Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Przyłapany przez matkę 19(25)

Rozdział XIX

Matka z początku bardzo się wystraszyła, krótko sprawdziła brzuch, więcej uwagi poświęciła nosowi i rzuciła spokojnie: „Nic ci nie będzie”. „Gdybyś chciał...” – podkreśliła – „to apteczka wiesz, gdzie jest”. Ojciec dorzucił tylko: „Stary, taką koszulę...?”.
    Matka matką, ale jako pielęgniarka nie takie rzeczy widziała w pracy (stary na budowach chyba też) i poszła w trasę po domkach chłopaków. Wróciła szybko z informacją, że żyją, po czym starzy udali się na śniadanie. Całkiem zasadnie zakładali, że więcej problemów będą mieli z rodzicami.
    I rzeczywiście. Jeszcze rano, gdy matka robiła ten rajd po domkach, gadała tylko z pojedynczymi rodzinami, w dodatku wszyscy byli raczej szoku. Teraz rodziny zebrały się razem i wszyscy się ponakręcali, szukając winnego. Tak więc przed wejściem na obiad klasyka: „To przez pana syna”, „Nie, to przez pana syna”, „Pan zobaczy, jak pana dziecko wygląda, jak bandyta, i jeszcze mojego tam zabrali, w ogóle nie powinien tam z nimi iść”, „Wasze dzieci mają się z naszymi nie zadawać”, „Pan wie, co nasze córki musiały oglądać?”. Przeszli z powrotem na „pan”, choć przed trzema dniami na pamiętnej imprezie dopijali ostatnie bruderszafty. Wpływ na postawę panów miały oczywiście żony, które nie były na „ty”. I żeby zmyć z siebie hańbę, że ostatnio tak „dzieńdobrowały” mojemu ojcu, to głównie na niego skierowały ataki swoich mężów.
    Eskalację konfliktu przerwała wizyta psiarskich, które zawsze wiedzą, kiedy najlepiej popsuć zabawę. Gazik stanął przy bramie, dobrze widoczny, a jego załoga w sile dwóch poszła gadać do biura kierownika. Wystarczyło. Panowie spotulnieli, ale i tak zmyliśmy się szybko po obiedzie. Psy siedziały u kierownika parę godzin, chyba z nudów, bo dalej tematu nie drążyły, ale ośrodek, he, he, dziwnie opustoszał. Starzy nie wiedzieli, co z nami robić, przecież nie będą się z pobitymi dziećmi ukrywać po lesie. Obiecaliśmy tylko, że do końca turnusu nie będziemy chodzić w stronę cywilizacji. I w ogóle mamy być gdzieś blisko. Propozycja wynajęcia kabinówki spotkała się z przychylnym przyjęciem większości. Czyli jednak możemy się z sobą spotykać. „Chłopcy sobie wszystko wyjaśnią. Będziecie grzeczni, prawda? Tylko nie odpływajcie za daleko. Najlepiej skryjcie się w szuwary”. Ich zaufanie wzbudził nasz widok, a byliśmy cisi, grzeczni i udawaliśmy, że jeszcze nas boli, ale nie za bardzo.
    Ponieważ inne matki panikowały, to jeszcze przed obiadem odbyło się „konsylium lekarskie” mojej matki z jak się okazało jeszcze jedną pielęgniarką przebywającą na wakacjach. Chciały do trójki dokooptować lekarza znajomego z plaży, ale spytał się tylko, czy któryś z nas ma pourywane kończyny, bo jak nie, to mają mu nie przeszkadzać w odpoczynku. Trochę nas wymacały i matki się uspokoiły.
    Udało się zdobyć jacht, a dziewczynki poinformowały rodziców, że idą same na kamienie na końcu plaży. (Psiarskie w tym czasie dopiero dostały obiad, więc było w ośrodku trochę popłochu).
    Po pół godziny podpływamy do dziewczyn i ustalamy gryplan. Chcieliśmy się przymierzyć, czy do kabinówki wejdzie dwanaście osób. Wiadomo, że nie wejdzie, ale chcieliśmy się przede wszystkim zobaczyć i sprawdzić, czy wszystko OK. Pomijając fakt, że stary Ani nadal chce mnie zabić, jak jeszcze raz mnie z nią zobaczy, to reszta nie wyglądała tak źle. Okazało się, że wszyscy wpadli na ten sam pomysł, to znaczy niewiele pamiętają, byli z boku, dostali przypadkiem, a w ogóle są wystraszeni i na razie nie za bardzo chcą gadać ze starymi. Ustalamy wspólną wersję pod tytułem, że właściwie to nic nie było. W sumie wszyscy mamy coś za uszami, dziewczyny też nie były święte i najlepiej, żeby się nic nie wydało.
    Panny jednak nadal są coś markotne. Nie za bardzo chciały teraz siedzieć w towarzystwie Hanki, bo czuły się winne, a zaczynały się z opóźnieniem coraz więcej domyślać. Ta różnica dwóch-trzech lat zaczynała się w tej sytuacji robić coraz bardziej widoczna i Hance też nie było po drodze z tymi kozami. W końcu zapada decyzja: bierzemy dziewczynę, płyniemy w szuwary i mamy sobie wszystko wyjaśnić i ją przeprosić.
    Trzciny o tej porze roku były już wysokie.
    Słońce praży, na pokładzie wszyscy się mieścimy, ale miejsce do leżenia jest tylko dla Hanki. Opala się na wznak. Reszta siedzi, moczy nogi w wodzie i inne takie. Jest trochę przestrzeni. Na brzegu dziewczyna była wycofana i milcząca, nasze laski jednoznacznie to interpretowały i nie chciały dalej wnikać. Teraz Hanka się ożywiła, a raczej na jej twarz wrócił wkurw. Wolimy się nie odzywać. Pomaga gorące, senne popołudnie i pora sjesty. Czujemy się jednak jak szczeniaki i tak od słowa do słowa wraca temat. Była to chyba najbardziej frajerska rozmowa w naszym życiu. Rozmawialiśmy tak „dyplomatycznie”, że zamiast sprawę zamknąć, to wszystko jej przypomnieliśmy ze szczegółami i jeszcze zaczęliśmy zadawać pytania. Byliśmy naprawdę skruszeni. W końcu Hanka się porządnie wkurwiła, podniosła z pokładu..., zdjęła górę od kostiumu i zapięła wokół masztu, po czym położyła się z powrotem opalać. Na wznak. Topless. „Zadowoleni?” – rzuciła.
    Zapadła cisza. Dziewczyna była najbardziej wysportowana z naszych lasek, płaski brzuch, umięśniony, średnie, sprężyste cycki z lekko stojącymi sutkami, ciemna karnacja. Musiała coś uprawiać, jeśli nie, to ewidentnie co najmniej fitness. Sorry za ten opis „przyrody” rodem z pornoli, ale siedzę, gapię się na nią i przypominam sobie, jak dwa dni temu zmacałem ją w krzakach. I staram się sobie przypomnieć każdy z reszty szczegółów na tamtej polanie oraz na dysce, bo też z nią tańczyłem (i nie tylko). Pozostali koledzy? W tej chwili NA PEWNO robili to samo.
    W końcu jeden nie wytrzymał i przywalił: „Kurczę, taka ładna jesteś, szkoda, że cię tam wzięli”. Podziałało jak płachta na byka: „A co, tobie też obciągnąć?” – była wkurwiona nie na żarty. Podniosła się z pokładu (wyglądała teraz jeszcze ponętniej): „Poważnie mówię! Obciągnąć?!”. I przesuwa się w jego kierunku. Patrzymy, a ta kuca przed nim i ściąga bokserki. Kolesia sparaliżowało, nas też. Cisza. Gdy już stanął, wyjęła z ust i zwaliła ręką. Poszło dość szybko, wytrysk złapała z powrotem w usta i wypluła spermę do wody.
    „Kto następny?” – rozejrzała się po bractwie i wybrała tego, któremu już najbardziej odstawało spod spodenek. Gdy strzyknęła do wody czwartą spermą, Zbyszek pomógł jej się podnieść, powiedział: „Chodź, dziewczyno” – i zabrał ją na dół do kabiny. Zasunęli klapę. Nie ma bata, jesteśmy przyklejeni do wąskich świetlików. Rozłożyli na ziemi oparcia i chłopak wziął ją klasycznie. Hanka leży pod nim, patrzy się nam prosto w oczy, widać, że nadal ma na wszystko wyjebane, w końcu oczy mruży i zaczyna odjeżdżać...
    Gdy wrócili z dołu, Zbyszek jak gdyby nigdy nic usiadł na dziobie i zagadał do drugiego coś o przepływającej opodal łajbie.
    Hanka, może już nie wkurwiona, ale totalnie wyluzowana, w ogóle na nas nie zwraca uwagi, przedefilowała przed nami nadal zupełnie nago, założyła okulary słoneczne, pokręciła się jeszcze trochę i kładzie się na swoim miejscu na pokładzie. Gdy jeszcze stała, rozejrzała się chwilę z uwagą po okolicznych trzcinach, czy przypadkiem nas nie widać. Właściwie tylko to miało dla niej w tej chwili jakiekolwiek znaczenie.
    Zbyszek coś głośno gadał z drugim, może to od hałasu silnika łódki przepływającej w pobliżu, a gadali o jakichś napędach do jachtów motorowych. Od wyjścia spod pokładu w ogóle na nią nie zwracał uwagi.
    Łajba odpłynęła, panom skończył się temat, zapada cisza. „Hanka, spytaj się, może czuje się pokrzywdzony” – Zbyszek wskazywał ręką w moim kierunku. Faktycznie, ja byłem cały czas od strony rufy i siedząc w obniżeniu kadłuba, pilnowałem linki, bo nie mieliśmy jak się dobrze zakotwiczyć w przybrzeżnym mule. Łódka nam co chwila uciekała. Hanka wstaje, zdejmuje i zostawia okulary, podchodzi do mnie i z uśmiechem kelnerki pyta: „A pan jak sobie życzy?”, po czym klęka i zaczyna mnie obsługiwać.
    Tak, to było moje pierwsze obciąganie. I zrobiła to tak dobrze, że do dziś pamiętam jego jakość. Włożyła w to sporo serca, a może już tak ma, że nawet jeśli musi, to lubi to zrobić dobrze. Zaczęła ustami, potem jechała ręką, ale z przerwami i zmiennym tempem, żebym nie doszedł za szybko, jeszcze parę razy po drodze pociągnęła ustami, ale cały czas była skupiona wyłącznie na wacku. Dopiero po dłuższej chwili celowo przyspieszyła, zasłoniła żołądź ustami i przyjęła wszystko do buzi. Chłopaki oczywiście nie mogli sobie darować widoku, jacht był mocno przechylony w stronę rufy.
    Następnie, zupełnie na nas nie zwracając uwagi, podniosła głowę i wpatrując się gdzieś w horyzont, powoli przełknęła małymi porcjami. Oblizała usta, przyjrzała się uważnie wackowi, popatrzyła i poprawiła jedno miejsce językiem, po czym powiedziała: „W porządku, OK. Zadowolony czy jeszcze czegoś sobie życzysz?”.
    Stanęła nade mną wyprostowana, jakby na coś czekając. Na napiwek? Objąłem ją rękoma w talii, potem jedną ręką przejechałem po brzuchu i jednym z cycków (widać było, że sutki ma przyjemnie twarde) i puściłem. Miałem jeszcze przyśpieszony oddech, ale z uśmiechem wystękałem: „Dzięki, stara, było świetnie. Naprawdę”. Uśmiechnęła się uprzejmie, zawodowo, zupełnie jak kelnerka i wróciła nago na górny pokład. Jeszcze się odruchowo rozejrzała, czy nas nie widać i zaczyna się układać do dalszego opalania.
    Tym razem odmiana. Zbyszek już tam na nią czekał, podał rękę, bo łódka się chwiała, i nagle stał się bardzo opiekuńczy. Owija jej bluzkę w swoją bluzę, mówi, że tak będzie miała wygodniej, pomaga jej się ułożyć. Ta patrzy na niego zdezorientowana. Położyła się. Zbyszek siada przy niej, jedną ręką oparł się z drugiej strony jej biodra, pochylił się nad nią i... pocałował w usta. Potem przestał na nią totalnie zwracać uwagę. To znaczy jedną ręką machinalnie głaskał ją po włosach i policzku, ale całkowicie był pochłonięty kontynuacją rozmowy z kumplem z dziobu o tych podwójnych napędach do jachtów. Jakieś rozdzielacze na dwa wały ze skróconą osią, żeby strugi się nie pokrywały. Przysłuchiwaliśmy się z dużym zainteresowaniem. Hanką już się nasyciliśmy.
    Trzeba było wracać na kolację. Psiarskich chyba już nie ma. Po drodze pomachaliśmy do reszty naszych dziewczyn, które rzeczywiście grzecznie wygrzewały się na kamieniach i daliśmy znak, żeby się zbierały. Przytomnie siedzieliśmy na pokładzie tak, żeby zasłaniać nagą Hankę. Widać jej było tylko głowę. Przytrzymała się ręką ostatniego z siedzących, a drugą wesoło odmachała dziewczynom.
    „Panowie. To, co było na jachcie, zostaje na jachcie, OK? Dziewczyny nie muszą nic wiedzieć” – rzucił Zbyszek, zanim dopłynęliśmy do przystani.
    Nagle poczuliśmy się bardzo dorośli.

Dodaj komentarz