,, Panie, spójrz, jak czas biegnie
I jak życie ucieka, a śmierć
Depce mu po piętach.’’
Franciszek Petrarca
Rozdział drugi
Godzina siedemnasta dwanaście.
Kilka godzin przed wyjazdem.
Właśnie zaczęliśmy się pakować. Mama pomaga w wybraniu ubrań Sandrze, bo choć ma już osiem lat, to jednak zawsze czegoś tam zapomni. Raz na przykład, gdy wyjeżdżaliśmy ostatnio nad morze Sandra nie zapakowała ani jednego kostiumu kąpielowego i musiała kąpać się w majtkach. Była zła na wszystkich, choć to nie była nasza wina. Sama wtedy chciała się spakować, więc mogła winić tylko siebie za swoją głupotę, lecz jak zwykle szukała winnego. Potem tata kupił jej nowy strój, za co nawet nie podziękowała, więc na jeden dzień jej go zabrał. Miała wtedy nauczyć się pokory, ale zamiast tego sama jemu schowała kąpielówki, co go rozzłościło. Ale potem się pogodzili i do końca naszych wczasów każdy z nas pilnował swoich rzeczy.
- Tylko nie zapomnij kąpielówek- powiedziała mama, gdy Sandra podawała jej ubrania.
- Nie zapomnę. Mam uszykowane aż trzy pary!- dodała dumnie niosąc trzy całościowe kostiumy kąpielowe złożone na cztery.
- A po co ci aż tyle? Przecież wystarczą ci dwie- próbowała ją przekonać mama.
- Acha, a potem tata znowu mi je schowa i tyle z tego będzie. Muszą być trzy i koniec!
Mama nie odpowiedziała, tylko schowała je jak Sandra chciała. Z pośród nas wszystkich ona jedyna była najspokojniejsza i prawie nigdy z nikim się nie kłóciła. Zwyczajnie wolała zamilknąć niż wdać się w niepotrzebne awantury. Podziwiałem ją za to. Ja tam nigdy bym sobie nie pozwolił, aby Sandra, czy też ktokolwiek inny wmówił mi swoje zdanie. Nie powiem, mogli mieć inne poglądy, które mi wcale nie przeszkadzały, ale nie pozwoliłbym sobie ich wmówić.
- A ty co tak stoisz i się gapisz?- spytała siostra zauważając, że ją obserwuję.
- A tak tylko. Ja tam już się spakowałem. Zabrałem wszystkiego po trzy pary i to mi wystarczy- odparłem triumfalnie z podniesioną głową.
- Typowe. Wy chłopacy to nawet jakbyście mieli chodzić w brudach, to i tak by wam to nie przeszkadzało.
Siedziała przy mamie i robiła mi miny. Zawsze tak robiła, gdy chciała pokazać kto jest mądrzejszy. Denerwowała mnie tym i dobrze to wiedziała. Korzystała z sytuacji, że mam była obok. Inaczej już dawno bym jej coś tam odparł na co by się obraziła.
- Jeśli nie przestaniecie się kłócić, to nici z wyjazdu- zauważyła mama.
Parsknąłem i wyszedłem z ich pokoju.
Tuż przed moim pokojem siedział Fabian, mój najmłodszy czteroletni brat i bawił się małym zielonym autobusikiem.
- Brum, brum- mamrotał do siebie trzymając autobus w prawej rączce i posuwając go po podłodze. Zatrzymałem się przy nim i ukucnąłem obok.
- Co tam porabiasz? Gdzie jedzie ten autobus?- zapytałem udając zainteresowanie.
- Taaam!- krzyknął Fabek pokazując na ścianę w korytarzu.
- Tam, to znaczy gdzie?
- Do lasu. Tam jest pan.
Otworzył szeroko swoje brązowe oczka. Był słodki. On jako jedyny, gdy coś mówił, choć nie wszystko i niezbyt wyraźnie, ale za to z takim przejęciem, to miało się ochotę go całować i pieścić. Nie ma mocnych, urzekł by każdego.
- Tylko nie pozwól, aby pan zrobił ci krzywdę- powiedziałem do małego.
- Nie!
Zostawiłem go w spokoju. Dalej bawił się autobusikiem. Podchodząc do okna usłyszałem jeszcze jak gadał do siebie:
- Brum, brum, auto bee. Pach! Gaga. Gagi nie. Gaga tak.
Po ulicy przejechało dwóch chłopaków na czerwonych składakach. Aż zdziwiłem się, że jeszcze takie rowery istnieją. Ja sam miałem górala i to jego uważałem za stary złom, który miał dopiero siedem miesięcy, bo dostałem go pod choinkę, a co dopiero takie składaki. Im to dopiero musiało być wstyd.
Tuż przed dwudziestą pierwszą mama dokładnie posprawdzała nam bagaże i walizki, aby tak na wszelki wypadek być pewnym tego co mamy. Pani Mela uszykowała nam na drogę kilka słoików z kotlecikami, schabami, grzybkami w śmietanie, sałatki, kilka termosów herbaty i jeden termos z kawą. Dla taty, bo mama nie przepadała za kawą. Mówiła, że po niej ma zgagę, a my dostarczamy jej takiej dawki adrenaliny, że kofeina jej nie potrzebna. Tata zawsze śmiał się z tego stwierdzenia, bo nikt nigdy nie widział mamy pod wpływem jakiegokolwiek szoku, zdenerwowania, czy napięcia. No chyba, że była przed miesiączką, podczas której jadła słodycze bez opamiętania, a potem na drugi dzień bolał ją brzuch.
- Damianku na pewno masz już wszystko?- zapytała pani Mela otworzywszy drzwi do mojego pokoju.
- Tak. Mama posprawdzała nam bagaże i mówi, że jest ok.
- To dobrze. Fabianek już zasnął, choć był nieco niespokojny. Mówił coś o jakimś panie i chyba wypadku, o ile buch i bum można było tak zrozumieć.
Mrugnęła do mnie okiem, co miało znaczyć dobranoc.
- Zaczekaj.
Wyszedłem z łóżka i biorąc ją za rękę wprowadziłem do mojego pokoju. Obejrzała się za siebie i dopiero spokojnie odetchnęła z ulgą.
- A ty uszykowałaś już swoje walizki?- zapytałem, choć wiedziałem, że tak.
- Nie. Twoja mama powiedziała, że tym razem zostaję w domu.
Niewidzialna stróżka smutku przeleciała jej po twarzy, ale szybko się pozbierała.
- Dlaczego? Przecież zawsze z nami jeździłaś? Zrobiłaś coś złego?
- Ja? No coś ty- pogłaskała mnie po głowie tak, jak zawsze, czyli za uszami, co bardzo lubiłem.
- To dlaczego? Przecież zawsze z nami jeździłaś. Raz cię nie było, to mama była taka zmęczona, że aż się rozchorowała. Potem obiecała, że już zawsze będziesz z nami jeździła.
Westchnęła i przytuliła mnie do siebie.
- Nie bądź tylko na nią zły. Widocznie tym razem ma być inaczej. Ale tydzień minie ci tak szybko, że nawet się nie obejrzysz, a już będziesz w domu. Zobaczysz, jeszcze wspomnisz moje słowo.
- Będzie mi ciebie brakowało.
- Mi ciebie też.
Przytuliłem się jeszcze raz do jej dużych piersi, które dawały mi ukojenie i pozwoliłem, aby odeszła. Sam wślizgnąłem się pod kołdrę i postarałem zasnąć.
Oby tylko te wakacje minęły szybko.
Dodaj komentarz