,, Czerwony autobus widmo" cz. 22

,, Żyj duchem swoich czasów,
ale nie bądź ich wytworem.
Pozwalaj współczesnym na to,
czego potrzebują,
a nie na to, co chwalą.’’
                       Fryderyk Schiller  
Rozdział dwudziesty pierwszy
Dwoistość mamy

Akurat zdążyłem dobiec do samochodu w chwili, gdy mama z niego wyszła. Stała jakoś tak jeszcze chwiejnie i przecierała swoje oczy.
- Muszę do ubikacji. Jest w tym domu ubikacja? Gdzie my w ogóle jesteśmy? Gdzie jest tata? Co ja tu robię?
Pytała i pytała bez końca na przemian ziewając i przecierając oczy, więc nie było sensu wszystkiego jej tłumaczyć. Zaprowadziłem ją do domu mówiąc, że tam będzie łazienka, choć wcale tego nie wiedziałem. Mnie samemu chciało się siku, ale jako chłopak mogłem wytrzymać wiele. A mama, jak to kobieta. Przed każdym wyjazdem musiała z pięć razy iść do łazienki, tak na wszelki wypadek. Ja tam za chiny ludowe nie potrafiłbym załatwić się na zapas. Albo mi się chciało siku, albo nie. Proste.
Wchodząc do domku trzymając mamę pod rękę, bo jeszcze się chwiała zacząłem wołać tą staruszkę, ale zaraz po wypowiedzeniu słowa pani … zatrzymałem się. Przecież nie wiedziałem nawet jak ta kobieta ma na imię. Nawet jej o to nie zapytałem, a już wdawałem się z nią w rozmowy.
Głupek ze mnie.
Kobieta bez imienia mogła być kimkolwiek. Zbirem, mordercą, sadystką, czy nawet porywaczką małych dzieci. Niby ze mną dobrze gadała, ale przecież teraz mogła stać gdzieś za mną i czekać aż sam wejdę w jej płapkę.
Jak widać niczego się jeszcze w życiu nie nauczyłem.
- Korytarzem po lewo i na wprost!- dosłyszałem z wnętrza domu. Poprowadziłem tam mamę, choć nadal biłem się w twarz skąd wiedziała o co mi chodziło, skoro nic więcej nie wypowiedziałem. No chyba, że było logiczne, iż baby wciąż sikają i tylko to im się kojarzy zaraz przy wejściu do domu.
- Dalej pójdę sama- machnęła ręką na mnie mama idąc niby krokiem, niby tańcem. Po chwili mleczno białe drzwi się zamknęły. Potem było słychać jak mama się załatwia.
Korytarz prowadzący do, chyba ubikacji, choć nie wiem nawet jak wyglądała w środku, był bardzo ubogo urządzony. Żadnych fotografii, czy też obrazów na ścianach. Sufit stracił już swą biel lata temu, a w kątach było widać nieznaczne pęknięcia i pajęczyny.  
Mama spłukała wodę w toalecie i wyszła zaraz z weselszą miną.
- Byłam na ostatnich nogach – powiedziała do mnie poprawiając bluzkę. – Widzę, że zrobiliśmy jakąś przerwę. W końcu widać, że jakiś dom istnieje, tyle, że bardzo zaniedbany.
- Nie te lata- odpowiedział głos zza korytarza.
- Mamo, uspokój się. Pani nas przyjęła do siebie, a ty marudzisz. Powinnaś się cieszyć, że mogłaś skorzystać z ubikacji, a nie jeszcze marudzić- skarciłem ją.
- No wiesz co? Upominać własną matkę?
Skrzywiła się, ale nic więcej nie powiedziała. Podążyła korytarzem tam skąd przyszliśmy i potem w lewo, tam gdzie byłem ostatnio. Szłem za nią jak cień z obawy, że może jeszcze się przewrócić, gdyż nie szła pewnymi krokami. Głowę co chwila zadzierała do góry, jakby zwiedzała jakiś zamek, tyle, że z niesmakiem kiwała głową, gdy widziała w jakim ten domu był stanie.
- Siadajcie- powiedziała staruszka i jakby wyprzedzając mnie z pytaniem jak mamay się do niej zwracać powiedziała, żeby mówić do niej Houpe.  
- Houpe? Dziwne imię, prawda synu?
Spojrzała na mnie znacząco, lecz tylko kiwnąłem głową. Nie dość, że imię jej wydawało się być dziwne, to jeszcze ta cała sytuacja…, zastanawiałem się kim może ona być i czego może od nas chcieć.
- Cóż…- chrząknęła staruszka.- Nie mam akurat nic do zjedzenia, żeby was ugościć, ale jeśli wy coś macie, śmiało możecie to przynieść. Woda wciąż jest w kranie, to przynajmniej napijemy się…
- Wody?- dokończyła mama.- Synu, skocz do auta i przynieść moją torebkę. Tam jest herbata i kawa, może i pani Houpe się napije.
Szybko odeszłem od stołu i jeszcze szybciej znalazłem się przy samochodzie. Z żalem patrzyłem na niego, bo przecież skoro pani Houpe nawet nie miała herbaty, to pewnie i paliwa. W samochodzie był prawie pusty bak, a mnie zaczynało brakować nadziei na jakiekolwiek zakończenie naszej wyprawy. Oczywiście wciąż była możliwość, że stara kobieta czymś nas otruje, a potem zakopie razem z tamtymi w ogrodzie, gdzie na mojej tabliczce napisze, że byłem bardzo dzielnym chłopcem, a tak naprawdę zabije nas z okrótnością, jakiej świat jeszcze nie widział. No bo kto jej udowodni, że było inaczej?
Z tak drastycznymi myślami wszedłem do pokoju, gdzie mama już gawędziła z Houpe w najlepsze.
- To straszne, jeśli się straci kogoś, kogo się kochało, ale nie wyobrazam sobie, jak zwyczajnie pewnego dnia mogła zaginąć pani wioska.
Słowa mamay całkiem mną wstrząsnęły. Jaka wioska? Przecież nie widać tutaj żywej duszy. Nigdzie po drodze nie spotkaliśmy żadnego domu, ani nawet płota, o którym mogłoby się pomyśleć, że może i faktycznie ktoś tu kiedyś mieszkał, ale te słowa raczej mętnie rysowały się w mojej głowie.
Postawiłem na stole mamy torebkę. Nie tłumaczyłem jej, że nie chciało mi się tego wszystkiego szukać, bo zajęłoby mi to z godzinę, tylko zwyczajnie położyłem ją przed nią. A jako kobieta sama domyślała się co ma teraz z nią zrobić.
- Wstaw synu wode, dobrze? Kuchnie jest zaraz kawałek dalej.
Poszedłem zauważając, że im dłużej tu byłem, tym bardziej zaczynałem być wykorzystywany. Idź tam, zrób to, przynieś tamto i teraz to. Czemu to ja musiałem poruszać się w obcym odmu, skoro mogła zrobić to ona? Głupio mi było, bo wiadomo jak jest ze starszymi kobietami. Wciąż coś gdzieś kładą i o tym zapominają. Nie chciałem, aby oskarzyła mnie jeszcze o jakąś kradzież czegokolwiek, choć tak na dobrą sprawę, to niczego tu do ukradzenia nie było. A w kuchni, oprócz samej kuchenki i kilku szfek również nie było niczego więcej. Nawet zwykłego stołu, który przeważnie kojarzył się z kuchnią, a co dziwniejsze, nie było nawet okna, przez które mogłoby wpaść tu nieco światła i życia.  
Czajnik stał na kuchni, więc napełniłem go wodą z kranu. Była czysta. Nie mając gdzie usiąść, wróciłem do pokoju, gdzie doszedł do mnie smutny głos mamy.
- Nie tak wyobrazałam sobie wakacje. Mieliśmy wylegiwać się na słońcu, pływać w basenie, a potem w jeziorze, a nie…, życie nie jest sprawiedliwe…
Wchodząc do pokoju zauważyłem jak mama odgarniała łzę z policzka.
- Bardzo mi przykro z powodu pani rodziny. Czasami dziwaczne przypadki chadzają po ludziach i nie zawsze są one sprawiedliwe. Gdy pewnej nocy zaginęła cała wioska też nie wiedziałam co się stało.
- A co się stało?- zapytałem siadając na swoim wcześniejszym miejscu. Podparłem się rękami pod bradą opierając łokcie na stole.
- No co, obudziłam się, a ich już nie było. Zupełnie, jakbym zasnęła i obudziła się w zupełnie innym miejscu. W jednej chwili miałam sąsiadów, przyjaciół, zwierzęta, a potem to wszystko zniknęło. Jakby nigdy nie istniało.
- Ale to nie mogła być prawda. A może zapadła pani w śpiączkę, albo faktycznie ktoś panią przeniósł do innego miejsca, a teraz się pani wydaje, że zniknęli…
Nie były to delikatne słowa, ale tak właśnie myślałem. Udawanie, że się rozumie osobę być może chorą psychicznie, nie leżało w mojej krwi. Nie potrafiłbym tak po prostu powiedzieć, że to rozumiem, bo tego wcale nie rozumiałem. A jeśli czegoś nie rozumiałem, to pytałem.
- Cóż… być może faktycznie zaczęło się to powoli- zamyśliła się.- No bo najpierw była ta straszna śmierć dziecka mojego trzeciego sąsiada. Dziewczynka wpadła do studni, bo prawdopodobnie wleciała tam jej piłeczka. Miała trzy latka, a studnia była dość nisko umiejscowiona. Pewnie dziecko sądziło, ąe zdoła tą piłeczkę wyciągnąć…, potem matka tej dziewczynki, gdy chciała nabrać wody do podlewania ogródka zauważyła swoją córkę leżącą tam na dnie, całkiem nieruchomą. W pierwszym odruchu sama wskoczyła do studni nikogo o tym nie powiadamiając. Sądziła, że zdoła ją uratować, ae jej córka ożyje, ale wskakując nie miała pojęcia jak ta studnia jest głęboka… W każdym razie znaleziono je obie martwe po dwóch dniach. Ojciec dziewczynki, a mąż kobiety z rozpaczy powiesił się w stodole. Mówi się, że całkiem stracił nadzieję na życie…
- To straszne!- wykrzyknęła matka, czym mnie wystraszyła, ale w porę przypomniałem sobie o wstawionej wodzie. Pobiegłem tam zabierając z mamy torebki trzy herbatki w małych saszetkach.
- Ja dziękuję- powiedziała Houpe wyjmując mi z rąk jedna z saszetek. Kiwnąłem głowa, że rozumiem. Szybko wlałem wodę do dwóch kubków, wcześniej je opłukując i zaraz wróciłem do pokoju ciekaw dalszej opowieści.
- I co było dalej?
- To taka tragedia- załamała ręce mama, szybko upijając łyk herbaty.
- Dom został sam. Nikt już do niego nie przyjechał, choć na pogrzeb przyszła cała wioska. Wszyscy pożegnaliśmy ich na pobliskim cmentarzu. I najbardziej było mi żal właśnie tej dziewczynki.
Pani Houpe westchnęła, ale choć było jej smutno nie uroniła żadnej łzy. Co jakiś czas drapała się po głowie, a ja udawałem, że nie zauważam wypadających włosów. Żal mi było tej kobiety. Widać było, że musiała tamtych ludzi lubić.
- Potem… potem chyba kolejnym nieszczęściem był wypadek samochodowy moich trzecich sąsiadów z naprzeciwka po lewo. Wjechali na jadącą ciężarówkę, która przewoziła paliwo. Była to chyba jakaś cysterna. Wiem, że była pusta, bo wybuch nie był zbyt wielki,ale cała rodzina wymarła. Jedni mówią, że w wyniku wypadku, a drudzy, że spłonęli żywcem. Prawdę powiedziawszy nie mam pojęcia która wersja była prawdziwa, ale fakt sam mówił za siebie. Ala, Krysia i Marta powędrowały do nieba, a Marek i Zofia, pewnie też, choć tego nie mogę być pewna.
- Same nieszczęścia- zauważyła mama.
- Ale nie najgorsze- przypomniała sobie kobieta.- Najgorsze było to, gdy matka sześcioletniej dziewczynki przywiązała ją do drzewa w środku nocy. Wyprowadziła ją dość daleko, żeśmy nic nie słyszeli jak mała cierpiała.
- Ale znaleźliście ją?- dopytywała się mama.
- O tak. Była cała pożarta przez zwierzęta, pewnie lisy, albo dziki. Całe jej ciało było pogryzione i porozszarpywane. Prawa ręka prawie cała obgryziona, lewej już nie było. Rozszarpane dwie nóżki i środek brzuszka. Głowy nie ruszyły, to też widok był na tyle koszmarny, że twarz dziewczynki wykrzywiona była w grymasie wielkiego bólu. Zaciśnięte oczy z krwawiącymi śladami po łzach, mocno rozszerzone usta… na pewno krzyczła, gdy te potwory zjadały ją żywcem…
Matka rozpłakała się. Ja sam powstrzymywałem się, aby nie wybuchnąć płaczem. Celowo podwinąłem rękawy i trzymałem je w dłoniach, aby zcierać łzy, które mogłyby być świadkiem mojej rozpaczy.
Sześcioletnie dziecko…
- A co z matką?- zapytała mama.
- A co miało być…, mąż sam wyrządził jej karę, gdy rano pobiegła sprawdzić, czy mała zrozumiała swój błąd, a tu zastała taki widok. Krzyczała tak mocno i głośno, ze przybiegł gotów myśleć, że to jej grozi niebezpieczeństwo, a tu napotkała taki widok. Kobieta przyznała się, że chciała ją tylko ukarać, bo mała wciąż płakała, czym denerwowała matkę i ta w pewnym momencie zwyczajnie nie wytrzymała. Wściekły mąż zaciągnął ją do domu i sam zasztyletował nożem. Podobno torturował ją na tyle mocno, aby odczówała podobny ból jak jego córka, lecz nie były na tyle duże, żeby miały ją od razu zabić. Dopiero, gdy uznał, że wystarczająco wycierpiała wsadził jej nóż w gardło, a potem się zastrzelił. Czasami nawet dzisiaj nieraz mam wrażenie, że słyszę krzyki i płacz małej dziewczynki…, choć to może ze starości.
Nie potrafiłem uwierzyć w to co słyszałem. Same grzechy, źli rodzice i śmierć. Śmierć niepotrzebnych ludzi, którzy nie byli niczemu winni.
- I nie bała się pani tu mieszkać? Pośród tylu złych ludzi? Przecież…, przecież oni mordowali się nawzajem.
Upiłem łyk herbaty. Czułem niemal jak na czole pojawia mi się zmarszczka niezrozumienia. Ręce same zaczęły mi się pocić, a nogi nerwowo tupały o podłogę.Ile to w ludziach jest kłamstwa, zawiści i złej natury? Jedni zabijają drugich. Świat całkiem już oszalał.
Zabłądziłem w swoich myślach, to też nie słuchałem już jak dalej pani Houpe opowiadała historie kolejnych sąsiadów. W myślach raz karciłem tych ludzi, a potem zastanawiałem się, czy nie byli psychicznie chorzy? No przecież nikt normalny nie zachowuje się w tej sposób. Matki nie przywiązują swoich dzieci, do drzewa w środku nocy, tylko dlatego, żeby dać im nauczkę. Nikt też nie wskakuje do studni, bo wiadomo, że z niej samemu nie można się wydostać. Co to był za świat? Czy to faktycznie się wydarzyło?
Myślałbym nad tym dalej, gdybym w pewnym momencie nie usłyszał, jak pani Houpe wspomina coś o jakimś czerwonym autobusie.
- Jaki czerwony autobus?!- wypaliłem nie świadom swojego nagłego krzyku.
- O matko święta!- wrzasnęła mama.- Weź się nie wydurniaj i zachowuj poważnie! My tu spokojnie rozmawiamy, a ty wyskakujesz jak Filip z Konopii. Gdzie twoje maniery?
- Przepraszam mamo- bąknąłem spuszczajac głowe na dół.- Ja tylko usłyszałem jak coś pani Houpe mówiła o jakimś autobusie…
- No właśnie zaczęła, a ty jej przerwałeś. Dopij lepiej już herbatę, zanim już całkiem ostygnie. I zacznij robić to, co do ciebie należy. Albo lepiej nic nie rób, boś czasem głupi jak twój ojciec.
- Ależ nic się nie stało- wtrąciła się pani Houpe, aby rozluźnić dość napiętą już atmosferę.- Jak widać chłopaczek nieco się zamyślił. Ja sama , kiedy byłam w jego wieku nie potrafiłam słuchać i często opuszczałam swych ludzi. Dopiero później zrozumiałam, że dopóki są ludzie, dopóty trzeba istnieć. A człowiek tak długo będzie istniał, dopóty będzie miał jakąkolwiek nadzieję. Na cokolwiek. Na lepsze jutro, na wydanie książki, na napisanie wiersza, lub na zarobienie fortuny, choć takie rzeczy trzeba przyznać, że zdarzają się tylko nielicznym.
Nie wiem czy zrozumiałem cokolwiek z tej gadaniny, ale jak widać istniał w nim jakiś mroczny i ukryty sens, którego zwyczajnie jeszcze nie potrafiłem zrozumieć. Albo nie chciałem.
- Ten największy wypadek był najgorszy. I nie chodzi tu o to, że zginęło w nim tyle osób, ale o to, że były to same dzieci. W ogóle nigdy nie powinno dochodzić do jakichkolwiek wypadków z udziałem nie tylko dzieci, ale i dorosłych, lecz wtedy to,co się wydarzyło…, praktycznie przelało krocie złowieszczej czary.
Wzięła wdech i zaczeła patrzeć na nas kolejno. Najpierw na mamę, a potem na mnie. Widać było po niej, że dużo w swym życiu przeszła. Widziała być może najgorsze zbrodnie, których nikt nie powinien oglądać, bo nie powinno do nich dochodzić. Jednak wciąż tu była. Zupełnie, jakby czekała za czymś jeszcze…  
- W naszym miasteczku była tylko jedna mała szkółka. Nazwaliśmy ją ,,Jedynką’’, ponieważ były w niej tylko pojedyncze klasy. Klasa pierwsza, druga, trzecia, czwarta, piata i szósta. Nie było żadnych a, czy b. Dzieci mieszkały dość blisko siebie, jednak szkołę było stać na to, aby zakupić autobus, który dowoziłby nasze dzieci do szkoły i odwoził zawsze o tej samej porze. Dzieciaki nasze wychodziły do drogi i czekały na autobus, który prowadził wesoły kierowca. Nie pamiętam już jak się nazywał, ale oni wołali na niego ,,Wesoły czerwony autobus’’. Nawet moja Lili tak się do tego kierowcy zwracała. Pytała czasem:
,,- Dlaczego panie wesoły czerwony autobusie, jest pan dziś taki smutny? Czy nie cieszy się pan, że znowu jedziemy razem?
- Ależ oczywiście, że się cieszę Skarbeńku.  
- To dlaczego pana autobus się nie cieszy?
- Bo mój Skarbeniek nie zdąrzył ode mnie wziąść małego cukiereczka, który akurat mam w kieszeni- odpowiadał i wyciągał z własnej kieszeni jakieś małe cukiereczki, które sam kupował. Moja Lili wpadała wtedy w zachwyt i z radosną buźką zjadała cukiereczka ściskając kierowcę i zajmując miejsce tuż za nim’’.
- To musiał być naprawdę wspaniały kierowca- zauważyła mama.
- Ano był. I w tamten dzień sama widziałam jak też moja córcia brała od niego cukiereczka i ściskała go za szyję. Cieszyłam się razem z nią. Dzięki temu kierowcy dzieci same chciały chodzić do szkoły z czego rodzice cieszyli się najbardziej. Wierzyliśmy mu, tak jak wierzyły w niego nasze małe skarbeńka. Jednak…, jednak okazał się być zupełnie inny. Do tej pory nie potrafię zrozumieć jak mogliśmy tego nie zauważyć- zrobiła wdech i ze świstem wypóściła z siebie powietrze.- Uśpił naszą czujność, tak jak uśpił czujność naszych dzieci.
- Zrobił im krzywdę? Bił ich?- zapytałem, bo tylko coś takiego przyszło mi do głowy.
- Och! Żeby tylko pobił, to może i jeszcze byśmy zareagowali wcześniej- wyrzuciła z siebie z żalem słowa, kitóre od wieków ciązyły jej na sercu.- Ale on zrobił im coś gorszego. Wykożystywał ich, każdego z osobna, a moją małą Lili najczęściej.
Zapłakała. Wydawała się być teraz taka wstrząśnięta i malutka jednocześnie. Mama bez słowa objęła ją ramieniem, a ja? Cóż ja mogłem? Siedziałem na swoim miejscu i czekałem na ciąg dalszy. Na ponurą historię, którą wolałbym wziąć tylko za chory wymysł tej starej kobiety. Po pewnym jednak czasie pani Houpe uspokoiła się i pojęła dalej mroczną opowieść.
- To wszystko przez te cukierki. Małe drobne i słodkie, jak mówiła Lili, ale każde z czymś okrótnym w środku. Nie wiem na pewno, ale musiało w nich być coś takiego, po czym dzieci traciły później przytomność, a on… ten podły kierowca je potem wykorzystywał! Dzieciaki szły do domów, a on pobladłe małe stworzonko obiecywał, że zawiezie do domu. I zawoził, ale dopiero wtedy, gdy sam sobie ulżył.  
Moja mała Lili narzekała czasem na bół w brzuszku, ale jak to dziecko, dużo biegała, skakała, więc sądziłam, że to tylko kolka, albo zapowiedź miesiączki. Córcia miała i może dopiero osiem lat, ale w naszych czasach dzieci dojrzewały o wiele wcześniej. Nikt z nas się nie domyślał. A potem…- wstrzymała oddech zanim dokończyła.- A potem pewnego dnia dał cukierki wszystkim dzieciom. Wszystkim naszym dzieciom w wiosce, dokładnie czterdziestce dzieci od sześciu do dwunastu lat i patrzył, jak zaczynają się robić najpierw dziwnie spokojne, a potem jakieś takie senne. W końcu, gdy każde z nich usnęło wyjął ze środka bańkę z paliwem i oblał każde z osobna. Och, co to była za tragedia! I pomyśleć, że gdyby nie pani Kwiatkowska, która akurat zbierała pruchno w lesie, nikt by się niczego nie domyślił. Z początku w szoku patrzyła jak polewa uśpione dzieci benzyną jedno za drugim, a potem, gdy doszło do niej co to właściwie oznacza pobiegła najszybciej jak mogła po pomoc. Aż boję się sobie wyobrazić, co on robił z nimi w tym czasie…- lamentowała, jakby próbując sobie przypomnieć scenę z przez wielu zapewne lat. Ja, choć zbyt mały na cały tragizm sytuacji sam posmutniałem przypominając sobie śmierć mojego braciszka, a potem siostry. Oni też byli niewinni i też spotkała ich wielka krzywda.- Gdy jednak docieraliśmy do tego podłego człowieka on zauważył nas i zrzucając z siebie jakąś małą dziewczynkę z która robił…- pokręciła głową ze smutkiem.- Wystraszył się i szybko podpalił autobus od środka. Sam w nim został, choć słyszłam na własne uszy potem jeden strzał. Nie wiedząc, czy odważy się spłonąć razem z nimi zastrzelił się skaracając swoje męki, a my biegnąc jak szaleni do płonącego już autobusu waliliśmy w niego czym się dało, aby tylko wydostać z niego nasze dzieci. Niestety zamknął się od środka, więc waliliśmy w szyby czym się dało słysząc płacz naszych pociech. Krzyki i piski głosików naszych małych dzieci do dziś dźwięczą mi w głowie, gdy sobie to wszystko przypominam. Nie zdołaliśmy uratować nikogo z nich. Ojcowie wlatywali w ogień sami się nim zajmując wynosząc już płonące lub spalone dzieci, które już nie krzyczały. Wiele osób wtedy zginęło. Każdy pobiegł za swoją pociechą…, każdy! Tylko nie ja… Ja stałam z daleka widząc to całe nieszczęście ze świadomością, że jest tam moja mała Lili…, że też płonie, a ja nawet jakbym chciała nie zdołam jej uratować…
Niespodziewanie pani Houpe wytarła swoje oczy, podczas gdy mama patrzyła na nią i łzy kapałay jej na stół. Ona natomiast przestała płakać i spojrzała teraz na mnie poważnie.
- Gdybym i ja tam weszła zginęłabym , tak jak i zginęli wszyscy, którzy tam pobiegli. Bóg mi świadkiem, że chciałam tam być i chciałam tam, tak jak i Lili zginąć i nie cierpieć tutaj, ani już nigdy. Nie mogłam. Nie wiem czemu, ale wtedy nie mogłam tam pójść. Coś mnie powstrzymywało. Coś krzyczało we mnie, że to nadzieja odchodzi ostatnia, a ja przecież jeszcze ją miałam. Miałam nadzieję, że nie wiem, być może jest to zły sen i gdy się obudzę znów zobaczę moją małą Lili, która radośnie wskoczy mi na ręce i powie, że mnie kocha. Marzyłam, że to nie dzieje się naprawdę. Słuchałam jak ludzie krzyczą, wrzeszczą i piszczą sami spalając się na moich oczach, a ja wciąż tam stałam. Ktoś wyciągnął z autobusu palace się dziecko, które najpierw piszczało, a potem przestało. Potem ten ktoś zaczął skakać, biegać, krzyczeć, az w końcu sam umilkł upadając obok tego dziecka, które wyciągnął z płonącego autobusu. Oni umierali, a ja stałam i wciąż tylko patrzyłam…
- To pani pochowała tam ich wszystkich? Tam w ogrodzie, za domem?
Kiwnała głową, że tak. Mama płakała opierając głowę na stole starając się zakryć twarz dłońmi, a ja wciąż na nią patrzyłem.
- Oni poświęcili się dla swoich dzieci, a pani dla nich. Patrzyła pani jak umierają, ale nie chciała ich pani zostawić. Wielbiła ich pani za takie poświęcenie i dlatego sama pochowała ich pani  za domem. Żeby uczcić ich pamięć, odwagę i oddanie.
Znów kiwnęła twierdząco.
- Ale dlaczego posadziła pani na ich grobach różne kwiaty? Czemu białe róże, bratki i konwalie?
- Nie wiem. To znaczy wiem, ale nie mam pojęcia skąd się tam zasiały. Ja zrobiłam tam tylko tabliczki i zadbałam, aby każdy miał swój pochówek.
- A ja chyba wiem dlaczego- powiedziała nagle mama.- Biel jest symbolem czystości, róża niewinności, konwalia dojrzałości, a bratki dorosłości. Miej serce czyste i białe jak róża, a Bóg pod swe skrzydła przyjmie cię bez pytania. Biała konwalijka dorasta w skrytości i nigdy nie pyta o twój stan dojrzałości, a bratki pachnące, jak kwiaty na polanie zawsze zwiastują twe przyjście kochanie…
- Co to było?- spytałem mamę, bo pierwszy raz w życiu słyszałem jak mówiła rymem.
- Wiersz. Kiedyś twój ojciec go dla mnie napisał. I zabawne jest to, że do dzisiaj nie potrafię odkryć jego przesłania- odparła wycierając swoje oczy rękawem.
- Chyba bardzo cię kochał- powiedziała pani Houpe.
- Chyba. Ale ja nie byłam warta jego miłości. Ciągle chciałam tylko więcej i więcej. W pewnym momencie już nawet nie cieszyłam się, gdy kupił mi nową sukienkę, bo sądziłam, że tak powinien robić. Podarowanie mi prezentu, uważałam za coś oczywistego, a gdy nic nie dostałam gniewałam się na cały świat. Sądziłam, że wszystko co dobre i nowe należy się właśnie mnie.
To wyznanie mamy całkowicie mnie zaskoczyłao. Mama nigdy nie spowiadała się ani mnie, ani chyba nikomu, a teraz tak nagle opowiedziała swoją tajemnicę, jakby była czymś, co ją przez lata męczyło, a dopiero teraz znalazło ujście.
- Mów dziecko, gdy ci źle. Rozmowa jest najlepszym lekarstwem na wszystkie dolegliwości. I oczyszcza twą duszę od złego. Grzech wyznany, jest grzechem wymazanym z kartoteki Boga. A grzech żałowany, sprawia, że całkiem znika i nikt o nim już nie pamięta. Nawet sam Bóg.
Tym razem też nie za bardzo zrozumiałem przsłanie słów, choć czułem, że to było coś ważnego.
- Nawet pani nie ma pojęcia ile ja złego w życiu wyrządziłam. Nie jestem nawet godna, aby to wszystko wyznać- załkała.
- Bóg daje i Bóg zabiera. Bóg słucha i Bóg przebacza. Bóg patrzy i wie, że jeśliśmy czegoś bardzo pożałowali, to znakiem tego zaszła w nas pewna zmiana i zaczynamy być gotowi na jego rozgrzeszenie.
Podobne słowa kiedyś usłyszałem od księdza w kościele. Co prawda żadko w nim bywałem, ale jeśli już tam byłem, to słuchałem uważnie.
- A czy…, a czy ja też mogę tam ich pochowac? Czy ja też mogę uczcić pamięć tych, których straciłam?
Pytanie zawisło w powietrzu. Ja domyślałem się o kim mowa, ale w żaden sposób nie potrafiłem się do tej rozmowy dołączyć. Coś od środka mnie blokowało. Zresztą co jakiś czas zaczynał mi się w środku jakiś dziwny uścisk, jakby prąd chciał przeze mnie przejść, ale coś nie pozwalało mu wypłynąć.
- Tracimy go…- usłyszałem gdzieś w głowie, ale zaraz jak szybko się pojawiło, tak szybko znikło.
- Czy coś się stało?- zapytała matka podchodząc do mnie zmartwiona i wciąż zapłakana.
- Nie, chyba nie. Być może za wiele emocji jak na dzisiejszy dzień. A do tego wciąż nie mam pojęcia jak wrócimy do domu.
- Nadzieja umiera ostatnia- powiedziała staruszka i wstała idąc w kierunku drzwi. – Bierzmy się do pracy, jeśli chcemy zdążyć przezd nocą- powiedziała złowieszczo.
- Czemu przed nocą?- zaptałem.- A co się stanie, gdy pochowamy ich o zmierzchu?
- Wracaj do nas…- znów zaszumiało mi w głowie. Zachwiałem się lekko, jakbym nagle stracił rachubę gdzie jestem i co tutaj robię. A do tego nogi zrobiły mi się jak z waty.
- Gdzie mam wracać?- zapytałem mamy.
- Jak to wracać? O co ci chodzi? Synu, czy ty naprawdę dobrze się czujesz?
- Tak mamo, ale powiedziałaś, że mam do was wracać- upierałem się.
- Ale ja niczego takiego nie powiedziałam. A pani?
Oboje spojrzeliśmy na starszą panią.
- Czas goni, jeśli chcesz ich zobaczyć. Śpiesz się chłopcze.
Po tych słowach zniknęła. Zupełnie bez sensu to było. Najpierw ktoś do mnie coś mówił, a potem każdy zarzekał się, że niczego takiego nie ma i nie było. I o co chodziło z tym czerwonym autobusem? Czemu wciąż siedział mi w głowie?
Mama pomogła mi się podnieść. Zanim udało nam się wyjść na dwór staruszka zaczynała już kopać dół. Kopała tuż obok białych konwalii.
- Nie ma czasu do stracenia!- krzyczała. – No dalej, pomórzcie mi kopać! Może jeszcze zdążycie!
- Ale przed czym- dopytywała się mama biorąc drugi szpadel i kopiąc tuż przy bratkach.
- Defibrylator szybko…- doszło do mnie, aż usiadłem na ziemi. Siedziałem tuż przezd bagażnikiem, ale nie potrafiłem się podnieść.
Jaki defibrylator? Co to było? Kto do mnie mówił zakłucając naszą pracę pochowania Sandry, Fabka i tatay?
- Szybciej, najpierw mały! On ma największą szansę!- darła się staruszka.
- Ale na co?- pytałem.- Mamo, nie mogę się podnieść- powiedziałem świadomy swoich słów. Zauważyłem jeszcze tylko jak pani Houpe otwiera bagażnik i wyciąga z niego cały zakrwawiony kocem kokonik mojego braciszka. Pospiesznie włożyła go do wykopanego dołu zasypując go piaskiem rękoma.
- Pospiesz się kobieto!- ponaglała mamę w kopaniu, ale ta wciąż klęczała przy mnie ocierając mi z czoła pot.
- Nie warto. Już za późno- odpowiadała mama.
- Na co za późno?- pytałem półgłosem, bo znów coś ścisnęło mnie w środku tak mocno, że aż podskoczyłem.
- Nadzieja umiera ostatnia!- darła się teraz Houpe czym prędzej szarpiąc ziemię, która jakby stwardniała. Łopata nagle przestała się wbijać w ziemię i osatatnie co zapamiętałem przed ciemnością, to słowa mamy:
,,I tak nie potrafiłabym żyć…’’

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii thriller, użyła 5467 słów i 28602 znaków.

Dodaj komentarz