne że o tym samym, tylko że to ja powinienem powiedzieć te słowa. Kurwa, dupa. Brak doświadczenia i słaby refleks. Wyprzedziła mnie o pół sekundy. Znowu zjebałem.
Orientuję się jednak, że matce też te słowa nie przyszły łatwo. To było z jej strony spore wyzwanie i zamilkła. Na razie wyczerpała swoją moc. Szala wróciła do równowagi w tej, wbrew pozorom, trudnej potyczce na słowa pod płaszczykiem zwykłej rozmowy. Przeciągam ciszę, która pracuje teraz na moją korzyść, tylko żebym nie przegiął. To ja powinienem grać rolę faceta, ale aktywa mam jeszcze słabe, więc czekam nie za długo i udaję, że nie słyszałem pytania. I mówię to samo, co ona. Ważne, że to z moich ust.
„Myślimy o tym samym?” – postarałem się powiedzieć identycznym tonem jak ona.
„Nie wiem, co masz na myśli” – skłamała dokładnie tak, jak trzeba.
Brawo matka! Świetna decyzja. Oddaje mi świadomie inicjatywę. Oboje wiemy, że to gra, ale tak to powinno wyglądać. Teraz jest dobrze. Role wróciły na swoje tory.
„Chciałbym poprawić parę rzeczy, które mi wczoraj nie wyszły” – beznadziejnie kłamię. Oboje wiemy, o co chodzi. „Czy moglibyśmy się umówić, że to była taka beta? No, prequel?”.
Super. Niechcący wyszła mi zmiana tematu. Potrzebowaliśmy tej chwili oddechu i gadamy zupełnie neutralnie, jak podczas zwykłej rozmowy w niedzielny poranek. To znaczy głównie ja mówię i wyjaśniam szczerze zainteresowanej mamusi terminy, których nie znała.
„Tak więc może byśmy...” – zawiesiłem propozycję w powietrzu.
Niby idziemy w dobrym kierunku, ale boję się powiedzieć słowo za dużo. Nie wiem, czy już przyszła na to pora.
„Chyba nie mamy wyjścia” – mówi matka sztucznie zmartwionym tonem. Oficjalna narracja była bowiem taka, że to ostatnio, to był wypadek przy pracy, i że zasadniczo nie wypada, bym to robił w jej obecności.
Zresztą cholera wie. Może rzeczywiście moje onanizowanie się przy matce było dla niej krępujące. Jakby na to nie patrzeć, było to dosyć nietypowe „spędzanie wspólnego czasu” matki z synem, a onanizowałem się przy niej tylko w wyniku niezwykłego zbiegu okoliczności i dosyć szczególnego podejścia przez matkę do sprawy odpowiedzialności rodzicielskiej.
Natomiast dla mnie to było spełnienie najskrytszych marzeń chyba każdego chłopaka walącego konia w samotności, marzeń, których realizacji w rzeczywistości żaden normalnie myślący chłopak nie brał nigdy poważnie pod uwagę, a ja mam... co tu mówić, seks stulecia.
Matka na pewno tego nie planowała. Ba, wcześniej na pewno by tego nawet nie chciała. Bądźmy poważni. Ale porobiło się tak, jak się porobiło i jest to dla nas obojga coś absolutnie nieoczekiwanego. Na pewno matkę to w jakiś sposób podnieca, nie ma co ukrywać, ale ona musi to w sobie tłumić i się kontrolować. Już dawno wykroczyliśmy poza ramy jakichkolwiek normalnych relacji. Jesteśmy w tym razem, ale jesteśmy sami. W naszym kręgu kulturowym to jest tabu. Ja oczywiście chcę jak najwięcej, ale mogę sobie pozwolić na ten komfort beztroski, bo to na niej spoczywa cała odpowiedzialność. A co będzie dalej? Co się stanie? Jak daleko to zabrnie i czy któreś z nas nie spęka w którymś momencie?
Ja oczywiście przechodzę błyskawiczny kurs wchodzenia w dorosłość i odpowiedzialność, ale właśnie... mam ten komfort wyznaczania sobie limitów. Wiem, że ona to ciągnie, na niej to spoczywa, ja mogę tylko pomagać i wspierać. W dodatku musimy wszystko ukrywać przed ojcem, a ja z matką też wielu rzeczy sobie nie mówimy do końca, może nawet nie wszystkiego jesteśmy pewni. To jest podwójna albo i potrójna gra. W tym dziwnym czasie zbiegło się kilka rzeczy: dobrze, że jest wymyślone moje zakochanie w jakiejś koleżance, dobrze, że jest matura, dobrze, że jest koniec wiosny, gdy wszystko biegnie szybciej i się zmienia, a na to wszystko nałożyła się zmiana miejsca pracy u matki. Tak więc mamy warunki, żeby się maskować.
Ja przechodzę nie tylko błyskawiczny kurs doświadczeń seksualnych, niedostępnych dla 99% ludzi. Towarzyszy temu nauka dyplomacji, ściemniania, odpowiedzialności za czyny, słowa i gesty, po prostu bycia dorosłym. W domu staram się przy ojcu podejmować nowe tematy, znacznie bardziej ważyć słowa, wiele pytać i przyznawać do wątpliwości. Staram się być bardzo udanym i mądrym dzieckiem. Robię wszystko, żeby sprawdziły się słowa ojca, którymi karmił mnie od pewnego czasu, gdy mówił: „Zobaczysz, matura wiele zmienia w życiu młodego człowieka. Staniesz się zupełnie kimś innym – prawie dorosłym”.
Moje pokolenie jest do dupy, to akurat wiem. Jestem po gimbazie, która rozpierdalała wszystko. Moi rówieśnicy cofali się tam w rozwoju. To był obóz koncentracyjny dla patologii. Liceum z trudem zabliźniało zadane nam rany. Dlaczego to widziałem? Bo miałem w domu dwóch twardzieli – jedno pracowało na pogotowiu, drugie na budowie. To jedne z ostatnich zawodów, gdzie trzeba twardo trzymać się rzeczywistości. I nie miałem tyle kompa, co inni. Nagle zaczynam to dostrzegać i... doceniać. Czyżbym rzeczywiście dorastał?
Jedno jest pewne. Matura gówno zmienia w naszym życiu. Opowieści rodziny i znajomych rodziców o ich maturach to dla nas jakaś abstrakcja i egzotyka. Nic o nas nie wiedzą. To, jaki jestem w tej chwili, to, co mnie ukształtowało najbardziej, to właściwie tylko jedna rzecz – ojcu zawsze ufałem, a powiedział mi kiedyś jedno zdanie, pozornie błahe, nie zdając sobie sprawy z jego siły rażenia, porównywalnego do bomby atomowej: że NA POLIBUDZIE ZAJEBIĄ MNIE NA PIERWSZYM ROKU Z MATMY.
Obiecałem sobie, że powiem mu o tym, jak będzie już bardzo stary.
Zresztą nie bez powodu zabierał mnie na budowy, pokazywał ten nietypowy świat ludzi zupełnie innych od reszty społeczeństwa. Świat, w którym nic nie może pierdolnąć, a na głupoty nie ma ani czasu, ani miejsca, ani ochoty. Już dawno postanowiłem, że również moje życie będzie właśnie tam, wśród twardych facetów, a na razie kuję matmę.
Podsumowując: dużo się dzieje.
A wracając do tematu: po takich doświadczeniach, jak ostatnio, odechciewa się walenia w samotności już do końca życia. Co więcej, byle pinda dająca dupy po pijaku o trzeciej w nocy na klasowej balandze oferuje niewiele więcej przeżyć od zwykłego bicia konia. No dobra, może trochę przesadzam. Wszystko zależy od tego, jak bardzo pijana, to znaczy, czy da się rozebrać do naga, czy tylko spuści gacie i wypnie tyłek, żeby ją zaliczyć na pieska. No i w sumie, nie ma co ukrywać, jest satysfakcja z samego faktu zaliczenia panienki. Ale te atrakcje bledną przy tym, co zaczynam uskuteczniać z moją matką. I nie chodzi tu tylko o onanizm, ale o całą otoczkę z tym związaną, z tymi wszystkimi gestami, luzem i śmiechem w trakcie, spojrzeniami czy nawet samymi rozmowami na te tematy, szczególnie o poranku. Przecież to nasze gadanie to też uprawianie seksu, tylko w inny sposób. Chyba się rozwijam, skoro dostrzegam takie rzeczy.
Dobra, koniec przydługich dygresji.
Dla przypomnienia: jest kuchnia, opieramy się o blat i prowadzimy dość trudną, a na pewno bardzo nietypową rozmowę i wzajemnie się badamy, a matka przed chwilą przyznała, że „chyba nie mamy wyjścia”.
A więc mamy już z górki. Wszystko sprawia wrażenie, że sprawa załatwiona, a raczej, że załatwiona będzie za chwilę. Żebym tylko nie spierdolił tego na ostatniej prostej! Teraz każde słowo ważne. Długo jechaliśmy na podtekstach i niedomówieniach, wszystko takie zawoalowane, ale któreś z nas w końcu musi to powiedzieć wprost. Uznałem, że tym razem wypada oddać matce palmę pierwszeństwa. Głupio, gdybym to ja zaproponował, a poza tym, gdy ona to powie, nie będzie mogła się wycofać.
Matka dość długo zastanawiała się, jak wyartykułować to, o czym już prawie na głos myśleliśmy.
„Tak, będzie trzeba to zrobić jeszcze raz” – powiedziała cicho.
To nie jest porno opowiadanie. W realu takie wyznania to poważne decyzje i równie poważne emocje. Postanawiam ją wesprzeć: „Chciałbym, żeby tym razem wszystko wyszło idealnie. Myślę, że teraz nie będę się już przy tobie w ogóle wstydził”.
Kłamię oczywiście jak z nut. Przecież komfort psychiczny, to była pierwsza rzecz, o której matka myślała od samego początku tej całej historii z waleniem. No ale musiałem coś powiedzieć i przyjąć na siebie część „winy” za to, co zapewne wkrótce się wydarzy.
„Tak. Szczerość i otwartość jest bardzo ważna w seksie” – zawtórowała.
„Ale zostaniesz do końca?” – spytałem z nadzieją w głosie.
„Tym razem tak. Obiecuję. Będziesz miał wszystko w komplecie” – i pokiwała głową. Wreszcie opuścił ją poważny wyraz twarzy, nawet się lekko uśmiechnęła i powiedziała: „Żeby matka musiała własnego syna namawiać do onanizmu. Co za historia”.
Dopiero teraz poczułem się tak, jak powinienem wczoraj po waleniu. Spłynął na mnie pewien rodzaj euforii.
W nocy starzy strasznie się walili po tapczanie. Tym razem zamiast krzyków słychać było jeżdżenie mebla po podłodze.
Dodaj komentarz