Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Przyłapany przez matkę 18(25)

Rozdział XVIII

Rano byłem zmarnowany. Teoretycznie nie nadawałem się na wyprawę do stołówki (praktycznie też nie za bardzo). Starzy przynieśli mi śniadanie. Jednak mój misterny plan nie wypalił. Ojciec tamtej panienki gadał z moimi starymi. Wrócili cokolwiek wkurwieni.
    Udałem, że jeszcze nie wytrzeźwiałem.
    Ponieważ nie byłem jedyną ofiarą wczorajszej eskapady, panny dla naszego wspólnego bezpieczeństwa trzymały się oddzielnie od nas i gdzieś polazły. Resztę dnia spędziłem na regeneracji organizmu.
    Po wkurwie z ich strony ani śladu, okazało się, że panny nadal bardzo nas lubią, że jesteśmy fajni i w ogóle, i wieczorem, po kolacji, udaliśmy się z naszymi dziewczynami na dyskę do sąsiedniej miejscowości. Nadal się nie parujemy, ale panny (o dziwo trzeźwe) kleją się teraz w tańcu do każdego z nas już jawnie (plus ślina).
    Na miejscu wynikła ostra poruta, bo miejscowi zorientowali się, że nasze panny jednak są bzykalne, a że zobaczyli, jak się tymi pannami bez krępacji wymieniamy, to sami też chcieli coś ugrać. Raz doszło na sali do przepychanek, potem drugi..., w końcu się ewakuujemy, bo robi się nieprzyjemnie. Tylko że oni już na nas czekali. Doszło do regularnej bijatyki. A wiecie, że miejscowi są solidarni i że jest ich zawsze więcej? „Skąd jesteście?” – padło z tłumu. „Żoliborz, Wola” – krzyczymy. Jest taka zasada, że na wyjeździe nie mówi się, że jesteśmy z Warszawy, tylko z której dzielni. Okazujemy w ten sposób na wyjeździe szacunek dla nieznajomych swojaków. Jak ktoś ma wiedzieć, będzie wiedział, he, he, reszta nie musi. Okazało się, że jest jeszcze paru chętnych naszych i wzmocnili szeregi. Warszawka walczy dzielnie, ale okazało się, kurwa, że miejscowi to się chyba nigdzie na wakacje nie ruszają. Taką mieli przewagę. Gdy już zaczęliśmy nieźle obrywać, jeden z naszych wyciągnął nóż... Dyska działa w najlepsze, ale my razem z ochroniarzami i świadkami lądujemy w baraku obok, w pakamerze kierownika.
    Kurwa, co robić? Niezły koniec wakacji i trzeba ratować tego z nożem. Kolesie miejscowi, kierownik dyski miejscowy, ochroniarze miejscowi, publiczność w połowie miejscowa. Wszystko jest na komórkach... No i policja też miejscowa i zaprawiona w akcjach z turystami. I już jedzie. Ktoś wezwał też karetkę, bo trochę krwi jednak było. Robi się naprawdę poważnie. Jest gadka o wykupieniu tego z nożem, bo jak nie, to ancel. Pada niejasna propozycja sporej kwoty, poza tym nie wiadomo, czy nawet tak da się sprawę załatwić, a na zewnątrz rozjuszony tłum.
    Pakamera pełna, my, świadkowie, kierownik. Czują za plecami argument reszty bywalców dyski. Wyszliśmy w kilka osób na korytarz przed pakamerą i dogrywamy negocjacje, ale jesteśmy prawie spłukani. Negocjujemy my, kierownik i trzech najbardziej zaangażowanych w akcję kolesi z tamtej strony. I jest z nami Hanka, nasza najstarsza panna, dwadzieścia lat, która nieopatrznie dała się przetańcować jednemu z miejscowych. To o nią poszło, znaczy od niej się zaczęło. Poszła z jednym miejscowym w ślinę, potem wróciła do nas, drugi nie chciał się odkleić i tak się zaczęło.
    „Chyba że...” – podaje tamta strona – „Bo policja już jedzie”. „Dobra, ja to załatwię” – mówi Hanka. I wywalili wszystkich z pakamery. Zamknęła się z kierownikiem i tymi trzema. Nie wiem, co tam zaszło, ale kierownik dyski zgodził się wycofać oskarżenie. Tym bardziej że Warszawka, wiedząc o tej akcji z nożem, zrobiła zrzutkę i postawiła miejscowym. Wyszliśmy przed budynek, czekać na Hankę, a mówiąc dokładniej Hanka, wkurwiona, wypierdoliła nas wszystkich z baraku, mówiąc: „Poradzę sobie”. Miejscowi okazali się honorowi i stwierdzili, że skoro mają pić za nasze pieniądze, to... z nami. Ponieważ trochę czasu już upłynęło, dotarła do nas informacja, że... „nasza dziewczyna jest w porządku”. Ci, którzy z nią zostali, teraz też dołączyli do picia.
    Hanki na razie nie ma. Policja przyjechała, pokręcili się trochę, pogadali z kierownikiem, ten wskazał im budynek baraku... Potem wrócili do suki pisać raport i pilnować spokoju z oddali. Karetka też została. Po pierwsze, nasze dziewczyny się w niej schroniły, jednak nie takie twarde jak się okazuje, wszystkie w szoku i dostały jakieś kropelki. Teraz siedzą pod kocami termicznymi (chyba dla fasonu), a ratownicy mają z nich niezłą polewkę. Po drugie, parę nosów było jednak do opatrzenia.
    Uspokoiło nas, gdy Hanka w końcu pojawiła się u dziewczyn, co więcej, mimo że sama „cokolwiek” sponiewierana (miała w tym momencie wyjebane już chyba na wszystko), to wspiera resztę dziewczyn, jakby to one były najbardziej poszkodowane. Gdy zobaczyła nas, jak już wychodzimy z sali i idziemy specjalnie w jej kierunku, odwróciła się ostentacyjnie tyłem, zagadała do jednego z ratowników i razem gdzieś zniknęli...
    Wrócili po kwadransie. My w tym czasie sami ratowaliśmy nasze panienki, bo dostały histerii. Drugi ratownik siedział z boku i z rozbawieniem wszystkiemu się przyglądał. Dopiero nad ranem, gdy zrobiło się widno, zorientowaliśmy się, że nasz wygląd raczej dziewczyn nie mógł uspokoić. Ja miałem rozwalony nos plus jakieś otarcia. Nie mówiąc już o odzieży.
    Do ośrodka wróciliśmy, gdy było już jasno, na przyczepie któregoś z gospodarzy, który właśnie jechał na pole. We łbie mi się kręciło, nie wiem, czy od alko, czy od ciosu. Holowała mnie taka Ania, siedemnastolatka, strasznie zmartwiona moim stanem. Dziewczyny co chwila musiały każdego z nas wypytywać, czy boli. Chyba bolało je od samego patrzenia, bo dla nas siniaki były raczej powodem do dumy. Dostać wpierdol też trzeba umieć. Co one ciągle z tym „Boli cię?”.
    Wypróbowaliśmy obie metody: „Tak, boli mnie” i „Nie, nie boli”. Żadna nie działała. Zaczynały nas już tym wkurwiać. Koniecznie chciały zrobić z nas bohaterów. Po drodze zatrzymaliśmy się pod sklepem. Gdy wszystkie panny wysiadły, by kupić coś do picia i środki opatrunkowe, została tylko Hanka. Mówimy jej niezdarnie, że wszystko OK, że doceniamy ją, że jest fajna, że wszystko rozumiemy, że martwiliśmy się o nią i że w ogóle jest w porządku w każdym calu. Tylko siedziała jeszcze bardziej wkurwiona.
    No więc my, że jest najlepszą z dziewczyn i w dobrej wierze mówimy (a byliśmy jeszcze w pół pijani), że domyślamy się, co tam zaszło, że musiała się poświęcić i dlatego się z nimi puściła, że nic dziewczynom nie powiemy i że w ogóle nikt się nie dowie. Oczywiście wkurwiła się jeszcze bardziej.
    W końcu też zeszliśmy z tej przyczepy, zobaczyć, co nasze panny robią w sklepie. Został tylko najstarszy z nas, Zbyszek, i słyszę, jak zagaduje coś do Hanki...
    Rano okazało się, że oprócz rozbitego nosa, strupów i siniaków miałem jeszcze rysę na brzuchu. Skurwysyny, ktoś od nich też miał nóż. Jak się opalę, ślad jest widoczny do dzisiaj.
    Acha, ta co mnie holowała, Ania, to od jej ojca tydzień wcześniej dostałem opierdol. Wchodzimy na teren ośrodka, ja poobijany, koszula w strzępach, wszędzie ślady krwi i widać tę rysę na brzuchu. Skoro już dziewczyna tak się przejęła moim stanem, to specjalnie kuśtykam, żeby sprawić jej więcej przyjemności. Zresztą od tego ruszania uruchomiła mi się reszta wódy z żołądka, bo miejscowi drinków nie piją, a dla fasonu za dużo też nie popijaliśmy. Więc znów byłem nie do końca trzeźwy.
    W dupę jeża, znowu nas widział.

Dodaj komentarz